Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4 - Demony przeszłości

Rozdział 4 — Demony przeszłości

Wolność.

Czym jest wolność?

Myślałem, że będę szczęśliwy, kiedy ją odzyskam.

Ale nie jestem.

Przeszłość nie pozwala mi o sobie zapomnieć. Wspomnienia pojawiają się na każdym kroku i nie sposób jest nie pamiętać.

Ale to dobrze – nie mogę zapomnieć. Nie chcę zapomnieć, bo to szczęśliwe wspomnienia, mimo że sprawiają mi ból. Kiedyś to samo powiedziała Lily o Anabell i Dorcas, swoich najlepszych przyjaciółkach, które zginęły podczas wojny jeszcze przed tym, jak Voldemort zjawił się w Dolinie Godryka, by zabić ją i Jamesa.

Dwudziesty ósmy stycznia 1981 roku

Staliśmy w deszczu, patrząc pustym wzrokiem na dwa stojące obok siebie nagrobki.

Były martwe i żadne z nas nie mogło temu zaprzeczyć. Zginęły. Zginęły jak bohaterki. Może postawią im w przyszłości pomniki? Może po śmiertelnie odznaczą je orderem Merlina? Nie wiem. Co by nie zrobili – one pozostaną martwe.

Dorcas Meadowes

Urodzona 14 marca 1960 roku

Zmarła 26 stycznia 1981 roku

„Ci, których kochamy nie umierają nigdy, bo miłość, to nieśmiertelność"

Anabell Crage

Urodzona 17 czerwca 1960 roku

Zmarła 26 stycznia 1981 roku

„Żegnając przyjaciela, nie płacz, ponieważ jego nieobecność ukaże ci to, co najbardziej w nim kochasz"

Czułem jakby to wszystko było snem, koszmarem, z którego zaraz się wybudzę. Dorcas, dziewczyna, która w Hogwarcie wrzeszczała na mnie i resztę Huncwotów, kiedy przefarbowaliśmy jej włosy na niebiesko. Dorcas, która z szalonej imprezowiczki stała się dojrzałą kobietą, gotową na macierzyństwo. I Anabell. Zawsze spokojna, wyrozumiała, jednak na polu zamieniała się w prawdziwą lwicę. Anabell i Dorcas były cudownymi osobami, nie powinny umrzeć tak młodo. Niespodziewanie czuję dotyk ciepłej, małej dłoni na ramieniu.

— Lily...?

Patrzę na nią pytająco, jednak ona całkowicie to ignoruje. Łapie mnie za rękę, ściskając ją lekko.

— To dziwne, prawda? — pyta cicho, nie odrywając wzroku od nagrobków. — Jeszcze tydzień temu miałam obok siebie dwie cudowne przyjaciółki, a teraz? Teraz po prostu już ich nie ma — kończy łamiącym się głosem.

Chciałbym móc ją pocieszyć, ale nie potrafię. Nie potrafię, bo czuję dokładnie to samo. Jeszcze tydzień temu dwie cudowne osoby żyły na tym świecie, a teraz leżą trzy metry pod ziemią. Zimne, nieruchome, martwe. Ich śmierć boleśnie uświadomiła mi, że żadne z nas nie jest nieśmiertelne.

— Ale to nie znaczy, że mogę o nich zapomnieć — kontynuuje Lily, pociągając nosem. — Nie mogę. Nie chcę, bo to one wniosły radość do mojego życia. Owszem, zapomnienie sprawiłoby, że rana w moim sercu przestanie krwawić, ale byłoby to ujmą dla ich pamięci. Zapomnienie i obojętność to najgorsze grzechy, Syriuszu. — Łzy znów przyozdabiają jej zarumienione od zimna policzki.

Miałem wrażenie, że Lily potrafi czytać w moich myślach. Wypowiedziała na głos wszystko to, co czułem. I znów jestem pod wrażeniem, jak niezwykłą osobą jest Lily Potter.

(Koniec wspomnienia)

Mam wrażenie jakby to wydarzyło się w innym życiu. Mimo że bardzo bym chciał dziś już nie jestem w stanie przypomnieć sobie koloru jej oczu. Nie potrafię przywołać wesołego śmiechu Jamesa ani uśmiechu Dorcas. Nie mogę sobie przypomnieć zapachu Remusa i pierwszych kroczków Harry'ego. To wszystko zabrali mi dementorzy, pozostawiając jedynie zimną pustkę, która co dzień mi o sobie przypomina tępym bólem w piersi. Jedyne czego teraz pragnę, to zemsta. To ona stała się moim celem. Tak nisko upadłem. Co dalej, kiedy już się zemszczę? Czy będę mógł spokojnie odejść? Czy będę potrafił pożegnać się z życiem? A może odnajdę Remusa i Harry'ego, wszystko im wytłumaczę i...

No właśnie, co później? Dla mnie nie ma później. Jestem skazany za morderstwo, którego nie popełniłem, ale kto mi uwierzy? Nie mogę wciągnąć w to bagno ludzi, których kocham.

Krążę bez celu i nagle ogarnia mnie przemożna chęć zrobienia czegoś. Czegokolwiek. Po prostu czuję, że dłużej nie zniosę już tej bezczynności.

Harry!

Remus!

Harry!

Remus!

Te dwa imiona odbijają się echem po mojej głowie. Czuję, że muszę zobaczyć którego z nich, by przekonać się, że naprawdę są żywi, bezpieczni, szczęśliwi. Robi się już ciemno, kiedy podejmuję decyzję o udaniu się na Privet Drive, gdzie mieszka Petunia (a przynajmniej mieszkała dwanaście lat temu). Jeśli Harry jednak tam mieszka... Cóż, chciałbym go zobaczyć. A później... później zobaczy się.

Co mnie podkusiło żeby tu przyjść?

Nie mam pojęcia, gdzie jest dom Petuni. A nawet jeśli go znajdę, szanse, że Harry tu mieszka są bliskie zera. Pewnie przyjęła go jakaś rodzina czarodziei i wychował się w szczęśliwym domu, a nie z Petunią, która ze wszystkich rzeczy na świecie najbardziej nienawidzi magii. Niespodziewanie moje wyostrzone zmysły animaga wychwytują dźwięk czyiś kroków. Mimo że pod postacią psa szanse, że ktoś mnie rozpozna są naprawdę niewielkie, to rzucam się w stronę krzaków. Kroki rozbrzmiewają coraz bliżej mnie i mimowolnie spinam się gotowy do ucieczki.

I wtedy go zobaczyłem. Szedł szybkim krokiem, ciągnąc za sobą kufer. Wydawał się nieco strapiony, a może rozzłoszczony? Moje serce zaczęło bić szybciej, oddech przyśpieszył.

James.

Mój martwy przyjaciel stał przede mną. Przez krótką chwilę byłem pewny, że zaraz podniesie rękę do włosów, by stworzyć na głowie jeszcze większy bałagan. Nieświadomy tego, co robię, ruszyłem do przodu. Łapą nadepnąłem na jakiś patyk, który wydał przy tym cichy dźwięk. Był on jednak na tyle głośny, by zaalarmować chłopaka stojącego przede mną. Odwrócił się w moją stronę z różdżką wyciągniętą przed siebie.

— Lumos!

Może to głupie, ale wydawało mi się, że wręcz mogę usłyszeć nutkę strachu w jego głosie.

Małe światełko zajarzyło się przy końcu różdżki, oświetlając dokładnie twarz chłopaka. Zielone oczy rozglądały się czujnie dookoła.

To nie James! — krzyczało coś we mnie rozpaczliwie.

Oczy Jamesa z pewnością nie były zielone. Skowyt przepełniony uczuciem zdrady, niesprawiedliwości i bólu wydobył się z mojego gardła, nim zdołałem go powstrzymać. Chłopiec odskoczył gwałtownie do tyłu, potykając się przy tym. Wyciągnął rękę przed siebie, a po chwili z głośnym hukiem pojawił się przed nim Błędny Rycerz.

Biegłem.

Biegłem, nie mogąc się zatrzymać. Czułem, że nie mogę spędzić ani sekundy dłużej w pobliżu chłopaka, który jest tak łudząco podobny do Jamesa. Biegłem, starając się wyrzucić z głowy silną zieleń tych oczu. Oczu, które z nieznanych mi przyczyn przynosiły na myśl uczucie ciepła, miłości, akceptacji. Oczu tak podobnych do oczu Lily.

Zatrzymałem się gwałtownie, uświadamiając sobie kim mógł... kim był ten chłopiec.

Harry.

Mój mały Harry. Czy to możliwe, by był tak podobny do Jamesa? I te oczy. Kiedy Harry był dzieckiem, to właśnie jego oczami wszyscy byli zachwyceni.

Rozglądam się dookoła. Już dawno nie jestem w miejscu, gdzie zobaczyłem chrześniaka. Musiałem biec dłużej, niż sądziłem. Domy stoją tu coraz rzadziej, a w oddali widać delikatny zarys lasu. Wzdycham na swój psi sposób i kładę się w najbardziej ukrytym przed ludzkim wzrokiem miejscu. Układam głowę na łapach i modlę się o sen.

Samotność. Od czasu do czasu dotyka każdego z nas. Jest bólem w sercu, którego nie potrafimy wytłumaczyć. Samotność to łzy wylane w poduszkę i rozpaczliwe próby zduszenia szlochu. Samotność to uczucie opuszczenia. Samotność to skrajna potrzeba bycia kochanym. Samotność oznacza tępe rwanie w piersi i pytanie „dlaczego" pozostawione bez odpowiedzi. Samotność jest uczuciem opuszczenia i niepotrzebności. Samotność jest częścią człowieczeństwa. Samotność tak piekielnie boli.

Jeszcze nigdy nie byłem tak samotny.

Niedługo zaczyna się nowy rok szkolny. Pierwszego września uczniowie wsiądą do Ekspresu Londyn – Hogwart. Długie pożegnania, próby ukrycia łez, uściski pełne miłości, uściski przyjaciół i radosne rozmowy o Quidditchu. To wszystko, za czym tak tęsknię. Podróż do Hogwartu nie była ciężka – deportowałem się na obrzeżach wioski i stamtąd, pod postacią psa, ruszyłem do zamku.

Od tego czasu ukrywam się w Zakazanym Lesie. Za towarzysza mam jedynie strach. Przechadzam się po lesie, wspominając minione czasy. Tak bardzo chciałbym móc przeżyć to jeszcze raz, dostać kolejną szansę. To zostanie moim największym pragnieniem. Nawet jeśli nie może zostać spełnione.

Staram się przypomnieć sobie twarz Jamesa. Próbuję odtworzyć w głowie śmiech Lily. Chcę odzyskać to, co odebrał mi Azkaban i mimo że nie mam szans na normalne życie, nie chcę przestać wierzyć. W co? Nie mam pojęcia.

Zaczęło się. Uczniowie przyjechali do szkoły. Wśród nich jest gdzieś tam Harry. W którymś z hogwardzkich gabinetów mieszka Remus. Gdzieś tam – wewnątrz zamku – Minerva McGonagall naucza Transmutacji, a Filch, jak za dawnych czasów, donosi na uczniów, łamiących regulamin. Starałem się nie myśleć o tym, że wśród tego wszystkiego znajduje się ten parszywy zdrajca, gotów w każdej chwili skrzywdzić mojego chrześniaka. Złość nic nie dawała, jedynie pogarszała moje samopoczucie.

Ogólnie rzecz ujmując było ze mną źle. Koszmary nie opuszczały mnie ani na chwilę. Dementorzy krążyli wokół zamku i mimo że nie mogli się do niego zbliżać, to ja wydawałem się być wyczulony na nich. Wycofałem się więc głębiej w las, starając się unikać przenikającego do szpiku kości chłodu.

Zawładnęła mną rutyna. Co jakiś czas udawałem się na polowanie. Byłem dość sporych rozmiarów, więc nie przysparzało mi to kłopotu. Dzięki Merlinowi potrafiłem rozpalić ogień bez różdżki lub mugolskiej zapalniczki, więc nie musiałem jeść surowego mięsa. Praktycznie rzecz ujmując miałem przy sobie jedynie fragment gazety, który zmobilizował mnie do ucieczki z tego piekła, zdjęcie z domu Lily i Jamesa oraz stary scyzoryk, który towarzyszył mi w Azkabanie.

Sprawy nabrały rozpędu pewnego wrześniowego popołudnia. Wyszedłem na chwilę na szkolne błonia. Leżałem w cieniu wielkiego dębu, pod którym w przeszłości siadaliśmy z przyjaciółmi. Uczniowie nazywali to drzewo, drzewem Huncwotów. Uśmiechnąłem się w duchu na wspomnienie tej nazwy. Właśnie wtedy dostrzegłem, przechadzającego się nieopodal mnie, rudego kota. Jego pyszczek był zabawnie spłaszczony, jakby wbiegł w ścianę podczas biegu, ogon wyglądał, jak szczotka to czyszczenia butelek. Patrzył na mnie nieufnie, a jego wzrok mówił: wiem kim jesteś.

Dużo czasu minęło, nim przekonałem kota, który nawiasem mówiąc był piekielnie inteligentny, że warto mi zaufać. Opowiedziałem mu swoją historię, a on w końcu mi uwierzył. Próbował przynieść mi Petera, jednak okazało się, że szczur jest dobrze pilnowany przez swojego właściciela, który z kolei okazał się być przyjacielem Harry'ego.

Krzywołap, bo tak nazywał się kot, przynosił mi również od czasu do czasu coś do jedzenia. Czas spędzony w Zakazanym Lesie nie poszedł na marne. Poświęciłem go na analizę mojego życia. Samotność ma swoje dobre strony, mogłem w końcu naprawdę przyjąć do wiadomości, że Jamesa już nie ma i nigdy, przenigdy już nie powróci. Pogodziłem się w pewnym stopniu z tym czego nie mogłem zaakceptować w Azkabanie. Nie zmniejszyło to w żadnym stopniu mojego bólu, który niosła ze sobą śmierć Lily i Jamesa, ale mówią, że akceptacja to pierwszy stopień do wyleczenia. Może mają rację? Może kiedyś?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro