Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Zdjęcie Nick Bateman jako Tyler.

-Autor

Carter kally P.O.V

Odległe głosy.

To jedyne co słyszę od przeszło godziny.

Brzmią jakby było gdzieś daleko ale czuje że tak naprawdę są blisko. Wiem to.

Zimno mi bardzo zimno. Czuje jak sie trzęse Ale nie mam pojęcia co się ze mną dzieje ani co je stało.

Leżę tu od godziny może nawet dłużej nie mam pojęcia. Nagle głosy stają sie głośniejsze. Już nie szepczą dzięki czemu mogę zrozumieć co mówią.

- Wiedziałam że to sie stanie. - mówi znajomy głos.

-Jestem taki głupi. - odpowiada ktoś. - Niepotrzebnie ją tam zabrałem.

-Musisz wiedzieć co sie z nią działo, Tyler. Przeszła już bardzo dużo a Ty musisz o tym usłyszeć.- mówi pierwszy głos.

- Nie, nie do puki ona nie wie co sie dzieje. - mówi Tyler. Tyler... dlaczego coś do niego czuje, cóż więcej niż coś. - Nie chce niczego słyszeć do puki jej tu nie będzie. Najpierw muszę poznać jej granice.

- Jesteś tym czego jej potrzeba, wiesz?- wzdycha- Carter była załamana przez długi czas potrzebuje kogo kto się nią zaopiekuję i będzie ją szanował.

- Zaczynałem myśleć że w końcu to zrozumiała.-mówi smutno Tyler- Polepszyło jej się wiem że tak było. A teraz myśli że ja ... je-jestem p-potworem.

-Carter wie co i kto jest potworem, Tyler. I wie, że Ty nim nie jesteś. -szepcze delikatnie- Przestraszyła się i wszystko ją przytłoczyło.

-Powinienem był poczekać z pokazaniem jej tego. Niepotrzebnie się przemieniłem. Powinienem się po prostu uspokoić, poczekać na wsparcie i wtedy nie leżałaby tu. - wzdycha Tyler.- Byłaby bezpieczna, nie byłaby tak wcześnie na to narażona, nie wylądowałaby w szpitalnym łóżku. Byłaby u góry, owinięta prześcieradłem leżałaby na kanapie czytając książkę, a ja martwiłbym się czy nie jest jej zimno i przyniósłbym jej koc albo gorącą czekoladę albo sweter. Ale jest tu, moja księżniczka jest nieprzytomna... ponownie.

-Może to zły moment, ale wiesz, że nie możesz już do niej mówić zdrobniale. Przynajmniej nie w najbliższym czasie.- mówi.

-Wiem. Przepraszam Hudson. Po prostu ciężko jest się odzwyczaić. - mówi Tyler.

-Rozumiem- odpowiada Hudson. Tęsknie za nią, mam wrażenie że nie widziałyśmy się wieki ale wiem że to tylko kilka dni.

Chce się obudzić. Musze się obudzić. Wiec, przestaje udawać ze śpię i powoli zmuszam oczy do otworzenia się.

-Hudson?-skrzeczę, mój głos jest straszny. -Co się stało?

-Carter?- szepcze Hudson, a po jej policzkach spływają łzy.

-Co się dziej? Co się stało? Dlaczego płaczesz?- pytam drżącym głosem. -Zrobiłam coś?

Hudson nic nie odpowiada. Pozostaje cicho i patrzy na drugą stronę pokoju. Podążam za jej wzrokiem by zobaczyć Tylera siedzącego na końcu łóżka, na którym leże. Jego oczy spotykają się z moimi, a ja pamiętam.

-Tyler? Co się stało?- pytam czując panikę w piersi. - Nie pamiętam nic po tym jak pokazałeś mi to miejsce w lesie...

-Carter..- Tyler szepcze. Zapomniałam już jaki jego głos jest głęboki.

-Upadłam czy coś?- łapie się za gardło, które boli podczas mówienia.

-Nie, Carter. Jest coś co musimy ci powiedzieć...- zaczyna Hudson, ale przerywa jej pukanie do drzwi. Dr. Candice i Mr Camry wchodzą do pokoju.

-Dzień dobry, Carter.- wita się Dr. Candice.

-Jest już popołudniu właściwie- poprawia ją Mr. Camry. - Alfo, muszę sprawdzić czy z Luną wszystko jest dobrze wiec czy będzie dobrze jeśli ją dotknę?

Tyler sztywno potakuje i podchodzi do Hudson. Dr Candice zajmuje miejsce na który wcześniej siedział.

Mr. Camry siada na brzegu łózka i zaczyna sprawdzać wszystko.

-Wyglądasz dobrze, Carter. Czy coś cię boli albo odczuwasz jakiś dyskomfort?- pyta Mr Camry.

-Moje gardo jest dziwne. - mówię surowym głosem.- Potrzebuje wody.

Mr. Camry potakuje i wychodzi, a po chwili wraca z butelką Voss, na mojej twarzy pojawia się mały uśmiech. Tyler pamiętał.

-Wierze, że macie dużo do omówienia więc zostawię was.- potakuje po czym wychodzi.

Patrzę w dół na butelkę w mojej dłoni. W pokoju panuje cisza, a ja czuje na sobie ich wzrok. W końcu to Tyler przerywa cisze.

-Carter?- mówi delikatnie- Musisz to wypić księ.. Carter. Chcesz bym to otworzył?

Potakuje. Stawia mały krok w moja stronę i delikatnie otwiera butelkę, ale nie odsuwa się dopóki nie wezmę kilku łyków.

-Okay, może zaczniemy? Czy może tak być, Carter?- pyta Dr. Candice. Kiwam głową w odpowiedzi. - Zacznijmy od tego co ostatnie pamiętasz.

-Oh um..- spuszczam wzrok zakrywając się włosami próbując zakryć mój rumieniec. Jedynie Tyler zauważył co robię.

-Carter, wiem, że lubisz to robić, ale musisz przestać chować się za włosami. - mówi lekko rozbawiony.

Wzdycham i podnoszę wzrok by spojrzeć na nią ponownie.

-Pamiętam, że byłam szczęśliwa, choć przez malutką chwilę. - odpowiadam jej- Tyler zabrał mnie do lasu i zaprowadził w pewne miejsce gdzie oglądaliśmy zachód słońca.

-Pamiętasz cokolwiek co się wydarzyło później?- pyta.

-Dał mi swoją kurtkę bo nie wzięłam swojej i był smutny, że wypuścił mnie z domu bez niej. - tłumacze- A potem, uh, ja była smutna bo zdałam sobie sprawę jak wielka jest na mnie.

-Carter, przerabiałyśmy to. Pamiętasz?- mówi cicho i delikatnie. Dr. Candice. Potakuje zaciskając usta w wąską linię.

- On również mi to wyjaśnił. - mówię jej- A potem byłam szczęśliwa ze sposobu w jaki mi to wytłumaczył.

-Jak wytłumaczył?- naciska.

-Powiedział mi, że jestem mała, kiedy spytałam dlaczego wciąż jest taki miły dla mnie powiedział, że lubi to, że jestem mała i że chce mnie... w niewinny sposób.- dodaje ostatnią cześć by mieć pewność. Znaczy się, moja sistra jest w pokoju. - A później usiadłam na jego kolanach...w niewinny sposób...a on oparł brodę na mojej głowie i tak właśnie oglądaliśmy zachód słońca.

-Pamiętasz co się wydarzyło potem?-pyta Hudson.

-N-nie- kręcę głową i biorę kilka łyków wody.

-Może tak będzie lepiej..- szepcze Hudson.

-Nie- potrząsa głową Tyler- Niczego przed nią nie ukryje. Zasługuje by wiedzieć.

-Okay, masz racje, ale musisz najpierw coś usłyszeć.- mówi- Obydwoje musicie.

-Co?- marszczę brwi przekręcając głowę.

-Mama i tata byli zbuntowanymi, Carter, pamiętasz co to jest?- pyta a ja potakuje.- Tata był przyjazny, żył na teranie stada Półksiężyca całe życie. Mama.. mama nie mówiła dużo o swojej przeszłości, ale jestem prawie pewna że nie była przyjazną zbuntowaną.

-Właściwie to nie byli swoimi mate, większość wilkołaków ich nie znajduję więc trzeba mieć szczęście. Mama i tata lubili się na tyle mocno, że postanowili zostać razem. Tata zarabiał wystarczająco w pracy więc mama mogła zostać w domu z Nate i mną.

-Kiedy dowiedziała się ,że znowu jest w ciąży, oznaczało to, że musi iść do pracy. Wiec, ona uh...- Hudson przygryza wargę i spuszcza wzrok, kiedy ponosi głowę po jej policzkach spływają łzy. - Chciała poddać się aborcji, ale tata jej zabronił lecz.. ona wciąż piła co noc. Próbowała przekonać tatę, że nie warto cię zatrzymywać i chciała oddać cię do adopcji. Wtedy tata zagroził, że jeśli to zrobi odejdzie od niej zabierając ze sobą dzieci.

-Gdy się urodziłaś tata nigdy nie zostawiał cię z nią samej aż podrosłaś. Zabierał cię do pracy, wysyłam cię do szkoły ze mną i Natem nawet podrzucał cię sąsiadom by mieli cię na oku. - bierze drżący oddech.- Kiedy skończyłaś sześć lat, tata zaufał mamie na tyle by cię z nią zostawić. I wtedy się zaczęło..

-Co się zaczęło?- warczy Tyler.

-O-ona- Hudson próbuje kontynuować opowieść, ale kręci głową zanosząc się niekontrolowanym płaczem. Po moich policzkach również spływają łzy bo dokładnie wiem co się zaczęło. Przyciągam kolana do piersi i pociągam nosem.

-Carter była przezywana przez własną matkę kiedy była młodsza, Tyler. Prosiłam cię byś nie poruszał tego tematu, widzisz jak trudna jest dla niej rozmowa o tym - mówi spokojnym głosem Dr. Candice.

-Zostawiła nas gdy Carter miała dziesięć lat, ja miałam czternaście, a Nate osiemnaście. Właśnie miał wyjeżdżać do college ...- Hudson zaciska usta w wąską linię.-Nie było nas na to stań więc dołączył do Air Force, widywaliśmy go jedynie kilka razy w roku. Wtedy tata zachorował, dostał raka płuc..

-To nie możliwe, jeśli był wilkołakiem nie mógł zachorować...- Tyler przerywa mojej siostrze.

- Został ugryziony. Ludzie, którzy tak stają się wilkołakami, a nie rodzą się nimi nie zawsze potrafią się wyleczyć.- tłumaczy Dr. Camdice.

-Zmarł kilka lat później, Carter miała czternaście lat, ja osiemnaście, a Nate dwadzieścia dwa. Próbowałam utrzymać nas jakoś w szkole nie miał się nami kto zająć. Rodzice byli jedynakami a nasi dziadkowie zmarli lata temu jeszcze kiedy tata był nastolatkiem.

-Była tylko Carter, ja i Nate, ale on zazwyczaj był daleko i nie widywałyśmy go często. Wszystko było dobrze, Carter miała przyjaciela, który pomagał jej przez to przejść, miała dobre oceny, zaczynała wyglądać na szczęśliwą, ale wtedy dostałam telefon i ktoś zapukał do drzwi. Byłam wtedy chora, a Carter poszła do szkoły, za drzwiami spotkałam dwóch funkcjonariuszy, którzy powiedzieli, że Nate odszedł.

Tracę kontrolę, a z ust wydobywa się szloch. Hudson patrzy na mnie zapłakana. - To była najtrudniejsza rzecz z jaką przyszło mi się zmierzyć, powiedzenie ci, że naszego brata już nie ma.

-Zróbmy sobie przerwę, przyniosę wam trochę wody. - Dr. Candice wstaje z krzesła próbują to ukryć, ale ja widziałam. Łzy w jej oczach.

Kiedy wychodzi, moją głowę zalewają bolesne wspomnienia.

<3 <3 <3

Był kolejny wtorkowy poranek. Wstałam, przygotowałam się, zjadłam śniadanie i poszłam do piekła.

Chodzi o szkołę.

Nic do zbudowania, żadnej zabawy i śmiechu przez sześć godzin będą się gapić, a jedynym plusem jest to, że zobaczę mojego przyjaciela- jedynego przyjaciela.

Hudson jest chora więc musiałam iść pieszo. Dopiero za miesiąc będę zdawać egzamin na prawo jazdy.

Spotykam Sam stojącego przy mojej szafce. Zawsze tu na mnie czeka. Rozmawiamy chwile i idziemy do klasy.

I tu zaczyna się prawdziwe piekło.

Dzwonek telefonu, nauczycielka śpieszy by odebrać, patrzy na mnie smutnym wzrokiem, przytula, i mówi mi i Samowi byśmy przeszli do jej gabinetu.

Od razu wiedziałam, że ma to związek z Nate.

Jedyny raz gdy biegłam tak szybko było gdy miała dziesięć lat ,a mama wciąż była z nami. Nie myślałam tylko biegłam najszybciej jak mogłam- nawet Sam nie był w stanie mnie złapać.

Nigdy nie byłam tak zdenerwowana, myślałam, że zejdę kiedy otworzyłam drzwi do gabinetu i zobaczyłam moją siostrę w towarzystwie dwóch mężczyzn ubranych w mundury.

Odszedł.

Puszczenie Sama tego dnia było dla mnie nie do pomyślenia. Szlochałam w jego koszule z ramionami owiniętymi wokół jego szyi. Zaniósł mnie do auta i kazał Hudson prowadzić. Siedziałam na jego kolanach na tylnym siedzeniu płacząc tak mocno, że wszystko mnie bolało. Wniósł mnie do domu, a później do mojego pokoju. Gdy położył mnie na łóżku zostawił mnie na chwilę samą by włączyć mój ulubiony film i podać szklankę wody po czym wrócił na łóżko a ja oparłam głowę na jego piersi.

Wtedy Hudson się dowiedziała.

Dowiedziała się że cięłam się od śmierci taty.

I to ją załamało.

<3 <3 <3

-Idę do łazienki- mówi cicho Hudson zostawiając mnie samą z Tylerem. Byliśmy już w tej sytuacji i sama nie wiem czy mam się śmiać czy płakać, że znowu tu jestem.

-Hej Carter?- pyta Tyler, a ja na niego spoglądam- Co teraz czujesz?

-Smutek, ból, ...- odpowiadam cichym głosem. Wciąż boli gdy mówię.

-Carter, chce byś spojrzała mi w oczy i uważnie wysłuchała moich słów, okay?- pyta delikatnym głosem, nie krzyczał ani nie mówił spokojnie. Po prostu prosił bym go wysłuchała. Siada na brzegu łóżka tuż obok mnie i chwyta moją dłoń w swoja, a iskierki przebiegają po mojej ręce.

-Okay- szepcze potakując.

-To może być ciężkie do wysłuchania - uprzedza mnie- Ale chce byś pamiętała co wydarzyło się w lesie. Kiedy siedziałaś na moich kolanach, moja broda spoczywała na czubku twojej głowy, a ręce na twojej tali. Jak siedzieliśmy w całkowitej ciszy oglądając zachód słońca, gdy bawiłem się twoimi włosami. Chce byś pamiętała kim jestem jako osoba, tylko to mnie obchodzi bo nie mogę cię stracić, znaczysz dla mnie tak dużo i przysięgam że nigdy bym cię nie skrzywdził.

-T-Tyler? O co chodzi?- pytam

-Po prostu obiecaj mi, że będziesz o tym pamiętała?- brzmi na zdesperowanego, jakby od tego zależało jego życie.

-Obiecuje- szepcze.

-Bardzo mi przykro, że nie było mnie tam by cię ochronić gdy byłaś młodsza. Nigdy bym nie podejrzewał, że twoja własna matka tak cię skrzywdzi. - mówi delikatnie- Byłbym tam dla ciebie gdy twój tata umarł i gdy umierał twój brat. Ale obiecuje, że będę przy tobie przez resztę mojego życia.

-Mogę zadać ci pytanie?- pytam spokojnym głosem.

-Oczywiście, że możesz- Tyler posyła mi mały, ale uspokajający uśmiecha.

-Co się stało?- spoglądam na niego- Kiedy zaczęliśmy wracać do domu ostatniej nocy, co się stało?

-Ja uh, cóż...- odchrząkuje i przeczesuje dłonią włosy.- Sądzę, że powinniśmy poczekać na twoją siostrę i Dr. Candice.

-Zrobiłam coś?- serce mi się ściska na to jak bardzo jest zdenerwowany. Zawaliłam coś? Czy wciąż mnie chce wiedząc co mi się przydarzyło? Nawet nie wie jeszcze o Samie.

-Oh Carter.. nie. Nic nie zrobiłaś.- Tyler kręci głową łapiąc mój policzek w dłoń.- Tylko boje się jak zareagujesz, a ryzykuje stratę ciebie.

Przerywa jakby chciał właśnie powiedzieć o jedno słowo za dużo. Nie nazwał mnie malutką ani skarbem ani księżniczką ani kochaniem... tylko moim imieniem.

-Ale...

- Żadnych, ale nic nie jest warte utraty ciebie.- mówi pochylając się i stykając ze sobą nasze czoła. - Tylko proszę nie znienawidź mnie...

-Nie nienawidzę cię. - zapewniam cicho patrząc na kolana.

-Ale możesz to zrobić gdy usłyszysz co się stało- szepcze Tyler, przeczesując dłonią moje włosy. Kręcę głową podnosząc na niego wzrok

- Nie zrobię tego.

- Przemieniłem się.- szepcze, zaciskając oczy.

To tyle?

-Nie strasz mnie tak.- mówię cicho.

- Co?- Tyler otwiera oczy.- Nie nienawidzisz mnie?

-Myślałam, że mnie uderzyłeś albo powiedziałeś coś o mnie.- wypuszczam z płuc powietrze, które nieświadomie wstrzymywałam. -Ty tylko się przede mną przemieniłeś...

-Nigdy bym cię nie skrzywdził, wiesz o tym. - mówi poważnie- Ale nie zareagowałaś spokojnie na mojego wilka, Carter.

-Chyba widziałam wcześniej twojego wilka, w twoich oczach. Mogłam go dostrzec.- marszczę brwi.

-Ale nie pamiętasz jak się przemieniłem w mojego prawdziwego wilka- mówi niespokojnie Tyler- Nigdy nie widziałem cię tak przerażonej odkąd się spotkaliśmy.

-Teraz jest ze mną dobrze.- mówię chwytając jego dłoń i ściskając ją. Tyler patrzy mi w oczy i siedzimy tak przez chwilę w ciszy.

-Proszę chodź tu do mnie?- wypuszcza drżący oddech.

Nie czekam z owinięciem dłoni wokół jego szyi i schowaniem twarzy w jego ramieniu. Szybko papuguje po mnie i obejmuje mnie w tali przytulając mocno do siebie.

-Przepraszam, że musiałaś przez to wszystko przejść, malutka.- szepcze Tyler w moje włosy- Nigdy więcej do tego nie dopuszczę.

-Wiem- odszeptuje.

-Więc nie nienawidzisz mnie?- pyta po chwili całkowitej ciszy. Z moich ust wydobywa się chichot.

-Nie, nie nienawidzę cię. - kręcę głową po czy spoglądam na niego.

-Dzięki Bogu.- mamrocze przyciągając mnie bliżej i wkładając dłoń w moje włosy. - Zbyt mocno mi na tobie zależy byś mnie nienawidziła, malutka. Potrzebuje cię, Carter.

-Jestem tu, Tyler. - śmieje się cicho opierając brodę na jego ramieniu. Wdycham jego zapach który mnie uspokaja- świeża mięta i leśny aromat.

Drzwi się otwierają, a do środka wchodzi Hudson i Dr. Candice. Wydają się być zdziwione na widok nas w takiej pozycji, ale Hudson posyła mi rozumiejący uśmiech.

-Carter, wiesz już dlaczego tu skończyłaś?- pyta Dr. Candice. Potakuje w odpowiedzi, nie będąc na siłach by odpowiedzieć, jestem zbyt zmęczona. - Pójdę przyprowadzić Dr. Camry, a on cię wypisze i będziesz mogła wrócić na górę.

-Dziękuje, za wszystko Miranda. - mówi do niej Hudson.

-Wszystko dla Kellys. Wszyscy dla mnie dużo znaczycie. - Dr. Candice posyła nam uśmiech i wychodzi. To było dość niezgrabne pożegnanie biorąc pod uwagę, że siedzę na kolanach Tylera tyłem do nich.

-Carter? Dobrze się czujesz? Blado wyglądasz, cake. - pyta Hudson siadając na krześle.

-Jestem tylko trochę zmęczona, to wszystko.- ziewam- Która godzina? Jak długo spałam?

-Prawie cztery dni- odpowiada Tyler- I jest prawie jedenasta trzydzieści w nocy.

-Oczywiście, że jedyny czas kiedy zasypiam jest wtedy gdy jestem emocjonalnie i psychicznie niestabilna- warczę w koszulę Tylera.

-Zaniosę cię na górę do twojego pokoju byś mogła odpocząć, okay?- mówi, a ja potakuje czując, że moje powieki robią się ciężkie, a jego zapach wcale mi nie pomaga.

Mr. Camry przychodzi i mnie bada po czym możemy iść. Jednak Dr. Candice nie pozwala Tylerowi zabrać mnie do góry. Prowadzi nas do drzwi frontowych, a później przed dom.

-Musi iść sapać, Dr. Candice- mówi Tyler chwytając moją dłoń.

-To co musi to pamiętać co się stało- mówi, zaplatając dłonie na piersi. - Musisz się przemienić.

-Ale..

-Sam powiedziałeś, że musi wiedzieć wszystko, że niczego przed nią nie ukryjesz.- Dr. Candice marszczy brwi przekręcając głowę.- Musisz się przemienić.

Twarz Tylera nie wyraża żadnych emocji, ale wiem, że się denerwuję bo ściska mocniej moją dłoń. Również to robię na co on spogląda na mnie.

-Nie znienawidzę cię.-szepcze z małym, wspierającym uśmiechem.

-Obiecujesz?- szepcze na tyle cicho że wiem iż tylko ja to usłyszałam. Potakuje

-Obiecuje, Tyler.

Pochyla się całując moje czoło po czym odchodzi chowając się za drzewem. Stoję zdezorientowana, marszczę brwi przekręcając głowę. Naglę słyszę łamanie kości, które powoduje, że moje serce staje. Tak ma być?

Nowa postać, wilk podchodzi do nas. Czuje jak moje serce bije strasznie szybko i przyspiesza z każdym jego krokiem. Jest mojego wzrostu i ma czarne futro, ale nie patrzy w moje oczy.

Zatrzymuje się krok ode mnie, ale wciąż ma spuszczoną głowę. Siada na tylnych łapach po czym się kładzie.

Mieszanka emocji przytłacza mnie, czuje strach i zdenerwowanie, ale również bezpieczeństwo i ochronę. Opadam obok niego, ale nie jestem do końca pewna czy powinna zaufać mojemu przeczuciu.

-T-Tyler?- jąkam się, wilk kiwa głową i podnosi na mnie wzrok. Kiedy nasze oczy się spotykają...

Przypominam sobie wszystko.

Zielone oczy wilka wpatrują się w moje, a wszystkie wspomnienia napływają do mojego umysłu. Łzy zamazują mi widok więc potrząsam delikatnie głową.

-Jesteś potworem - szepcze. Wilk patrzy na mnie już smutnymi oczami, ale nie ma pojęcia co się dzieje kiedy klękam obok niego.

-Wszyscy ludzie to potwory, Tyler- ponownie szepcze.

-A nie wszystkie potwory robią straszne rzeczy.- siadam po turecku przed nim. Podnoszę dłoń i kładę ją na jego szyi, zatapiając palce w miękkim futrze.

Nigdy nie sadziłam, że będę mogła użyć kwestii z mojego ulubionego programu...

Tyler przykłada czoło swojego wilka do mojego.

-Mówiłam ci, że cię nie znienawidzę.- szepcze zamykając oczy dotykając twarzą jego pyska i wyobrażając sobie, że jeszcze chwile temu stał tu mężczyzna.

Ponownie słyszę dźwięk łamanych kości, ale tym razem już tak mnie to nie odraża. Futro zmienia się na gładką skórę, a gdy otwieram oczy widzę Tylera w postaci człowieka.

-Wiem, malutka, wiem..- chwyta moje policzki w swoje dłonie.

Ale wtedy robię błąd patrząc w dół.

-KURWA MAĆ JESTEŚ NAGI!- wykrzykuję zasłaniając sobie oczy i cofam się. -JAKIM CUDEM ON JESTe TAKI DUŻY!?

<3 <3 <3

Kom i *** są mile widziane.

Przepraszam że tak dawno mnie tu nie było.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro