Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

nine.

— Tu chyba będzie dobrze, co? — spytał, gdy zaparkował samochód na jakimś parkingu nad rzeką. 

— Też mi się tak wydaje — Alex przytaknęła głową i rozejrzała się dookoła. Było już późno, grubo po północy, ale na szczęście nie musieli się już nigdzie śpieszyć. Poza tym Alex udało się namówić Louisa, aby wyszli na krótki spacer wzdłuż rzeki, żeby przygotować się na kolejną, kilkugodzinną drogę w samochodzie na autostradzie. Blondynka miała już tego serdecznie dość, ale wiedziała, że będzie warto i w końcu tego nie pożałuje. Poza tym, odkąd wszystko wróciło do normy, to jazda od nowa stała się dla niej czymś, co lubiła, bo dużo rozmawiali z szatynem, słuchali muzyki czy opowiadali sobie nawzajem żarty. — Chodźmy, chce rozprostować nogi — dodała, wzdychając i otuliła się bardziej swoją bluzą, a także kurtką Louisa, którą zabrała z bagażnika. 

— Chodźmy, mała - Pokiwał głową i wysiadł z samochodu, aby obejść go od strony maski i otworzył blondynce drzwi. — Zapraszam na krótki spacer — dodał, uśmiechając się czarująco. Alex roześmiała się pod nosem i objęła jego ramię swoimi dłońmi. Zeszli po schodach na deptak nad brzegiem rzeki i ruszyli przed siebie. Louis spojrzał na blondynkę, widząc to jak tuliła się do niego zachichotał pod nosem, a potem musnął jej czoło swoimi wargami. 

— Kiedy dojedziemy do Phoenix? — spytała, gdy szli przed siebie powolnym krokiem. Wiał lekki wiatr, którego chłód dodatkowo potęgowała rzeka, ale na szczęście blondynka zdawała się go nie odczuwać przez ciepłą bluzę i kurtkę. W dodatku miała przy sobie szatyna, a on zawsze był ciepły i potrafił ją rozgrzać. 

— Nie wiem, jeśli dobrze pójdzie to jutro wieczorem powinniśmy być na miejscu — powiedział, zakładając jej kosmyk włosów za ucho. — A co cię to tak martwi? — dodał, splatając ich dłonie ze sobą. Uwielbiał to jak do siebie pasowały. 

— Po prostu jestem ciekawa — Wzruszyła ramionami, jakby to nie było nic takiego i uśmiechnęła się słodko do szatyna. — Chyba mogę, co?

— Jasne, że możesz — powiedział, zaciskając swoje palce na jej dłoni. Zaczął też sunąć kciukiem po jej skórze i westchnął z ulgą. Nareszcie wszystko było dobrze i nie musiał się już niczym przejmował. Nadal jednak było mu głupio po tym, co zrobił i wiedział, że to tak prędko nie minie, ale starał się skupić na tym, co było ważne - na blondynce i jej szczęściu. — Ja ci nie zabraniam — dodał, pochylając się nad nią. Musnął jej usta swoimi w przelotny sposób, a później zachichotał.

/// 

Alex siedziała na trawie, opierając swoje dłonie za sobą i patrzyła się na Louisa, który ułożył swoją głowę na jej kolanach. Uznali, że usiądą na chwilę nad brzegiem rzeki i popatrzą w gwiazdy. Szatyn wodził wzrokiem po niebie, szukając jakiś ciekawych kształtów, ale nic sensownego nie potrafił sobie wyobrazić niczego sensownego albo po prostu niebo z nim nie współpracowało. 

— I co? Nie znudziło ci się jeszcze? — spytała Alex i zachichotała pod nosem, widząc jaki był na tym skupiony. Przypominał jej trochę małego chłopca. 

— Jeszcze nie — powiedział, kręcąc powoli głową w coraz to dziwniejszych kierunkach. — Popatrz tam — Uniósł dłoń, aby jej coś pokazać. — To wygląda jak słonecznik — dodał i uśmiechnął się dumnie, że znalazł coś, co kojarzyło mu się tylko i wyłącznie z blondynką. Słoneczniki to były jej kwiaty. I tylko jej.

— Przecież nie ma gwiazdozbioru słonecznika, Louis. Nie bądź niepoważny — zaśmiała się cicho i uniosła brew. — Nie wygłupiaj się tak nawet.

— A co jak ja sobie taki znajdę? To co wtedy? Też mi zabronisz coś takiego stworzyć? 

— Niczego ci nie zabraniam, po prostu ci mówię, że to nierealne — Wzruszyła ramionami i roześmiała się. — Nie zachowuj się jak pięciolatek. 

— Dopiero co mówiłaś, że jestem twoim małym chłopcem.

— Bo jesteś, ale nie musisz się obrażać jak dziecko — powiedziała i zaczęła go szturchać w bok. Zaczął się śmiać, a później pociągnął ją do siebie na ziemię, a raczej na siebie, aby leżała na nim. Blondynka zaczęła chichotać i spojrzała na niego w świetle księżyca. — Co robisz? Przecież zaraz ktoś tu może przyjść i nas zobaczy. I co wtedy?

— Jest trzecia w nocy, kochanie. Wątpię, że ktoś myśli w nasz sposób i wychodzi z domu na spacer o takiej porze — powiedział, odgarniając jej kosmyk włosów za ucho. — Nie denerwuj się niepotrzebnie. 

— Ja się nie denerwuje, po prostu rozważam wszystkie plusy i minusy tej sytuacji. To nic dziwnego.

— Wiem, bo ty wszędzie widzisz tylko plusy i minusy. Założę się, że gdyby przyszło nam do ślubu, to siedziałabyś i szukałabyś plusów i minusów do tego — powiedział i spojrzał na nią wymownie, przez co uderzyła go lekko w ramię i zaczęła się znowu śmiać.

— Nieprawda!

— Właśnie, że prawda i nie kłóć się ze mną — Dał jej klapsa, przez co pisnęła cicho i spojrzała na niego z wyrzutem.

— Louis!

— Ja ciebie też kocham, Alex.

///

za chwilkę wstawie ostatni:)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro