Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

prologue.

Louis zacisnął swoją dłoń na kierownicy i wziął oddech. Było sporo po północy, a on powinien być już dawno w swoim łóżku i odpoczywać przed nowym dniem w pracy, ale nie obchodziło go to. Szatyn przeczesał palcami włosy i spojrzał na okno od pokoju, w którym mieszkała jego dziewczyna. Alex właśnie skończyła szkołę, zaczęły się wakacje i obydwoje poczuli jak ogrom i duchota Waszyngtonu ich przytłacza. Chcieli coś z tym zrobić i stąd powstał pomysł wyjechania. Tak po prostu, przed siebie i bez żadnego planu. Nie wiedzieli, gdzie będą się zatrzymywać, ile będą spać i co ich spotka po drodze. Zarówno Tomlinson jak i urocza blondyneczka, w której zakochał się bez pamięci byli ludźmi spragnionymi wrażeń i chyba to tak mocno trzymało ich przy sobie. Oczywiście nie licząc miłości do tej drugiej osoby. 

Wkrótce szatyn zauważył jak okno się otwiera i uśmiechnął się mimowolnie. Alex wyjrzała przez nie i wyrzuciła plecak na zewnątrz. Umówili się, że zabiorą ze sobą same najważniejsze rzeczy, aby ograniczyć bagaże. Oczywiście nikt z ich rodzin nie wiedział, gdzie tak naprawdę jadą i co mają zamiar robić. Louisowi to odpowiadało, zresztą tak czy siak nie miał się za bardzo komu pochwalić, a rodzice blondynki byli przekonani, że zastaną córkę rano przy śniadaniu. Nastolatka po chwili znalazła się na ziemi, choć szatynowi nie spodobało się to, że wymykała się oknem, a nie po ludzku przez drzwi wejściowe. Niedługo po tym swoim skoku z parapetu na ziemię, znalazła się już na przednim siedzeniu pasażera.

— Cześć, mała — Louis zmierzył ją wzrokiem i uśmiechnął się nieco zadziornie. Miała na sobie krótkie spodenki i jego koszulkę. Od jakiegoś czasu jej już powtarzał, że wyglądała w jego ubraniach lepiej niż on sam. — Nic ci się nie stało? — dodał zmartwiony, gdy zamknęła mu usta pocałunkiem. Zaśmiał się cicho, a później odwzajemnił gest. 

— Cześć — Uśmiechnęła się, nakrywając jego policzek swoją dłonią, gdy zabrakło im już tchu i musieli się oderwać od siebie. — Nie, wszystko jest w porządku. Spokojnie — dodała, rumieniąc się mimowolnie. Louis tego nie wiedział, ale uważała to za strasznie urocze, że się tak o nią martwił, choć nie była żadną porcelanową lalką. 

— Możemy jechać? 

— Trochę się boje — zdradziła, zakładając jasny kosmyk włosów za ucho. Szatyn splótł jej dłoń ze swoją i uśmiechnął się pod nosem, gdy unosił ją do swoich ust. 

— Wszystko będzie dobrze. Nie zrobimy niczego głupiego. Zresztą to coś w rodzaju wycieczki. Tylko bez biura podróży, planu i innych atrakcji, bo te znajdziemy sobie sami. 

— Wiem, ale po prostu się boję - przyznała, wzruszając ramionami. Mimowolnie podgryzła wargę, gdy szatyn musnął skórę na jej dłoni swoimi ustami. — Ale jestem też podekscytowana - dodała, uśmiechając się pewniej i szerzej. — Zawsze chciałam coś takiego zrobić.

— Ja też — Pokiwał głową i odpalił silnik. Miał starego Mustanga, który może i był już starej daty, ale wciąż bardzo dobrze się sprawował. — I dlatego cieszę się, że wyjeżdżamy stąd razem — dodał, zwilżając swoje wargi. Spojrzał na blondynkę i później wyjechał już na ulicę, kierując się na autostradę, aby w końcu móc opuścić Waszyngton i zacząć przygodę. 

///

w końcu jakiś prolog, co sądzicie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro