Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2 - Prawda, która jest ze mną

Rozdział 2 — Prawda, która jest ze mną

Za oknem znów leje deszcz – to nic nowego. Lodowate krople przedostają się przez kraty i chłodzą moje, rozpalone gorączką, ciało. Gorączka również nie jest niczym nowym. Jest tu tak zimno, że nie można pozostać zdrowym dłużej, niż kilka dni. Jest ze mną coraz gorzej i chyba w końcu tracę zmysły. Ciągle myślę o dawnych czasach i tylko to pozwala mi się jakoś trzymać. Lecz wtedy przychodzą dementorzy i znów się rozsypuję. W mojej głowie czasami gości też Remus. Jak on się pozbierał po stracie wszystkich przyjaciół?

No i Harry. Ostatnio bardzo często o nim myślę. Ciekaw jestem, kto się nim zajął. Zdecydowanie nie Remus, Ministerstwo nie pozwoliłoby mu ze względu na jego przypadłość. Hagrid mówił coś o mugolskich krewnych Lily, ale przecież nie mogło chodzić o jej koszmarną siostrę. Nikt nie byłby takim sadystą, żeby zostawić z nią dziecko.

Właściwie Petunia Evans piekielnie przypominała mi Regulusa. Z opowieści Lily wynikało, że była ona zazdrosna o młodszą siostrę oraz jej umiejętność czarowania, przez co cały czas ją obrażała.

Ze mną i moim bratem było podobnie, tyle, że to on był ulubieńcem rodziców, a w rodzinie Evansów, to Lily zawsze była tą ukochaną córeczką. Mój świętej pamięci brat zdecydowanie był małym, obłudnym gnojkiem. Oczywiście nie zawsze taki był.

Siedemnasty grudnia 1970 roku

Było już dobrze po trzeciej w nocy, jednak sen nie nadchodził. Byłem już tym zirytowany. Jutro z samego rana przyjechać miała rodzina, matka zabiłaby mnie, gdybym zasnął przy stole.

Znów przewróciłem się na drugi bok, próbując znaleźć dogodną pozycję. Uklepywałem pięściami poduszkę, jednak nic to nie dało – nadal była tak samo twarda. Nagle usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Przez chwilę myślałem, że obudziłem matkę lub ojca i moje serce zamarło. Jednak to tylko chwila, bo szybko uświadomiłem sobie, że gdybym obudził matkę, ta swoimi krzykami obudziłaby całą resztę domu, a ojciec nie trudziłby się pukaniem.

Wahając się wstałem i powoli podszedłem do drzwi.

Może to stworek kpi sobie ze mnie? – przemknęło mi przez myśl.

Otworzyłem drzwi i na chwilę zamarłem.

— Regulus? Co Ty tu robisz? — zapytałem, patrząc na niego zdziwiony.

— Nie mogę spać, Syrii — powiedział żałośnie.

Przez chwilę miałem ochotę nakrzyczeć na niego nie za przychodzenie do mojego pokoju w środku nocy, a za używanie tego piekielnego zdrobnienia. Jednak widok łez w oczach mojego ośmioletniego braciszka skutecznie mnie przed tym powstrzymał.

Regulus często miewał koszmary. Kiedyś poszedł w środku nocy do sypialni rodziców. Następnego dnia chodził z opuchniętym policzkiem. Byłem wściekły. Jak oni śmieli uderzyć mojego braciszka?! Siniaki u mnie były czymś normalnym, za moje „nienormalne poglądy oraz zachowanie niegodne arystokraty", ale u Regulusa? Mojego ukochanego brata?

— Właź — rzekłem z teatralnym westchnięciem.

Młody ułożył się na moim łóżku, jednak kiedy ja położyłem się obok, przylgnął do mojej piersi, wtulając się we mnie.

— Syriusz? — odezwał się nagle.

— Hmm?

— Jak to będzie, kiedy pójdziesz do Hogwartu? Nie chcę zostać tu sam.

— Dasz sobie radę, młody. To tylko rok, wrócę na wakacje. Szybko minie ci ten czas. Zanim się obejrzysz, sam pójdziesz do Hogwartu.

— Jeszcze prawie trzy lata — burknął, wydymając usta. — Nie zostawiaj mnie tu samego.

— Daj spokój, Reg. Wrócimy do tej rozmowy rano, kiedy będę przytomniejszy. Teraz śpij już, młody.

(Koniec wspomnienia)

Ale nie wróciliśmy do tej rozmowy. Ani następnego dnia, ani nigdy później. A Regulus zmienił się. Zostawiłem go samego i moi rodzice zrobili mu pranie mózgu. Nigdy nie przestanę tego żałować.

Wracając jednak do tematu, jeśli więc nie Petunia, to kto?

Spróbowałem delikatnie zmienić pozycję, tak aby nie nadwyrężać wycieńczonego ciała i w duchu przyznałem, że to jednak musi być Petunia.

Ciekawe, ile mój chrześniak ma lat? Czy poszedł już do Hogwartu? Czy wdał się w Jamesa czy może w Lily? W pamięci dalej mam małego, słodkiego szkraba. Jego pierwsze słowo, które brzmiało, „Łapa". Mina Jamesa, który od dobrego miesiąca nakłaniał go do powiedzenia „tata" była po prostu bezcenna.

Szesnasty października 1981 roku

— Powiedz to, Rogasiątko. No dalej, dzieciaku, zrób to dla tatusia.

Stałem w progu drzwi do pokoju mojego chrześniaka tuż obok rozbawionej Lily, obserwując nieudolne próby Jamesa nakłonienia Harry'ego do wypowiedzenia pierwszego słowa.

— Czasem mam wrażenie, że on sam jest jeszcze dzieckiem — odzywa się nagle dziewczyna.

Mówi to żartobliwym tonem, jednak wiem, że nie chodzi tu o to, co robił James z Harrym, lecz o lekkomyślność Jamesa podczas tych wszystkich misji Zakonu Feniksa. Patrząc w jej zielone oczy dostrzegam miłość do tej dwójki przed nami, ale też jakby pretensję.

— No dalej, Rogasiątko, powiedz: tata — próbował dalej Rogacz, lecz jedynym wynikiem było niezrozumiałe spojrzenie dziecka.

— Nie masz za knut podejścia do dzieci, Rogacz — mówię, odpychając go lekko na bok, po czym zwracam się do chłopca siedzącego w kołysce: — Cześć Harry.

Dzieciak uśmiecha się radośnie na mój widok i wyciąga pulchne rączki w moją stronę.

— Spadaj, Łapo! Nie widzisz, że jesteśmy zajęci? — mówi urażony James, próbując mnie odepchnąć.

— A nie mówiłam? — odzywa się z rozbawieniem Lily.

Niespodziewanie słyszymy cichy głosik, wydobywający się z kołyski i wszyscy zamieramy – James i ja w nieco dziwnych pozycjach.

— Lapa — powtarza Harry, tym razem nieco głośniej i wyraźniej.

Lily zerwała się ze swojego miejsca z szerokim uśmiechem na twarzy.

— Mój malutki syneczku — zagruchała biorąc go na ręce i zaczynając łaskotać.

James jest jeszcze przez chwilę sparaliżowany niedowierzaniem, po czym powoli odwraca się w moją stronę. Z trudem przełykam ślinę.

— Łapo — mówi groźnym tonem — czy ty nawet mojego syna musisz nastawić przeciw mnie?

Uśmiecham się przepraszająco.

(Koniec wspomnienia)

Czuję bolesne ukłucie w piersi, przypominając sobie to wydarzenie.

James, Lily, Harry.

Dosięga mnie beznadziejna tęsknota za tym, co było i za tym, co nie ma szansy powrócić. Ale Harry żyje. Jest gdzieś tam daleko, najpewniej nie mając pojęcia, że ktoś taki jak Syriusz Black w ogóle istnieje. Ale żyje i jedynie to się liczy.

Nagle słyszę trzask obok mojej celi i całym sobą zmuszam się, żeby lekko unieść się na łokciach. Minister znów przyjechał na kontrolę. Nie mam pojęcia, kto wybrał tego człowieka na Ministra Magii, przecież nie ma on w sobie nic z przywódcy: ani grama charyzmy czy silnego charakteru.

— Minister Knot — parskam gorzko — cóż za zaszczyt. Przeczytał pan już może gazetę? Trochę tu nudno. Nie żebym narzekał na towarzystwo, ale dementorzy nie są zbyt rozrywkowi. Sam pan rozumie. — Uśmiecham się bezczelnie.

Mówiłem z ogromnym trudem, lecz warto było się pomęczyć, chociażby dla samego wyrazu twarzy Knota, który ku mojemu zdziwieniu rzucił mi gazetę pod nogi i w panice kazał aurorowi natychmiast się stąd zabrać. Prycham wewnętrznie. A nie mówiłem? Zero charakteru.

Moje spojrzenie zaraz po podniesieniu gazety padło na datę.

Lipiec 1993 roku.

Dwanaście lat.

Spędziłem tu dwanaście lat!

Dwanaście przeklętych, straconych lat!

W jednej chwili poczułem, jak wracają mi siły i byłem gotowy zabić pierwszą-lepszą osobę, która by się pojawiła! Gorzej już i tak być nie mogło.

Kiedy lekko się uspokoiłem zacząłem już spokojnie przeglądać gazetę, wciśnięty w, najbardziej oddalony od drzwi, kąt celi. Mój wzrok przykuwa zdjęcie rodziny, która wygrała w loterii i spędza wakacje w Egipcie. Poznaję ich! To muszą być Molly i Artur Weasleyowie, a pozostała gromadka to ich dzieciaki. Przyznam szczerze, że dorobili się sporej rodziny. Najmłodszy z chłopców musi być w wieku Harry'ego.

Trzynaście lat... Ma już trzynaście lat. Na następnej stronie widnieje artykuł o nowym nauczycielu obrony przed czarną magią. Dech zapiera mi w piersi, kiedy widzę to nazwisko.

NOWY NAUCZYCIEL OBRONY PRZED CZARNĄ MAGIĄ!

Po tym jak Gilderoy Lockhart w próbie zaatakowania uczniów uszkodzoną różdżką postradał zmysły (warto nadmienić, że jednym z uczniów, których próbował zaatakować, był sam Harry Potter) posada nauczyciela obrony przed ciemnymi mocami znów się zwolniła. Co dziwne od blisko pięćdziesięciu lat żaden z nauczycieli nie utrzymał się na niej dłużej niż rok! W tym roku stanowisko to obejmie absolwent Hogwartu, Remus Lupin. Pozostaje nam mieć nadzieje, że szanowny pan Lupin będzie nieco bardziej kompetentny od swojego poprzednika i również skończy nieco lepiej. Co do Pana Lockharta (osobny artykuł o jego kłamstwach ukazał się w czerwcu) to przebywa on aktualnie w szpitalu Św. Munga na oddziale zamkniętym.

Dla Proroka codziennego,

Rita Skeeter

Potter i Lupin - dwa nazwiska, które znaczą dla mnie najwięcej na świecie. Osoby, za które bez wahania oddałbym życie. Remus – nauczycielem. Zawsze śmiałem się, że powinien wybrać karierę nauczyciela, jednak nigdy nie sądziłem, że brał to kiedykolwiek pod uwagę. W Hogwarcie to właśnie Remus ganiał mnie i Jamesa do książek, a kiedy czegoś nie rozumieliśmy z radością nam to tłumaczył. Kiedy tak się nad tym zastanawiam, to Remus, którego znałem doskonale nadawał się na nauczyciela. Tylko czy nadal jest tym samym człowiekiem? Ostatni raz widziałem go, kiedy aurorzy wlekli mnie po holu Ministerstwa Magii.

Pierwszy listopada 1981 roku

— Odciął go sobie! Wykiwał mnie! Wykiwał nas wszystkich! — Śmiałem się jak opętany, podczas gdy aurorzy wlekli mnie w stronę kominka, z którego przeniesiemy się do Azkabanu.

Wokół nas zebrała się grupa ludzi. Nic mnie to nie obchodziło. Nie obchodziło mnie, że właśnie wleką mnie do najgorszego więzienia świata. Liczyło się tylko wspomnienie zielonego światła, które tak niespodziewanie wypaliło z różdżki Petera i widok szczura znikającego w ściekach. Niespodziewanie ktoś uderza mnie w twarz. Mrugam starając się zobaczyć kto to zrobił. Serce zamiera w mojej piersi tylko po to, by po chwili dwukrotnie przyspieszyć swoją pracę.

— Remus — mówię, starając zmusić się głos do posłuszeństwa. — Remus! To nie ja! Jestem niewinny!

Nagle z całą mocą dociera do mnie, co się dzieje. Jednak Lunatyk mi nie wierzy.

— Zgnijesz tam — syczy głosem przesyconym bólem i nienawiścią. — Mam nadzieję, że tam zgnijesz! Jesteś chociaż dumny z tego, co zrobiłeś?!

Patrzy na mnie ostatni raz, a w jego oczach dostrzegam pytanie „ dlaczego, Syriuszu?". A później – nie czekając na odpowiedź – odchodzi. Odchodzi na dwanaście długich lat.

(Koniec wspomnienia)

Nie mam mu tego za złe, zasłużyłem na znacznie więcej. Może to nie ja zdradziłem, ale to ja oskarżyłem o zdradę jego i to ja namówiłem Lily i Jamesa, by prawdziwego zdrajcę uczynili swoim Strażnikiem Tajemnicy.

Dziś już wiem, że było to błędem, ale wtedy to wydawało się genialne.

Ja byłem zbyt oczywisty, nawet głupiec zauważyłby, jak blisko Potterów zawsze byłem.

A Peter? Ten mały, ciapowaty i niezdarny chłopiec? Przypomina mi to mugolskie powiedzenie, które tak lubiła cytować Lily: cicha woda brzegi rwie.

Lily Evans była najinteligentniejszą i najbardziej spostrzegawczą osobą, jaką miałem przyjemność poznać. Jeśli było trzeba, potrafiła stać się naprawdę niebezpieczna. Czasem to aż przerażało. Wiedziałem, że lepiej z nią nie zadzierać – w imię swojej rodziny był zdolna nawet zabić.

Ona i James byli niezwykle potężni i gdyby nie to, że Voldemort zaatakował ich kiedy nie mieli przy sobie różdżek, to jestem niemal pewien, że udałoby się im przeżyć. Razem byli nie do złamania. Udałoby im się uciec. Gdyby tylko mieli przy sobie różdżki...

Ale fakt pozostaje faktem, że nie mieli ich przy sobie i zginęli.

W gazecie nie było już nic wartego uwagi, więc odkładam ją na obok, a ta powoli zamyka się tak, że znów widać stronę główną, ze zdjęciem rodziny Weasleyów.

Dlaczego coś mi nie pasuje w tym zdjęciu?

Coś jest z nim nie tak, tylko co?

O Merlinie!

Ten szczur na ramieniu najmłodszego z chłopców...

Przecież to niemożliwe! Przyglądam się dokładniej i w słabym świetle księżycowego światła, wpadającego przez kraty okna jestem w stanie dostrzec brak palca w przedniej łapie szczura.

To On! Peter Przeklęty Zdrajca Pettigrew! Przez tyle lat!

To takie pomysłowe, znalazł sobie rodzinę czarodziejów, żeby być na bieżąco.

O Merlinie po raz drugi!

Harry!

Jeśli Voldemort znajdzie sposób, by odzyskać moc (a w jego śmierć nigdy nie wierzyłem), ten szczur nie zawaha się i mój chrześniak znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie! Tylko ja wiem, że ten zdrajca żyje, ale będąc tutaj nic nie mogę zrobić.

Myśl, Black!

Gdybym tylko dał radę się przemienić. Dementorzy są ślepi. Umysł psa jest mniej złożony, a jego emocje mniej wyczuwalne. To mogłoby się udać.

Dawno się nie przemieniałem. Ostatni raz ponad dwanaście lat temu. Zamykam oczy i odganiam wszystkie myśli, tak jak robiłem to tysiące razy. Powoli skupiam się na każdej części mojego ciała i wyobrażam sobie, jak się zmienia. Kilka minut później czuję, jak powoli sierść obrasta moje ciało, ręce i nogi zmieniają się w łapy. Już nie jestem człowiekiem, a psem do złudzenia przypominającym Ponuraka. Co teraz? Jestem tak chudy, że bez problemu udaje mi się przecisnąć przez kraty. Staram się stawiać łapy jak najciszej.

Idąc, mijam celę mojej pomylonej kuzynki – Bellatriks Lestrange – która nawet po upadku Voldemorta nie wyrzekła się go. Kiedy aurorzy ją tu przywieźli rozmawiali o tym, co zrobiła. Torturami doprowadziła do szaleństwa Alicję i Franka Longbottomów. Alicja był świetną aurorką, najlepszą przyjaciółką Lily, ale przede wszystkim Alicja była matką. Frank również był aurorem i ojcem. Kumplowałem się z nim jeszcze w Hogwarcie. To był naprawdę dobry człowiek, nie zasłużył na los, który go spotkał. Żadne z nas nie zasłużyło.

Wydawało mi się, że minęła cała wieczność, nim znalazłem wyjście. Pozostało mi jeszcze tylko przepłynąć może północne i będę wolny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro