Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5 - Prawda cię wyzwoli

Rozdział 5 — Prawda cię wyzwoli

Cisza. Niezmącona niczym, doskonała w każdym calu cisza. Cisza przyprawiająca o dreszcze. Cisza wypełniająca każdy, najmniejszy kawałek mnie.

Ciemność. Ciemność nieprzerywana najmniejszym promieniem światła. Ciemność uniemożliwiająca zachowanie odwagi.

Chłód. Chłód przenikający do szpiku kości. Chłód przynoszący na myśl uczucie beznadziejnej pustki.

I niczym w teatrze na scenie pojawiają się aktorzy, tak przede mną pojawiają się widma osób, które kiedyś kochałem. Cichy głos kobiety, przecina ciszę niczym sztylet:

— Czy jesteś dumny z tego co zrobiłeś?

Słowa ranią każdy fragment mnie, zabierają wszystko, co mi pozostało. I wiem, gdzieś w zakamarkach umysłu, gdzie jeszcze tlą się resztki zdrowego rozsądku, jestem pewien, że to dopiero początek.

— Porzuciłeś mnie, bracie.

Kulę się w sobie, próbuję zatykać uszy. Na marne. Te głosy są we mnie. To wszystko winy, które pochodzą prosto z mojej duszy.

— Zabiłeś nas, Syriuszu!

Nie umiem tego znieść, to ponad moje siły. Głos, którego nigdy nie słyszałem włącza się monolog oskarżeń (podświadomie wiem do kogo należy):

— Dzięki twojej naiwności, jestem sierotą!

— Zabrałeś to, co w moim życiu najcenniejsze — oskarża mnie kolejny głos, a ja nie potrafię... Nie chcę się bronić, bo wiem, że oni wszyscy mają rację.

— Przepraszam.

To jedyne, co potrafię powiedzieć.

— Przepraszasz – jak miło. Tylko, że twoje przeprosiny są nic nie warte. Nie zwrócą nam życia. Nie wrócą rodziców naszemu synowi.

— Wybaczcie mi! — błagam rozpaczliwie. — Wybaczcie!

— Niektórych rzeczy po prostu nie można wybaczyć, Syriuszu.

Ostatnie zdanie, wypowiedziane cichym głosem Lily Potter, wybudza mnie z kolejnego koszmaru sennego. Nie potrafię zliczyć, który to już raz. Mój koszmar zawsze wygląda tak samo. Znajome do bólu głosy, raniące oskarżenia i kryjąca się w nich prawda.

Zamykam oczy, próbując wyrównać oddech. Nawet pod postacią psa, którego uczucia są wiele prostsze do opanowanie, nie jestem w stanie pozbyć się demonów przeszłości. Mam dziwne przeczucie, że tak naprawdę nigdy mi się to nie uda.

Noc duchów. Rocznica ich śmierci. Wszyscy świętują rocznicę zniknięcia Voldemorta, zapominając, że w tym samym czasie dwójka wspaniałych ludzi straciła życie.

Lily zawsze mawiała, że dzieci dziedziczą po rodzicach chrzestnych różne cechy oraz, że jeśli Harry odziedziczy mój temperament, to żywcem oberwie mnie ze skóry.

To prawda, mój temperament często podejmuję decyzje za mnie. Tak stało się i tym razem. W noc Halloween, kiedy wszyscy byli na uczcie, udałem się do zamku. Z tego co wiedziałem, Peter mieszkał w Wieży Gryffindoru. I tu pojawiał się problem – nie znałem hasła do wieży i moja wycieczka na nic się zdała.

Niedługo później miał odbyć się mecz Quidditcha, Ravenclaw – Gryffindor. Harry grał na pozycji Szukającego, tak jak James. Chciałem zobaczyć, czy jest tak samo dobry jak ojciec, jednak to, co zobaczyłem na boisku przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Sposób, w jaki chłopak prowadził miotłę, unikał tłuczków — był po prostu niezwykły.

James z pewnością byłby z niego dumny. Za to Lily, która nigdy nie mogła zrozumieć uroku tak niebezpiecznej gry, umarłaby na zawał, gdyby zobaczyła wyczyny swojego syna.

Wszystko popsuło zjawienie się dementorów, którzy najwyraźniej zgłodnieli.

Bezradnie patrzyłem, jak mój syn chrzestny spada z miotły, co było odpowiedzią na ich obecność. Kto jak kto, ale Harry miał wystarczająco złe wspomnienia, by stracić przytomność w obecności tych potworów.

Jak zwykły tchórz uciekłem do lasu. Ale nie mogłem ryzykować. Jeśli Remus był na trybunach, to byłby koniec. Nie teraz, nie kiedy jestem już tak blisko.

Później dowiedziałem się od Krzywołapa, że miotła chłopaka została zniszczona w wyniku spotkania z Bijącą Wierzbą. Uśmiechnąłem się wtedy szeroko. Chyba miałem pomysł na prezent Bożonarodzeniowy dla chrześniaka. Oczywiście nie mogłem sam pojawić się w sklepie sportowym, mówiąc żeby nie przejmowali się, że jestem zbiegłym z Azkabanu więźniem, bo nie chcę zrobić im krzywdy a jedynie kupić chrześniakowi prezent na święta. Nie... Coś mi mówiło, że to by nie przeszło. Mimo mojej lekkomyślności nie byłem na tyle naiwny, by osobiście kupić miotłę. Musiałem więc wymyślić coś innego. I wymyśliłem. Tu znów pomógł mi Krzywołap. Nigdy nie sądziłem, że mogę zaprzyjaźnić się z kotem. Nie, nie chodziło tu o stereotypy typu „kot i pies to naturalni wrogowie". Po prostu nigdy nie przepadałem za kotami, były dla mnie zbyt niezależne. Jednak kiedy poznałem mojego rudego przyjaciela, okazało się, że po raz kolejny się myliłem, koty są tak samo lojalne jak i psy, po prostu okazują to w nieco inny sposób.

Czas płynął powoli, nieśpiesznie, jednak w dalszym ciągu płynął. Minęły święta Bożego Narodzenia, które spędziłem w Dolinie Godryka przy ich grobie. Dobiegł końca styczeń i zaczął się luty. W tym czasie nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego.

Nadszedł czas kolejnego meczu. Biorąc pod uwagę, że ostatnim razem nieźle nastraszyłem Harry'ego swoim pojawieniem się na trybunach, tym razem postanowiłem być nieco bardziej dyskretny.

Kiedy zobaczyłem chłopaka na miotle, którą wysłałem mu jako prezent, promieniowałem wręcz dumą. Mecz był długi i zacięty, każda drużyna wydawała się bardziej pragnąć zwycięstwa z każdą sekundą. Aż w końcu szukający dostrzegli znicza.

Niespodziewanie na boisku dostrzegłem ciemne kształty. Niemożliwe. Wyczuwałem ich z odległości mili a teraz? Nic. Żadnego chłodu, żadnych głosów w głowie, żadnego napływu złych wspomnień. Spojrzałem z niepokojem w stronę Harry'ego. On również ich dostrzegł. Wyciągnął zza szkarłatnej szaty do gry, różdżkę i krzyknął coś czego nie dałem rady usłyszeć. Z jego różdżki wydobył się wielki, srebrny kształt.

Patronus. W wieku trzynastu lat... Przyjrzałem mu się dokładnie i zamarłem. Jeśli dobrze by mu się przypatrzyć, można było dostrzec zarys dumnego jelenia. James.

W końcowym wyniku Gryffindor wygrał mecz, a dementorami okazała się być czwórka złośliwych Ślizgonów. Cóż, warto było popatrzeć na McGonagall wrzeszczącą na nich, za próbę sabotowania meczu. To miłe, że przynajmniej raz w życiu nie krzyczała na mnie i... Jamesa. Choć jeśli nad tym pomyślę, to teraz na mój widok za pewne zaczęłaby strzelać śmiertelnymi zaklęciami, więc nie jestem pewny, czy powinienem się cieszyć.

Wtedy go dostrzegłem. Mówił coś do Harry'ego z wielkim uśmiechem na ustach, wskazując w stronę wspomnianych Ślizgonów, którzy aktualnie próbowali wyplątać się z własnych szat. Wyglądał na starszego niż powinien, w jego włosach było zdecydowanie zbyt wiele siwych pasm. Twarz miał zmęczoną, a spojrzenie osoby, która zbyt wiele w życiu przeszła.

Zaskomlałem żałośnie. Chciałbym móc przytulić go, powiedzieć mu prawdę. Ale nie mogę, nie uwierzy mi. Zresztą, nim zdołałbym wydusić choć słowo już leżałbym martwy. Mam dziwne przeczucie, że Remus nie zawahałby się.

W Lupinie rzadko można dostrzec prawdziwego wilka, gdy księżyca nie ma na niebie, lecz w momentach zagrożenia to właśnie ten wilk przejmuje nad nim władzę.

Wzdycham ciężko, ostatni raz obrzucając spojrzeniem dwójkę najdroższych mi ludzi, po czym wracam do lasu. Tam już czeka na mnie Krzywołap.

Jednak tym razem ma mi do przekazania listę haseł do wieży Gryffindoru, którą zrobił sobie jeden z trzeciorocznych.

Postanawiam, że tej nocy w końcu to wszystko zakończę. Tym razem wejdę do tej piekielnej wieży i tym razem już się nie zawaham. Nie pozwolę, by powtórzyła się sytuacja sprzed dwunastu lat.

Moja wycieczka do wieży Gryffindoru okazała się kompletną stratą czasu. Nie znalazłem Petera i musiałem uciekać w popłochu, gdy jeden z chłopców obudził się i zaczął krzyczeć. Jednym słowem, równie dobrze mogę palnąć sobie w łeb. Chyba powoli zaczynam tracić nadzieję. Ale jeśli Azkaban czegoś mnie nauczył, to z pewnością cierpliwości. Więc czekam. I nie wiem, jak długo to jeszcze potrwa, ale czekam.

Każdego dnia słońce pnie się ku górze a następnie, po godzinach wspinaczki, chyli się ku zachodowi.

Czekam.

Nim się obejrzałem zima przeminęła. Słońce świeciło z większą zawziętością, drzewa powoli zazieleniały się, kwiaty rozkwitały dookoła mnie, zwierzęta w lesie budziły do życia. Obserwowanie tego wszystkiego było naprawdę cudownym uczuciem. Pierwszy raz od dwunastu lat czułem jakąś namiastkę wolności. Choćby miał nią być delikatny podmuch wiatru czy pierwsze krople wiosennego deszczu.

Nastał przeważający w upały czerwiec. Moja bezradność zaczęła wdawać mi się we znaki.

I wtedy pojawiła się okazja. Była tam cała czwórka. Mój chrześniak, dwójka jego przyjaciół, Ron i Hermiona, oraz Peter.

Nie mogłem się nadziwić ich lojalności wobec siebie – chłopak z ranną nogą i dziewczyna z rozciętą wargą osłonili Harry'ego własnym ciałem. Oczywiście myśleli, że chcę go zabić.

Później dołączył do nas Remus. Zobaczył Petera na mapie i wtedy zrozumiał. Byliśmy w trakcie tłumaczenia dzieciom całej historii, kiedy pojawił się Smarkerus. I kiedy wydawało się, że to już koniec, trójka przyjaciół znów mnie zadziwiła. Oszołomili go w tym samym czasie.

Gdyby sytuacja nie była tak poważna roześmiałbym się na widok dziewczynki, która gwałtownie zbladła i zaczęła mruczeć pod nosem, głosem pełnym paniki „Zaatakowaliśmy nauczyciela! Merlinie, zaatakowaliśmy nauczyciela. Ale się wpakowaliśmy, ale się wpakowaliśmy!".

Ujawniliśmy, kim naprawdę jest Parszywek i w końcu trójka przyjaciół uwierzyła nam. Bezcenny był widok Harry'ego, powoli kiwającego głową na potwierdzenie swojej wiary w opowiedzianą przez nas historię.

I już wycelowaliśmy różdżki w tego parszywego zdrajcę, już miałem w ustach dwa niewybaczalne słowa, gdy chłopak wbiegł przed nas, zasłaniając Glizdogona własnym ciałem.

„Uważam, że mój tata nie chciałby, żeby jego najlepsi przyjaciele zostali mordercami." — brzmiało mi w głowie echo wypowiedzianych przez chłopca słów.

A potem, gdy szliśmy w stronę zamku, zapytałem Harry'ego, czy chciałby ze mną zamieszkać. Nigdy nie zapomnę jego zielonych oczu, tak łudząco podobnych do oczu Lily, w których tliła się nadzieja. Szczerego uśmiechu na jego twarzy i słów „Pewnie, że chciałbym z tobą zamieszkać" wypowiedzianych lekko ochrypłym głosem. I nagle...

Chmura minęła księżyc, na ziemi pojawiły się długie cienie, a na nas spłynęły kaskadami strugi księżycowego światła.

Jak mogłem o tym zapomnieć?! To była pełnia! A Remus... Przecież Remus jest wilkołakiem.

Wszystko poszło nie tak jak powinno.

Ucieczka Petera.

Próba ratowania dzieci przed Wilkołakiem.

I na sam koniec, żeby nie było za wesoło, zjawili się Dementorzy.

Wspominałem już, że jestem na nich wyczulony? Tak więc, kiedy zbliżyli się do mnie straciłem przytomność. Ostatnim, co zarejestrowałem był czyjś krzyk. Ktoś krzyczał moje imię. Ten głos brzmiał znajomo, było w nim tyle strachu. Chciałem powiedzieć, żeby się nie bał, że wszystko jest w porządku, jednak język odmówił mi posłuszeństwa. Widok zaczęła przesłaniać mi biała mgła, a otaczające mnie dźwięki zastąpił krzyk Jamesa.

Jakaś część mnie była świadoma, że to już koniec, że tracąc przytomność poddaje się. Dementorzy nie zawahają się, nie po tym jak dostali kilka miesięcy temu pozwolenie, by mnie pocałować.

To tak trywialnie brzmi... Pocałunek Dementora. Kiedy pierwszy raz o tym usłyszałem miałem ochotę wybuchnąć śmiechem. No bo jak istota tak mroczna, jak dementor, może kogoś pocałować? Moja chora wyobraźnia oczywiście widziała różowe kwiaty i pełno świec dookoła. Nic bardziej mylnego. Pocałunek dementora nie ma w sobie ani grama romantyzmu.

Pocałunek dementora, oznacza wyssanie duszy przez usta.

Los gorszy od śmierci — rozbrzmiewają mi w głowie słowa Lily sprzed lat.

Miała rację, wyssanie duszy, to coś o stokroć gorszego od śmierci.

Obudziłem się z potwornym bólem głowy. To tak, jakby ktoś grał nią w mugolską piłkę nożną.

I wtedy wspomnienia wróciły z ogromną siłą. Wrzeszcząca chata, Peter, pełnia, dementorzy.

Więc jakim cudem moja dusza, wciąż jest na swoim miejscu?

Rozejrzałem się dookoła. Byłem w Hogwarcie, to było pewne. Jednak nie to mnie tak zdziwiło. Nade mną stał Dumbledore. Nic się nie zmienił przez te dwanaście lat. Może jedynie broda urosła mu o kilka cali i parę zmarszczek pojawiło się na jego twarzy do kompletu? Nie byłem pewny.

— Witaj, Syriuszu.

Jego głos, zazwyczaj miły i ciepły, teraz przesiąknięty był chłodem. Wzdrygnąłem się niemal niezauważalnie.

— Widzę, że już się obudziłeś. Nie zabiorę ci dużo czasu, nie obawiaj się. Jedyne, co chciałem, to zadać ci pytanie, które nurtuje mnie od przeszło dwunastu lat: dlaczego, Syriuszu? Co takiego dał ci Voldemort? Co było tak cenne, by zdradzić najlepszego przyjaciela, jego żonę i własnego chrześniaka?

— To nie tak — zaprzeczyłem, gwałtownie potrząsając głową. — Nigdy nie zdradziłem Lily i Jamesa! Jeśli tylko da mi pan szansę, wyjaśnię wszystko.

Starszy mężczyzna przez chwilę taksuje mnie spojrzeniem. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale mam wrażenie, że on po prostu wiedziałby, gdybym skłamał

— Więc mów. Radzę ci jednak się pośpieszyć, niebawem zjawią się dementorzy.

— Czyli jednak mój los jest przesądzony?

— Tego nie powiedziałem. Nie jeśli faktycznie jesteś niewinny, to nie pozwolę, by spotkał cię ten okrutny los. Jednak jeśli kłamiesz – tak, wtedy twój los jest przesądzony.

Więc mówiłem. Opowiedziałem, jak staliśmy się nielegalnymi animagami dla Remusa, jak każdej pełni wymykaliśmy się na szczeniackie wędrówki z wilkołakiem, jak w ostatniej chwili Lily i James pod moją namową, zdecydowali się na zmianę strażnika tajemnicy, jak zbyt późno przybyłem do ich domu i jak Glizdogon zamordował dwunastu mugoli, po czym zmienił się w szczura. A Dumbledore mi uwierzył.

— Co teraz ze mną będzie? — zapytałem w końcu, przerywając ciszę, która powstała kiedy skończyłem mówić.

— Korneliusz jest ślepy. — Starzec westchnął cicho. — Z pewnością nie będzie chciał przyznać się do błędu Ministerstwa Magii.

— Czyli pozwoli im pan...

— Tego nie powiedziałem, Syriuszu. Nie pozwolę im ukarać niewinnego człowieka, jednak twoje oczyszczenie z zarzutów będzie musiało zaczekać. Przykro mi ale będziesz musiał nadal wieść los uciekiniera.

Pod koniec swojej wypowiedzi spojrzał na mnie smutno.

— Chyba już się przyzwyczaiłem — mruknąłem.

— Zostawię cię teraz i pójdę zorganizować twoją... hmm... Nazwijmy to: ucieczkę. Do widzenia, Syriuszu. Liczę, że jeszcze się spotkamy, mój drogi chłopcze.

— Jasne, w takim razie do zobaczenia, profesorze.

Kiedy drzwi się za nim zamknęły pierwszy raz odkąd się obudziłem poczułem napływ paniki. Kilka minut później usłyszałem pukanie w okno. Wyjrzałem za nie, na moment zamierając. Chwilę potem zerwałem się z krzesła i podbiegłem w stronę szyby. Spróbowałem otworzyć okno, jednak bez skutku – było zamknięte.

— Odsuń się — krzyknęła Hermiona siedząca na Hipogryfie. — Alohomora!

Okno otworzyło się z trzaskiem. Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Harry i Hermiona siedzieli na grzbiecie olbrzymiego Hipogryfa, który z kolei szybował jakieś sto stóp nad ziemią.

— Jak... Jak... — wybełkotałem oniemiały.

— Wychodź, nie mamy wiele czasu — powiedział Harry, trzymając mocno Hipogryfa za szyję, by go uspokoić. — Musisz wyjść przez okno. Dementorzy już idą. Macnair po nich poszedł.

Miałem ochotę się roześmiać. Teraz zrozumiałem, co miał na myśli Dumbledore, mówiący o zorganizowaniu mojej ucieczki.

Miałem szczęście, że byłem taki chudy, dzięki temu przejście przez małe okno nie przysporzyło mi problemów. Wylądowaliśmy na szczycie wieży zachodniej. Harry i Hermiona natychmiast ześlizgnęli się z Hipogryfa.

— Syriuszu, musisz uciekać i to szybko — ponaglił mnie Harry. — W każdej chwili mogą zorientować się, że uciekłeś.

— Co się stało z drugim chłopcem? Ronem? — zapytałem z niepokojem, przypominając sobie o jego uszkodzonej nodze.

— Wyjdzie z tego. Wciąż jest nieprzytomny, ale pani Pomfrey mówi, że go wyleczy. Szybko, leć

Jednak ja nie ruszyłem się z miejsca. Przepełniała mnie duma. Lily i James byliby tacy szczęśliwi, mając takiego syna. Chłopak wyglądał jak idealna replika Jamesa, jednak z oczami Lily. Z tego na ile zdążyłem go poznać, wywnioskowałem, że jest tak samo wierny przyjaciołom jak ojciec i ma mój temperament. Gdyby Lily tu była, nie pożyłbym długo. Po Lily musiał odziedziczyć inteligencję. Uśmiecham się lekko na myśl, jak bardzo jest podobny do rodziców, nawet jeśli nie zdaje sobie z tego sprawy.

— Jak mam ci dziękować? — pytam nagle, nie mogąc oderwać od niego oczu.

— UCIEKAJ! — krzyknęła jednocześnie dwójka przyjaciół.

Zawróciłem Hipogryfa, spoglądając w ciemne niebo.

— Jeszcze się zobaczymy — obiecuję chłopcu. — Jesteś... jesteś prawdziwym synem swoich rodziców, Harry.

I odleciałem.

I czułem się naprawdę wolny.

Pierwszy raz od dwunastu lat, czułem, że to co mnie otacza, to faktycznie jest wolność, a nie jedynie marna jej iluzja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro