Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30. Jesteś w dobrych rękach!

La la la, mamy 30k odsłon i 2k gwiazdek! Ale się cieszę, dzięki Wam! 🤩

A może by tak jeszcze obserwację dla autorki, na zachętę do pisania ostatnich — najtrudniejszych — rozdziałów? 🤗

◇◇◇

Chwilowo to wytrwanie nie jest nawet takie trudne. Jednak w powiedzeniu, że co z oczu, to i z serca, rzeczywiście jest sporo prawdy. Oby więc sprawdzało się także dla Holdena, który nie musi teraz oglądać mnie codziennie, koczującej pod jego przestronnym gabinetem.

Ja mu już nawet źle nie życzę, chyba Christine naprawdę ma rację, kiedy mówi, że takie złe emocje jak pragnienie zemsty to najcięższa kotwica, która przywiązuje człowieka do przeszłości. Oraz do ludzi, którzy nas skrzywdzili.

A ja nie chcę odcxuwać żadnego przywiązania do Elijaha. Co więcej, w trybie pilnym muszę się zająć teraźniejszością, czyli rozejrzeć w innych działach Bellamy Publishing i zorientować, jaki przekręt ma tutaj miejsce.

Mimo protestów Elio, któremu nagle zaczyna bardzo zależeć na posiadaniu asystentki, Marija Lopez zgadza się na moje przeniesienie do działu promocji i reklamy. Niestety, a także zgodnie z moimi obawami, nie okazuje się on być wiele bardziej rozrywkowy, niż widmowy dział inwestycji i przekształceń. Również tutaj, jakimś przedziwnym sposobem, na wszystko opadł woal marazmu i niemalże żałoby.

A już na pewno brakuje tu życia. Niby wszyscy wyglądają na skupionych na swojej pracy profesjonalistów, co uważam, że jest okej, ale z drugiej nie podoba mi się, że nie przejawiają żadnej inicjatywy. O satysfakcji z pracy nawet nie wspominając. Zaczynam się wśród nich trochę czuć, jak na planie filmu o inwazji zombie.

Zresztą raczej trudno się dziwić ich przygnębieniu, bo niemal codziennie jestem świadkiem jakiejś awantury ze strony współpracujących z nami autorów, którzy wydzwaniają albo i zgłaszają się osobiście, zwykle z pretensjami. Jasno z nich wynika, jak bardzo są rozczarowani poziomem świadczonych przez nas usług.

Zarówno jeśli chodzi o jakość druku, jak i — niemal nieistniejących — kampanii reklamowych. Ciągle rozlega się:

— To jakiś żart, co zrobiliście z moją książką!

— Nie tak się umawialiśmy!

— Podam was do sądu!

Oczywiście nikt nie biegnie do mnie na skargę ani nawet zwierzenia, ale jednak coś tam widzę oraz słyszę i stwierdzam, że w BP naprawdę nie jest dobrze. Co więcej, czasami udaje mi się położyć rękę na świeżo wydanych egzemplarzach książek, które pojawiają się w dziale reklamy i promocji, więc coraz mniej dziwę się niezadowoleniu nieszczęsnych pisarzy.

Nawet na moje niedoświadczone oko, papier jest jakiś cienki i dziwnie pomarańczowy. Skład oraz druk niechlujne, a okładki mdłe, zupełnie bez polotu. Nie wiem, kto je projektuje, ale totalnie się nie przykłada.

Wszystko to prezentuje się tak... tanio!

Na jednej dostrzegam bijące po oczach błędy interpunkcyjne w przytoczonym cytacie. Na okładce, podkreślam, która sama w sobie powinna być najlepszą reklamą i zachętą do przeczytania książki!

Co ciekawe, ta akurat autorka nie zgłasza się z żadnymi pretensjami, z tego co wiem, raczej wciąż wyraża nieustający zachwyt. Uznaję więc, że może to dość uczciwa praktyka: przynajmniej czytelnik od razu wie, czego się po dziele spodziewać. I jeśli zależy mu na czymś przyzwoicie napisanym w języku angielskim, po prostu ten tytuł ominie.

No, ale przecież nie o to raczej chodzi z drukowaniem i sprzedażą książek, żeby nas czytelnicy omijali, prawda?! Nie tak się prowadzi ten biznes!

Tak się go wykańcza!

Dlatego już mnie nawet nie bardzo zaskakuje, gdy pewnego dnia jedna z nowo wydanych książek dosłownie rozpada mi się rękach na dwie części, z czego z jednej sypią się na podłogę luźne stronice. To oczywiście prawdziwy skandal, ale tutaj sypie się dosłownie wszystko!

Raz czy dwa zrywam się z firmy, aby rzekomo w ramach stażu oraz analizowania strategii reklamowych Bellamy Publishing, przejść się osobiście po większych i mniejszych księgarniach. Pamiętam, że kiedyś mieliśmy wykupione miejsce na najbardziej rzucających się w oczy półkach oraz na wystawach, ale teraz stwierdzam, że królują tam publikacje innych wydawnictw, naszych raczej trzeba ze świecą szukać.

Czyli matka naprawdę usiłuje zniszczyć firmę!

◇◇◇

Kolejna, bardzo niepokojąca informacja, dociera do mnie dzięki Mrs. Lopez, która po starej znajomości dzieli się ze mną swoim zmartwieniem o gwałtownie kurczący się stan załogi. Inaczej mówiąc:

— Sol, w BP już od paru miesięcy trwają zwolnienia.

Jakoś bardzo mnie to nie dziwi, bo sama inaczej zapamiętałam moje pobyty w firmie jeszcze kiedy tata żył, gdy tętniło tutaj życie i energia. Oraz na pewno panował większy tłok na korytarzach, w biurach, wszędzie.

— I to nie chodzi tylko o pracowników biurowych, ubywa nam także ludzi ze spedycji i działów technicznych. Wszystko zgodnie z rozporządzeniami z góry, czyli jak rozumiem, pochodzącymi od twojej matki.

Z drugiej strony — tutaj znów nieoceniona Marija, choć wcale nie jest mi łatwo pociągnąć ją za język i muszę się nad tym naprawdę wiele napracować, czasem mam wrażenie, że odbywam staż w dziale kard, a nie reklamy — z pewnością tracimy też autorów, a nie zdobywamy wielu nowych. Co najwyżej jakichś nikomu nieznanych debiutantów czy innych, mających parcie na wydruk desperatów, na przykład osoby publikujące do tej pory w internecie, na Wattpadzie czy Galatei.

Zdaje się, że pozostałym nie tylko nie podobają się już publikowane przez nas książki, ale także oferowane przez Bellamy Publishing umowy. Uprawiamy bowiem czyste zdzierstwo, żeby nie powiedzieć, że oszukujemy tych biedaków, na ile mam się okazję zorientować.

Przecież to jakieś szaleństwo!

Ponieważ nikomu nie mogę tutaj zaufać, a staje się dla mnie coraz jaśniejsze, że stan rzeczy robi się więcej niż niepokojący, decyduję się zacząć szukać pomocy na zewnątrz. Rozpaczliwe sytuacje wymagają rozpaczliwych środków.

Szczęście w nieszczęściu, że ojciec Christine jest właścicielem prężnie działającej kancelarii prawnej, obsługującej także spółki i firmy. W końcu nie przypadkiem Lawsonów stać na posiadanie domu wakacyjnego w Aspen, czy na studia jedynaczki na Harvardzie. Oraz na inne życiowe przyjemności.

Wiele drogich przyjemności.

Dla mnie jednak najbardziej liczy się teraz fakt, że dzięki temu kontaktowi mogę przynajmniej spróbować poruszać się na razie w miarę dyskretnie i poza radarem prawników z naszej firmy albo innych z Miami, co do których nie wiem, czy przypadkiem nie są na usługach Zeldy.

Dzięki wstawiennictwu jego niewiele z tego zamieszania rozumiejącej córki, udaje mi się któregoś wieczora uzyskać u pana Lawsona nieformalne spotkanie na Zoomie, podczas którego przedstawiam mu moje położenie i wszystkie związane z nią obawy. Znam już tego człowieka, w końcu spędziłam w jego domach niejedne wakacje, co nieco upraszcza moją sytuację oraz ułatwia mi większą otwartość.

— Nic z tego nie rozumiem, proszę pana. To wygląda zupełnie, jakby mojej mamie nie zależało na dobru firmy.

— Hmm, jeśli wszystko, co mówisz, nie odbiega od prawdy...

— Oczywiście, że nie odbiega! Po co miałabym kłamać? — zacietrzewiam się, ale mężczyzna tylko uspokajająco kiwa dłonią.

— ... to musi ona mieć swoje powody, żeby tak robić, Sol.

— Nie znam ich, ale już mi się nie podobają!

— Tak, to zrozumiałe.

— Co mogę z tym zrobić? Brakuje mi jeszcze ośmiu miesięcy do osiągnięcia pełnoletności i zgodnie z testamentem taty, do tej pory o wszystkim w Bellamy Publishing decyduje matka.

— Hmm, wypadałoby się najpierw zorientować bliżej w sytuacji.

— Jeśli pan pozwoli, mogę panu przesłać moje notatki i dokumenty, do których udało mi się uzyskać wgląd.

— Okej, to całkiem dobry początek.

— Ale to nie wystarczy, prawda?

— No cóż, nie. Mogę oddelegować do twojej sprawy dwóch moich ludzi, prawnika i śledczego, na szczęście Missisipi nie leży tak daleko od Florydy.

Rzeczywiście, jak na realia USA to mieszkamy po sąsiedzku, najwyraźniej na moje szczęście.

— Ale musiałabyś w tym celu zostać klientką mojej kancelarii, Sol.

— Bardzo chętnie, tylko wie pan, że wszystkie moje fundusze kontroluje w tej chwili matka i obawiam się, że może mnie nie być stać na pańskie usługi, przynajmniej do listopada. A wolałabym nie musieć tyle czekać...

— Rzeczywiście, na pewno nie masz dużo czasu do stracenia. Właściwie w ogóle go nie masz.

Jakbym sama o tym nie wiedziała!

Ponieważ jak wiadomo, potrzeba matką wynalazku, a mnie bardzo zależy na uzyskaniu pomocy ze strony kancelarii prawnej Lawson & Partners, wpadam na pomysł:

— A może mogłabym oddać panu w zastaw brylanty od ojca?

Mężczyzna uśmiecha się lekko, widząc moją determinację, ale kręci uspokajająco głową.

— Nie sądzę, żeby była taka potrzeba.

— Nie? No to jak się możemy rozliczyć?

— Przygotujemy kontrakt z przeniesieniem płatności na moment uzyskania przez ciebie pełnoletności i samodzielnego dostępu do aktywów finansowych, które dziedziczysz po ojcu. Co ty na to?

— Czyli zostanę pana klientką na kredyt?

— Można tak powiedzieć.

— Dobrze, jeśli panu to odpowiada, to ja się oczywiście zgadzam. I bardzo panu dziękuję za zaufanie oraz elastyczne podejście.

— Jeszcze nie ma za co nam dziękować. — Lawson znów posyła mi uspokajający uśmiech. — Jutro zlecę twoją sprawę jednemu z moich prawników. Porozmawiam też z którymś z naszych specjalistów od takich dochodzeń. Myślę, że Scott Gordon i Allan Timber będą najlepsi, nieraz już prowadzili podobne sprawy.

— Jeśli pan im ufa, to ja również.

— Ufam, całkowicie.

— Bardzo mnie to cieszy.

— Dobrze, zatem ja czekam na twoje notatki, przekażę je następnie twojemu teamowi i skontaktujemy się z tobą, gdy czegoś się dowiemy. Obiecuję, że nasze poszukiwania pójdą w każdym możliwym kierunku.

— Dziękuję. A ja czekam na elektroniczną wersję kontraktu do podpisania — przypominam mu, bo zobowiązania finansowe jestem nauczona traktować bardzo serio.

— Oczywiście. I nie martw się, jesteś w dobrych rękach. Poradzimy sobie ze wszystkim, Sol.

Ten człowiek jest chyba święty albo ma niesamowite wyczucie ludzi. Obiecuję sobie w myślach dorzucić mu bonus, w wysokości dwudziestu procent od jego niemałej zapewne gaży, bo swoimi słowami trafia idealnie w sedno, a wręcz w moje serce.

To jest dokładnie to, czego potrzebuję oraz za czym tak strasznie tęsknię od śmierci taty: żeby ktoś się mną zaopiekował i obiecał, że wszystko będzie dobrze. Że sobie poradzę, a on mi w tym pomoże.

Jestem już taka zmęczona samotnością!

◇◇◇

Wprawiona w ruch przez pana Lawsona machina prawno-dochodzeniowa nie imponuje niestety tempem pracy, co nieco mnie frustruje, bo chciałabym dowiedzieć się jak najwięcej i jak najszybciej, skoro samodzielnie zmarnowałam już tyle czasu. Ale liczę chociaż na solidność ich śledztwa, sama stale starając się mieć oczy i uszy szeroko otwarte.

Także, aby być w stanie unikać zaskakująco częstych, rzekomo przypadkowych spotkań — czy bardziej wpadnięć na siebie — jakie nie wiedzieć kiedy, lecz zaczyna mi fundować Elijah. A jest w tym świetny!

Gdybym sama nie była świadkiem, i to przez niemal dwa miesiące, jak typ potrafi się przyspawać do biurka oraz komputera, to teraz bym serio podejrzewała, że bierze u nas kasę za nic. Zaś podczas godzin pracy uprawia głównie długie spacery po naszym biurowcu.

Wiem jednak, że tak nie jest, on z pewnością nad czymś się tutaj służbowo biedzi, więc może obecnie zaczął cierpieć na syndrom niespokojnych nóg czy inne zaburzenie uwagi lub orientacji w terenie? Które najwyraźniej każe mu ciągle błądzić i to koniecznie w okolice mojego nowego stanowiska pracy.

Zresztą nie wyłącznie tam. Bo na przykład wpadam na Holdena nie tylko w dziale reklamy, ale także wchodząc bądź wychodząc z gabinetu Mrs. Lopez. A nawet odwiedzając znajome gnomy w mieszczącym się w piwnicach archiwum BP.

Z tych niewygodnych dla mnie interakcji stanowczo najbardziej szarpiącym nerwy doświadczeniem jest wspólne zjeżdżanie oraz wjeżdżanie z nim tą samą windą. Nie mam pojęcia, jak drań to robi, ale regularnie pojawia się w zasuwających się drzwiach, dosłownie w ostatniej chwili, kiedy winda już już ma ruszać. A ja w swojej naiwności zaczynam liczyć na bycie wyratowaną od niechcianego towarzystwa.

I wtedy bum, moje nadzieje biorą w łeb, bo w progu staje obuta w eleganckie obuwie stopa Elio. Oraz reszta jego imponującej, stylowej sylwetki, naturalnie.

Holden góruje nade mną wzrostem, a co gorsza, roztacza tę niepowtarzalną mieszankę unikalnego zapachu, testosteronu i feromonów. Napięcie w obrębie kilku metrów kwadratowych windy jest wówczas niemalże fizycznie wyczuwalne.

Powoduje u mnie niechciane mrowienie na skórze, przyspieszony oddech i bicie serca, a nawet zasychanie w ustach. Co najgorsze, również przemożną potrzebę, aby go chociaż na chwilę, przelotnie, lecz dotknąć.

A najlepiej rzucić mu się na szyję.

Nie ulegam jej, najczęściej nawet nie reaguję na żadne słowa Elijaha, zachowuję się jak mumia. Co nie jest trudne, zbyt szumi mi w uszach rozbudzona jego męską energią krew.

Przeraża mnie to wszystko, sposób w jaki moje głupie ciało reaguje na samą tylko fizyczną bliskość tego mężczyzny. Widzę, że otworzyłam istną puszkę Pandory*!

Jakąż byłam idiotką tamtego wieczora na plaży, całując się z nim i siadając mu na kolanach. Jak wielki popełniłam błąd, zgadzając się z nim pójść do pokoju hotelowego.

Z którego doprawdy nie wiem, jakim cudem uciekłam? Ani czy dobrze zrobiłam z tą ucieczką?

Bo teraz ta, niespełniona wówczas potrzeba, zabija mnie, dzień po dniu. Zresztą zapewne nie mnie jedną, sądząc po błysku w ciemnych oczach Holdena, którym lśnią na sam mój widok.

Dlatego, choć w jego obecności wciskam nieco drżące i chwiejące się na nogach ciało w sam róg windy oraz uparcie wpatruję się w podłogę, to jednocześnie mój mózg wypełniają sceny i fantazje rodem z ulubionych filmów Christine. Szczególnie taka jedna, z "Pięćdziesięciu twarzy Greya".

Jakimś cudem zapisała mi się w pamięci, zanim przyjaciółka wyrzuciła mnie, śmiejącą się, z łóżka i przerwała wspólny seans filmowy.

Karma is a bitch!

Bo w tej scenie, kiedy tylko zamykają się drzwi windy, bohater niemal brutalnym ruchem przyciska ciało dziewczyny do ściany, unosi jej ręce ponad głową oraz, mając ją tym sposobem całą w swej władzy, rozgniata jej wargi mocnym pocałunkiem, rozsuwając przy tym kolanem jej uda...*

— Sol? SOL? — Z krainy zarumienionych fantazji wyrywa mnie wreszcie głos ich głównego obiektu.

Który niestety, ehem, zamiast właśnie zbijać mnie z nóg namiętną pieszczotą, domaga się najwyraźniej jakiejś odpowiedzi.

— Słucham — burczę nieprzyjaźnie, starając się wyrównać oddech.

— Jesteśmy na parterze. Wysiadasz, czy wracasz po coś na górę?

Już prawie otwieram usta, żeby potwierdzić pomysł pojechania (oby tym razem w pojedynkę) z powrotem do biura, byle dalej od niego, gdy nagle czuję w kieszeni wibrację telefonu. A co gorsza towarzyszy mu melodia, przypisana tylko jednej osobie.

Mojej matce.

Jestem niewypowiedzianie zaskoczona. Przy niewyrażonej, ale najwyraźniej obopólnej zgodzie, rozmawiamy ze sobą jeszcze mniej, niż kiedy przebywałam na Harvardzie.

Czego więc Zelda chce dzisiaj? I czemu akurat teraz, gdy powinna być cała zajęta przygotowaniami do swojego ukochanego wieczoru w roku.

Dla mnie jest to bowiem druga rocznica próby samobójczej, ale dla matki raczej chwila wielkiego towarzyskiego triumfu — czyli doroczna gala charytatywna Fundacji Bellamych. Bardzo głośne wydarzenie towarzyskie, nie tylko w Miami.

— Natychmiasst wracaj do domu — rozlega się w słuchawce.

W sumie i tak miałam wracać, choć moje plany na dziś wieczór zdecydowanie nie obejmują żadnych interakcji wyższymi sferami naszego miasta. Jak zwykle, tak i tym razem odmówiłam stanowczo udziału w gali, a matka rozsądnie nie nalegała. Przeciwnie raczej, z pewnością przyjęła moją decyzję z ulgą oraz zadowoleniem.

— Potszebuję twojej pomocy.

Czy ja aby dobrze słyszę?!

*Puszka Pandory to symbol nieszczęść, czegoś, co wywołuje mnóstwo nieprzewidzianych trudności, źródło niekończących się smutków i kłopotów. Motyw kotła z ciężką pokrywą, zawierającego zbrodnię, smutek, łzy, żal, mrok, choroby jest znany z mitologii hetyckiej, z której mógł czerpać Hezjod.

*Scena z windą z "50 twarzy Greya" do przypomnienia sobie w mediach ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro