Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9. Zabierz mnie do siebie!

Wyspana, odświeżona, wybieram outfit na pierwszą randkę z Asherem. Właściwie to sama nie pojmuję, jak do tego doszło?

Poznałam go raptem trzy dni temu, a już jesteśmy nie tylko kochankami, ale kto wie, może nawet zalążkiem czegoś więcej? Hmm.

Choć tutaj bym nie przesadzała. Wolę opcję, że razem wchodzimy w drogę narzeczeńskiej parze. Ash, bo nie lubi i nie ufa Zeldzie, ja — bo nie lubię i nie ufam ani jej, ani Elijahowi.

Więc całe to nasze pseudorandkowanie i bardzo przyjemne sypianie ze sobą ma miejsce pomimo iż jego brat prawie złamał mi życie, o czym jednak nikt oprócz mnie jeszcze nie wie. Jak na razie.

Traf chce, że natykam się na wspomnianego brata, ledwo tylko wychodzę ze swojej sypialni. Co za pech!

Najwyraźniej drań czuje się tutaj całkiem jak u siebie, co w sumie nie jest bynajmniej dziwne. Przez ostatnie miesiące musiał przecież spędzać w naszym domu mnóstwo czasu.

Pierwszy raz od mojego przyjazdu jesteśmy sam na sam, przynajmniej na ile to możliwe w domu, w którym jest tylu pracowników, pokojówek i tak dalej. Chyba jednak wszyscy zajęci są teraz na dole, sprzątaniem po balu, a Zeldella to nie wiem, gdzie się zapodziała.

I nie wiem, czy to dobrze dla mnie, czy źle?

Elio obrzuca moją sylwetkę uważnym spojrzeniem, w którym czai się niechętne uznanie. Sama też wiem, że wyglądam dobrze w obcisłych, skórzanych spodniach i czarnym, koronkowym gorseciku. Narzuciłam na ten zestaw złocistą, oversajzową koszulę, a botki na wysokiej szpilce dodatkowo wydłużają mi nogi.

Dlaczego więc Elijah wydaje się taki... wściekły? Co go tym razem ugryzło, czyżbym wyglądała, hmm, zbyt dobrze?

A jednak nie, nie o to mu chodzi. Gdy już go prawie wymijam, nieoczekiwanie łapie mnie mocno za rękę i wciąga do jednego z nieużywanych pokojów gościnnych, by tam popchnąć mnie na drzwi i zablokować oba moje uniesione nadgarstki w żelaznym uchwycie swoich dłoni.

Z zaskoczenia zasycha mi w gardle i zamiast krzyczeć, usiłuję się tylko wyszarpnąć spomiędzy jego ramion. Ale oczywiście zostałam skutecznie zablokowana.

A jego ciało znajduje się zdecydowanie zbyt blisko mojego, co powoduje uruchomienie się we mnie całego wachlarza reakcji i emocji. Nieraz dość sprzecznych, niestety.

Kiedyś, na Teneryfie, w podobnej sytuacji od razu bym go pocałowała i oplotła udami jego biodra. Już on by z pewnością wiedział, co z tym fantem zrobić!

Teraz jednak żadne z nas nie myśli na serio o seksie. Ja jestem zbyt przestraszona i coraz bardziej wściekła, a Elijah spięty oraz zdeterminowany.

— W tej chwli mnie puszczaj ty... ty... — Niestety, ze złości nie mogę znaleźć właściwych słów. — Ty... ty troglodyto! Co robisz?!

— Złe pytanie, Sol. Prawidłowe brzmi: co ty robisz?

— Jak to?

— Nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi.

— Z nas dwojga to nie ja jestem specjalistką od udawania — wytykam mu i obserwuję, jak jeszcze mocniej zaciska szczęki.

— Nic o mnie nie wiesz — warczy.

— Wiem dosyć — zapewniam go. — Nikt w życiu mnie tak nie oszukał, nie wykorzystał i nie upokorzył, jak ty... Justin!

Przez chwilę wygląda, jakby mu naprawdę było przykro, ale to zapewne tylko moje złudzenie. Kolejne na temat tego skurwiela.

Zresztą szybko rozwiewa nawet cień mych wątpliwości, bo zamiast paść na kolana i zacząć mnie błagać o przebaczenie, wciąż zaciska ręce na moich uniesionych nad głową nadgarstkach i niemal skanduje:

— Zamierzasz się na mnie teraz mścić?

Milczę, bo odpowiedź jest przecież oczywista. Dla niego chyba również, dlatego z furią, płonącą w ciemnych oczach, zbliża twarz do mojej tak bardzo, że czuję jego oddech na swoich wargach, gdy mówi:

— Wiem, że tak. I przyznaję, że masz do tego prawo.

— Oh, serio? — ironizuję, totalnie w samobójczym modzie. — Jak uprzejmie z twojej strony, ty bydlaku.

Widzę, że to słowo w moich ustach go zaskakuje. Bardzo niemiło. Chyba nigdy jeszcze tak o sobie nie pomyślał, biedaczek. Ani nawet, że zasługuje na takie miano. Przełyka nieco nerwowo ślinę i ciągnie:

— Mówię poważnie, Sol.

— Doprawdy? To w tej chwili mnie wypuść z tej pułapki i porozmawiajmy jak dorośli ludzie.

— Nie. Zależy mi, żeby dotarło do ciebie to, co ci teraz powiem.

— A przemoc z twojej strony ma mi w tym pomóc? No nie wierzę...

— Mam nadzieję. Bo to cholernie ważne.

Przewracam oczami. Może nie powinnam, ale mimo niekorzystnego położenia zaczynam się nieco rozluźniać.

Ta idiotyczna rozmowa trwa za długo, żebym potrafiła się ciągle bać. Gdyby chciał mnie jakoś uszkodzić, to już by to dwa razy zdążył zrobić.

A jednak za chwilę lęk powraca, jeszcze silniejszy. Bo Elio jakby usłyszał moje myśli, jego uchwyt się znowu zacieśnia, ciało napiera na moje, a ja czuję, że zaczyna mi brakować powietrza.

— Sol, niech to dotrze do twojej ślicznej główki, bo ja naprawdę NIE żartuję.

— Holden, powiedz wreszcie, o co ci chodzi i pozwól mi wyjść. Asher czeka na mnie na dole! — buntuję się mimo niekorzystnego położenia. I od razu, na potwierdzenie prawdziwości moich słów, czuję wibracje połączenia przychodzącego na moją komórkę. — Widzisz? To na pewno on!

Jednak mężczyzna jakby mnie nie słyszy, nabiera głęboko powietrza i oświadcza:

— Sol, możesz się do woli mścić na mnie, być może zasłużyłem i poradzę sobie z tym. Ale jeśli z mojego powodu skrzywdzisz Ashera...

No debil, dlaczego miałabym krzywdzić Asha?

— Bardziej, niż ty skrzywdziłeś mnie? — syczę, po trosze już z bólu.

— ... to pożałujesz, że się urodziłaś!

Spoglądam na niego, zaskoczona. A więc to byłoby takie proste: odegrać się na nim przy użyciu osoby jego brata? Który, jak wiadomo, nic mi dotąd nie zrobił złego, a raczej wręcz przeciwnie?

— Jak na razie to żałuję bardzo, że ty się urodziłeś, Holden — pyskuję mu. — A jeszcze bardziej, że cię spotkałam. Gorzej już być nie może!

— Może — zapewnia mnie, z granitowym przekonaniem. — I nie chcesz się o tym przekonać!

Bardzo prawdopodobne, że powinnam to zachować dla siebie i jeszcze go podenerwować. Ale to, o co Elio mnie podejrzewa, jest tak absurdalne, że aż nie wytrzymuję i wybucham:

— W przeciwieństwie do ciebie, ty cholerny degeneracie, ja nie używam ani nie krzywdzę niewinnych ludzi. A już na pewno nie tych, którzy są dla mnie dobrzy i mnie kochają!

— Kochają?

— Jezu, nie mówię o Asherze, ty idioto! Nie twierdzę, że twój brat się we mnie zakochał, nie bój się. Mówię o tobie i o mnie! Kochałam cię, a ty mnie tak strasznie skrzywdziłeś!

Teraz już na pewno dostrzegam w jego oczach żal, smutek i chyba nawet poczucie winy.

— Jesteś potworem i dlatego oceniasz innych według własnej, potwornej miary. W jakim świecie ty żyjesz, Justin?!

— Sol... ja... — zaczyna, jakby niepewnie, ale ja jeszcze nie skończyłam. Krzyczę: — Wiesz co? Jesteście siebie warci z moją matką, przysięgam!

I w tym momencie dzieje się coś, czego się totalnie nie spodziewałam. Usta Elijaha nagle opadają na moje.

Mocno, niemal brutalnie. I sama nie wiem, czy on całuje mnie, bo mnie pragnie i tęskni za mną, czy ponieważ próbuje mnie uciszyć.

Ale to niemal nieważne, bo jego pocałunek i tak jest DOSKONAŁY. Jak zawsze.

Czuję, że wbrew sobie, lecz zaczynam drżeć w jego ramionach. A wtedy on wypuszcza moje nadgarstki z uchwytu i tylko prawą dłonią opiera się gdzieś nieopodal mojej głowy, oddychając ciężej niż zwykle.

Nie ukrywam, że jakaś toksyczna część mnie marzy, aby ta chwila trwała wiecznie. Na moje szczęście mam jeszcze inne części. Nieco zdrowsze.

I dlatego, raz uwolniona z pułapki, robię coś, czego Elijah zapewne nie przewidział. Z całej siły uderzam go w twarz i mówię dobitnie:

— Nigdy więcej tego nie rób, Holden, bo naprawdę sam pożałujesz, że ja się urodziłam!

— Sol...

— A zresztą i tak pożałujesz, przysięgam.

Justinie!

◇◇◇

Już bez słowa odwracam się i wychodzę, zostawiając go w pustym pokoju. Ulgę przynosi mi jedynie mocne zatrzaśnięcie drzwi.

No, musiałam!

Zbiegam po schodach, by wpaść prosto w ramiona stojącego w holu i czekającego na mnie Ashera. Który oczywiście od razu orientuje się, że coś się stało i pyta mnie o to, zatroskany:

— Wszystko w porządku, maleńka?

Spoglądam mu w oczy, niemal gniewnie, ale za chwilę przenoszę wzrok na jego piękne usta. Tak, to jest to, czego potrzebuję, by poczuć się lepiej. Muskam je swoimi pobladłymi wargami.

— Zabierz mnie stąd, Ash — proszę.

— Pewnie, czekałem na ciebie! Mam dla nas bilety na...

— Zabierz mnie do siebie, teraz — przerywam mu niecierpliwie. — Nie chcę dzisiaj randki na mieście.

— Nie?

— Nie. Chcę iść z tobą do łóżka i pieprzyć się przez całą noc. Mocno.

Wydawałoby się, że dla większości facetów takie słowa od kobiety to uśmiech od losu. Ale chłopak wszystko komplikuje, bo nawet nie rusza się z miejsca i tylko przygląda mi się, z widocznie mieszanymi uczuciami.

Jakby był jednocześnie zatroskany o mnie, ale też nieco rozczarowany moimi słowami. Moją decyzją o rezygnacji z pierwszego oficjalnego wyjścia razem.

Cholera, chyba naprawdę zależało mu na tej randce!

A przecież my tylko rujnujemy związek Elijaha i Zeldy, tak?

Niestety, zamiast niezwłocznie otwierać dla nas drzwi wyjściowe, Ash mówi:

— Sol, wiesz przecież, że łóżko z tobą to moje marzenie i zawsze chętnie będę z tobą uprawiał seks. Ale widzę, że coś się stało. Na pewno nie chcesz o tym porozmawiać?

Zapewne powinnam chcieć. Tylko że ja nie wierzę w rozmawianie. Nigdy mnie donikąd nie zaprowadziło.

Ewentualnie w same złe miejsca.

Dlatego wzdycham, lecz wspinam się na palce i tym razem przywieram mocno do ciepłych warg bruneta. Z lekkim wahaniem, lecz odpowiada mi pocałunkiem na pocałunek, więc szybko go pogłębiamy, ku obopólnej przyjemności.

W naszych żyłach zaczyna krążyć ogień.

A kiedy w końcu odrywamy się od siebie, na twarzy i w jego oczach nie widzę już ani grama wątpliwości czy rozczarowania ewentualną zmianą planów. Przeciwnie, maluje się tam czyste pożądanie.

Czyli to, czego najbardziej w tej chwili od niego potrzebuję.

On także chwyta mnie za nadgarstek, na szczęście dużo delikatniej, niż zrobił to jego zdegenerowny brat. I wtedy, niemal biegnąc, opuszczamy wreszcie hol, nie oglądając się za siebie.

Byle dalej od tego chorego domu i jego popapranych mieszkańców!

◇◇◇

Może szkoda, bo gdybyśmy to jednak zrobili, to pewnie udałoby mi się dostrzec Elijaha, przyglądającego się całej scenie sponad balustrady na pierwszym piętrze. Na chwilę z twarzy mężczyzny spadła maska i bardzo łatwo odczytać teraz jego prawdziwe uczucia.

Czyli przede wszystkim frustrację, złość oraz bezradność. Może odrobinę żalu. Ale także niekłamaną zazdrość oraz pożądanie.

I lęk.

Na nieszczęście dla nas wszystkich jest ktoś, kto to widzi i potrafi właściwie odczytać jego uczucia. Niezauważona przez nikogo, Zelda już od dłuższej chwili tkwi za filarem i obserwuje narzeczonego wzrokiem zaiste godnym bazyliszka.

Gdybym mogła zobaczyć teraz jej twarz, zapewne bym jej nawet nie poznała. Wygląda przerażająco. Jej oczy płoną, a szczęki zaciskają się brzydko.

Nie zamierza pozwolić sobie odebrać miłości swego życia, a tyle zrozumiała z rozgrywających się przed jej oczami wydarzeń. Może i słusznie, choć ja przecież nie próbuję wcale zawłaszczyć Elio dla siebie.

Chcę go jedynie zranić tak, jak on zranił mnie. Albo i gorzej. Chcę, żeby zapłacił za wszystko, co mi zrobił i na co mnie skazał.

Za piekło, w które zamienił moje życie.

Ale matka tego nie wie, więc wyciąga własne wnioski. Już wcześniej miała do mnie mocno ambiwalentne uczucia i podjęła pewne kroki na moją niekorzyść, jednak przynajmniej próbowała zachować pozory.

Teraz postanawia mnie zniszczyć. I to jak najszybciej.

Od tej pory każdy miesiąc się liczy.

Dziękuję Wam za czytanie i wszystkie gwiazdki oraz komentarze.

Nowych czytelników zapraszam do moich ukończonych opowiadań. Niektórzy twierdzą, że też są fajne, chętnie poznam i Wasze zdanie! 😉

Do przeczytania,
Cat 🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro