3. Za bardzo się różnimy!
SOL:
Jak było do przewidzenia, na mój widok matka lekko wykrzywia burgundowe wargi i rzuca ironicznie:
– Widzę, że nie do końca mnie zrozumiałaś, Sol.
Zapewne jej zdaniem znów jest za krótko lub za biało, albo jeszcze coś nie tak. Jak zawsze. Pewnie chciałaby również wymóc na mnie jakieś poprawki, jednak na szczęście nie mamy już na to czasu.
Tym bardziej więc nie zamierzam się przejmować jej niezadowoleniem i tylko mentalnie wzruszam ramionami oraz podążam za nią w stronę ciężkich, dwuskrzydłowych drzwi wejściowych do rezydencji. Moje wysokie obcasy od Manolo Blahnika stukają miło, kiedy lekko kroczę po marmurowej posadzce i wolę skoncentrować się na tym dźwięku.
Nasz dom, a właściwie sporych rozmiarów pałac, został wybudowany jeszcze w dziewiętnastym stuleciu, w stylu zwanym neoklasycystycznym. Jest przestronny, przeważnie biały i kremowy, z mnóstwem wysokich okien o lśniących, kryształowych szybach.
Uświadamiam sobie, iż w sumie to dzisiaj ja tutaj bardziej pasuję, odziana w biel i srebro, niż pławiąca się w ciemnym burgundzie Zelda. W dodatku kolor jej stroju totalnie nie współgra z bożonarodzeniowymi dekoracjami, bo widzę, że w tym roku kobieta postawiła na najbardziej zimowy zestaw barw: biel, srebro, odrobina złota i lodowatego błękitu.
Minęła już dwudziesta, najwyraźniej firma, zajmująca się przystrajaniem holu, balustrad oraz innymi tajemniczymi przygotowaniami, zakończyła już długi dzień pracy, bo chwilowo przynajmniej skończył się rozgadniasz, który mnie tutaj powitał, wcale nie tak dawno. I bardzo dobrze, nie przepadam za takim zamieszaniem.
A już zwłaszcza gdy nie wiem, skąd się bierze ani czego dotyczy.
◇◇◇
W limuzynie, wiozącej nas z matką do kompleksu hotelowego Fontainebleau Miami Beach, w którym mieści się restauracja, panuje oczywiście głucha cisza. Siedzimy na przeciwnych krańcach miękkiej kanapy, bardzo starając się, by nie doszło do przypadkowego nawet zetknięcia się naszych ciał.
Co ciekawe, powiedziałabym, że jest jeszcze bardziej niezręcznie, niż zwykle. Co mnie mocno dziwi, to mieszanka emocji, które wydaje mi się, że odbieram od Zeldy. Gdybym nie wiedziała, iż to niemożliwe, przysięgłabym, że kobieta jest jednocześnie podekscytowana i nieco spięta.
Kolejna rzecz, której totalnie nie ogarniam. Przecież moja matka to wzór doskonałego opanowania oraz lodowatej obojętności. A jeśli już ujawnia jakieś emocje, to raczej niezadowolenie, rozczarowanie lub pogardę.
Ale stres i podniecenie? I to jednocześnie? Dałabym sobie rękę uciąć, że to u niej fizycznie niemożliwe!
A jednak... I stan kobiety wyraźnie się nasila, im bardziej samochód zbliża nas do celu naszej podróży.
Kto tam na nas czeka?!
Cóż, już niedługo się tego dowiem, bowiem portier właśnie otwiera przed nami ozdobne, jasnoczerwone drzwi, wiodące do wypełnionego równie czerwonymi lampionami holu kantońskiej restauracji. Jesteśmy tu znane, więc natychmiast wychodzi nam na spotkanie nasza hostessa.
Prowadzi nas teraz w głąb rozległej sali, oświetlonej tylko dyskretnymi, złocistymi, a często również niebieskimi światłami. Ciemne ściany, udekorowane chińskimi motywami, są chyba z laki, w każdym razie nigdzie nie widziałam podobnych.
Mijamy słynny błękitny bar Hakkasan Miami* i szereg zacisznych boksów, oddzielonych skomplikowanymi w rysunku, orientalnymi kratami. Kryją się za nimi wyściełane kanapy, na których goście raczą się przekąskami oraz kolorowymi drinkami, albo i wielodaniowymi posiłkami.
My jednak najwyraźniej zmierzamy ku sekcji z kilkoma, ustawionymi w wolnej przestrzeni, prostokątnymi stołami z czarnego drewna. Chyba już widzę, do którego konkretnie, bo na nasz widok powstają tam z krzeseł dwaj mężczyźni. Tak mi się przynajmniej z daleka wydaje, bo nie mam za dobrego widoku zza pleców matki oraz hostessy.
Rzeczywiście, czekają tu na nas.
Pytanie tylko, kto to jest?
Nad stołem wisi nisko podłużna, ciemnoniebieska lampa, która dodatkowo nieco przesłania mi obie męskie sylwetki, nawet kiedy podchodzimy bliżej. Dostrzegam jednakże, iż jeden z naszych towarzyszy na ten wieczór odziany jest w śnieżnobiałą koszulę z rozpiętym kołnierzykiem oraz w grafitowy garnitur.
Drugi, do ciemnych materiałowych spodni nosi samą koszulę, bez marynarki. Chyba brzoskwiniową, na ile jestem w stanie trafnie rozpoznać tak nieoczywisty kolor w przytłumionym świetle.
Francja elegancja!
Dopiero gdy prawie już docieramy do stolika, mój wzrok koncentruje się najpierw na mężczyznie ubranym na kolorowo, który stoi bliżej mnie. W dodatku, sądząc po sylwetce, wydaje mi się być młodszy.
I, co tu kryć, cholernie przystojny. Ale to tak dziesięć na dziesięć. Gdyby zresztą dawali skalę jedenastopunktową, to też bym zagłosowała najwyżej, jak się da.
Jest pociągający jak sam grzech, niestety.
Dobrze zbudowany, lecz wciąż smukły, z beztrosko potarganymi, nieco dłuższymi, czarnymi włosami, przez co otacza go pewien artystyczny vibe. Kusi także opaloną skórą i ciemnymi oczami. Później przekonam się, że są w kolorze szaro-granatowym.
Szybko zauważam, iż chłopak, prawdopodobnie niewiele starszy ode mnie, również mi się przygląda. Co ciekawe, to dostrzegam w jego spojrzeniu mieszaninę ostrożności i wyzwania.
Bezczelności wręcz.
Zupełnie jakby mnie świetnie znał i dawno już ocenił. Ale nie jest to ocena bardzo dla mnie pochlebna, obawiam się, choć nie mam pojęcia, na jakiej podstawie.
Jezu, może mama miała rację i naprawdę założyłam za krótką tę sukienkę? Albo dekolt mam za głęboki?! W każdym razie momentalnie się spinam i przestaję czuć komfortowo.
Z tym chłopakiem jest coś nie tak, uznaję mimo popłochu i staram się nie pozwolić zdominować jego niepokojącej energii. Co gorsza, patrząc na niego, zaczynam mieć mdlące wrażenie deja vu, jakbym gdzieś go już widziała.
Może jest modelem? Bardzo prawdopodobne, z takim wyglądem. I pewnie brał udział w jakiejś głośnej kampanii reklamowej. Nie przypadkiem odnoszę od razu wrażenie, że jest znany i że musi być potwornie zepsuty.
Pewnie to przez tę zapierającą dech w piersiach urodę, niestety. Uderzyła mu do głowy jak szampan i nigdy już nie wywietrzała. Co aż tak bardzo mnie nie dziwi, ale też bynajmniej nie zachwyca.
Cholerny narcyz.
Odrywam więc wzrok od mrocznych tęczówek nieznajomego i przenoszę wreszcie uwagę na jego towarzysza. Co zresztą natychmiast okazuje się być ogromnym błędem, niestety.
Niemalże tak wielkim, jak moje pojawienie się dzisiaj w Hakkasan.
I w ogóle w Miami, na święta!
Czuję bowiem, że zaczyna mi brakować tchu i kolana lekko uginają się pode mną. Do tego stopnia, iż w poszukiwaniu oparcia, muszę zacisnąć obie dłonie na obciągniętym morskoniebieską skórą krześle.
Jak strasznie się myliłam, to nie jest nieznajomy!
Przez szum w uszach z wielkim trudem przebijają się do mojej świadomości zionące absurdem słowa matki:
– Poznajcie się. Oto Elijah Holden i jego młodszy brat, Asher. A to moja córka, Sol.
Aha, a zatem są braćmi. To wiem już, czemu twarz młodszego wydaje mi się taka znajoma! Różni ich tylko parę lat oraz kolor oczu, u starszego jest on czekoladowy.
Jak gorzka czekolada, moja ulubiona.
Mimo to przez chwilę patrzę na Zeldę, nic nie rozumiejąc. To, co słyszę, totalnie mi się nie zgadza z graficznymi obrazami, które od kilku sekund wypluwa mój obolały mózg.
Co ty bredzisz, kobieto, przecież to nie jest żaden Elijah!
Znam go i to dużo lepiej, niż bym chciała. Miałam nadzieję, że nigdy go już więcej nie spotkam i dzięki temu może nie wyląduję za kratkami, z wyrokiem dożywocia za zabójstwo w afekcie.
Przecież to on jest tym... Tym podłym, kłamliwym, zdradzieckim, na wieki znienawidzonym skurwielem z Teneryfy!
To JUSTIN, mamo!!!
ELIO:
Oczywiście, najpierw widzę zbliżającą się w naszą stronę posągową sylwetkę Zeldy Bellamy. Z pewnością jest to jedna z najpiękniejszych kobiet, jakie dane mi było w życiu poznać, a miałem do czynienia z niejedną.
Może nie do końca i nie zupełnie jest w moim typie, bo ja wolę dziewczyny niższe i drobniejsze, najchętniej blondynki. Ale potrafię docenić jej urodę, tym bardziej iż w tym fachu człowiek ma szczęście, gdy kobieta jest poniżej pięćdziesiątki i nie ma twarzy jak Madonna po ostatnich operacjach plastycznych. Więc zdaję sobie sprawę, że nierozsądne byłoby narzekać.
I dlatego tego nie robię. Moja niedawno jeszcze nowa klientka, a obecnie pełna entuzjazmu partnerka biznesowa i życiowa, kroczy dumnie u boku hostessy. A więc to ona najpierw przyciąga mój wzrok.
Jak najbardziej zasłużenie.
Po chwili jednak hostessa odstępuje od naszego stolika, a wówczas zza pleców Zeldy wyłania się, ku mojemu śmiertelnemu zaskoczeniu, przecudnej urody stworzenie. Całe w bieli, złocie włosów i srebrze idealnie dobranych dodatków.
Zaczyna mi brakować tchu.
Kiedy indziej nazwałbym je z miejsca aniołem, ale dziś jawi mi się bardziej jako demon. Bóstwo zemsty, niosące karę za grzechy przeszłości.
Moja Nemesis*.
Nagle już rozumiem stwierdzenie, że komuś przed śmiercią może przemknąć przed oczami całe jego życie. Cóż, u mnie może nie jest to teraz całe życie, bez przesady, ale jedno szczególe lato – z pewnością.
Minuta po minucie.
Z graficzną wręcz dokładnością.
Dlatego stoję jak skamieniały. Dociera do mnie, że trwające od lat szczęście właśnie mnie opuściło, w najgorszym możliwym momencie. I jak bardzo zawiodły mnie moje rachunki, niestety.
Co najmniej w dwójnasób.
Raz, że nie udało mi wymazać z pamięci ślicznej buzi Sol ani jej doskonałego ciała. Pamiętam nawet jej imię, jak nigdy! Więc jej widok, zwłaszcza w mojej obecnej sytuacji, jest jak sypnięcie solą na wciąż nie zagojoną ranę.
Tym bardziej, że to nie jest już tamto urocze kociątko, o okrągłych policzkach, ostrym podbródku i rozmarzonych, złoto-turkusowych oczach. Moja cudna laleczka, stojąca u progu życia.
Nie, obecnie to dorosła kobieta. Wciąż bardzo młoda, zachwycająca świeżością, jednak zupełnie już ukształtowana. Która zdecydowanie wyrosła ze swoich lat dziewczęcych
Nawet jej twarz wyszczuplała i nabrała charakteru oraz dziwnej jakiejś wewnętrznej siły. Zupełnie jakby była o dziesięć lat starsza, niż zapewne jest oraz niż ją zapamiętałem.
I miałem rację, naprawdę stała się tą wielką pięknością, którą widziałem w niej już tamtego lata.
Tym bardziej bolesny jest fakt, że to poprzez jej osobę najwyraźniej wreszcie dopadła mnie karma. I to z rozmachem oraz hukiem, godnym wypadającego z trasy bolidu Formuły 1.
Co zazwyczaj kończy się śmiercią nieszczęsnego kierowcy.
Zakładam oczywiście, że dziewczyna nie tylko zrobi zaraz awanturę i ogłosi całemu światu, jak bardzo ją oszukałem, skrzywdziłem oraz wykorzystałem dwa lata temu, na Teneryfie. Co już samo w sobie będzie raczej słabe.
Ale, co gorsza, musi to oznaczać również, że nici z interesu mojego życia. Oraz komfortowej, przyjemnej i luksusowej emerytury żigolaka, którą miałem nadzieję rozpocząć wkrótce u boku jej matki.
Co za kurewski pech!
Jakim cudem, do cholery, zdołał mi umknąć fakt, że to moja, hmm, Sol jest córką Zeldy?! Czemu matka zawsze wypowiada się o niej w tak niezobowiązujący sposób, żeby nie powiedzieć, iż unikowo?
A ja, jak ostatni dureń, aż do dziś brałem to za dobrą monetę?! I teraz sam sobie jestem winien, bo zgubiły mnie własna arogancja oraz brak dbałości o szczegóły.
Tragiczny w skutkach błąd!
Uświadamiam sobie, szkoda iż tak późno, że nie znałem nawet imienia jedynaczki Mrs. Bellamy. Zlekceważyłem temat. Nigdy nie chciała mi pokazać żadnego jej zdjęcia, a ja nie naciskałem, więc tym bardziej sam nigdzie go nie namierzyłem.
Podobnie jak jej social mediów. Jakby nie istniała w internecie, a przynajmniej nie była w żaden sposób powiązana z Zeldą ani z firmą swego ojca, Bellamy Publishing.
Odniosłem więc, jak widać totalnie mylne wrażenie, że dziewczyna jest jakimś absolutnie nieciekawym, po uszy zakopanym w książkach i nauce molem książkowym, z całych sił usiłującym zrobić karierę uniwersytecką.
Zapytana, kobieta tylko raz jeden stwierdziła sucho:
– Moja jedynaczka jest bardzo uparta i niewdzięczna. Ale nic w tym dziwnego, skoro cała wdała się w ojca, niestety. A my dwoje, no cóż... Nie mieliśmy zbyt dobrej relacji, mimo kilkunastu lat małżeństwa.
A może właśnie dlatego?
– Właściwie to nigdy nie byłyśmy z córką zbyt blisko. Za bardzo się różnimy i to dosłownie pod każdym względem – zaznaczyła.
Cóż, bywa i tak, wiadomo, właściwie to uznałem to za normalne i korzystne, bo nie miałem ochoty użerać się ze zbuntowanymi nastolatkami. Ucieszyło mnie, że ta dziewczyna miała podobno nie sprawiać sobą żadnego problemu.
A poza tym, pojawiać się w domu rodzinnym w Miami tylko raz, najwyżej dwa razy do roku. Czyli na przykład teraz, na naszym z Zeldą przyjęciu zaręczynowym, w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia.
To jest, już pojutrze.
Kto zgadł? Przyznać się! 😅
W mediach Ash Holden, chłopiec o gwiaździstych oczach 🤩
*Rezydencja rodziny Bellamy:
*Niebieski bar w Hakkasan Miami:
*Nemesis (Nemezis, Nemezys) – w mitologii greckiej bogini i uosobienie „zemsty bogów”, nieubłaganej sprawiedliwości, sprawiedliwej odpłaty (zemsty)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro