Rozdział 7
Była godzina 23.30,niedługo północ,myślałam i próbowałam iść spać,lecz nie mogłam. Tak cholernie to boli...nie ma się rodziców,tylko babcie...Moje serce pękło na miliony kawałeczków,których nie da się skleić ani pozbierać...
Wspominałam sobie pewne wspomnienia...
Biegam po podwórku bawiąc się w ganianego z moimi przyjaciółmi. Nagle nie patrzę pod nogi i ...przewróciła się przy okazji ścierając sobie kolano,z którego po chwili spływała sobie wolno krew. Wtedy podbiegł do mnie tata.
-Chodź,coś na to poradzimy - powiedział łapiąc mnie za moją małą rączkę,idąc ze mną do domu.
-Co się stało?-spytała mama.
-Przewróciłam się i ,i teraz leci mi klej - powiedziałam,a po chwili mnie przytulił a mama i potem dołączył tata...
Nie mogę...wybuchłam płaczem...To tak cholernie boli...Po bardzo długim płaczu,powoli robiłam się senna.W końcu zasnęłam.
A oto mój sen:
Ide w stronę mojego domu.Otwieram drzwi. Siadam przy stole sama,patrząc przed siebie w okno,gdzie było widać ładną pogodę.Wtedy leci muzyka,była...taka MROCZNA...Nagle,widzę mamę i tatę,nie wiadomo z kąd zmieniają się w...istoty NIE Z TEGO ŚWIATA!...
-Nie,nie...-po chwili - nieeeee! -wybuchłam płaczem...
Bardzo, bardzo długo nie mogłam spać...Nawet nie wiem o której zasnęłam...
*RANO*
Puk,puk,puk - rozlega się.Ktos puka do drzwi.
-Tak?-mówię.
-Izabell,to ja babcia-wchodzi-pora na śniadanie.A co się stało? -zapytała.
-Miałam koszmar...-Znowu zaczęłam płakać...
-Wiem kochanie,że bardzo tesknisz za rodzicami...-mówi babcia.
Siedziałyśmy tak z...15 minut. Potem Maria,moja babcia Zeszła na dół,aby przygotować śniadanie.
Wstałam z łóżka. Podeszłam do szafy i siegnełam czarne dżinsy z dziurami na kolanach, czarna bluzkę i czarna bluzę. Cała na czarno. Tak jak pasuje do mnie i mojego zachowania,i też dlatego,że jestem w żałobie. No bo kto by się tak ubieral? Chyba normalne. Zeszłam na dół. Te schody niemiłosiernie skrzypią... :|. Weszłam do kuchni i od razu poczułam zapach...NALEŚNIKÓW!Jak ja kocham naleśniki,a wy? Od razu mi się polepszył humor,chociaż troszeczkę.
-Dziękuję babciu - powiedziałam z szczerym,przynajmniej udanym uśmiechem.
-Wiem,wiem - mówi babcia - A może wybierzesz się gdzieś np.na jakiś spacer?Nie możesz tak siedzieć, bo w końcu mi tu zachorujesz- powiedziała.
-Dobrze.
Zjadłam śniadanie ,po czym pomogłam babci posprzątać dom. Chociaż ten mały,dobry uczynek pomógł mi zapomnieć o śmierci moich rodziców. Jak skończyłam porządki to poszłam do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku i weszłam na Messengera. Mark był aktywny.
-,,Hej!"-napisałam. Po chwili otrzymałam odpowiedź.
-,,Hej.Co tam?"
-,,A jak ma być?Przecież wiesz..."
-,,No tak,ale myślałem,że choć trochę lepiej...A może mógłbym do ciebie wpaść?"
-,,No pewnie!Przyda mi się czyjejś towarzystwo! :D"
-,,Ok. To o której? "
-,,Jak chcesz to możesz nawet zaraz!"
-,,Okej. :D Za niedługo będę"
-,,Ok. To pa."
-,,Papa."
-Ehh h - westchnęłam odkładając telefon na szafkę. Ciekawe co będziemy robić?Może po gramy w karty,chińczyka...,babcia ma tego dużoo.Postanowilam ze Powiadomię babcię o Marku. Zeszłam na dół,aby jej o tym powiedzieć. Zauważyłam,że siedzi na fotelu i czyta gazetę.
-Babciu,Mark za niedługo będzie.
-Dobrze. Twój chłopak się o ciebie martwi - powiedziała.
-C - co? ON nie jest moim chłopakiem.-powiedziałam.
-No dobrze. Ale ja i tak uważam,że zachowuje się jak twój chłopak - powiedziała nadal tym samym tonem głosu.
-E hehe h - zaśmiałem się!Nareszcie poprawił mi się humor!
Puk,puk,puk,puk,puk...-Ktoś się domagał do drzwi,aby mu otworzyć.
Nie musiałam zgadywać kim jest ten ktoś. Tym ,,ktosiem" był Mark. Mój najlepszy przyjaciel.Poszłam mu otworzyć drzwi. To co zobaczyłam,było...
-To dla ciebie - powiedział ,po czym podał mi czerwoną różę.
-Dz - dziękuję! Bardzo piękna - powiedziałam.
-Tak samo jak ty - odpowiedział.
-Nie przesadzaj - powiedziałam - Proszę wejdź - puściłam go do środka.
-No ale to prawda.
-No dobrze,niech Ci będzie - powiedziałam.
-Dzień Dobry,Mark!-powiedziała babcia i się uśmiechnęła.
-To co,może pójdziemy do mojego pokoju?-zapytałam.
-Tak,jasne - powiedział.
-Bawcie się dobrze - powiedziała babcia,puszczając nam oko.
-BABCIU!-powiedziałam.
-No okej - powiedziała.
-Ja myślę,że bedziemy się dobrze bawić - wtrącił się Mark. Nie no?Co on sobie MYŚLI??
-Nie ma mowy - powiedziałam stanowczo.
Weszliśmy do mojego pokoju. Rozejrzał się po całej powierzchni Mark. Usiadłam na łóżko, a on obok mnie.
-Ładny pokój - powiedział.
-Tak. Ten pokój był kiedyś pokojem babci - dodałam.
-Naprawdę?-zapytał zdziwiony.
-Tak...
Przypomniałam sobie o tym śnie...czemu teraz?Czemu akurat teraz przy...przyjacielu?
-Coś się stało? -zapytał.
-Nie,nic.
-Przecież widzę Iza,przede mną nie ukryjesz.
-Okej.Śnił mi się ...-Właśnie. Co to było? Sen,koszmar?-koszmar - Sen - powiedziałam.
-Oh Izabell - przytulił mnie. Nie wracaliśmy juz do tego tematu, za co byłam mu dozgonnie wdzięczna.
-Aaaa może ...,nie,nic - powiedział.
-Ale co ,,nic"?-zapytałam.
-To...nic ważnego - odparł.
-No okej.
Tego sie nie spodziewałam...pocałował mnie w policzek?!
-Dzięki - odparłam i przytuliłam się do niego.On zrobił tak samo.
Było nawet fajnie. Rozmawialiśmy,śmialiśmy się ,wygłupialiśmy się i w ogóle...Jak na złość niestety dobiegł czas i musiał iść.
-To pa - powiedziałam stojąc przy drzwiach.
-Do zobaczenia,I za - powiedział,pocałował mnie w czoło,przytulił i wyszedł.
Weszłam do pokoju. Przebrałam się i poszłam spać.Ale nie mogłam spać spać powodu mojego brzucha,który domagał się jedzenia. Zapomniałam.Jak??Zeszłam na dół po schodach.Jak zwykle skrzypiały,cholera.Oby tylko nie obudził babci. Zabrałam z lodówki jogurt,zjadłam go i poszłam dalej spać. Na szczęście nie miałam już koszmarów. Jednak nadal nie mogłam spać,ponieważ myślałam o Marku...jednak po dłuższej chwili zasnęłam.
I jak,podoba się? Mam nadzieje,ze tak! :) To do następnego rozdziału. Piszcie w komentarzach co może być dalej.
:)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro