Misja, misja, misja.
Wszystko było snem. A przynajmniej odnosił takie wrażenie. W końcu właśnie od snu się zaczęło prawda? Mężczyzna z płonącymi skrzydłami. Anioł. Jego anioł. Nie, nie mógł go tak nazywać. Nie był przecież jego aniołem. Kim był, tak naprawdę? Nick zaczynał tracić zmysły, o ile już wcześniej ich nie stracił.
Wszystko było snem. Był tego pewien. Czy jednak ktoś żył cały czas we śnie? Może to rodzaj śpiączki? Może doznał jakiegoś urazu, leży w szpitalu, a to wszystko, czego doświadcza, to po prostu sen. Anioły przecież nie ukazują się ludziom.
Powiedzmy sobie szczerze – anioły nie istnieją. To tylko wymysł. Nie ma aniołów, nie ma diabłów. Nie ma piekła, nieba, ani czyśćca. Po śmierci po prostu nie ma nic. Tak mówił ojciec. Nick zawsze w to wierzył. Nigdy nie przekonywało go bajdurzenie księży o życiu po życiu. Skąd więc ten ognistoskrzydły anioł się wziął i czemu pokazał się akurat jemu?
Jeżeli nie był w śpiączce i to wszystko nie było snem to może... to majaki chorego psychicznie człowieka? Wydaje mu się, że jest studentem drugiego roku prawa prestiżowej uczelni, wydaje mu się, że ma talent plastyczny i wydaje mu się, że zaczyna widzieć rzeczy, których nie ma, a tak naprawdę wciąż siedzi zamknięty w czterech ścianach, zawinięty w kaftan, a wszystko rozgrywa się tylko i wyłącznie w jego wyobraźni.
Wygodne.
Dlaczego jednak wszystko jest takie realne?
Nick uszczypnął się w skórę na przedramieniu. Zabolało, aż syknął. Mówią, że to dowód na to, że się nie śni. A jeżeli to też bzdura? Zaczynał poważnie wariować.
Przetarł oczy i wstał z łóżka, podchodząc do dużego okna z pięknym widokiem na rozłożyste drzewa w zadbanym ogrodzie przed domem. Zieleniły się, wyglądały niesamowicie. Ich kolory przypominały soczystość najlepszych potraw. A kwiaty obsadzające alejki nieco dalej? Bezmiar ich kolorów przyprawiał o zawroty głowy. O tak, ogrodnik ojca dbał o to, by ogród był jednym z najlepszych w mieście. Dzielnica willowa musiała się czymś odznaczać.
Co wiedział o aniele z ognistymi skrzydłami? Od czasu rozmowy w alejce nadal niezbyt wiele. Był przystojny, chociaż słowo „piękny" bardziej odzwierciedlałoby jego urodę. Włosy lśniły, jakby nawet w nich igrały czerwone płomienie. Oczy miał niesamowicie czarne. Jak dwa obsydianowe kamienie. Był wysoki, szczupły, a jego głos wciąż dźwięczał echem w głowie Corbetta.
Misja, misja, misja... To słowo było tak niedorzeczne, że miał ochotę się zaśmiać. Jednocześnie jednak uznał, że byłoby to bardzo nie na miejscu. On, Tomasz niewierny, zobaczył anioła i dostał od niego misję. No czy nie brzmiało to jak dobry kawał? Dowcip miesiąca. A jednak...
Nie znał jeszcze szczegółów misji. Miał je poznać z czasem. Po tym, jak przejdzie trzy próby. Był wybrany, ale musiał udowodnić, że jest godny. Po co? Nie miało to przecież najmniejszego sensu. Mógł rzucić aniołowi, że ma to w nosie. Mógł mu powiedzieć „spadaj". Był jednak za bardzo zafascynowany postacią, którą ujrzał. Chciał dotknąć jego skrzydeł – tego pragnął ze wszystkiego najbardziej. Czy ich dotyk by go poparzył? Czy były gorące? Czy może wręcz przeciwnie? Płonęły, a jednak się ich nie bał. Ogień na nich ukazujący się przyciągał i fascynował jeszcze bardziej.
Cholera, nawet nie poznał jego imienia...
Teraz spoglądał przez okno i wiedział, że próby nadejdą wkrótce. Podobno czasu było niewiele, dlatego ognistoskrzydły ukazał mu się właśnie teraz. Nick nadal nie rozumiał tego wszystkiego, w głowie mu się kołowało, a próba ogarnięcia zagadkowego podejścia istoty nadprzyrodzonej do rozmowy i całego spotkania z nim przyprawiała go o dodatkowy ból głowy.
Musiał wyjść. Musiał opuścić dom. Coś go z niego wypychało. Od tamtego spotkania nie czuł się już tak swobodnie w tych czterech ścianach. Co to oznaczało?
Miał dość pytań, do których nie mógł znaleźć odpowiedzi. Czy jego życie dalej będzie tak wyglądało, czy może kiedyś to się skończy? A jeżeli się skończy to w jaki sposób?
Poczuł ucisk w klatce piersiowej. Musiał wyjść.
Gdy drzwi wyjściowe trzasnęły poczuł się swobodniej. Jakby opuszczał złotą klatkę. Może też wyrosną mu skrzydła i kiedyś będzie mógł stąd odlecieć?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro