Rozdział 9
Jednak nie mogłam zasnąć. Ciągle miałam wrażenie, że ciągle jest gdzieś lub patrzy się na mnie. Ale chyba mi się zdaje. NIE. NIE ZDAJE MI SIĘ. JA TO CZUJE. TAK CHOLERNIE SIĘ BOJĘ. NAGLE COŚ, jakby puka w...szybę?! Spoglądałam tam w to miejsce co chwile, ale NIC. Nie, ja oszaleję! W-wiem, zadzwonię do MARKA. ON jest moją jedyną nadzieją. Wybieram numer. O nie,nie ma zasięgu!!! Nie, nie wytrzymam. Nawet nie mogę wydostać się z tąd. Nawet z łóżka nie wyjdę. A co dopiero kołdrę ściągnąć. A już z tego strachu i bezruchu robi mi się GORĄCO!?!
-C - CO?!- zapytałam sama siebie.
Usłyszałam jakieś szuranie po podłodze,suficie i w ogóle inne dziwne rzeczy! Znów sprawdzam zasięg. Jest! Jest! Chociaż jedna kreska! SZYBKO wybieram numer do Marka. Na szczęście odebrał!
-Mark, błagam ratuj mnie!- powiedziałam pdzerażonym głosem i trochę mi się ręce trzęsły. W dodatku dźwięki się nasilają.
-A - ale C- co się stało?
-DUCHY, NIE WIEM NAWIEDZAJĄ MNIE. PROSZĘ POMÓRZ MI!!
-Już jadę,wytrzymaj!
-Sprubuje,tylko SZYBKO!
Rozłączył się. Mam nadzieje,że nic mu się nie stanie i tu dotrze! Nie wiem ile jeszcze wytrzymam bez niego. O NIE...TYLKO N-N-NIE T-T - TO!!! Coś zimnego czuje. A po chwili to zimno znika. MÓJ BOŻE, CO TO BYŁO?! NAWET WOLĘ NIE WIEDZIEĆ... mam nadzieje,że Mark przyjedzie.
-N-n-n-n-n-nie,tylko nie to...Prosze- powiedziałam szeptem,łamliwym głosem.
Moja szafka do ubrań stoi na przeciwko mnie. I otwierają się bardzo,bardzo powoli drzwi od niej. Już miały się otworzyć w połowie i nagle zamknęły się, wydając głośny terzask (taki od zamknięcia,wiecie,od.aut.). I ta czynność powtarza się. NIE NO!! Teraz słyszę te okropne schody! Czemu one muszą skrzypieć!?! I prede mną pojawia się jakaś dziwna postać. Tak wpatruje się na mnie. Niestety nie mogłam zobaczyć twarzy,bo wiecie jak to duch. Wszystko rozmazane. I TO coś się zaczęło zbliżać. TEGO cosia twarz (jeżeli można by to tak nazwać) do mojej twarzy. Nagle drzwi się otwierają,a TO znika. W drzwiach pojawia się Mark.
-MARK!
-Iza!- szybko do mnie podbiegł. Wszystkie dźwięki ucichły.-Co się stało?
-N-nawidziły MNIE!- powiedziałam płacząc i trzęsąc się cała.
-KTO?
-Duchy! I - i wydawały jakieś dziwne dzięki i - i w ogóle! Proszę ratuj mnie!
-Spokojnie- przytulił mnie. Wtuliłam się mocno w niego - A czy coś jeszcze się działo, czy tylko to?- zapytał.
-N-nie. Zanim weszłeś, T-to przede m-mną pojawiła się jakaś postać ducha. I TO zbliżało swoją twarz do mojej. A gdy ty weszłeś to wszystko ucichło, a-a TO znikło.
-Spokojnie. Rozumiem - powiedział. Nadal mnie przytulał.
-Cz-czy zostaniesz u m-mnie na tą noc?
-OCZYWIŚCIE. Przecież CIĘ NIE zostawię!- powiedział.
-T-to dobrze.
-Połóżmy się już spać- powiedział.
-Ehem.
Wtuliłam się w Marka. Dobrze,że przy mnie jest. Nie wiem,co by było dalej. Najprawdopodobniej bym zgłupiała.
-Dziękuję,że jesteś- powiedziałam.
-Tak - pocałował mnie w czoło - To na uspokojenie - pocałował mnie w policzek- To za miłe sny, a to na szczęście- pocałował mnie delikatnie w usta. Oddałam pocałunek.-Dobranoc.
-Dobranoc- wtuleni w siebie,w takiej pozycji zasnęliśmy.
Perspektywa Marka
Izabell,Izabell,Izabell - Myślałem - Czemu ją to spotkało?- myślałem.
Patrzyłem na nią,jak śpi. Oddychała spokojnie. Włosy mokre. Oczy lekko podpuchnięte od płaczu. Policzki lekko zarumienione. Te jej czarne,falownane włosy, dzikie,zielone oczy. Jej uśmiech,taki promienisty, jak Słońce! Niewinna, słodka, życzliwa...
Jaka ona piękna!-pomyślałem.
Myśląc tak o mojej ukochanej,zasnąłem.
Perspektywa Marii
Wstałam jak na mnie w sam raz. Wyspana. No, może trochę,jak ma się swoje lata. Poszłam do kuchni zrobić jajecznicę. Po zjedzeniu śniadania poszłam na górę do Izuśki. Uchyliłam lekko i po cichu drzwi. Ale,ale. Zobaczyłam,że śpi u niej ten,jak on,Ah no tak,Mark. Nawet nie chce wiedzieć,co robili. Wyszłam z pokoju I poszłam do ogródka po liście mięty. Wróciłam do domu. Za parzy łam listki. Poszłam ze świeżą herbatą do salonu. Włączyłam telewizor. Leciały wiadomości. Upiłam łyk napoju.
Perspektywa Izabell
Obudziłam się nie wiem kiedy. Co? Mark? A no tak. Wszystko mi się przypomniało. To dobry...przyjaciel?
-Witaj Mark- powiedziałam wesoła.
-Witaj Iza. Jak się spało?
-A dobrze.
-A może jakiś podarunek na moje pocieszenie,hymmm?- przysunął się bliżej.
-Heej,za wiele to ty sobie nie pozwalaj- powiedziałam zadziornie. Bo dobrze,dałam mu całusa w policzek.
-Tylko tyle?- zapytał zawiedziony.
-Narazie ci starczy. A teraz chodź na śniadanie- powiedziałam.
-Musimy?
-Tak, musimy. No chodź.
-Eee, nie- wyszczerzył się.
-Sam tego chciałeś- pokazałam mu jego komórkę przed sobą- jaka szkoda by była,gdyby twoja komórka tak teraz spadła na podłogę i się stłukła- powiedziałam niewinnie. Trzymając przedmiot w palcach i bujając nim.
-Nie,proszę,to prezent od ojca.
-Pod warunkiem,że wyjdziesz z my bed.
-Okey,My Lady.
Zszedł z łóżka i poszliśmy na śniadanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro