11
Obudziłam się kiedy tylko pierwsze promyki dziennego światła, jakimś cudem trafiły na moją twarz.
Przeciągnęłam się mocno, aż poczułam nieprzyjemne pstryknięcie w plecach i ziewnęłam przeciągle. Przetarłam sklejone powieki i otworzyłam powoli oczy.
- Ajj, słońce mnie rezi! - Zaczęłam narzekać rozglądając się po jaskini z przymrużonymi oczami. Wstałam i doszło do mnie, że nie ma już Itachiego. Kisame chrapał po drugiej stronie.
Po cichu wyszłam i zastałam zabawny widok. Moja 'groźna', niezastąpiona, poważna, profesjonalna przywołańcza pantera... siedziała na panu Uchiha i lizała go po twarzy, a on chichotał jak pojebaniec.
- Ekhm... Nie chciałabym przeszkadzać, ale musimy już ruszać, jeżeli chcemy dotrzeć na miejsce jeszcze dzisiaj. - Oznajmiłam i próbując powstrzymać śmiech wpatrywałam się w moje stopy na których lekko się kołysałam.
Zrzucił z siebie panterę, która zniknęła w kłębie białego dymu z cichym 'puf' i odchrząknął.
- Etto... - Zaczęłam i nagle coś mi się przypomniało. Uśmiechnęłam się szaleńczo i zachichotałam.
Zaczęłam powoli podchodzić do lekko zdezorientowanego czarnowłosego, powoli kumulując chakrę w prawej pięści, którą mocno zaciskałam. Kiedy znalazłam się na wystarczającej odległości z dzikim okrzykiem wbiłam zaskoczonemu Itachiemu pięść prosto w brzuch.
Pech chciał, że przy lądowaniu trafił na głaz. Duży głaz. Ała.
- To za wczoraj, i dobrze wiesz o co chodzi. - Pstryknęłam palcami obu rąk i już chciałam odchodzić, kiedy usłyszałam ciche kasłanie. Itachi stał tyłem do mnie opierając się dłonią o kamień, a krew przeciekała przez palce i skapywała brudząc zieloną trawę.
- I-itach..i- Wystękałam z szeroko otwartymi oczami. Szybko do niego podeszłam. Przecież uderzenie nie było takie kurwa mocne! - Co się dzieje? - Spytałam cicho jakby samej siebie.
Po chwili długowłosy opanował krwawy kaszel i wyciągnął coś zza połów płaszcza. Z malutkiego słoiczka wyjął jakieś białe tabletki i szybko połknął trzy odchylając głowę do tyłu. Oddychał głęboko, ale słychać było słaby charchot w gardle.
Nagle wyrwałam się z otępienia i przyłożyłam dłoń do jego brzucha. Nagle złapał mnie za nadgarstek.
- To nie przez ciebie. - Powiedział krótko chłodnym tonem i powoli udał się w stronę kryjówki.
- Więc co się dzieje Itachi? - Zapytałam dotrzymując mu kroku. - Jesteś na coś chory? - Dodałam po chwili. Co mu jest do licha!?
- Tak musi być. - Powiedział oschle nawet na mnie nie patrząc. Pomimo wszystko, jego chłodne nastawienie do mnie boli.
- Jestem tu po to, żeby wam pomagać, pamiętaj. Mogę pomóc tobie. Wystarczy jedno twoje słowo, Uchiha. - Powiedziałam smutno i odprowadziłam go wzrokiem, kiedy wszedł do jaskini po nasze rzeczy.
- itachi-san już taki jest. - Odezwał się ktoś nagle. Obok mnie stał Kisame, wpatrując się w dal, w bliżej nie określony punkt. Samehada dumnie spoczywała na jego plecach. - Uchihowie są zbyt dumni, żeby prosić o wsparcie, Neko-san. - Powiedział łagodnie i spojrzał na mnie. - Wasze relacje i tak są wyjątkowe. Po czasie jaki spędziłem w towarzystwie mojego partnera, jeszcze nigdy nie widziałem go tak szczęśliwego i pełnego życia jak przez te ostatnie dni. Nawet ślepy by zauważył, że jesteście dla siebie ważni. - Westchnął. - Aż wam zazdroszczę...
- Nadal jesteś pijany prawda?
- Piękny mamy poranek prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro