Rozdział 3 - Rozgrzewka
- Witaj, mój drogi Severusie. Pobawimy się, co ty na to? - mówiąc to Czarny Pan powoli podszedł do wciąż leżącego na ziemi i związanego mężczyzny - Och, aż tak się zmęczyłeś, że musisz leżeć? No, no, nieładnie... - Po tych słowach się zaśmiał, a stojący wokół Śmierciożercy także zaczęli rechotać.
- Nie, na odpoczynek później przyjdzie czas. - w oczach Voldemorta pojawił się upiorny błysk. Podniósł różdżkę i wycelował ją w Snape'a. Wyszeptał zaklęcie, przez które mężczyzna wstał. Kolejnym zaklęciem przeciął liny wiążące jego ciało zostawiając jedynie te na nadgarstkach.
Ciągle mając na ustach przerażający uśmiech powoli obszedł dookoła swego byłego sługę. Gdy ponownie stanął naprzeciw niego, przywołał leżącą w pobliżu różdżkę Snape'a. Nieśpiesznie podniósł ją na wysokość twarzy Severusa i przejechał nią po jego kości policzkowej.
- Pożegnaj się z nią, mój wierny sługo - wyszeptał, po czym gwałtownie przełamał różdżkę na pół. Kiedy to się stało, na twarzy jej właściciela zobaczyć można było grymas bólu. Ewidentnie oczuł stratę.
- Severusie, jak wytłumaczysz mi zaistniałą sytuację? Czemu jesteś tu dzisiaj, mimo że chłopak miał być stąd zabrany później?
Na pierwszy rzut oka mężczyzna wyglądał jakby normalnie stał, jednak uważny obserwator wychwyciłby wahanie w jego oczach. Po chwili jednak hardo podniósł głowę i wyzywająco spojrzał w szkarłatne oczy. Nie wypowiedział ani słowa. Zdawał sobie sprawę, że był na przegranej pozycji. Wcześniej może mógłby jeszcze się jakoś wybronić, jednak kiedy Czarny Pan złamał jego różdżkę, wszystko było stracone. Zostało mu tylko zachować własną dumę i przyjąć swój los z podniesioną głową.
- Och, czyżby ktoś tu zgrywał bohatera? Obiecuję ci, zdrajco, jeszcze padniesz przede mną na kolana i będziesz błagał abym cię zabił. - ostatnie słowa zostały cicho wysyczane do jego ucha.
-Crucio! - z różdżki czarnoksiężnika wystrzeliło niewybaczalne zaklęcie, a stojący dumnie czarodziej z wysiłkiem opadł na trawę.
Mimo niewyobrażalnego bólu udało mu się utrzymać i nie upaść bezwładnie na ziemię. Z całej siły zacisnął pięści na źdźbłach trawy wyrywając większą ich część. Cierpienie pochłaniało go tak bardzo, że nawet nie zarejestrował faktu, że zamknął powieki.
Gdy ból osiągnął apogeum miał wrażenie, że zaraz zginie. Jednak zbyt dobrze znał swego oprawcę, aby się na to nabrać. To był ulubiony sposób tortur Riddle'a - przeciągać zaklęcie do ostatniego momentu, dając ofierze fałszywe uczucie ulgi, by po chwili znów zatonęła w odmętach Cruciatusa.
Wreszcie zaklęcie się skończyło. Mimo że Snape'owi wydawało się, jakby trwało długie godziny, miał świadomość, że w rzeczywistości to było tylko kilka sekund. Wiele razy był świadkiem tego rodzaju tortur. Powoli, jakby z ociąganiem, otworzył oczy i podniósł wzrok. Nawet nie próbował stanąć, wiedział, że aktualnie nie ma na to wystarczającej siły.
- Już zmęczony? To przecież dopiero początek, rozgrzewka. - w gadzich oczach ponownie pojawił się upiorny błysk.
Czarny Pan chwilowo odsunął się od swojej ofiary. Powoli stawiał kroki dookoła Snape'a nie zwracając jednak na niego uwagi. Jego wzrok wędrował po terenie dookoła. Przerażające ogniki ani na moment nie opuszczały jego oczu nadając twarzy złowrogi wyraz, jednak było w tym coś groteskowo przyciągającego.
Wreszcie przystanął w miejscu. Prawy kącik jego ust delikatnie powędrował do góry wykrzywiając je w drwiący uśmiech.
- Zobacz, Harry. To wszystko przez ciebie. Gdyby nie ty, tak wiele osób nadal by żyło. Najpierw twoja matka i ojciec. Chcieli cię ochronić, to zrozumiałe. Jednak ty ich zawiodłeś. Potem ten chłopak, Diggory. Trzy osoby. Nie sądzisz, że to zbyt dużo? - po tych słowach zrobił krótką przerwę.
- Za chwilę - podjął - ta liczba się zwiększy. Pięć osób. Chcesz dźwigać na swoich barkach odpowiedzialność za tak wiele śmierci? Jednak - tu znowu przerwał - Masz jeszcze szansę, aby to zmienić. Przyjdź do mnie, a twój profesor uniknie śmierci.
Po jego słowach nastąpiła przeszywająca cisza. Nikt nie odważył się wydać jakiegokolwiek dźwięku. Minęła pełna napięcia chwila. Gdy jednak nic się nie stało, Voldemort odwrócił się w stronę Snape'a.
- Na pewno nie chcesz go uratować, Haaarry? - ostatnie słowo przerodziło się w podobny do węża syk - Zastanów się, mamy czas.
Czubek różdżki ponownie skierowany został w stronę mistrza eliksirów. Severus jednak się tego nie przestraszył. Pogodził się już ze swoim położeniem i wiedział, że nic nie może zrobić. W duchu modlił się, aby Potter nie nabrał się na słowa Czarnego Pana. Gdyby chłopak wyszedł, wszystko tylko by się pogorszyło. Voldemort nie zna miłosierdzia. Jednak... Potter jest Gryfonem. Nie zdziwiłbym się, gdyby jak zwykle zechciał zgrywać bohatera - pomyślał mężczyzna. Chwilę później poczuł falę nieziemskiego bólu przepływającą przez jego ciało i ponownie zatonął w odmętach cierpienia.
***
Harry był rozdarty. Zza rosnących nieopodal krzaków oglądał rozgrywającą się przed nim scenę i targały nim sprzeczne emocje. Nie wiedział co myśleć po słowach Riddle'a. Jego racjonalna strona uważała je za absolutne kłamstwo. Jednak ta druga, gryfońska część kazała mu wyjść i spróbować uratować profesora. Nie - powiedział sobie twardo - muszę po prostu zaczekać aż zjawi się tu Zakon.
Jednak patrzenie na cierpienie drugiego człowieka nie jest łatwe, a w szczególności dla Gryfona. Harry patrzył na zwijającego się z bólu mężczyznę i momentami odwracał wzrok, przytłaczała go ta sytuacja. Chłopak zaczął naprawdę podziwiać swojego nauczyciela. Mimo przeżywania tak ogromnego bólu, ani razu nie wydał z siebie krzyku czy jęku, nie zaczął błagać. Z dumą zaakceptował swój los.
Z biegiem czasu Potter miał coraz więcej wątpliwości co do słuszności swojej decyzji. Snape wydawał się coraz słabszy i znacznie bardziej zmęczony. Voldemort co chwila rzucał na niego torturujące zaklęcia, jednak kończył w ostatnim momencie, by mężczyzna nie oszalał. Z potworną finezją balansował na granicy bezpieczeństwa.
Harry zaczynał się mocno niecierpliwić. Gdzie jest Zakon? Czemu ich jeszcze tu nie... Zaraz! Ale... Co jeśli Patronus nie dotarł do Dumbledore'a? W chłopaku zaczęła narastać panika. Niczym śmiercionośny jad rozprzestrzeniała się po jego organizmie powoli zacierając zdolność racjonalnego myślenia.
Nagle jego uwagę ponownie przykuł głos Czarnego Pana.
- Dalej, chłopcze! Namyśliłeś się? Zobacz, jak przez ciebie cierpiał - powiedział Riddle wskazując różdżką na swego byłego sługę - Ostatnia szansa. On jeszcze może przeżyć.
W tym momencie Potter czuł największe jak dotąd wątpliwości. Jednak siłą zmusił się do pozostania na miejscu, walcząc z chęcią wyjścia z ukrycia. Voldemort czekał długą chwilę i wyraźnie można było zauważyć wściekłość w jego spojrzeniu.
- I tak mi nie uciekniesz, Potter - wysyczał ze złością, po czym gwałtownie odwrócił się w stronę Severusa - Tak właśnie kończą zdrajcy - te słowa skierował do stojących dookoła Śmierciożerców. - Gotowy na śmierć, Ssseverusie? Avada...
- Nie! - rozległ się rozpaczliwy, ale też zdeterminowany krzyk.
Chwilę później Czarny Pan się zaśmiał. A był to śmiech, który wywoływał drżenie nawet u najtwardszych Śmierciożerców.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro