17
Wstaję następnego dnia rano i w biegu szykuję się do pracy. Oczywiście, jak było to do przewidzenia, przez nieprzespaną, przepłakaną noc, jestem już spóźniona. Nie wiem, czy w ogóle jest sens iść do tej kawiarni, bo znając moją szefową, wydrze się na mnie i będzie chciała mnie zwolnić, jednak postanawiam zaryzykować. A nóż będzie miała dobry dzień i nie zauważy mojego późnego przyjścia?
Taa... Na pewno.
Biorę naprawdę szybki prysznic, myję zęby, nakładam delikatny makijaż i wiążąc włosy w wysoki kucyk, wracam do sypialni, po czym podchodzę do szafy. Wybieram czarne dresy i biały najzwyklejszy t-shirt. Zakładam świeżą bieliznę, wciągam spodnie, oraz wkładam rozciągniętą nieco koszulkę, która idealnie zakrywa moje wylewające się zza pasa spodni, boczki. Zabieram w locie torebkę, po czym wybiegam z sypialni, kierując się do przedpokoju, gdzie ubieram czerwone trampki.
- Spóźniona – informuje mnie Jess, spoglądając na zegarek wiszący na ścianie. Prycham pod nosem i kręcąc głową na boki, posyłam jej spojrzenie typu: 'no co ty nie powiesz?' Macham jej na pożegnanie i czym prędzej wychodzę z domu. W drodze dzwonię do Jess, prosząc ją o to, by zadzwoniła do Justina i zapytała o której ma zamiar przywieźć mojego syna. Nie mam pojęcia, czy Justin pójdzie po Jima do przedszkola, czy tym razem zostawi to mnie. Przyjaciółka zapewnia, że jak tylko się czegoś dowie, od razu da mi znać.
- Cześć, Carl – witam się z mężczyzną i zatrzymując się na kilka sekund, pozwalam mu ucałować moją dłoń, jak robi to praktycznie każdego ranka.
- Spóźniona? – pyta, na co z krzywym uśmiechem, kiwam lekko głową – No to pędź kochana, bo ta stara jędza cię zwolni – mówi i gestem ręki, pokazuje bym się ruszyła. Śmieję się cicho, po czym robię dokładnie to, co powiedział mężczyzna. Wpadam do kawiarni i czuję jak krew odpływa mi z twarzy na widok obsługującej klientów szefowej. Przełykam głośno ślinę, a następnie powoli i bardzo spokojnie, ruszam w jej kierunku. Posyłam lekki uśmiech obsługiwanej parze, siedzącej przy jednym ze stolików, po czym pukam palcem szefową w ramię. Kobieta odwraca się zamaszyście, przez co muszę się odsunąć, aby uniknąć zderzenia się z nią.
- Pani Mayer, bardzo przepraszam za spóźnienie... Mój syn się rozchorował i całą noc nad nim czuwałam – kłamię jak z nut.
W pierwszej chwili moja szefowa morduje mnie wzrokiem, ale już kilka sekund później jej wyraz twarzy łagodnieje, a usta wykrzywiają się w lekkim uśmiechu, co przyznam szczerze, cholernie mnie zaskakuje. Nie przypuszczałam, że ta kobieta potrafi się uśmiechać, choćby półgębkiem.
- Cóż... Nie powiem, że to nic takiego, ale chyba nie było aż tak źle – mówi, a ja otwieram szeroko oczy ze zdziwienia – Razem z Robertem, całkiem nieźle sobie poradziliśmy – dodaje i odwracając się do mojego kolegi, posyła mu szeroki uśmiech.
- Ymm, tak? – stoję jak słup soli i wgapiając się w kobietę, nie wiem co innego mogę powiedzieć. Pani Mayer ponownie odwraca się przodem do mnie i wyciągając dłoń w moją stronę, kładzie ją na moim ramieniu, po czym głaszcze je delikatnie
- Nie martw się, kochanie. Rozumiem to, że jesteś matką i że czasami dwadzieścia cztery godziny doby, nie są wystarczające – kiwam głową zgadzając się z jej słowami, po czym przenoszę wzrok na Roberta, a kiedy widzę jego równie zdziwioną minę co moja, wzruszam ramionami i przepraszając cicho kobietę, wychodzę na zaplecze.
Wkładam na siebie fartuszek i chwytając w rękę notatnik, wrzucam go do kieszonki przyszytej z przodu. Zanim wyjdę na salę, sięgam do torebki i wyciągając telefon, sprawdzam czy nie mam żadnej wiadomości od Jess. Kiedy na ekranie nie widzę charakterystycznej, rytmicznie migającej koperty, wzdycham cicho, po czym odkładam telefon na stolik i wychodzę na salę. Z lekkim uśmiechem na ustach przejmuję klientów Pani Mayer i odbierając od niej zapiski, dopisuję jeszcze kolejne pozycje z menu.
Połowa zmiany mija mi w zastraszającym tempie. Nim zdążę się choćby odwrócić, wybija południe, czyli czas na przerwę. Wchodzę do pomieszczenia socjalnego i od razu nastawiam wodę na herbatę.
- Jak tam ci życie mija? – pyta radosny Robert, a ja siadając na jednym z krzeseł, kiwam powoli głową
- Bywało lepiej – odpowiadam, wzruszając ramionami.
Wczorajszy dzień i w zasadzie miniona noc, były dla mnie koszmarem. Nie pamiętam kiedy czułam się aż tak źle.
A nie...
Jednak pamiętam.
Dokładnie cztery lata temu, przechodziłam przez to samo. Wtedy też czułam się jak nic niewarte gówno.
- Coś nie tak? – drąży Robert, a ja zaciskając usta, kiwam głową na boki. Nie chcę mu opowiadać o tym, jak głupia jestem i że znów zostałam porzucona. Jest mi wstyd, więc wolę siedzieć cicho. Na szczęście, Robert jest inteligentnym mężczyzną i nie chcąc mnie już dłużej ciągnąć za język, szybko zmienia temat. Rozmawiamy o dziwnym zachowaniu naszego pracodawcy, popijając przy tym herbatę i zajadając się czekoladowymi muffinkami, upieczonymi specjalnie dla nas, przez Logana.
Kiedy przerwa się kończy, wracamy na salę i do równej szesnastej, latamy między stolikami, zbierając zamówienia.
Jess nie przysłała mi wiadomości o tym, że Justin odebrał już naszego syna, dlatego stwierdzając że zostawił to mnie, zaraz po pracy ruszam do przedszkola. Idę szybkim krokiem wzdłuż głównej ulicy, wgapiając się w ekran telefonu, gdyby przypadkiem Jess jednak się odezwała. Oczywiście przez swoją nieuwagę wpadam z impetem na czyjąś klatkę piersiową i odbijając się od niej mocno, upadam na ziemię. Jęczę cicho gdy mój tyłek spotyka się z twardym podłożem i przekręcając się na bok, wyciągam dłoń po telefon, który - jakbym miała za mało w życiu pecha - rozwalił się na części pierwsze.
- Nic Pani nie jest? – pyta mężczyzna, a ja dopiero teraz podnoszę wzrok i wpatruję się w jego twarz. Pochyla się nade mną i łapiąc mnie za ramiona, próbuje podnieść. Mając w świadomości to, iż nie jestem lekka jak piórko, współpracuję z nim i podpierając się dłońmi o chodnik, podciągam się , po czym staję na równe nogi. Uśmiecham się krzywo i strzepuję piasek z dżinsowych spodni.
- Wszystko w porządku? – ponawia pytanie, na co jedynie kiwam głową. Sprawdzam telefon i zaciskam zęby, widząc że nie nadaje się już do niczego
- Tak, w porządku – mówię szybko, na co mężczyzna oddycha z ulgą – Przepraszam, to moja wina. Powinnam bardziej uważać – wyrażam skruchę, a on jedynie macha ręką. Przepraszam go jeszcze raz, po czym znów ruszam w stronę przedszkola syna.
Nie idę już tak szybko jak przedtem, ze względu na rosnący w biodrze ból, jednak nie muszę już się spieszyć, bo w zasadzie, jestem już na miejscu. Wchodzę do budynku, od razu udając się pod salę Jima. Naciskam klamkę i marszczę brwi w zdziwieniu, kiedy drzwi okazują się być zamknięte. Odwracam się na pięcie i idę do kantorka przedszkolanek. Pukam kilka razy i czekam cierpliwie, aż ktoś otworzy. Po niecałej minucie młoda kobieta – na oko trzydziestoparoletnia – wita mnie lekkim uśmiechem na ustach
- Dzień dobry, Pani Lee – kiwa głową, ale już po chwili marszczy brwi i przygląda mi się dziwnie – Pani po Jima? – pyta, na co przytakuję – Ale Pan Bieber odebrał dzisiaj syna – dodaje, a ja wzdycham ciężko. Kręcę głową na boki i mam ochotę zamordować Jess, za to, że nie dała mi znać. Idąc tutaj, straciłam tylko swój czas.
Dziękuję cicho przedszkolance za informację i posyłając kobiecie lekki uśmiech, opuszczam przedszkole syna.
Z myślami kotłującymi się w głowie, znów przemierzam tę samą drogę.
*
Siedzę właśnie w salonie na kanapie i z nerwów obgryzam paznokcie. Dochodzi już dwudziesta pierwsza, a ich w dalszym ciągu nie ma. Nie mam bladego pojęcia, co dzieje się z moim dzieckiem i powoli zaczynam wariować.
Kiedy wróciłam do domu, Jess poinformowała mnie, że od rana nie może dodzwonić się do Justina. Stwierdziłam, że jest po prostu zbyt zajęty opieką nad synem, dlatego też nie odbiera telefonu. Poszłyśmy razem na małe zakupy i w między czasie Jess znów próbowała się skontaktować z Justinem. Zrobiłyśmy obiad i nawet zdążyłyśmy go zjeść, a ich, w dalszym ciągu nie było. Dzwoniłyśmy, wysyłałyśmy wiadomości, jednak nie dostałyśmy żadnego odzewu ze strony mojego byłego chłopaka. Różne, czarne myśli, krążyły po mojej głowie. Dłonie drżały z niepokoju, a wypływające wciąż łzy, moczyły moje policzki. Nie miałam już sił. Byłam zmęczona i zmartwiona ich nieobecnością.
- Co jeśli on go porwał? - szlocham w ramię, przytulającej mnie do siebie, Jess
- Meg, nie gadaj głupot. Pewnie poszedł z nim po prostu na spacer
- Ty się słyszysz, Jess? Jest dwudziesta pierwsza, a z Justinem nie ma żadnego kontaktu. Dzwonię do tego kretyna co dwie minuty, a on nie odbiera... Boże, a jeśli coś im się stało? – jęczę stłumionym przez płacz głosem. Jess wzdycha głośno, a ja wiem, że jest tak samo zdenerwowana, co ja.
Nie mam pojęcia co robić. Nie wiem, czy powinnam zadzwonić na policję, czy dać mu jeszcze czas. A może powinnam zacząć obdzwaniać wszystkie szpitale? Może mieli wypadek, albo ktoś ich napadł...
Nie chcę nawet o tym myśleć.
Kulę się nisko i opierając łokcie o kolana, chowam twarz w dłonie. Jess pociera moje plecy, starając się w ten sposób jakoś mnie uspokoić. Niestety, żadna z jej metod nie pomaga mi. Jestem tak zdenerwowana i zrozpaczona, że jedynym wyjściem na uspokojenie, są leki, podawane w końskiej dawce, których na całe szczęście w naszym mieszkaniu znaleźć nie można. Jestem pewna, że z tego wszystkiego połknęłabym ich tak wiele, że następnego dnia, wywieźli by mnie stąd nogami do przodu.
- Boże, Meg... Może on... Nie no, sama nie wiem – jęczy, zupełnie nie wiedząc, co ma powiedzieć
Kiedy mija kolejna godzina, podnoszę się z kanapy i przechadzając się po pokoju, myślę głośno
- Jess, może on faktycznie go porwał? Może mści się na mnie za coś, o czym nie mam zielonego pojęcia. Może już dawno jest daleko stąd – pociągam nosem i przykładając dłonie do czoła, po raz kolejny zaczynam świrować – Jeśli on mi go zabierze... Ja nie dam rady, Jess – łkam, a kiedy przyjaciółka wstaje z miejsca, podchodzi do mnie i owijając ramiona wokół mojego ciała, przyciska mocno do siebie. – Nie poradzę sobie bez Jima. On jest wszystkim co mam.
Ile bym dała, by móc w tej chwili wziąć swoje dziecko w ramiona i powiedzieć mu, jak bardzo je kocham. Chciałabym spojrzeć na jego uśmiechniętą szeroko buzię i móc pocałować dwa, rumiane policzki. Wyciągnąłby do mnie swoje malutkie rączki, a ja wycałowałabym każdy paluszek z osobna. Opowiedziałby mi o tym, jak minął mu dzień i pochwaliłby się osiągnięciami w przedszkolu. Pogłaskałabym go po główce i kilka razy powtórzyłabym mu, jak bardzo jestem z niego dumna. Jak bardzo jest dla mnie ważny i jak cholernie bardzo cieszę się, że go mam.
W głowie mi się kręci z emocji. Opadam na kanapę i podciągając nogi pod brodę, wkładam głowę w przerwę między kolanami. Płaczę cicho, a Jess siedząca obok, tuli mnie do siebie. Drżącymi dłońmi przeczesuję przetłuszczone od zbyt częstego dotykania włosy i bujając się do przodu i do tyłu, błagam Boga by zwrócił mi dziecko. Modlę się o to, by móc się już z nim zobaczyć. Moje słabe, poranione serce, nie zniesie dłużej tej niepewności.
Powoli zaczyna ogarniać mnie sen. Jestem tak zmęczona ciągłym płaczem, że nie mam już na nic siły, przez co moja ciężka od natłoku myśli głowa, opada bezwładnie na ramię przyjaciółki. Moje powieki mimowolnie przymykają się, ale słysząc ciche pukanie w drzwi naszego mieszkania, momentalnie trzeźwieję. Wstaję z kanapy i nie zwlekając, biegnę zobaczyć kto jest po drugiej stronie. Serce łomocze mi w piersiach, a z ust wydobywa się żałosny szloch, przepełniony niepewnością i strachem. Drżącymi dłońmi sięgam do klamki i naciskając ją lekko, powoli z przerażeniem, otwieram drzwi.
- Mamusia – piszczy radośnie Jim, a ja od razu rzucam się w stronę trzymającego go Justina. Wyciągam ręce i nie zwlekając, odbieram od niego swoje dziecko.
- Boże, synku – jęczę, przyciskając go do swojej piersi. Całuję jego główkę, po czym odsuwam go od siebie i sprawdzam, czy jest cały i zdrowy. Mój syn patrzy na mnie zdezorientowany, ale nie zwracam na to większej uwagi. Muszę zobaczyć, czy wszystko z nim w porządku
- Nawet nie wiesz, jak się bałam – mówię zdławionym głosem i znów przytulam Jima do siebie. Moje ciało drży ze strachu i złości. Mam ochotę zamordować Justina za to, co zrobił. Przecież wystarczyło zadzwonić, powiedzieć że wrócą późno... Cokolwiek. Mógł zrobić cokolwiek, byle bym się tylko nie martwiła.
Robię kilka kroków i całując ostatni raz pulchny policzek mojego dziecka, oddaję go w ręce Jess. Jim z uśmiechem na ustach wpada w ramiona cioci, a ja wiedząc, że jest pod dobrą opieką, przenoszę wzrok na Justina. Patrzę na jego zdezorientowaną twarz i czekam tylko, aż Jess zamknie za sobą drzwi do swojej sypialni
- Gdzieś ty był, do cholery?! – krzyczę i podchodząc bliżej, robię zamach, następnie wymierzając mu mocny policzek– Czy ty wiesz, co ja tu przeżywałam?! – wpadam w totalną furię.
Płaczę i krzyczę na niego, raz po raz uderzając dłonią po całym jego ciele. Najwięcej ciosów przyjmuje na klatkę piersiową, ale biję również po twarzy i po głowie. Przestaję nad sobą panować. Złość przejmuje nade mną kontrolę i nie liczę się z tym, że mogę robić mu krzywdę. Chcę, aby choć w małym stopniu poczuł mój ból, z którym mierzyłam się przez cały dzień.
– Jesteś idiotą! Skończonym kretynem i głupim dupkiem! – wrzeszczę, a spływające łzy zamazują mi widok. – Myślałam, że mi go zabrałeś, że już nigdy go nie zobaczę! Nie miałam pojęcia gdzie jesteście i czy przypadkiem coś wam się nie stało. Odchodziłam od zmysłów! – znów uderzam go w policzek. Justin stoi nieruchomo, pozwalając mi uwolnić całą złość – A ty, po prostu jak gdyby nigdy nic, przychodzisz tu z uśmiechem na ustach! Jesteś matołem, Justin! Nienawidzę cię! – wrzeszczę najgłośniej jak potrafię i ponownie podnosząc rękę, chcę go uderzyć, jednak tym razem, Justin mnie powstrzymuje. Łapie moje nadgarstki i trzymając mocno, przyciąga do siebie
- Uspokój się, do cholery – syczy w złości, patrząc wprost w moje oczy. Jego policzek jest mocno zaczerwieniony, w oczach tańczy gniew i dezorientacja, a klatka piersiowa unosi się i opada w zawrotnym tempie. Wpatruje się we mnie przenikliwie, a kiedy spuszczam wzrok i wyję z bezsilności, rozluźnia ucisk na nadgarstkach i kładąc sobie moje dłonie na swojej talii, obejmuje mnie ramionami, mocno do siebie przytulając. Opiera brodę na czubku mojej głowy, po czym kładzie dłoń na moim karku, masując go delikatnie. – Cicho, nie płacz - szepcze do mojego ucha, próbując mnie uspokoić. – Przepraszam, nie pomyślałem, że możesz się martwić – mówi, głaszcząc delikatnie moją szyję. Oddycham szybko i zaciskam mocno pięści na jego koszulce, w dalszym ciągu przejęta tą całą sytuacją.
Jego ciepły dotyk, powoli koi moje nerwy. Łzy w dalszym ciągu spływają po policzkach, a ciało nadal drży niekontrolowanie, jednak czuję się już znacznie lepiej. Jest mi dobrze w jego ramionach no i przede wszystkim, mam już pewność, że mojemu synowi nic złego się nie stało. Przymykam spuchnięte od płaczu powieki i uspokajając oddech, wsłuchuję się w równe, choć przyspieszone bicie serca Justina
- Pojechałem z Jimem do mojej mamy, chciałem żeby go poznała. Zapomniałem z domu telefonu i nie miałem jak się z tobą skontaktować – wyjaśnia, po chwili ciszy.
Odsuwam się od niego i pociągając nosem, wycieram mokre policzki
- Bałam się , że mi go zabrałeś – jęczę zbolałym głosem, nie patrząc na niego. Justin wypuszczając z ust powietrze, łapie w palce moją brodę, zmuszając tym samym do spojrzenia w miodowe tęczówki.
- Nigdy bym tego nie zrobił, Meg – zapewnia, pocierając kciukiem mój policzek – Nie mógłbym – dodaje cicho i przymykając powieki, opiera swoje czoło o moje. Trzyma mnie w swoich ramionach, a jego ciepły oddech owiewa moją twarz.
- Przepraszam – odzywa się cicho.
Kiedy kilka minut później, moje serce obiera swój naturalny rytm bicia, a ciało przestaje drżeć, Justin łapie moją dłoń i odsuwając się ode mnie, w milczeniu prowadzi mnie do mojej sypialni. Otwiera cicho drzwi, po czym kieruje się w stronę łóżka.
- Połóż się – oznajmia tonem nie znoszącym sprzeciwu, a ja jak posłuszna owieczka, słucham swojego pana i bez sprzeciwu robię to, co rozkazuje. Wchodzę pod kołdrę i pociągając nosem, okrywam się nią po samą szyję – Mogę coś dla ciebie zrobić? Chcesz coś do picia, albo do jedzenia? – pyta niepewnie, drapiąc się w zakłopotaniu po karku. Kiwam głową na boki i wystawiając dłoń poza kołdrę, klepię wolne miejsce obok siebie
- Zostań ze mną – mówię cicho, ale on dokładnie słyszy każde moje słowo. Spogląda na mnie ze zmarszczonymi w zdziwieniu brwiami, na co wzdycham cicho – Nie chcę być sama. Potrzebuję czyjejś bliskości – dodaję.
W dalszym ciągu jestem na niego zła o... w zasadzie, to o wszystko, jednak po prostu go potrzebuję. Mimo tego, jak ostatnio ze mną postąpił, oraz tego co dzisiaj zrobił, bardzo go kocham i wiem, że to nigdy się nie zmieni. Nawet wtedy, kiedy po raz kolejny mnie zniszczy, moje uczucia do tego mężczyzny nigdy nie wygasną. Wdarł się do mojego serca i prawda jest taka, że żadna siła nigdy go stamtąd nie wyciągnie.
Tylko on może sprawić, że poczuję się lepiej...
Przez chwilę stoi w osłupieniu, zapewne nie mając pojęcia, co zrobić, ale już po kilku sekundach, ściąga koszulkę i zostając w samych spodniach, układa się tuż obok mnie.
Nie oczekuję wiele... Pragę jedynie poczuć, że nie jestem w tej chwili sama.
Nie chcę być sama...
Uśmiecham się pod nosem, kiedy jego ciało okrywa swoim ciepłem moje, a silne ramię, owija się wokół mojej talii, przyciągając mnie do jego torsu. Czuję przyspieszony oddech Justina na swojej skórze, a już po chwili słyszę ciche pomrukiwanie, wydobywające się z jego ust. Wlepiając wzrok w ścianę naprzeciwko, czekam aż zapadnie w głęboki sen, a kiedy mam pewność, że Justin śpi jak zabity, odwracam się twarzą do jego twarzy.
Uśmiechając się delikatnie, dokładnie przyglądam się jego rysom. Nadal jest cholernie przystojny, dokładnie tak jak zawsze. Kilka malutkich zmarszczek formuje się obok kącika oka, a policzkach i linii szczęki widnieje niewielki zarost. Jest bardziej męski, niż to zapamiętałam.
Widząc go tak spokojnego, sama powoli się uspokajam. On daje mi to, czego najbardziej w świecie pragnę. Tylko przy nim czuję, że żyję. Tylko w jego ramionach jestem naprawdę szczęśliwa... Mimo tego iż doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że robi to wyłącznie po to, aby w jakiś sposób zrehabilitować się za to, co przez niego dzisiejszego dnia przeżyłam, chcę myśleć, że kryje się za tym coś więcej. Pragnę karmić się złudzeniem, że jeszcze kiedyś może należeć do mnie. Że będzie na wyciągnięcie ręki i że nie będzie dla mnie wyłącznie ojcem mojego dziecka, a ja dla niego dawną miłością, czy matką jedynego syna... Mimo tego iż wiem, że uczucie jakie niegdyś między nami było, odeszło już w niepamięć, chcę myśleć, że może kiedyś na nowo się narodzi...
Potrzebuję tej ułudy, bo tylko w ten sposób mogę normalnie funkcjonować.
Czując, jak moje powieki stają się coraz cięższe, przymykam je i z lekkim uśmiechem na ustach, zasypiam w ramionach ukochanego mężczyzny.
****
Hej, kochani ::) Udało mi się dzisiaj naskrobać kilka słów i mam nadzieję, że to wam się podoba :)
Kolejny rozdział niestety nie pojawi się zbyt szybko, ze względu na to, że w tym tygodniu zwyczajnie nie będę miała za wiele czasu by go napisać :) Mam nadzieję, że będziecie cierpliwi i nie uciekniecie ode mnie podczas mojej nieobecności :)
Dziękuję za wszystkie piękne komentarze, głosy i wyświetlenia. Jesteście najlepsi, kocham was :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro