4. Czy ma pan ochotę?
Rozdział dedykowany twórczyniom najlepszych przezwisk dla matki Sol: Zeldzisko i Zeldella. Kocham i na pewno skorzystam! 🤣
ELIO:
Mijają jednak pierwsze minuty kolacji i nic takiego się nie dzieje. Żadnej histerii ani awantury. I to nawet po tym, jak Zelda przedstawia mnie oficjalnie jako swego przyszłego męża.
Przyznaję, jestem nieco zaskoczony.
Może tylko nie słyszymy od mojej przyszłej pasierbicy nawet najbardziej powściągliwie wyrażonych gratulacji z okazji zaręczyn. Ale chyba żadne z nas ich zbytnio nie oczekiwało.
Ja na pewno nie. Dziewczyna wydaje się być wciąż związana ze zmarłym trzy lata temu ojcem, mnie teoretycznie nie zna i musi być zaskoczona newsami.
Może dlatego jest tak wyjątkowo cicha?
A nie taką ją zapamiętałem...
Z tego zresztą powodu jej matce tak zależało na zorganizowaniu naszej zapoznawczej kolacji, choćby i w przeddzień uroczystego przyjęcia zaręczynowego. I nawet ja musiałem jej tutaj przyznać rację.
Jakkolwiek chłodne nie byłyby ich wzajemne stosunki, to nieobecność jedynaczki na balu jej matki, i to dla uczczenia zaręczyn, byłaby niezaprzeczalnym skandalem towarzyskim w wyższych sferach Miami. Do których i ja właśnie mam oficjalnie dołączyć.
Liczyliśmy więc z Zeldą, że uda nam się ją jakoś oswoić z niespodziewanymi wieściami. I ugłaskać na tyle, aby zechciała godnie odegrać na przyjęciu swoją rolę córki, cieszącej się ze szczęścia rodzicielki.
Cóż, teraz zanosi się na jeszcze większy skandal.
I na zerwanie zaręczyn.
Po kilku chwilach z nami, wciąż zadziwiająco spokojna Sol wstaje od stolika, mówiąc:
– Przepraszam na chwilę, muszę się odświeżyć.
No tak, to zrozumiałe, sam bym się stąd najchętniej zerwał, ale przecież nie mogę.
– Mamo, złożysz dla mnie zamówienie? Dziękuję – prosi jeszcze, po czym oddala się swoim kocim krokiem, nie zaprzątając sobie głowy sprecyzowaniem, co by sobie życzyła zjeść.
Albo jest taka na wszystko obojętna, albo zszokowana.
Sam nie wiem, którą opcję bym wolał.
Najwyraźniej nie jest to jednak dla Zeldy problemem, bo po przybyciu kelnera, bez zająknięcia ani chwili namysłu, zamawia dla córki dzikie grzyby z kluskami oraz smażonego lobstera. A także herbatę jaśminową.
Mimo iż sam pierwotnie myślałem o tutejszych słynnych wędzonych żeberkach wieprzowych, pod wpływem impulsu dubluję zamówienie, złożone przed chwilą dla Sol. Skoro to jest to, co mój... to znaczy, już nie mój anioł lubi w Hakkasan najbardziej, nie może to być niesmaczne.
I nie obchodzi mnie, że zarówno narzeczona, jak i młodszy brat obrzucają mnie zdziwionymi spojrzeniami. Niestety, oboje wiedzą aż za dobrze, że nie cierpię skorupiaków.
A zielonej herbaty tym bardziej.
Zaczyna mi jednak być wszystko jedno, co kto sobie pomyśli. Skoro mój misternie budowany domek z kart i tak ma za chwilę runąć, to uznaję, że nie mam już nic do stracenia.
Albo raczej, skoro zamierzam stracić wszystko – a Sol na pewno się o to wcześniej czy później postara – to równie dobrze mogę się zacząć naprawdę dobrze bawić. Dopóki jeszcze mogę.
Na co dzień tak rzadko żyję chwilą. Raczej przeciwnie: wszystko planuję, kalkuluję, obliczam, staram się przewidzieć. I albo wykorzystać szanse, albo jak najskuteczniej przeciwdziałać zagrożeniom.
Zarówno w moim oficjalnym zawodzie, jak i w tym, który od dziesięciu lat uprawiam pod przykrywką tego pierwszego. Bo z pewnością nie jestem zwykłym żigolakiem ani tanim naciągaczem, bynajmniej.
Wręcz przeciwnie, moje usługi są już na starcie bardzo drogie i moi klienci mają tego świadomość. Nie przypadkiem jestem wysokiej klasy specjalistą.
Ale czasami, w pewnych szczególnych przypadkach, okazuję się być jeszcze droższy, jeśli zwietrzę po temu okazję. Czyli zazwyczaj, gdy klientką okazuje się być podatna na mój zwierzęcy magnetyzm i charyzmę, koniecznie bogata i samotna kobieta.
Samotna, choć niekoniecznie niezamężna, oczywiście. Co do mnie, to bardzo lubię, wręcz cenię sobie mężatki. Z reguły okazują się być dużo bardziej bezproblemowe w obsłudze niż singielki.
Kiedy wydadzą na mnie mnóstwo pieniędzy i wreszcie dociera do nich jak wiele dla mnie ryzykują, a ja uświadamiam je mniej lub bardziej delikatnie, że na nic więcej nie mogą już z mojej strony liczyć, spływa na nie bolesne otrzeźwienie. Wówczas gwałtownie uprzytamniają sobie zarówno, jak wiele już straciły, spełniając moje wygórowane finansowe zachcianki, jak i że łatwo byłoby stracić całą resztę.
Na przykład, gdyby na scenę wkroczyli ich małżonkowie. A one nieroztropnie zgodziły się swego czasu podpisać intercyzę małżeńską.
W dodatku strasznie głupio tak przyznać się przed mężem, jaką się jest naiwną idiotką.
Ci ostatni sami niejednokrotnie mają niejedno na sumieniu, na przykład młode kochanki. I tylko szukają pretekstu, by zamienić swoje stare żony na młodszy model.
Ale jako że budują swój publiczny wizerunek na złudzeniu bycia przykładnym mężem i ojcem oraz posiadania idealnej rodziny, próbują zapanować nad dojmującą nieraz pokusą rozwodu. Dlatego idealnym obiektem są dla mnie na przykład żony polityków i innych działaczy społecznych, bo żadna ze stron nie chce wówczas dopuścić do skandalu.
Z kolei singielka częściej jest gotowa postawić wszystko na jedną kartę, zazwyczaj oczekuje też związku i lojalności w nim. Generalnie jest również o wiele bardziej wymagająca i niebezpieczna dla mnie niż kobieta, która nie chce zaryzykować rozpadu swojego małżeństwa z powodu o wiele młodszego kochanka.
Jeśli już podejmuję grę z singielką, to albo muszę wiedzieć, że i ona ma wiele do stracenia, gdyby relacja ze mną stała się publiczna, albo sam muszę mieć wielką ochotę zaryzykować, bo kobieta jest absolutnie wyjątkowa. Co niemal nigdy nie ma miejsca, bo stwierdzam, że ryzyko jest niewarte swej ceny, a ja przecież mam konkretne cele do osiągnięcia.
Dlatego wtedy są to zazwyczaj bogate wdowy, często filary swoich społeczności, które nie pragną za bardzo afiszować się z mężczyzną takim, jak ja, o tyle młodszym. I nie robią sobie specjalnych złudzeń, że to by się mogło udać. Nie bez zrujnowania ich reputacji ani postawienia pod znakiem zapytania stosunków rodzinnych z dorosłymi już dziećmi.
Czasami starszymi ode mnie.
W związku z tym bardzo rzadko decyduję się na nawiązanie romansu z kobietą, której się wydaje, że nie ma wiele do stracenia i która mogłaby zapragnąć ujawnienia statusu naszej relacji. Może popełniłem ten błąd raz czy dwa, na początku mojej kariery, ale wyciągnąłem z tego odpowiednie wnioski.
Taki system działa przez prawie dziesięć lat zadowalająco, a stan mojego konta na Kajmanach rośnie. I to pomimo ponoszenia nieustających wydatków, do których wciąż zmusza mnie mój młodszy brat idiota.
Asher dobrze wie, że poczuwam się do odpowiedzialności za niego, bo mamy tylko siebie. I skrupulatnie to wykorzystuje, a ja mu ulegam, bo chcę dla niego lepszego życia, niż sam je kiedykolwiek miałem.
Aż pewnego dnia, pod koniec ostatniego lata, poznaję Zeldę Bellamy, znowu na gruncie zawodowym. Jak się okazuje, bardzo bogatą wdowę i spadkobierczynię po samym Silasie Bellamy, twórcy imperium wydawniczego Bellamy Publishing.
Która tak się składa, że potrzebuje dyskretnej konsultacji w kwestii optymalnego zainwestowania jej stale rosnących, prywatnych aktywów. A naprawdę jest co inwestować i to także nie pozostaje dla mnie bez znaczenia.
Czyli niby wszystko zaczyna się dokładnie tak, jak zwykle... Ale tym razem dalej będzie się już toczyć zupełnie inaczej.
Szybko się orientuję, że kobieta jest wyjątkowo majętna, bardzo piękna i niezmiernie zdeterminowana, żeby mnie całego zdobyć dla siebie. I po raz pierwszy w życiu nie wydaje mi się to być niemożliwe.
Bo Zelda jest starsza ode mnie tylko o jedenaście lat, a wygląda, jakby była moją rowieśniczką. Co więcej, ma mnóstwo pieniędzy i jak twierdzi, zakochała się we mnie niczym nastolatka.
Co ciekawe, wiele wskazuje na to, że tak jest w istocie. Podobno w ogóle jest to pierwsza prawdziwa miłość w jej życiu.
I nawet jeśli dla wielu osób może się to wydawać niemożliwe, to ja akurat jej tutaj wierzę. Wiem przecież, że można przeżyć całe swoje życie nie zaznając prawdziwej miłości.
No chyba, że do młodszego brata.
Tak się składa, że od jakiegoś czasu planuję zakończenie mojej dodatkowej działalności. Która choć intratna, to jawi mi się też jako coraz bardziej nużąca oraz wszechstronnie ryzykowna, może już wręcz niebezpieczna.
Internet jest teraz wszędzie, podobnie jak smartfony i aparaty. Świat z roku na rok staje się coraz mniejszy, a ja – coraz starszy. W przyszłym roku skończę trzydzieści lat.
Zaś kobiety robią się coraz trudniejsze do zmanipulowania i wykorzystania. Zaczynają czuć swoją siłę i moc, czemu zresztą prywatnie bardzo kibicuję.
Niestety, zawodowo mi to nie służy.
Wiem, że dzień przejścia na emeryturę musi kiedyś nastąpić. Dlatego kiedy po kilku miesiącach znajomości Zelda proponuje mi małżeństwo oraz stanowisko dyrektora do spraw inwestycji i przekształceń w Bellamy Publishing, bez wahania przyjmuję jej hojną ofertę. Zwłaszcza iż po ślubie także mam też widoki na dalszy awans, aż do pozycji wspólnika i współwłaściciela włącznie.
Żyć nie umierać, prawda?
Musiałbym być szalony, żeby jej odmówić. Jest we mnie tak bardzo zakochana, iż obiecała, że nie będę nawet musiał podpisywać z nią intercyzy małżeńskiej. Wcześniej czy później cały ten majątek może być mój.
I wierzę, że będzie. Mój i Asha.
Aż do dzisiejszego wieczora wydaje się, że lepiej być nie może. Asher co prawda za nią nie przepada, ale Zelda go polubiła, czemu absolutnie się nie dziwię, bo młody kiedy chce, potrafi wygenerować tonę wdzięku i uroku osobistego. Więc wszystko układa się jak marzenie.
Dopóki w moje życie znów nie wkracza Sol Bellamy.
SOL:
Z przykrością uświadamiam sobie, że nie mogę spędzić całego wieczora w restauracyjnej toalecie. Przez chwilę rozważam pomysł z wymknięciem się z Hakkasan po angielsku, czyli cichaczem.
Najlepiej prosto na lotnisko.
By nigdy już nie wrócić do Miami.
Wpatruję się w lustrze w odbicie swojej twarzy, obecnie niemal równie białej, jak moja marynarka. Jednak im dłużej o tym myślę, tym wyraźniej czuję, że nie chcę uciekać.
Nie jak ostatni tchórz. To byłby ogromny błąd, na który nie mogę sobie pozwolić.
Już raz przegrałam z matką i nie zamierzam dopuścić, żeby to się stało ponownie, za wiele mam do stracenia. Zwłaszcza iż narasta we mnie zimna, lodowata wręcz furia, na nich oboje: Zeldę Bellamy oraz Justina.
Nienawidzę ich.
Oraz – zaczynam dostrzegać nieoczekiwanie kuszące możliwości, rodzące się w zaistniałej sytuacji. Aż się prosi o przeprowadzenie zemsty na tej diabelskiej parze.
Informacja i wiedza zawsze dają przewagę temu, kto je posiada. Czyli tak się składa, że mnie. Bo to ja wiem o narzeczonym matki coś, czego on na pewno nie pragnie ujawnić, a ona – usłyszeć.
Jakkolwiek nie byłabym teraz zszokowana, nie mam też wątpliwości, że ten przystojny skurwiel musi być co najmniej równie niemile zaskoczony pojawieniem się mojej osoby, co ja jego.
Bo nie jestem aż taką idiotką, żeby nie domyślić się, że i tym razem to nie jest żadna wielka miłość z jego strony, lecz najprawdopodobniej znów kolejny przekręt. Próbuje naciągnąć moją matkę na co się da.
I nie wie, że ja nie mam interesu bronić jej przed nim, nawet jeśli drań może jeszcze sądzić inaczej. Co też mogę spróbować wykorzystać przeciwko niemu.
Punkt dla Sol.
Jeśli jednak jakimś cudem i on jest w niej zakochany, to nawet lepiej, bo wówczas trzymałabym ich oboje jeszcze mocniej w garści. Pokażę im, kto tutaj rządzi.
W negocjacjach przegrywa ten, komu bardziej zależy. A na wojnie i w miłości wszystkie chwyty dozwolone, jak słyszałam.
W dodatku, ja już nie mam nic do stracenia, natomiast mogę mieć bardzo wiele do wygrania. Dlatego im mocniej tych dwoje będzie cierpiało, im staną się słabsi, tym lepiej dla mnie.
Im bardziej uda mi się skomplikować im życie, tym więcej energii i możliwości zyskam ja sama. Tym więcej władzy znajdzie się w moich rękach. I może wtedy uda mi się odzyskać to, co inaczej musiałoby pozostać bezpowrotnie utracone.
Muszę to tylko dobrze rozegrać.
Naturalnie czuję niesmak, że mama tak szybko pocieszyła się po odejściu taty, ale w sumie to nie dziwię się Zeldzie, że pozwoliła uwieść się Justinowi. Czy jak mu tam, Elijahowi.
Swoją drogą, co za beznadziejne imię, OMG! Jego rodzice musieli go nienawidzić w momencie narodzin jeszcze bardziej, niż moja matka mnie! Odrobinę tylko lepsze niż Justin, heh.
W każdym razie ten facet to mistrz uwodzenia, co do tego nie mam wątpliwości, niestety. A moja rodzicielka jest przechodzącą kryzys wieku średniego wdową z trzyletnim stażem.
Manna z nieba dla takiego naciągacza i seksualnego predatora jak on, prawda?
Ale ja znam swoją matkę tak, jak on jej jeszcze z pewnością nie zdołał poznać. Cokolwiek by mu nie zdążyła obiecać, za wszystko przyjdzie mu słono zapłacić. Przede wszystkim utratą kontroli nad własnym życiem.
Oraz godności osobistej.
Właściwie to z czystej złośliwości mogłabym się nie wtrącać i skazać ich na życie ze sobą, bo to już samo w sobie byłoby wyrafinowaną zemstą. Ponieważ jeśli pozwolę im zostać razem – choć raczej zdecyduję się zniszczyć ich iluzoryczne szczęście – ten facet już jest na straconej pozycji, choć tego jeszcze nie wie.
Ale wkrótce się dowie, już moja w tym głowa.
◇◇◇
Dlatego sięgam wreszcie do torebki po brzoskwiniowy błyszczyk i uważnie nakładam go na pobladłe usta. Chcę wyglądać jak najlepiej, gdy wrócę do stolika.
Muszę być oszałamiająca i tak pociągająca, jak tylko potrafię. Nieważne, ile mnie to będzie kosztować.
Zaczyna się gra o naprawdę wysoką stawkę.
Czuję na sobie uważny, wręcz ostrożny wzrok całej trójki, kiedy się zbliżam. Nawet ten zakochany w sobie narcyz, Asher, chwilowo przynajmniej zapomina o swojej bezczelnej, oceniającej pozie i chyba wpatruje się we mnie z pewnym uznaniem.
Dobrze, bardzo dobrze, o to mi chodziło.
Mam nadzieję, że to dlatego, iż oni wszyscy odczuwają zmianę mojej postawy i energii. Nie zamierzam być dłużej pionkiem w niczyjej rozgrywce. Od tej chwili staję się jednym z głównych graczy.
Czy im się to podoba, czy nie.
Dostrzegam, że wciąż jeszcze czekamy na zamówione dania. Matka i młodszy brat kandydata na mego ojczyma sączą białe wino, lecz dla nas z Elijahem przyniesiono tutejszą przepyszną zieloną herbatę, z dodatkiem płatków jaśminu.
Siadam więc na krześle najbardziej kobiecym, miękkim ruchem, na jaki mnie stać. Odrzucam loki na plecy, pozwalając by mój dekolt nieco się przy tym geście bardziej rozchylił, co nie pozostaje niezauważone, sądząc po błysku w oczach obu panów.
Obrzucam ich spojrzeniem spod wytuszowanych rzęs, po czym z wdziękiem sięgam po porcelanowy imbryk. I aby ich dobić, pytam słodko, a zarazem zmysłowo:
– Elihaj, ma pan ochotę na... – w tym momencie świadomie zawieszam na chwilę głos – hmm... Na odrobinę herbaty?
Moja mała prowokacja zostaje oczywiście przez wszystkich właściwie odczytana, nie da się ukryć. Twarz matki niebezpiecznie tężeje, ale od strony Ashera dobiega ciche, rozbawione prychnięcie.
I tylko sam wywołany do odpowiedzi stara się ze wszystkich sił zachować spokój, choć znam to szybkie uniesienie kącika jego ust. Na Teneryfie zawsze tak robił, gdy powiedziałam coś jego zdaniem zabawnego lub seksownego.
Co już za chwilę mogło się zakończyć tak wspólnym wybuchem śmiechu, jak i nieprzytomnie namiętnym seksem. A często po prostu i jednym, i drugim.
– Sol, w co ty... – zaczyna Zelda, ledwo panując nad emocjami.
W sposób oczywisty, kiedy w grę wchodzi osoba narzeczonego, kobieta całkowicie traci swoje słynne lodowate opanowanie. Żenujący widok.
Ale mój zdradziecki kochanek czujnie i zarazem brawurowo wchodzi jej w słowo:
– Mów mi Elio, nie ma potrzeby zwracać się do mnie per pan, Sol.
Bardzo świadomie ignoruję jego życzenie i nie rezygnując ze złudnej słodyczy, kontynuuję swoje małe śledztwo:
– A zatem, czym tak NAPRAWDĘ się pan zajmuje, panie Holden?
Oprócz rujnowania kobietom życia i naciągania ich na duże pieniądze?
W mediach Dżastin/Elajdża, prawda, że piękny?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro