14. Nie okłamałem cię!
"Niektóre kobiety są po to, by je wielbić, inne — żeby je bzykać. Problem mężczyzn polega na tym, że ciągle mylą pierwsze z drugimi".
~Jonathan Carroll
Przez dłuższą chwilę potrafię tylko bezradnie mrugać powiekami oraz wpatrywać się w posągowej urody czarnoskórego chłopaka*, który stoi w otwartych drzwiach i przygląda mi się pytająco.
Nie chodzi tylko o to, że jest wysoki, piękny oraz prezentuje się jak sam bóg seksu. W końcu takie rzeczy nie są karalne i Ash ma prawo posiadać dowolnie atrakcyjnych znajomych oraz znajome, niestety.
Nie, dużo bardziej niemiło zaskakuje mnie fakt, że chłopak jest praktycznie nagi, luźno tylko osłonięty ściągniętym z łóżka białym prześcieradłem. I nawet w nim wygląda jak milion dolarów!
A gdybym mimo to chciała żywić jakieś wątpliwości co do celu jego wizyty u mojego przyjaciela z korzyściami — bo najwyraźniej tym tylko jesteśmy z Holdenem — to otacza go tak wyraźna aura zwierzęcego magnetyzmu i erotycznego przyciągania, że musiałabym stracić nie tylko wzrok, ale i wszystkie pozostałe zmysły, żeby sobie z tego nie zdawać sprawy.
Oraz inteligencję.
Ci dwaj właśnie uprawiali i wkrótce zapewne znów będą uprawiać seks. To się po prostu czuje i wie, feromony* aż buzują w powietrzu, dziwne że nie widać ich gołym okiem.
I nie wiem już sama, czy to przez niemożność nawiązania kontaktu ze mną, czy po prostu przez fakt mojego niespodziewanego pojawienia się w progu Ashera, na rzeźbionej, niczym dłutem genialnego rzeźbiarza, twarzy chłopaka maluje się coraz większe zniecierpliwienie.
Przez oszołomiony mózg przedziera się do mnie jego pytanie, być może zadane nie po raz pierwszy:
— Słucham? Czego sobie pani życzy?
Aha, a więc jesteśmy na pani i pan, serio? Koleś na pewno nie jest o wiele młodszy ode mnie, jeśli w ogóle.
Ale wyraźnie mnie nie lubi.
Ponieważ nadal nic mu nie jestem w stanie odpowiedzieć, sam stwierdza:
— Jeśli chciałaby się pani spotkać z Ashem, to nie jest najlepszy moment.
Nagle odblokowuje mi się przynajmniej narząd mowy, bo słyszę siebie samą, pytającą, i to z wyraźną pretensją:
— Ale dlaczego nie? I gdzie on właściwie jest?!
— W łazience. Bo jesteśmy zajęci. Żegnam.
Zanim mam okazję jakkolwiek zareagować, orzechowe, eleganckie drzwi zatrzaskują się przed moim nosem. A ja sama wpadam w czarną, bezdenną otchłań rozpaczy i złości.
Cholerni bracia Holdenowie! Kiedy ja się nauczę, że ŻADNEMU nie powinnam NIGDY zaufać?!
Wirus? Projekt na studia? Weekend w domu?! Jasne, na pewno, no błagam!
Asher Holden, pieprzony kłamca i z pewnością równie uzdolniony naciągacz jak jego idol! Nieodrodny brat Elijaha „Justina" Holdena, który zdążył nauczył go wszystkiego ze swojego arsenału sztuczek uwodziciela oraz manipulanta, a potem, śmiejąc się w duchu, przyglądał się, jak jego ukochany młodszy braciszek owija mnie sobie wokół małego palca!
Ale już wystarczy tego dobrego!
Skończyłam z wami, dranie!
◇◇◇
Jeszcze w windzie ogarnia mnie pokusa, żeby natychmiast zawrócić na lotnisko, pojechać znów na Harvard, zająć się studiami i pojawić na Florydzie dopiero za kilka lat, z dyplomem z zarządzania firmami w dłoni. I gdyby chodziło tylko o sam odwet na Zeldzie oraz Elijahu, być może tak bym właśnie zrobiła, tak strasznie podupadłam na duchu i tak bardzo nie chce mi się babrać w tym bagnie.
Czuję się od tego wszystkiego fizycznie chora!
Ale zaciskam zęby i przemawiam sobie do rozsądku. Zemsta zemstą, jednak prawdopodobnie mam w Miami coś ważniejszego do zrobienia, już to ustaliliśmy.
Czułabym, że zawiodłam pamięć ojca, jeśli bym chociaż nie spróbowała rozejrzeć się w sytuacji, gdy być może całe Bellamy Publishing znajduje się w niebezpieczeństwie. W dodatku kiedyś muszę spróbować stawić temu syfowi czoła, wieczne uciekanie nie jest rozwiązaniem.
A więc to postanowione, zostaję. Czy powinnam jednak jechać teraz do rezydencji, czy może raczej zaszyć się gdzieś w hotelu i uderzyć znienacka, w poniedziałek rano?
Jeszcze wychodząc z apartamentowca Justina, biję się z myślami. Aż wreszcie stwierdzam uczciwie, że chyba kombinuję, jak by tu uniknąć ewentualnej konfrontacji z Zeldellą. I to stąd pomysł z hotelem.
Ale przecież nie jestem małym dzieckiem ani nie muszę się ukrywać. Nie robię też nic złego, a przynajmniej nie gorszego niż matka. I w razie czego nie pozwolę się zmusić do żadnych niechcianych wyznań, postanawiam.
Wsiadam więc do ubera i każę się wieźć do Pinecrest. Czuję się bardzo zmęczona, przygnębiona i potrzebuję zaszyć się na dwa dni w moim własnym pokoju, we własnym łóżku. Zebrać się do kupy oraz obmyśleć wszystko na nowo.
Zdaję sobie sprawę, że nie wiedzieć kiedy powrót do Miami zaczął dla mnie oznaczać powrót do Ashera. I że nauczyłam się na nim polegać dużo bardziej, niż było to dla mnie samej oczywiste.
Trudno, mój błąd. Kolejny, jeśli chodzi o braci Holdenów, ale tym razem już ostatni. Od tej chwili liczę tylko na siebie samą, żadnych niegodnych zaufania dupków u mego boku więcej.
Najwyższy czas.
Rezydencja i tym razem wita mnie niezmiennym uśmiechem Mercedes oraz błogosławioną ciszą. Żadnych gorączkowych przygotowań do balowej katastrofy, jak poprzednio, dzięki Bogu.
— Znowu panienka przyjechała? — cieszy się gospodyni. — Na weekend?
Na wszelki wypadek, przed udzieleniem odpowiedzi rozglądam się dookoła i ściszam głos:
— Na dłużej, ale bardzo mi zależy, żeby to na razie pozostało między nami, dobrze? Matka nic nie wie o moim powrocie i wolę, żeby jeszcze chwilę pozostała w nieświadomości, bardzo cię proszę, Mercedes. Przynajmniej dopóki nie dowie się tego ode mnie.
— Ale co ze studiami? — czujnie wychwytuje kobieta.
— Wszystko w jak najlepszym porządku — zapewniam ją. — Właśnie rozpoczęłam semestr wiosenny. Poniekąd dlatego wróciłam.
— Jak to?
— Wszystko ci powiem już wkrótce — obiecuję. — Gdzie mama?
— Niedawno wyszli z panem Holdenem do miasta. O ile wiem, to wrócą dopiero po kolacji. Pewnie późno, jak zwykle.
No proszę, nareszcie jakaś dobra wiadomość dzisiaj! Mam cały dom tylko dla siebie!
W istocie rezydencja jest dostatecznie duża, żebyśmy na siebie nie wpadali przez tydzień, ale jednak swobodniej się czuję ze świadomością, iż — przynajmniej chwilowo — w tych samych murach, w których tak bardzo potrzebuję się schronić, nie gnieździ się niczyja złowroga obecność.
— Och, to cudownie! — Nie ukrywam swego zadowolenia tym faktem. — Odświeżę się teraz po podróży, ale czy za pół godziny mogłabym liczyć na jakiś lekki posiłek? Może sałatkę z awokado? Jakieś owoce?
— Naturalnie, panienko. Nakryć w jadalni, czy przynieść panience do pokoju?
— Oh, nie kłopocz się, kochana. Zejdę do jadalni, skoro matki nie ma w domu. Do zobaczenia!
Po pysznym posiłku zaszywam się u siebie na kilka godzin, żeby trochę się zdrzemnąć oraz zregenerować nadwątlone siły, a następnie pomyśleć, co dalej. Sytuacja właśnie się znacząco zmieniła, jestem teraz całkowicie zdana tylko na siebie, a jeszcze muszę znowu lizać sercowe rany.
Najwidoczniej mega nieudana wizyta u Ashera wyczerpała mój dzienny limit pecha, bo udaje mi się nie wpaść nigdzie na matkę ani jej wybranka i to aż do wieczora. Także po kolacji, przez nikogo nie niepokojona, wracam bezpiecznie do pokoju.
Home, sweet home.*
◇◇◇
Szczęście opuszcza mnie dopiero rankiem następnego dnia, kiedy pojawiam się w podziemiach rezydencji, by skorzystać z naszego krytego basenu. Liczyłam na nieco prywatności, ale wygląda na to, że nie ja jedna wpadłam na pomysł, żeby rozpocząć ten dzień od pływania.
Ktoś właśnie przemierza długość za długością, sunąc gładko przez taflę wodę. Przecinając ją rytmicznie przy pomocy energicznych poruszeń umięśnionych ramion. Jak jakaś pieprzona maszyna, prawdziwy cyborg.
Cóż, z pewnością nie jest to matka, która jak już wspominałam, nie należy do rannych ptaszków ani w ogóle nie przepada za pływaniem. A zatem nie musiałam długo czekać na pierwsze spotkanie z jej narzeczonym, niestety.
Na szczęście mam na sobie jednoczęściowy, pomarańczowy kostium kąpielowy; zawsze to lepiej niż fikuśne bikini. Mimo pierwszego odruchu by się wycofać, postanawiam stawić czoła Justinowi. Tfu, Elijahowi.
Dosyć tego uciekania.
W końcu kiedyś musieliśmy się tu spotkać, skoro okazuje się, że i on lubi pływać. I w dodatku to ja jestem u siebie i to jest MÓJ basen. Jeśli mu coś nie pasuje, może się wynosić, prawda?
A im szybciej zacznę mu psuć krew, tym lepiej, heh.
Mężczyzna jest tak skoncentrowany na treningu i do tego stopnia zatopiony we własnych myślach, iż rejestruje moją obecność dopiero wówczas, gdy dopływa do ściany basenu, na brzegu którego siedzę. Niespiesznie poruszając w wodzie stopami i tylko obserwując jego wyważone, bezbłędne ruchy.
On dla odmiany jest naprawdę szybki, więc już po chwili wynurza się tuż obok, z aż zabawnym zaskoczeniem, malującym się na mokrej twarzy. Zupełnie, jakby zobaczył ducha, a nie mieszkankę rezydencji, którą obecnie sam okupuje.
— Sol? Co ty tutaj robisz?! — niemalże wybucha, a na jego pięknej twarzy lśnią i migoczą drobinki wody, w jakiś niesprawiedliwy sposób dodając mu jeszcze urody.
— Mieszkam, jak może słyszałeś — odpowiadam, nie szczędząc mu sarkazmu. — I właśnie przyszłam popływać, we własnym basenie. Masz z tym jakiś problem, Holden?
— Ale... Nie powinnaś być teraz w Massachusetts?
— A ty w łóżku mojej matki? — pyskuję mu, z wyraźną kpiną w głosie.
To jednak chyba nie jest najlepszy pomysł, bo Elijah nie wiedzieć kiedy ściąga mnie do wody i nagle tkwię, przyciśnięta do ściany. Z jego lewym ramieniem, owiniętym wokół mojej talii, jedną dużą dłonią pod pośladkami, a drugą opierającą są tuż koło mojej twarzy.
Chcąc nie chcąc, muszę zarzucić mu ręce na barki, a prawe udo na jego biodro, żeby nie pójść na dno. Trochę się boję, ale bardziej jestem wściekła na siebie samą, że tego nie przewidziałam.
Znów mnie dopadł.
Co więcej, usta Elio prawie muskają moje, kiedy pyta, wyraźnie prowokująco:
— Zazdrosna?
— Czemu miałabym być? — fukam, choć nieco nerwowo i on to czuje, niestety. — Zdecydowanie wolę facetów, których nie muszę sobie kupować. Jak twojego brata!
Jego brata to ja akurat straciłam, ale Holden nie musi o tym na razie wiedzieć. Wolę obserwować, jak zaciska szczęki i rzuca:
— Może twoja matka też nie musi mnie kupować?
Spoglądam na niego z politowaniem i mówię:
— Fakt, że raz pozwoliłam ci się nabrać, Justin, nie znaczy, że to się jeszcze kiedykolwiek powtórzy.
— Ludzie się zmieniają, Sol.
— Ludzie, może. Ale nie tacy psychopatyczni kłamcy, jak ty.
Nieoczekiwanie słyszę jego niski śmiech. Bawię go, serio? Rzucam mu przepełnione wrogością spojrzenie.
— Przynajmniej tym razem nie nazwałaś mnie bydlakiem.
Zagryzam wargi, ale po chwili rzucam zawzięcie:
— Co za niedopatrzenie z mojej strony, ty bydlaku!
— Ani nie jestem bydlakiem, ani kłamcą, maleńka!
Patrzę na niego z niedowierzaniem. Ten człowiek jest niesamowity, sprzedałby śnieg Inuicie*! A na pewno by próbował. Tak, jak teraz próbuje uprawiać gaslighting* ze mną, bo pyta:
— Kiedy ja cię właściwie okłamałem, Sol? Podaj choć jeden przykład, potrafisz?
Przysięgam, z wrażenia tracę głos, jeszcze bardziej niż kilka godzin wcześniej, na widok czarnoskórego kochanka jego młodszego brata. Ktoś tutaj oszalał, no ludzie!
Ale Holden ciągnie w najlepsze:
— Kiedy mówiłem, jaka jesteś piękna? Albo że cię uwielbiam? I że kto wie, może mógłbym się w tobie zakochać? Wiesz, że mógłbym. I chyba się zakochałem...
Powinnam być odporna na jego sztuczki, lecz mimo wszystko zasycha mi w ustach, kiedy słyszę te jakże wytęsknione niegdyś słowa. Jednak zbieram się w sobie i oświadczam:
— Niech pomyślę, może kiedy twierdziłeś, że masz na imię Justin?
— Ja? — Uśmiecha się kusząco. — Jakoś inaczej to zapamiętałem...
Cholera, mam ochotę zgrzytnąć zębami. Drań ma do pewnego stopnia rację. Kiedy się poznawaliśmy i zapytałam, jak go nazywać, pozwolił mi wybrać kilka imion, które moim zdaniem do niego pasują.
A kiedy wskazałam Justina, ani nie zaprzeczył, ani nie potwierdził, a jedynie pogratulował mi trafnej intuicji. Dzisiaj widzę, że to nic nie znaczyło i że w istocie sama sobie pozwoliłam wierzyć, że to jego prawdziwe imię.
Pogrywał ze mną jak chciał!
Holden jakby słyszał moje myśli, bo mówi:
— Widzisz, słoneczko? Nie okłamałem cię ani z imieniem, ani z niczym innym.
No nie, aż taka głupia i naiwna to ja nie jestem! Tym razem sama zaciskam szczęki ze złością, mam też ochotę wbić paznokcie w skórę na jego karku.
Właściwie to to robię, mocno.
— Nie, zupełnie nie! Ty tylko nie powiedziałeś mi prawdy, draniu!
— Wiele razy powiedziałem.
— A jeszcze więcej razy nie powiedziałeś — upieram się.
— Tu bym dyskutował...
— To szkoda, bo ja nie mam ochoty z tobą dyskutować!
— Mmm, a na co masz ochotę, maleńka?
Czuję, jak w głowie mi się coraz bardziej kręci, od tej niechcianej, a bardzo przyjemniej bliskości. Od jego słów, od rosnącego z sekundy na sekundę seksualnego napięcia między nami. Tylko złość mnie może uratować, dlatego prycham z wściekłością:
— Żebyś dał mi spokój, raz na zawsze! Dlaczego nie znikniesz wreszcie z mojego życia, Holden?
Znów spogląda na mnie z lekkim uśmiechem, błąkającym mu się po doskonałych ustach. Wygląda zastanawiająco pogodnie i jakby się znakomicie bawił.
I pewnie tak jest, drań się mną naprawdę zabawia, próbuje mi robić wodę z mózgu!
— Hmm, niech pomyślę. Bo twoja matka się we mnie zakochała, bo chce wyjść za mnie za mąż i ponieważ...
— Coś jeszcze?
— ...najwyraźniej ty sama nie umiesz się ode mnie trzymać z daleka, Sol! Widać to u was rodzinne. — Wyraźnie pije do mojego pojawienia się dzisiaj na basenie.
A nie wie jeszcze, iż nie jest to jedyne miejsce, w którym zamierzam wkrótce zacząć się pojawiać w jego pobliżu, podły skurwiel.
— To przez twoje kosmicznie wielkie ego, Holden. Wypełnia przestrzeń tak bardzo, jak powietrze. Po prostu nie można przed nim uciec. Ani przed tobą.
Znów się śmieje. Moje słowa bawią go tak samo jak kiedyś, na Teneryfie. I jak jeszcze niedawno potrafiły rozśmieszyć jego młodszego brata.
Postanawiam zepsuć mu jego wyborny humor, więc pytam podstępnie:
— Skoro nie jesteś kłamcą, to rozumiem, że powiesz o naszej dzisiejszej rozmowie swojej narzeczonej?
— Po co miałbym to zrobić? — rzuca swobodnie. — Ty też nie powiedziałaś jej wszystkiego, prawda?
— Wciąż mogę to zrobić — upieram się.
— Bardzo w to wątpię, kochanie.
— Czemu?
— Gdybyś zamierzała jej powiedzieć, już dawno temu byś to zrobiła.
— Dlatego jesteś taki z siebie zadowolony, Holden? — warczę, niestety mocno sfrustrowana, bo nie sposób odmówić pewnej racji jego słowom.
— Nie tylko dlatego, maleńka. Nie tylko...
— A co jeszcze?!
— Bo bardzo przyjemnie jest trzymać cię znowu w ramionach, Sol.
Teraz i ja się wreszcie uśmiecham oraz odrobinę wiercę w jego uścisku, żeby było mi nieco wygodniej. Mam nadzieję, że usypiam tym samym resztkę jego czujności i chyba słusznie, bo jego uwaga koncentruje się teraz na czym innym.
Aż nadto wyraźnie czuję na czym, mam go po temu dostatecznie blisko. I właśnie ta bliskość się przydaje, bo korzystając z faktu, że mężczyzna stoi na szeroko rozstawionych nogach, by utrzymać nas oboje nad wodą, z całej siły wbijam my lewe kolano w nabrzmiałe krocze.
Niespodzianka, draniu!
Z niekłamaną satysfakcją słyszę jego głuchy jęk. Odpycham go mocno i wywijam się zwinnie z osłabłego nagle uścisku, po czym odpływam najszybciej, jak potrafię. A na szczęście ja także jestem niezłą pływaczką.
— Za wiele sobie wyobrażasz, Holden — zapewniam go mściwie, już z bezpiecznej odległości kilku metrów. — Pewnego dnia cię to zgubi!
— Sol... — rzęzi słabo.
— I wynoś się z mojego basenu, bydlaku!
Nie mogę na ciebie dłużej patrzeć!
Jak Wam się podoba nowa okładka? Będę je teraz często zmieniać, bo nieoceniona Missudi zrobiła ich dla mnie całą masę, cieszycie się? 😆
*Posągowej urody czarnoskóry chłopak w mieszkaniu Holdenów, dla chętnych oczywiście. Nie dałam zdjęcia w mediach, żeby nie psuć Wam niespodzianki, a zresztą Justin prosto z wody też daje radę, prawda? 🤭
*Feromony – substancje semiochemiczne należące do grupy infochemicznej. Przeważająca grupa feromonów to skomplikowane mieszaniny wielu różnych substancji chemicznych, często z jednym dominującym składnikiem, znacznie rzadziej są to pojedyncze związki chemiczne.
Naturalne feromony, produkowane przez zwirzęta i rośliny, wydzielane są na zewnątrz organizmu i służą do komunikacji (np. feromony agregacyjne), do przywabiania osobników płci przeciwnej (feromony płciowe) lub do zwalczania konkurencji ze strony zbyt licznej populacji własnego gatunku lub obcych (feromony antagonistyczne). Istnienie feromonów jest dobrze udowodnione w przypadku owadów i gryzoni, trwają badania nad wydzielinami korzeniowymi roślin.
Większość feromonów to substancje lotne, wywołujące reakcję skutecznie już przy minimalnym stężeniu, np. feromony płciowe ćmy samce wyczuwają nawet z odległości 3 km.
*Home, sweet home (ang.) – dosłownie: dom, słodki dom; tutaj: nie ma to, jak w domu.
*Inuici – grupa rdzennych ludów obszarów arktycznych i subarktycznych Grenlandii, Kanady, Alaski i Syberii. Ludy eskimo-aleuckie należą do rodziny ludów pochodzenia azjatyckiego oraz dzielą się na dwie główne grupy: Jugytów oraz Inuitów.
*Gaslighting – forma psychologicznej manipulacji, w której osoba lub grupa osób umyślnie tworzy w osądzie ofiary wątpliwości wobec własnej pamięci czy percepcji, często wywołując u niej dysonans poznawczy i inne stany, takie jak niskie poczucie własnej wartości.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro