Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25. Popełniłem błąd?

TRIGGER WARNING: w rozdziale pojawiają się trudne wątki śmierci, samobójstwa oraz spojlery, o których nie mogę jednak napisać nic więcej, żeby nie... spojlerować.

Na samym dole piękna piosenka, której tekst idealnie oddaje emocje Sol z tego rozdziału, polecam 💔

◇◇◇

Wyczuwając moje rozdrażnienie, Elijah przez kilka chwil kroczy u mego boku bez słowa. Mam nadzieję, że zdążamy w stronę jaguara, bo to ja narzucam obecnie kierunek naszego marszu, a orientacja w terenie nigdy nie była moją super power. Wreszcie jednak zagaduje:

— Jak się czujesz, Sol? Nie jesteś zmęczona? A może masz ochotę coś zjeść?

Hmm, z tym ostatnim może być coś na rzeczy, minęło już kilka godzin od naszego śniadania, a takie hurtowe robienie zakupów, jakie zafundował nam Holden, bywa jednak wyczerpujące. Z drugiej strony, nie mam ochoty na lunch. Za dużo wrażeń skutecznie stłumiło na razie mój głód.

A jakiegoś powodu w mojej głowie następuje dziwna nieco asocjacja jedzenia z relaksem, więc strzelam:

— W sumie to najchętniej usiadłabym teraz w kinowym fotelu, z wielką porcją maślanego popcornu na kolanach. Czy oferta na rozpieszczanie obejmuje coś takiego?

Uśmiech, który pojawia się na jego twarzy, wart jest prawdopodobnie wszystkich akwamarynów świata. Tym bardziej, iż idzie w parze z deklaracją:

— Ależ oczywiście, maleńka. Wszystko, czego sobie tylko życzysz.

Z tym to bym może nie przesadzała.

Kiedy docieramy do samochodu, Elio pyta:

— Czy oprócz fotela i kukurydzy masz ochotę na jakiś szczególny obraz, Sol?

Nie, nie mam, nie jestem kinomaniaczką. Zwykle oglądam coś na komputerze, jeśli już, jakiś serial, ale bez szczególnego nabożeństwa.

Daleko mi do Christine.

Teraz po prostu zamarzyła mi się atmosfera przytulnej, mrocznej sali kinowej i możliwość odpłynięcia na godzinę czy dwie, do alternatywnego wszechświata, który zaistniał dzięki nieograniczonej wyobraźni filmowców.

Chętnie też dam odpocząć stopom, po tym całym łażeniu po sklepach. Oraz oczom, wystawionym na oślepiające dzisiaj słońce. Dlatego rzucam:

— Coś miłego poproszę.

Elio odpala na telefonie przegląd premier filmowych z lutego i pochylamy się nad nim zgodnie, ja niestety z coraz większym przygnębieniem. Nie jestem fanką horrorów, nie mam ochoty oglądać niczego o kobiecie, która budzi się w kostnicy. Ani filmu dokumentalnego o wpływie rzek na wygląd naszej planety i warunki ludzkiej egzystencji, nawet z Wilemem Dafoe jako narratorem.

Przez chwilę wydaje mi się, że może „Magic Mike: Ostatni taniec" mógłby być dobrym pomysłem. Ale dociera do mnie, iż zasadniczo to komedio-dramat, opowiadający o romansie, a może i o miłości starszej kobiety oraz sporo od niej młodszego tancerza erotycznego.

Taki komedio-dramat to ja obserwuję we własnym życiu od paru miesięcy, dlatego stawiam swoje veto. Ostatecznie więc Holden stwierdza:

— Cóż, pozostaje nam zatem zdać się na los.

— To znaczy?

— Sama zobaczysz. Zapnij pasy i zaufaj mi.

A ten znowu o tym samym! Myślałam, że to już ustaliliśmy, ehem. W kwestii zaufania Elijahowi jestem ciągle na nie.

I zdania nie zmienię.

◇◇◇

Tymczasem jednak posłusznie spełniam jego polecenie i pozwalam się wieźć w bliżej nieznane. Nawet nie trwa to jakoś długo, dopóki nie docieramy do bardzo pięknej, historycznej dzielnicy Miami Beach, zwanej Art Deco.

Kiedy zostawiamy jaguara na kolejnym dzisiaj parkingu, robi się jeszcze lepiej, bo okazuje się, że Elio wybrał dla nas maleńkie, bardzo klimatyczne kino, znane jako O Cinema South Beach*. Które, i to jest właśnie najlepsze, mieści się w zabytkowym budynku ratusza miejskiego*.

Nigdy tu jeszcze nie byłam, dlatego z zaciekawieniem rozglądam się po wyłożonym płytkami z palonej terakoty hallu, podziwiam wysokie sufity i sztukaterie na kremowych ścianach. Sama sala kinowa jest za to niewielka, zwłaszcza według dzisiejszych standardów, i strasznie śmieszna.

Jakby jednocześnie mieściła się w bardzo starym kinie i w czyimś przytulnym salonie. Z drewnianymi, tapicerowanymi na czerwono rzędami odwracanych foteli po jednej stronie pomieszczenia, a z kanapami, stolikami oraz półkami, pełnymi książek, po drugiej. I jeszcze część z fotelami kinowymi oddzielona jest sprytnie niebieskimi światłami na suficie.

Bardzo mi się tutaj podoba, o czym daję znać Elijahowi, gdy dołącza do mnie z dwoma pojemnikami pachnącego popcornu oraz dwoma kubkami coli z lodem. Oprócz nas nie ma tu wiele osób, co poczytuję sobie za kolejną zaletę O Cinema.

— Co właściwie będziemy oglądać? — pytam.

— Nie mam pojęcia — przyznaje się on, zupełnie niefrasobliwie.

— No wiesz?!

— Wiem za to, że to bardzo dobre kino, Sol, z wysmakowanym, mało komercyjnym repertuarem. Po prostu nie grają tutaj żadnych gniotów. Proszę, twoja kukurydza!

— I postanowiłeś zaryzykować naszym wspólnym czasem oraz moim zadowoleniem?

— Czymże byłoby ludzkie życie bez odrobiny ryzyka, maleńka?

Tak, pewnie. Te słowa to dokładnie jego życiowa, a tym bardziej zawodowa dewiza. Ale ponieważ światła właśnie przygasają, przerywam naszą dyskusję i wpatruję się w ekran, na którym wreszcie pojawiają się słowa tytułu: „Mężczyzna imieniem Otto"*.

Hmm, nic mi to nie mówi, lecz mam nadzieję, że skoro jego producentem i odtwórcą głównej roli jest słynny Tom Hanks, to może rzeczywiście nie będzie tak źle. Z apetytem pakuję do ust pierwszą garść wymarzonej kukurydzy.

Dobrze, że mam czas zjeść jej chociaż odrobinę, w ciągu pierwszych kilkunastu minut obrazu. Kiedy poznajemy tytułowego Otto, czyli zrzędliwego wdowca w silnej depresji i permanentym konflikcie z otoczeniem.

A także jego przeróżne utarczki z sąsiadami, okoliczności odejścia z pracy. Oraz, niestety, plany samobójcze.

Wciągam się w śledzenie perypetii bohatera z minuty na minutę bardziej, szybko zapominając o jedzeniu czy piciu. Nie tylko dlatego, że film jest po prostu świetny: wzruszający, zabawny, mądry, gorzki, trzymający w napięciu. Miejscami przeraźliwie smutny, a jednak w miarę jak poznajemy fabułę, daje też coraz więcej nadziei.

Holden o tym nie wie, pewnie bierze moje łzy za wyraz poruszenia filmem, ale ja mam także własne, bardzo osobiste powody do płaczu, oglądając go.

Po prawdzie, to kilka razy mam wielką ochotę wstać i po prostu wyjść. I sama już nie wiem, co mnie powstrzymuje, jakim cudem to wszystko znoszę.

Bo przecież tak wiele własnych dramatów przewija się przed moimi zapłakanymi oczami po ekranie, że aż trudno mi uwierzyć w taki zbieg okoliczności. Jak to możliwe, że Holden zabrał mnie dzisiaj akurat na ten film?

Najbardziej zapewne pomaga mi w przezwyciężeniu straszliwej pokusy ucieczki współczucie i zwykła ciekawość, co dalej z Otto? Czy uda mu się w końcu odebrać sobie życie, czy też otaczający go coraz to ciaśniej, zaskakująco mu życzliwi ludzie, jednak skutecznie mu w tym przeszkodzą?

O dziwo, wynikające z tęsknoty i nieprzetrawionego żalu powroty do przeszłości, które obserwujemy przez większość filmu, nie utwierdzają mężczyzny w decyzji, by w końcu skutecznie pożegnać się ze światem. Wprost przeciwnie, mobilizują go one do pozostania wśród żywych. 

Ze mną stało się podobnie. Mimo iż podobnie jak jego ukochana żona, Sonya, straciłam dzieci, tyle że w siódmym, a nie w szóstym miesiącu ciąży. I jestem prawie pewna, że również nie uda mi się już więcej zajść w ciążę.

Dlatego ja też przez jakiś czas marzyłam i planowałam, żeby podążyć śladem bliźniaków. Nawet w końcu podjęłam próbę w tym kierunku.

Dziś przeważnie myślę, że na moje szczęście nieudaną. Ale wówczas widziałam to inaczej i miałam sobie za złe, że widocznie nieodpowiednio się do tego przygotowałam. 

Że jak zwykle nawaliłam.

Choć oglądając perypetie Otto na ekranie utwierdzam się w przekonaniu, iż skuteczne popełnienie samobójstwa wcale nie jest takie proste. Jednak sama byłam podwójnie załamana faktem, że mnie odratowali. 

Zresztą nie dzięki Zeldzie, bo to podobno Mercedes mnie znalazła i przytomnie sprowokowała wymioty oraz wezwała karetkę pogotowia. Bo kiedy ja snułam się po domu w ciężkiej depresji, matka brylowała akurat na imprezie charytatywnej, organizowanej jak co roku w marcu przez Fundację Rodziny Bellamy. 

Po wszystkim była na mnie głównie wściekła, za przerwanie doskonałej zabawy oraz zakłócenie przebiegu jej wielkiego wieczoru. Lekarze mieli niestety czelność zawezwania jej do mnie, do szpitala.

Pech, doprawdy.

Największy może, że do dziś się musi ze mną męczyć. A ona przecież nie zna jeszcze moich planów co do Bellamy Publishing.

Cóż, po prawdzie to ja też nie znam planów Zeldy, niestety, ale to się musi jak najszybciej zmienić. Pokrzepiona tą myślą, wzdycham i wycieram łzy chusteczką, podaną mi dyskretnie przez Elio.

— Dobrze się czujesz, Sol? — pyta cicho, a ja potwierdzam, również szeptem. Lecz on nie odpuszcza: — Na pewno nie chcesz wyjść?

— Nie ma mowy, muszę się dowiedzieć, jak się to wszystko skończy — burczę zawzięcie.

On mnie naprawdę nie zna. Biedny dureń, złapany w pułapkę przez Zeldzillę. Myśli, że Pana Boga złapał za nogi, ale nic bardziej błędnego. I sam się wcześniej czy później przekona, z jakim potworem się związał.

A Sol Bellamy nie poddaje się tak łatwo! Bo co mnie nie zabija, to mnie wzmacnia.

Jak widać.

◇◇◇

Jednak muszę przyznać, że po zakończonej projekcji, a także po awaryjnym naprawianiu ubytków w makijażu, w klimatycznym otoczeniu zabytkowej toalety Ratusza Miejskiego, czuję się raczej jak jajko pozbawione skorupki.

Nie tyle może mniej zdeterminowana, by dowiedzieć się, co się dzieje w firmie, ani nie bardziej przekonana do osoby Holdena. Ale jednak na tyle poruszona i rozwalona emocjonalnie, że bardziej przez to skłonna, by przylgnąć do jego boku oraz pozwolić się objąć ramieniem w drodze do samochodu.

Przecież ja właśnie przez dwie godziny byłam przekonywana przez twórców "Mężczyzny imieniem Otto", iż najważniejsze w życiu to mieć przyjaciół. I że rodzinę można zbudować nie tylko z osobami, z którymi łączą nas więzy krwi, ale przede wszystkim z tymi, z którymi dzielimy naszą codzienność, wspieramy się oraz możemy na siebie liczyć.

Co więcej, spowodowana chorobą i starością śmierć Otto na zakończenie filmu, sprowadziła na mnie na nowo wciąż żywe wspomnienia o odejściu taty. Po tym, co mnie spotkało z utratą bliźniaków, nie mogę już powiedzieć na pewno, że to najgorsze wydarzenie mojego życia.

Ale była to z pewnością pierwsza tak ogromna strata, zawód, poniekąd również zdrada, przynajmniej w moim nastoletnim podówczas odbiorze. Przecież to nie tak miało być!

Wierzyłam, że ojciec będzie przy mnie zawsze albo przynajmniej jeszcze przez wiele lat! Miał mnie kochać i się mną opiekować, tak żebym nie czuła się zbędna, irytująca oraz niechciana, jak mi to na różne sposoby komunikowała matka.

A jednak tata także mnie zawiódł i ostatecznie porzucił.

Dziś wiem, że to irracjonalne z mojej strony, a jednak chwilami wciąż trudno mi się rozstać z obawą, że nawet mój własny ojciec mnie tak naprawdę nie chciał. Przecież gdyby rzeczywiście mnie kochał, to by... nie... umarł?

A jednak. Już od lat go nie ma.

Dlatego strasznie mi trudno odrzucić w tej chwili silne ramię Elijaha i ciepły uścisk. Tak samo, jak i jego zatroskanie, z którym mówi do mnie:

— Popełniłem błąd, tak?

— Jaki błąd? — pytam, wciąż pociągając nosem.

— To nie był dobry film na dzisiaj. Przepraszam, Sol.

— To był bardzo dobry film, na każdy dzień. — Mimo przygnębienia, próbuję posłać mu słaby chociaż uśmiech. — Po prostu... obudził wiele emocji.

— Oh?

— Ale to dobrze — ciągnę, z nabytą w bólu pewnością — bo nie można wiecznie nic nie czuć. To niebezpieczne.

Wiem, bo sama tego próbowałam.

Dlatego potem chciałam się zabić.

— Hmmm.

— Naprawdę, przecież ja...

— Tak? Ty co przecież?

— Nie, nic, nieważne — ucinam temat.

No, bo choćby nie wiadomo jak wspierające, ale jednak to konkretne ramię należy do Elijaha Holdena. Nie wolno mi o tym absolutnie zapominać ani tym bardziej zacząć mu się teraz zwierzać z historii moich prób samobójczych.

Nie mogę mu się wydać słabsza, niż jestem.

◇◇◇

A jednak, w miarę, jak trwa ten wieczór, o przytomność umysłu i nawet ciała, jakby mi coraz trudniej, muszę to przyznać. Mój towarzysz sprytnie zabiera mnie na kolację do znanej mi już ze wspólnego śniadania, przytulnej restauracji hotelowej, tej z obłędnym widokiem na ocean*.

Bardzo rozsądnie nie ryzykuje fundowania mi żadnych nowych wrażeń, poza smakowymi, bo wybieram sobie danie, którego nigdy wcześniej nie próbowałam. Ale to moja własna decyzja, on ze swej strony oferuje mi oswojoną przestrzeń i poczucie bezpieczeństwa oraz miły luksus. I ma rację, to pomaga mi poczuć się choć odrobinę lepiej.

Elio naprawdę wie, w jaki sposób zaopiekować się kobietą, jak sprawić, żeby poczuła się chciana, pożądana i najważniejsza na świecie. Jeśli tylko mu na tym zależy, a jasnym jest, że w tej chwili zależy mu niebywale.

Ja zaś bardzo potrzebuję poczuć się dzisiaj, teraz, zaopiekowana. Jak długo można cierpieć taką samotność?

Dwa lata, trzy, pięć?

W istocie nie czuję się bezpieczna ani ważna dla nikogo i to już od wielu lat. Może miałam przez chwilę złudzenie tego wszystkiego, właśnie będąc z Justinem na Teneryfie. A potem z Asherem.

Ale, no cóż, skończyło się jak zwykle.

I co z tego, że wiem, iż to, co ciepło uśmiechający się mężczyzna vis a vis* ma mi do zaoferowania, to jedynie kolejny miraż. W moim życiu, odkąd odszedł ojciec, nie ma nic dobrego ani prawdziwego, ani trwałego.

Oprócz samotności i cierpienia.

Naturalnie Elio trafia znowu na taki czas, kiedy to emocje, a nie rozum, przejmują nade mną władanie. I on to wie. Widzi. Czuje. Rozumie.

Dlatego kiedy po kolacji pyta:

— Masz ochotę na spacer po plaży, Sol?

Ja nie namyślałam się wcale i odpowiadam, powstając od stolika:

— Bardzo chętnie.

— To piękny wieczór. Widziałaś, jaki mamy ogromny księżyc?

— Owszem. Naprawdę ogromny. I taki złoty!

— Ale nie tak złoty, jak twoje włosy, maleńka.

— Ohh.

— Ani nie jak ten złocisty pierścień dookoła twoich źrenic. Zawsze go kochałem.

Kochałeś go?!

*O Cinema South Beach, które, i to jest właśnie najlepsze, mieści się w zabytkowym budynku Ratusza Miejskiego:












*"Mężczyzna imieniem Otto" — amerykański komediodramat z 2022 roku, wyreżyserowany przez Marca Forstera na podstawie scenariusza Davida Magee. Jest to druga adaptacja filmowa powieści Fredrika Backmana A Man Called Ove z 2012 roku, po szwedzkim filmie o tym samym tytule z 2015 roku.

*Restauracja hotelowa z obłędnym widokiem na ocean:

*Vis a vis — [fr."twarzą w twarz"]; naprzeciwko; naprzeciw siebie; osoba znajdująca się (mieszkająca) naprzeciwko.

*Destiny's Child, Emotion, z mediów, która to piosenka bardzo mi się skojarzyła z dzisiejszym rozdziałem:

To koniec
Ale ból wciąż żyje w sercu
I kim jest ta, do której lgniesz
Tej nocy, zamiast mnie

I gdzie jesteś teraz
Teraz kiedy cię potrzebuję
Łzy na mojej poduszce

Dokądkolwiek idziesz
Wypłakuję rzekę łez
Która prowadzi do twojego oceanu
Nigdy nie zobaczysz, jak się rozpadam

Refren:
W słowach złamanego serca emocje biorą górę
Złapana w smutku
Zagubiona w piosence

Ale jeśli nie wrócisz
Przyjdź do mnie do domu, kochanie
Nie wiesz, że nie ma (nikogo kto mógłby mnie przytulić)
I nie wiesz, że nie ma (nikogo by mnie pocałować na dobranoc)
Pocałować na dobranoc
(Dobranoc, dobranoc)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro