Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1 - Gdy umiera nadzieja

Rozdział 1 – Gdy umiera nadzieja

Azkaban.

Najgorsze miejsce na świecie.

Jesteś więźniem w każdym możliwym znaczeniu tego słowa.

Jesteś uwięziony w ciemnej celi.

Jesteś więźniem swojej głowy.

Tracisz poczucie czasu.

Od reszty świata odgradzają cię kraty, morze, dementorzy.

Utykasz we własnych wspomnieniach i już nie jesteś pewien, co jest rzeczywistością, a co jedynie fikcją.

Całe szczęście zostało za bramami tego piekła.

W tej chwili jesteś gotów błagać o śmierć, mimo iż wcześniej stanowiło to ujmę dla twej dumy.

Jednak każdego dnia patrzysz przez kraty twojego okienka w małej, parszywej celi, jak wstaje słońce i jak powoli na niebie pojawia się księżyc.

A śmierć nie nadchodzi...

Zabawia się twoim kosztem.

Tyle razy byłem bliski śmierci i tak bardzo się jej bałem, a jednak teraz przyjąłbym ją z wdzięcznością.

James, przyjacielu, bracie, dlaczego mnie zostawiłeś? Nie mam już siły, by ciągnąć tę żałosną imitację życia.

Pamiętasz...?

Kiedyś obiecałeś mi, że zawsze będziesz przy mnie – więc gdzie jesteś teraz?

Umarłeś.

Jak mogłeś mi to zrobić?!

James, byłeś jedyną rodziną jaką miałem – prawdziwą rodziną. Pamiętasz dzień, w którym wyrzucili mnie z domu?

Przyszedłem wtedy do ciebie, a ty przyjąłeś mnie z otwartymi ramionami.

Miałem przy sobie jedynie różdżkę; wystawili mnie za drzwi tak, jak stałem. Przemierzałem powoli ulice, ubrany jedynie w cienką szatę wyjściową, którą kazano mi założyć z okazji przyjazdu rodziny. To był koniec grudnia, śnieg sypał zacięcie.

Właściwie śnieg dobrze mi się kojarzy. Niezliczone godziny zabaw w miękkim, białym puchu. Wracaliśmy do szkoły przemarznięci i doprowadzaliśmy do szału Filcha, nanosząc za sobą pełno błota. Uświadomiłem sobie z goryczą, że to przecież Wigilia. Od mojej rodziny, dostałem najlepszy prezent, jaki mogłem sobie wyobrazić. Wyrzucili mnie, żebym zamarzł na śniegu. Poza Hogwartem nie mogłem używać magii, więc różdżka na nic nie była mi potrzebna. Byłem bez knuta w kieszeni i opcja wezwania Błędnego Rycerza, aby zawiózł mnie do szkoły również nie wchodziła w grę. Miałem jedynie szesnaście lat i żadnej rodziny, która by mnie przygarnęła. Myślałem, że po prostu zginę. Zamarznę lub umrę z głodu. I wtedy pomyślałem o tobie, James. Byłeś moim najlepszym przyjacielem – niemal bratem – a twoi rodzice zawsze mnie lubili. Nigdy nie zapomnę, kiedy, cały czerwony ze wstydu, tłumaczyłem ci co się stało i zapytałem, czy mogę się u ciebie zatrzymać. Nigdy nie zapomnę, jak twoja mama mnie przytuliła, a twój tata poklepał po ramieniu, jak ukochanego syna. Nigdy nie zapomnę, jak zaprosiliście mnie na wakacje, jak zaproponowaliście, abym u was zamieszkał. Zawsze będę pamiętał, jak wiele dla nie zrobiłeś. Zrobiliście wszyscy. Podczas tych krótkich chwil, gdy dementorzy odejdą niemal wciąż mogę zobaczyć ciebie, skaczącego z radości, bo w końcu doczekałeś się brata, dzięki któremu rodzinne uroczystości nie będą już tak nudne.

Ale teraz ciebie już nie ma i nie mogę wybaczyć, że jest w tym sporo mojej winy. Gdybym nie był tak ślepy, teraz zapewne siedzielibyśmy na kanapie, śmiejąc się. Ja miałbym przyjaciół, a mały Harry rodziców. Tak bardzo was wszystkich zwiodłem.

Przepraszam. James, proszę wybacz mi. I ty, Lily. Śliczna, kochana Lily Evans. Choć chyba lepiej rzec: Lily Potter. Byliście tacy szczęśliwi razem.

To dziwne, że Lily się w tobie zakochała, Rogaczu, przecież zawsze cię nienawidziła. Zupełnie do siebie na pasowaliście. Ona – mądra, spokojna, wyrozumiała, empatyczna. I Ty – szalony, leniwy, zainteresowany jedynie robieniem kawałów. Byliście jak dwie dwie różne planety.

Na początku myślałem, że chcesz ją po prostu dodać do swojej kolekcji; dopiero z czasem zrozumiałem, że naprawdę się w niej zakochałeś. Ale może ty sam również zrozumiałeś to dopiero z czasem?

To co było między wami – w waszych spojrzeniach, które rzucaliście sobie, kiedy myśleliście, że nikt nie widzi – nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak mocno kochał drugą osobę.

Nie odszedłeś, James, chociaż nie miałeś różdżki. Nie uciekłeś, chociaż wiedziałeś, że już nie ma nadziei. Lily nie ugięła się, chociaż mogła. Woleliście zginąć stojąc, niż żyć klęcząc.

Przepraszam, że nie potrafiłem was ochronić.

Przepraszam, że nie byłem lepszym przyjacielem.

Harry, przepraszam, że nie jestem lepszym ojcem chrzestnym.

Przepraszam, że okazałem się zbyt słaby.

Minuty mijają powoli, po minutach przychodzą godziny, a po godzinach lata. Sam nie wiem kiedy minął cały ten czas. Wiem jedynie, że przed Azkabanem było coś jeszcze. Wytężam umysł i niemal znów widzę naszą czwórkę. Wiecznie uśmiechnięci, wiecznie beztroscy, wiecznie młodzi.

Co z nas zostało?

James Potter – zginąłeś, broniąc Lily i Harry'ego. Zginąłeś jak prawdziwy bohater. Zostałeś męczennikiem wojennym, kolejną ofiarą, poświęconą w imię lepszego jutra. Twoje nazwisko będzie tkwiło w księgach historycznych, lecz dla dzieci uczących się o tym, co poświęciłeś dla rodziny, pozostaniesz jedynie kolejnym, pustym nazwiskiem, którego będą musiały nauczyć się do sprawdzianu, by z czasem o nim zapomnieć.

Remus Lupin – tak bardzo żałuję, że nie potrafiłem ci zaufać. Teraz zostałeś sam. I wiem, że to moja wina. Nie bronię się, wiem, że oskarżając cię o zdradę dopuściłem się czegoś, czego nigdy do końca mi nie wybaczysz, nawet jeśli poznasz prawdę. Ja sam ustawiłem między nami mur, którego nie zniszczą żadne słowa, a który zostanie jedynie wzmocniony naszym milczeniem. Takie mury są wieczne.

Peter Pettigrew – okazałeś się zdrajcą, Peter. Poświęcilibyśmy dla ciebie życie, a ty tak po prostu sprzedałeś swoich przyjaciół Voldemortowi i uciekłeś, jak zwykły tchórz. Lecz może jest w tym trochę mojej winy – zawsze traktowałem cię o poziom gorzej, zawsze było słychać politowanie w moim głosie, gdy rozmawialiśmy. Może powinienem bardziej cię docenić? Zarozumiałość i arogancja mnie zgubiły.

I na sam koniec jestem ja – Syriusz Black. Kim byłem? Kim się stałem? Sam chciałbym to wiedzieć. Kiedyś wiecznie uśmiechnięty, kiedyś wiecznie przystojny, kiedyś ten, o którym marzyła każda. Nie doceniałem tego wszystkiego, co posiadałem tak długo, aż los mi to odebrał.

I tyle z nas pozostało.

I tyle pozostało z Wielkiej Czwórki Hogwartu.

I tyle pozostało ze słynnych Huncwotów.

Gdzie podziały się te wszystkie beztroskie dni?

Minęły, jak wszystko inne.

Pamiętacie jak się poznaliśmy? Od początku byliśmy bandą cudaków i właśnie dlatego się zaprzyjaźniliśmy.

Pierwszy września 1971 roku

Po raz pierwszy zobaczyłem peron 9 i 3/4. Byłem nim zachwycony, lecz skutecznie to ukrywałem. Gdy wychowujesz się w czysto-krwistej rodzinie pierwszą zasadą, jaka zostanie ci wpojona jest skłonność do nieokazywania uczuć. Jeśli ujawnisz komuś swoje emocje, w przyszłości łatwiej będzie mu znaleźć twoje słabości.

Ogromny czerwony pociąg i kłęby dymu. Dzieci żegnające się z rodzicami. Niektóre płakały, lecz nie ja. Jestem Blackiem, a Blackowie nie płaczą. Tylko słabi ludzie płaczą – ojciec mówił to tyle razy, że zapamiętałem bardzo dokładnie, nawet jeśli niezbyt podobał mi się ten fakt.

Zresztą, dlaczego miałbym płakać? Byłem szczęśliwy! W końcu będę wolny! Jeszcze bardziej radował mnie fakt, że spędzę cały rok bez mojej cudownej rodzinki. Matka, gdyby tylko mogła, zaczęłaby odprawiać msze na cześć Voldemorta, a reszta wtórowałaby jej z ogromnym zapałem. Miałem tego dość, ale z doświadczenia wiedziałem, że trzeba być cicho i jedynie sztywno kiwać głową, kiedy zwrócą się do ciebie. No chyba, że życie jest ci niemiłe.

— Powodzenia synu. Nie przynieś wstydu rodzinie Blacków. Pamiętaj, w Slytherinie już czekają na ciebie Bella i Narcyza, one we wszystko cię wprowadzą. Zachowuj się jak przystało na arystokratę, Syriuszu. I nie chcę słyszeć, że stajesz w obronie szlam! Czy to jasne?!

Znałem przemowę mojej matki na pamięć; nie zamierzałem jednak stosować się do żadnego z jej rozkazów. Od małego uwielbiałem robić jej wszystko na przekór.

Mam iść do Slytherinu? Nie pójdę do Slytherinu. Ba! Pójdę do Gryffindoru!

Mam nie zhańbić rodziny? Zhańbię ją tak bardzo, jak tylko to możliwe!

Mam nie bronić szlam? Ha, ha! W takim razie mugolaki zyskały nowego ochroniarza!

Powoli wkroczyłem do pociągu jednak, kiedy otwierałem drzwi jednego z przedziałów zostałem potrącony przez chłopaka o kruczoczarnych, rozczochranych włosach i błyszczących, brązowych oczach, patrzących na świat zza okrągłych okularów.

— Sorki, nie zauważyłem cię — powiedział tonem, który ani trochę nie wskazywał na to, że jest mu przykro.

— Nie szkodzi — odparłem.

Już chciałem iść dalej, kiedy ten wyciągnął do mnie rękę, przyglądając mi się z szerokim uśmiechem.

— James Potter — powiedział.

Nie jestem pewien, dlaczego właściwie postanowiłem uścisnąć mu dłoń. Może znów chciałem zrobić na złość matce, która pała nienawiścią do rodziny Potterów? Może już wtedy przeczuwałem, że chłopiec przede mną będzie mi bardziej bratem, niż Regulus kiedykolwiek? A może po prostu urzekł mnie ten wesoły błysk w jego brązowych oczach? Nie wiem.

— Syriusz — odparłem, ściskając jego dłoń.

Z premedytacją nie podałem nazwiska, nie chciałem go do siebie zrażać już na samym starcie.

Z opowiadań matki wiedziałem, że Potterowie uważani są za zdrajców krwi i nienawidzą rodzin takich, jak moja – tych popierających Voldemorta, nienawidzących mugoli i szlam. Działało to oczywiście ze wzajemnością, ale ja zawsze stanowiłem w rodzinie gorszy wyjątek.

Razem z Jamesem znaleźliśmy sobie wolny przedział i właściwie całkiem dobrze się dogadywaliśmy. Po kilku minutach drzwi przedziału otworzyły się szeroko i stanął w nich niezbyt wysoki blondyn z blizną na prawym policzku.

— Można? — zapytał nieśmiało, rumieniąc się przy tym zabawnie.

Uśmiechnąłem się i gestem ręki zachęciłem, by wszedł do środka.

— Ja jestem Syriusz, a to jest James — przedstawiłem nas, wyciągając do niego rękę.

— Remus Lupin. — Znów się zarumienił, na co zaśmiałem się serdecznie.

Na twarzy James również pojawił się uśmiech, który próbował ukryć w niezbyt udolny sposób. Następnie Remus niezbyt mocno uścisnął moją dłoń i zajął miejsce. Na samym końcu dołączył do nas niski chłopak o imieniu Peter, który oprócz kufra miał ze sobą całą torbę słodyczy. Nasz przedział co chwila wybuchał śmiechem. Nawet nieśmiały blondyn nieco się rozluźnił.

(Koniec wspomnienia)

To był początek Huncwotów. Już w przedziale staliśmy się nierozłączni. Pamiętacie, jacy byliśmy przerażeni możliwością trafienia do osobnych domów? Zwłaszcza ja. Właściwie byłem pewien, że, wbrew mojej woli, trafię do Slytherinu. Bałem się wyjawić moje nazwisko; od początku wiedziałem, że cała trójka ma gdzieś czystość krwi. Ja też miałem ją gdzieś, ale przecież moje nazwisko świadczyło, że jest zupełnie inaczej.

Pamiętacie ceremonię przydziału? Wtedy dowiedzieliście się, że jestem Blackiem. Doskonale pamiętam szok na waszych twarzach.

Pierwszy września 1971 roku

Wkroczyliśmy do Wielkiej Sali. Na samym przodzie szła sroga opiekunka Gryffindoru. Przez myśl przeszło mi, że lepiej z nią nie zadzierać, bo kobieta wyglądała na taką, której nie brakuje pary w płucach.

Strasznie się denerwowałem, nie chciałem trafić do Slytherinu, nie chciałem trafić do reszty rodziny. Nie byłem taki jak oni. Przynajmniej zawsze tak sobie mówiłem i myślę, że stanie się taki, jak moja fanatyczna kuzyneczka było moją największą obawą.

Tiara skończyła śpiewać swoją piosenkę, z której kompletnie nic nie zapamiętałem i na środek weszła opiekunka Gryffindoru z listą nazwisk. Tak się złożyło, że poszedłem na pierwszy ogień.

— Black Syriusz.

Śmiech zamarł na twarzy Jamesa. Popatrzył na mnie z niedowierzaniem i szokiem, jakby pytał: czy ona mówi poważnie? Nie miałem pomysłu, co mógłbym odpowiedzieć, więc po prostu milczałem.

Peter i Remus również byli zszokowani, ale nie w takim stopniu. Ruszyłem pewnym krokiem przed siebie i po chwili usłyszałem w swojej głowie cichy głosik:

— Oho, kolejny Black! Dobrze wiem dokąd cię... Ależ nie! Chwileczkę, co my tu mamy... Odważny i z całą pewnością lojalny. Masz naturę buntownika, mój drogi chłopcze. Na pewno nie pasujesz do Slytherinu, o nie! W tobie nie ma nic ze Ślizgona. Hufflepuff również odpada, jesteś na niego zbyt odważny i płonie w tobie ogromna potrzeba wykazania się – ten dom ci tego nie ułatwi. Krukon również z ciebie żaden... Och, mój drogi, to oczywiste, że jedynym domem, do jakiego naprawdę pasujesz jest: GRYFFINDOR!

Ostatnie słowo tiara wykrzyknęła głośno. Na sali zapadła całkowita cisza; nikt nie zaklaskał. Zdjąłem tiarę z głowy, oddałem ją profesorce i, z dumnie podniesioną głową, pomaszerowałem do stołu Gryfonów. Patrzyli na mnie nieufnie jednak ja nie dałem po sobie poznać, jak bardzo niepewnie się czuję. Rzuciłem im wyzywające spojrzenie, po czym spojrzałem w stronę stołu Slytherinu i zobaczyłem Bellatriks, patrzącą na mnie z obrzydzeniem i jawną nienawiścią. Kochana kuzyneczka... Wystarczyło trafić do Gryffindoru, żeby mnie znienawidziła. Mój wzrok skierował się na Jamesa. Patrzył na mnie z szerokim uśmiechem i pokazywał mi podniesione kciuki.

Następnego dnia dostałem wyjca od mojej mamusi, ale nie przejąłem się nim zbytnio. Byłem zbyt szczęśliwy, mimo że przypłaciłem to jeszcze większą pogardą ze strony mojej rodziny. Od małego uważali mnie za dziwadło. Zaczęło się, gdy miałem sześć lat. Moja matka rozmawiała z ojcem na temat przyjmowania mugolaków do Hogwartu. Nie rozumiałem, dlaczego byli temu przeciwni. Byłem dzieckiem i nie potrafiłem trzymać języka za zębami. Wyraziłem moją opinię na głos, co przypłaciłem piekącym policzkiem, wymierzonym przez matkę. Może to właśnie tamto wydarzenie otworzyło mi oczy na postrzeganie mojej rodziny?

(Koniec wspomnienia)

Teraz już cię nie ma, James. Zostałem sam. Dlaczego ta świadomość tak bardzo mnie rani?

Zastanawiam się, ile lat ma teraz Harry? Kto się nim zajął? Czy wie, że ma ojca chrzestnego? Zapewne nie. Dumbledore na pewno nie chciał go ranić, mówiąc mu, że jego ojciec chrzestny jest zdrajcą i mordercą skazanym na dożywocie w Azkabanie.

Dożywocie za niewinność.

Za coś, czego nie zrobiłem.

Wybucham histerycznym śmiechem, który po chwili przechodzi w beznadziejny szloch.

— Jestem niewinny — powtarzam jak mantrę i jedynie to utrzymuje mnie przy zdrowych zmysłach.

Najlepsze jest to, że sam się wkopałem w to bagno.

To ja zaproponowałem Petera na Strażnika Tajemnicy.

Gdybym miał siłę, zacząłbym walić głową w ścianę.

Byłem taki głupi!

Głupi, głupi, głupi!

To słowo idealnie odzwierciedla moją osobę.

Naiwny głupek!

Spoglądam przez okno i widzę księżyc w pełni. Myślę o Remusie.

Jak mogłem sądzić, że to Lunatyk jest zdrajcą? Remus jest sto razy lepszym człowiekiem ode mnie! On nigdy by nie zdradził!

Wszyscy byliśmy głupi. Szukaliśmy zdrajcy w Remusie z powodu jego likantropii. Jacy z nas przyjaciele? Przecież zawsze powtarzaliśmy, jego wilkołactwo nie żadnego znaczenia.

Miało i to ogromne...

Zdrajca był na wyciągnięcie ręki, a my szukaliśmy go w naszym najlepszym przyjacielu. Zaślepiły nas stereotypy, chociaż zawsze mówiliśmy, że jest inaczej.

Tobie również należą się przeprosiny, Lunatyku.

Przepraszam...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro