20. Po prostu mi zaufaj!
Na razie nie udaje mi się dowiedzieć nawet, jaki jest cel ani kierunek kilkudniowych wyjazdów, które coraz częściej zdarzają się mojej matce. Czasem w pojedynkę, a kiedy indziej w towarzystwie narzeczonego.
I sama nie wiem, która opcja mnie bardziej denerwuje. Widzę przecież i czuję, że coś się dzieje, ale nie mam pojęcia, co dokładnie.
Choć to, że Zeldice mi nic nie mówi, nie dziwi mnie. Kobieta postanowiła chyba wyprzeć moje istnienie ze świadomości, w każdym razie traktuje mnie na co dzień jak powietrze.
Albo gorzej nawet, jakbym nie istniała. Dobrze w sumie, że zdążyłam się do tego przyzwyczaić, choć stwierdzam, że tak źle to jeszcze nigdy nie było.
Oraz że moja matka to psychopatka.
Część z tych zaangażowań poza domem może się wiązać z przygotowaniami do ich ślubu oraz wesela. Obiło mi się o uszy, że uroczystość ma się odbyć gdzieś poza miastem, niemalże na łonie natury. Ale zapewne bardzo w tym celu ucywilizowanym oraz kosztownym
Ona być może faktycznie głównie tym teraz żyje, ale czy Elijah, w to mocno wątpię! Musi go pochłaniać coś innego. Coś związanego z tajemniczymi zadaniami, do pełnienia których Zelda go zatrudniła.
A ja wciąż nie mam pojęcia, na czym one polegają, grr!
W tym przypadku brak wiadomości z pewnością nie oznacza dobrych wiadomości, mogę się założyć o swój spadek po ojcu. Mój poziom stresu dzień po dniu coraz bardziej rośnie, a może wręcz sięga zenitu.
W dodatku Holden nieco wreszcie wytknął nos spoza swoich kosmicznych monitorów i więcej czasu spędza na telefonie, zoomie albo wychodząc do miasta. Na różne spotkania biznesowe, jak sądzę.
Zapytany wprost, odpowiada równie otwarcie, że jako praktykantka nie posiadam uprawnień dostępu do informacji na tym poziomie poufności. I nawet przypomnienie mu faktu, że nazywam się Bellamy, nie robi na nim wrażenia.
No dupek.
Konieczność napisania przeze mnie projektu na temat funkcjonowania działu inwestycji i przekształceń, niestety również. Rzuca mi jedynie nieco bezczelny uśmiech oraz odsyła na staż do któregoś innego działu Bellamy Publishing.
Wie dobrze, że to ja sama uparłam się przy odbyciu praktyk w jego, jeszcze nawet nie istniejącym oficjalnie, dziale. Czyli że niby to wszystko teraz jest moją winą, sama się wpakowałam do najbardziej widmowego działu w całej firmie, na najnudniejszy w historii moich studiów staż.
Coś mi mówi, że profesor Norris na Harvardzie nie będzie zachwycony efektami mojego pobytu w Miami. Nie na to się jednak umawialiśmy, ugh.
Z desperacji raz czy dwa próbuję pod nieobecność szefa przeczesać własnoręcznie jego gabinet, w poszukiwaniu jakichś wskazówek czy informacji. Ale nie dość, że się okrutnie zestresowałam, to jeszcze ponoszę zawstydzającą porażkę.
Nawet moje pomysły na hasło do jego komputera, czyli Ash, Asher i tym podobne, okazują się totalnie nietrafione! Najwyraźniej nie mam w sobie za grosz talentu do szpiegostwa przemysłowego, czy jak się ono nazywa i straszliwie jestem sobą samą rozczarowana na tym polu.
Co gorsza, zaczynam odczuwać nie tylko irytację, frustrację oraz bezradność, ale także coraz większą złość i osobiste poczucie zagrożenia. O czym codziennie dodatkowo przypomina mi srebrzysta blizna na moim brzuchu, gdy biorę prysznic bądź się przebieram.
A czas ucieka i dramatycznie mi się kurczy, niestety.
Ślub Zeldzilli z Holdenem zbliża się wielkimi krokami, a ja jakoś wciąż nie mogę się przyzwyczaić choćby do myśli o tym. Czuję literalny skurcz żołądka, gdy wyobraźnia podsuwa mi wstrętny obraz Elio jako mojego ojczyma!
Uznaję, iż na to wszystko mogę zareagować tylko w jeden sposób. Prosty, lecz bardzo skuteczny.
Zrywam nasze zbrojne zawieszenie broni.
◇◇◇
Skoro Elijah tak chce ze mną pogrywać, to proszę bardzo, ja też mogę wrócić do gierek z nim. Kiedy tylko w środę rano zasiadam przy swoim stanowisku, a on, jak to mu się często zdarza, pojawia się w pracy sporo przede mną, mam pewność, że odbiera przekaz, który jasno daję otoczeniu swoim strojem i postawą.
A w razie gdyby coś mu umykało, jestem gotowa poinformować go o zmianie układu osobiście. I wkrótce mam po temu okazję, bo jak było do przewidzenia, szef nie wytrzymuje za długo i prosi mnie do swojego gabinetu.
Przypomina mi się, jak miesiąc temu kroczyłam ku niemu po białej, marmurowej podłodze, będąc ubrana w purpurową mini oraz przejrzystą, czarną bluzkę, wiązaną nad pępkiem. Pod jego palącym, pełnym pożądania wzrokiem.
Cóż, dziś jest niemal identycznie, tylko zapewne w każdym z nas buzują obecnie jeszcze bardziej złożone uczucia, niż tamtego dnia. Bo przecież kolejny raz zawiedliśmy swoje nadzieje.
On moje na pewno, okazuje się, że wbrew szumnym zapowiedziom nowego początku, znowu nie jest ze mną w porządku. Powinnam była wiedzieć, że to oszust bez honoru!
Więc czemu ja miałabym być fair, słucham?
Rozmowa również zaczyna się bardzo podobnie, jak wtedy, bo słyszę:
— Dziękuję, że przyszłaś, Sol.
Z ledwością powstrzymuję się od wzruszenia ramionami. Czemu drań nie jest taki miły, ugodowy i w modzie dżentelmena, kiedy pytam, co knują z moją matką, prawda?
Nie odrywając pogardliwego spojrzenia od jego rozszerzonych źrenic, przyklejonych do mojego biustu, mówię:
— Nie ma sprawy. W czym mogę panu pomóc?
Jak wówczas, odpowiedź na to pytanie znowu jest dość oczywista. Nie przypadkiem stoję teraz przed nim w nisko zawieszonej na biodrach, beżowej spódniczce, która jakimś cudem jest chyba jeszcze krótsza bądź węższa, niż tamta słynna, karminowa.
A na górze mam na sobie tylko czarny, koronkowy gorset, który idealnie opina moje żebra i unosi, wręcz wypycha mi lekko piersi, uwypuklając je apetycznie. Uszyto go na wzór bieliźnianego, dlatego po bokach kołyszą mi się swobodnie tasiemki z klamerkami, do których mogłabym przypiąć pończochy*.
Gdybym je tylko na sobie miała. Ale oczywiście nie mam. Moje uda są nagie, lekko już muśnięte złotymi pocałunkami słońca, przecież zbliża się koniec lutego, na Florydzie temperatury wspinają się nieubłaganie po słupku rtęci.
Dzisiaj na przykład mamy dwadzieścia trzy stopnie Celsjusa.
Jedynym moim ukłonem w stronę pracowej skromności oraz przyzwoitości są znowu moje ukochane czarne kozaczki na wysokiej szpilce, sięgające mi prawie pod kolano. Zresztą, powiedzmy to sobie szczerze, może wcale nie o stosowność stroju mi chodzi, bo to by się kłóciło z moimi zakusami na święty spokój szefa buraka, a bardziej o przełamanie buduarowego charakteru.
Stylizacji, nie buraka.
No bo bez przesady, heh. Po co mam być aż taka przewidywalna oraz wystawiać się na jakieś durne zarzuty? O próbowanie zaciągnięcia go do łóżka czy coś, ehem.
To oczywiście sarkazm. Ocieka nim również mój głos, co Holden z mam nadzieję z przykrością, lecz bezbłędnie odczytuje, kiedy mówię stanowczo:
— Niech pan o tym nawet nie myśli.
— O czym mianowicie?
— Żadnych marynarek, zarzucanych znienacka na moje ramiona. Skończyliśmy z tym, panie Holden.
— Doprawdy?
— Zdecydowanie.
— A ja uważam, że jedna by ci się bardzo teraz przydała — upiera się mężczyzna. — I mnie może także.
Jestem na niego taka wściekła oraz gotowa na wszystko, a wszelki nacisk przynosi ze mną odwrotny skutek, że nagle przypominam sobie, jak ten gorset był oryginalnie wystylizowany na manekinie w butiku studentów Akademii Sztuk Pięknych.
Moje usta wygina kapryśmy uśmiech, a palce biegną w dół, gdzie zaczynają powoli i po jednej rozpinać malutkie, czarne haftki. To skrzyżowanie striptizu z deklaracją wojny.
"A ty, Justin, możesz sobie tylko popatrzeć, biedny skurwielu!" — myślę mściwie.
I znowu, ja nie spuszczam oczu z jego twarzy, a on — z mojego odsłanianego właśnie zmysłowym ruchem brzucha. Nie śpieszę się, a i on mnie nie zatrzymuje ani nie pogania, więc zatrzymuję się dopiero, gdy rozwarcie sięga nieco powyżej pępka.
— A teraz, lepiej? — Nawet nie próbuję ukryć drwiny ani totalnego braku współczucia.
Jeśli do tej pory byłam ubrana co najmniej prowokująco, to obecnie, niemal rozebrana, wyglądam jak sam grzech. Zdaję sobie z tego sprawę i o to mi przecież chodzi.
Elijah także. Chyba nawet lepiej niż ja. Widzę, jak mimowolnie zaciska szczęki, a z jego ciała promieniuje w moją stronę skondensowana, męska energia.
Która oczywiście nie ma szans znaleźć sobie najbardziej pożądanego ujścia, najlepiej od razu na białej, marmurowej podłodze. Tu i teraz.
I dobrze, niech debil cierpi.
◇◇◇
Najwidoczniej udaje mi się osiągnąć mój diabelski cel, bo nabrawszy głęboko powietrza, Holden oświadcza nagle, z co najmniej równą mojej stanowczością:
— Nie.
— No to trudno.
Przez kilka pełnych napięcia chwil mierzymy się nieustępliwie wzrokiem, świadomi, że moja demonstracja to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Wreszcie on stwierdza:
— A zatem nie możesz tutaj zostać, Sol.
— Słucham?
— Nie zgadzam się na ten strój...
— Mam wyjść z pańskiego gabinetu? Nie ma sprawy. — Choć oburzona, już prawie się odwracam na szpilce w stronę wyjścia, gdy zatrzymuje mnie jego głos:
— ... w miejscu pracy.
No cóż, tego się nie spodziewałam, nawet jeśli stać mnie na to, żeby się przyznać, że już nie pierwszy raz się o to proszę. Ale przyznaję to tylko przed sobą samą, przed Elijahem zamierzam iść w zaparte, choćby miała paść trupem.
— Odsyła mnie pan do domu? — upewniam się, bardzo zimno i jeszcze bardziej wrogo.
Co z tego, że drań może i ma rację. Czuję się rozczarowana jego postawą oraz urażona. I ta uraza momentalnie paruje ze mnie wszystkimi porami oraz obniża temperaturę w gabinecie skuteczniej, niż firmowa super wydajna klimatyzacja.
Elio jednak ma własne plany, rzuca mi bowiem olśniewający, nieco łobuzerski uśmiech oraz oświadcza, najwyraźniej nie przejmując się za bardzo moim parszywym nastrojem:
— Jeśli już, to odsyłam nas oboje.
— Jak to?
— Zobaczysz. Po prostu mi zaufaj.
O, na pewno, nie ma głupich! To już przerabialiśmy i skończyło się, jak wiadomo. W dodatku ja mu tutaj wypowiadam wojnę, a ten mi pieprzy o zaufaniu?!
No ludzie!
Mój sprzeciw wobec jego pomysłu musi się aż nadto wyraźnie malować na mej twarzy, bo mężczyzna ni stąd ni zowąd, informuje mnie dość pogodnie:
— Właściwie nie jadłem jeszcze dziś śniadania, a ty?
No cóż, nie dziwię się, mógł nie jeść. Matka wyruszyła wczoraj w jedną ze swoich tajemniczych podróży, więc Holden nie nocował w naszej rezydencji ani nie został w związku z tym poczęstowany porannym posiłkiem.
Ja z kolei nie jestem wielką fanką wczesnego jedzenia, rozkręcam się powoli i jak na razie zdążyłam jedynie wypić sok pomarańczowy oraz kawę. Spoglądam więc na niego nieco łaskawszym okiem.
— Też nie, ale nie rozumiem, co to ma do rzeczy...
— Ma, bo właśnie zabieram cię na wagary, Sol.
— Wagary? — Jestem tak zaskoczona, że chwilowo potrafię tylko powtarzać jego słowa.
— Tak, dokładnie.
— Ale... wolno nam? — Z wrażenia aż się trochę zacinam.
W końcu czym innym jest się zerwać z firmy na godzinę czy dwie, na lunch. Ale to?
Wagary?! Serio?
Elijah w odpowiedzi śmieje się głośno i jest to absolutnie czarujący dźwięk, niestety. Kiedyś słyszałam go często, przebywając w jego towarzystwie. Niby super, tylko nie wiem, co takiego zabawnego udało mi się rzekomo powiedzieć.
— Wolno. Uważam, że ja jak najbardziej zasłużyłem na wolny dzień, a ty i tak nie przygotowałaś się dziś do pracy należycie, Sol.
— Wypraszam sobie! — Prycham.
— Nie szkodzi. — Znów rzuca mi szelmowski uśmiech.
Drań ma zadziwiająco dobry humor i choć z nerwów mam ochotę tupnąć nogą, to chwilowo nie potrafię znaleźć nic, żeby mu go popsuć. Skoro mój buduarowy outfit najwyraźniej dzisiaj nie wystarczył.
No, albo wystarczył aż zanadto, zależy, jak spojrzeć, bo takiej propozycji się z jego strony nie spodziewałam. Sama tylko nie wiem, czy to dobrze, czy może właśnie źle?
— To co, może jednak zapniesz kilka haftek? — próbuje on podstępnie.
— Nie ma mowy — zapieram się ambicjonalnie.
Bo teraz to już by mi chyba musiał siłą je zapinać, a tego nie radzę ani jemu, ani nikomu robić, jeżeli nie chce wylądować na OIOM-ie. Wkurzenie aż we mnie buzuje.
— No trudno. Zaczniemy zatem od pysznego śniadania. — Niezrażony niczym Elio snuje optymistyczne plany. — Masz ochotę na coś szczególnego?
Przez głowę przebiega mi kilka sprzecznych pomysłów, w końcu na prowadzenie wybija się jeden, dlatego stwierdzam:
— Owszem, na migdałowe croissanty. W Panther Coffee, w Wynwood.
— Oh, tam? — Najwyraźniej on także, jak jego nieznośny młodszy brat, zna tę kawiarnię, bo mówi: — Dobrze, niech będzie Panther Coffe. Chodźmy więc.
Tak, tam. W przypływie straceńczego pragnienia zrobienia ostrego cięcia, postanawiam zabrać starszego Holdena do miejsca, które do tej pory kojarzyło mi się wyłącznie z Asherem.
I to bardzo dobrze mi się kojarzyło.
Ale już wystarczy, te wspomnienia także należy zniszczyć. Wypalić. Widać tych dwóch wciąż jest mi potrzebnych jako odtrutka jeden na drugiego.
Dlatego muszę jak najszybciej pozbyć się obu ze swojego życia. Przerwać ten chory cykl. Raz na zawsze.
I oby jak najszybciej.
*Wiem, że czekacie, a zatem voila! XDD
I jak wrażenia? ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro