12. Zakochałaś się!
Po rozmowie z Mrs. Lopez, wyjazd na Harvard to właściwie tylko formalność, bo z opiekunem kursu także udało mi się już wcześniej nawiązać dobry kontakt. Bardzo możliwe, że mogłabym uzyskać jego zgodę na zamianę miejsca praktyk drogą mailową, ale uznaję, że przyda mi się kilka dni poza rezydencją, zwłaszcza iż znowu powróciła do niej wypoczęta i pięknie opalona w zimowym słońcu Colorado Zeldzilla.
Która jak na razie nie ma jeszcze pojęcia, że i ja planuję powrót do domu, tym razem na dłużej.
Jednak mam też na kampusie uczelnianym kilka spraw do załatwienia, planuję również pogadać szczerze ze współlokatorką, Christine. Bardzo już tego potrzebuję, bo podczas ferii miałyśmy tylko sporadyczny kontakt, każda była zbyt zajęta swoimi sprawami. Ona nartami i towarzystwem licznych kuzynów i kuzynek, ja — wiadomo.
Szczerze mówiąc przyjazd na Harvard teraz to także okazja dla mnie, by złapać chwilę oddechu od bardzo intensywnej ostatnio relacji z Asherem.
To znaczy, będziemy z Chris rozmawiać na tyle szczerze, na ile potrafię, bo nawet moja aktualnie najlepsza przyjaciółka nie ma pojęcia, co wydarzyło się w moim życiu, zanim poznałyśmy się jako studentki pierwszego roku oraz współlokatorki. Teraz wreszcie uznaję, że czas najwyższy nieco ją wprowadzić w moją przeszłość, choć niestety nie tak do końca, no bez przesady.
Dziewczyna zdążyła powrócić na uczelnię dzień przede mną, zastaję ją zatem siedzącą na swoim łóżku w wielkim turbanie z różowego ręcznika, w wygodnych dresach z Myszką Minnie na biuście oraz ze sporym kubełkiem lodów czekoladowych w dłoniach. Sądząc po jaskrawych wypiekach na policzkach, znowu ogląda jakiś niegrzeczny film na Netflixie.
Znając ją, jest to znowu któraś część „Pięćdziesięciu twarzy Greya" albo ten dziwny polski tytuł, o którym podobno sporo się ostatnio mówi: „365 dni". Próbowałam to kiedyś z nią oglądać, ale wybuchałam śmiechem w najmniej odpowiednich zdaniem Chris momentach, za co oberwało mi się poduszką i zostałam odesłana na swoje łóżko, jako irytujący party pooper*.
Nie moja jednak wina, że żadna z uwielbianych przez przyjaciółkę historii po prostu nie trzyma się kupy. Ale z drugiej strony to nie jest również jej wina, że ona akurat takie kocha.
Jest bowiem nieuleczalną romantyczką, nielegalnie wychowaną na wattpadowych historiach o namiętnych milionerach i mafiozach, którzy zamiast zajmować się prowadzeniem przestępczych biznesów, próbują oczarować rzekomo zupełnie nimi niezainteresowane, a w skrytości ducha marzące o byciu brutalnie zdominowanymi, dziewice z daddy issues*.
Trochę ją rozumiem, bowiem Christine pochodzi z bardzo tradycyjnej rodziny, z najbardziej konserwatywnego stanu w kraju, jakim jest Missisipi. Ma cudownych, lecz szalenie religijnych oraz zasadniczych rodziców, którzy aż do jej wyjazdu na Harvard tak dalece kontrolowali życie swej wychuchanej jedynaczki, że sama mogła tylko pomarzyć o boskim Christianie. I nie wolno jej go było nawet oglądać na ekranie. Ani tym bardziej jego Czerwonego Pokoju Bólu.
Mogła jednak o nim marzyć, co robiła chyba codziennie.
Jej największy akt nieposłuszeństwa wobec opiekunów to korzystanie z Wattpada, na którym oficjalnie publikowała swoje zupełnie niezłe poezje, a cichaczem zaczytywała się w grafomańskich romansach z BDSM w tle. Na jej szczęście ani matka, ani ojciec nie przepadali za czytaniem i do głowy im nie przyszło zagłębić się bliżej w zawartość wattpadowej biblioteki ukochanej córki.
Może i lepiej dla nich, inaczej doznaliby chyba załamania nerwowego.
Cóż, kiedy już nawet będąc na studiach, z dala od nich, niby wolna od rodzicielskiej kontroli, moja przyjaciółka woli jedynie poprzestawać na marzeniach o namiętnym romansie. Dlatego zamiast poznawać realnych chłopaków oraz doświadczać z nimi realnych przeżyć dowolnej natury, także seksualnej, ona wybiera napawanie się wreszcie swobodnym dostępem do pośledniej jakości ekranizacji jeszcze gorszej jakości literatury.
I są to naturalnie romanse, w których wszystko się kręci wokół praktyk łóżkowych jej ulubionych mafiozów oraz zakochanych bogaczy.
Mimo iż śliczna i mogąca się podobać oraz używać życia, Christine ma pod tym względem jakąś dziwną blokadę, zaszczepioną oczywiście przez jej wychowanie, a na którą ja sama, zajęta leczeniem złamanego serca i nauką, nie zwracałam jak dotąd wielkiej uwagi. Może nawet mi dość pasowało, że w naszym studenckim pokoju częściej się rozmawiało o filmach erotycznych, niż o randkach z prawdziwego zdarzenia.
Zwłaszcza iż wydawało mi się, że sama także skończyłam z facetami.
Jednak teraz, gdy patrzę na bliską memu sercu dziewczynę, a w ciele czuję jeszcze wspomnienie bardzo intensywnej pożegnalnej nocy z młodszym Holdenem, jakoś mi się robi smutno i zalewa mnie wobec niej współczucie, że tak wiele ją ciągle omija. Owszem, mężczyźni bywają gorsi od pandemii, ale przecież mają też swoje zalety.
I gwiazdy w oczach.
Postanawiam sobie, że kiedy wrócę na Harvard na semestr letni, postaram się jakoś pomóc Christine pokonać jej zupełnie niepotrzebne zahamowania okołorandkowe. Nie może sobie dalej tak marnować życia, to niedopuszczalne!
Na razie jednak rzucam plecak na swoje łóżko i siadam na nim z rozmachem, machając bosymi stopami. Zresztą z szerokim uśmiechem na twarzy, który przywołało choćby tylko krótkie wspomnienie osoby Ashera.
Przyjaciółka patrzy na mnie bystro i wciska pauzę na ekranie swojego laptopa. Przez chwilę jeszcze oblizuje z namysłem łyżkę po lodach, aż wreszcie oświadcza z przekonaniem:
— Ty się zakochałaś, Sol.
Tak mnie tym zaskakuje, że na moment zapominam języka w gębie. Na szczęście po chwili przypominam sobie, że jeśli chodzi o miłość to informacje brunetki opierają się jedynie na tym, co wyczytała z Wattpada i obejrzała na Netflixie, dlatego oddycham z ulgą i nawet wybucham śmiechem na jej stwierdzenie.
Przecież ona nie może mieć racji!
— Nieeee — przekonuję ją. — Ale...
— Przecież widzę — upiera się ona, z miną ekspertki, którą oczywiście nie jest. No błagam!
— Co ty tam możesz widzieć, dziewczynko z Missisipi! — dogaduję jej.
— Dobra — na moje szczęście Chris nieco spuszcza z tonu — może nie wiem na pewno, czy się zakochałaś, ale nie wychodziłaś z łóżka z jakimś facetem! Opowiadaj!
I znowu mnie zatyka. To aż tak po mnie widać?! No nie, nie wierzę! Ale przecież jakimś cudem przyjaciółka odgadła prawdę, a nigdy mnie nie miała okazji poznać od tej strony. Skąd się dowiedziała?!
A może te jej opka wattpadowe i telewizyjne erotyki nie są jednak aż takie głupie, hmm.
Żeby zatem lepiej ją wprowadzić w zagadnienie, wyciągam telefon i odblokowuję galerię. Mam w niej masę zdjęć z Holdenem. Z moim chłopcem o gwiaździstych oczach.
Tak, jak się spodziewałam, nie dalej jak po sekundzie słyszę pełen zachwytu pisk. Nie, żebym się jej dziwiła.
Asher jest nieprawdopodobnie wręcz fotogeniczny. Powiedziałabym, że na zdjęciach wygląda nawet lepiej niż na żywo, co mnie samej wydaje się niemożliwe, gdy na niego patrzę. A jednak!
Pierwszy wniosek Chris również nie zaskakuje:
— A tak marudziłaś, że musiałaś jechać do domu. Widzisz, mówiłam, że wszystko się dzieje po coś!
No fakt, mówiła. To i wiele innych rzeczy. Jak przystało na bardzo kochaną i kochającą córkę swoich rodziców. Pewne rzeczy na temat mnie i Zdzirelli są dla niej totalnie nie do pojęcia, nawet spośród tych, o których odważyłam się jej opowiedzieć.
O innych zatem nawet nie próbowałam wspominać.
— Marudziłam i miałam rację, choć muszę przyznać, że Ash mnie miło zaskoczył, skoro już musiał pojawić się w moim życiu.
— Jak to? Czemu musiał?
— Otóż po pierwsze, to moja matka zawezwała mnie do Miami na swoje zaręczyny, Chris.
Na oliwkowej buzi dziewczyny przez chwilę malują się raczej sprzeczne emocje. Przecież ona wręcz uwielbia wszystko, co wiąże się z historiami miłosnymi, przygotowaniami do ślubu, całym tym weselnym szaleństwem. Więc taka wiadomość jak moja, to dla niej zazwyczaj nie lada gratka.
Ale mniej więcej zdołała już załapać, że moja relacja z Zeldellą jest raczej skomplikowana. Do tego inaczej się kibicuje wychodzącej za mąż kuzynce, niż matce przyjaciółki, która to przyjaciółka w związku z owym wydarzeniem ma nieoczekiwanie zyskać nowego członka rodziny.
A mianowicie ojczyma.
— O rany... — duka wreszcie. — No to się zadziało...
— Nawet sobie nie wyobrażasz, ile. W pierwszy dzień świąt w naszym domu odbył się wielki bal dla wszystkich snobów z tak zwanego towarzystwa. I szczerze mówiąc to nie wiem, jakbym sobie na nim poradziła, gdyby nie Asher...
— Był twoim plus jeden? — domyśla się Chris.
— To też, choć w sumie nie planowałam tego. Ale przede wszystkim był mi wielkim oparciem, naprawdę. A przecież poznałam go raptem dwa dni przed balem.
— Oj, to cudownie! Już go lubię! Musi być naprawdę super!
— Tak, ja też go dosyć lubię. Co jest tym dziwniejsze, że...
— Co? No weź, mów, co tak zamilkłaś! Nie trzymaj mnie tu w niepewności! — błaga mnie dziewczyna, znów z rumieńcami podniecenia na okrągłej buzi.
Cóż, kiedy we mnie przewala się istny tajfun trudnych emocji. Nagle zdaję sobie sprawę, że mam na mówienie o wydarzeniach z Teneryfy chyba podobną blokadę, jak moja przyjaciółka na randkowanie z chłopakami w realu.
Nie i koniec.
Kilka razy bezowocnie otwieram i zamykam usta, czemu Christine przygląda się z coraz dziwniejszą miną.
— Dobrze się czujesz, Sol? — pyta wreszcie niepewnie.
Kręcę tylko głową i wstaję z łóżka, w poszukiwaniu butelki z wodą. Na szczęście mamy w naszym studenckim apartamencie także mały aneks kuchenny, a w nim zapasy wszystkiego, co niezbędne dwóm dwudziestolatkom do życia: dużo kawy, napojów gazowanych, wina, chipsów i ciasteczek czekoladowych.
Tym razem jednak czuję, że mam tak zaciśnięte gardło i żołądek — aż nie wiem, które bardziej — że jedyne, co być może zdołam przełknąć, to odrobina wody.
Chris również zwleka się z materaca i drepce za mną, instynktownie gotowa by mnie wspierać, pomagać oraz pocieszać. Bo musi być dla niej więcej niż jasne, że dzieje się ze mną coś złego.
I bardzo jestem jej za tę obecność u mojego boku wdzięczna. Dlatego jedną ręką unoszę odkręconą butelkę wody mineralnej do ust, a drugą chwytam jej dłoń i zaciskam na niej palce. Możliwe, że dość silnie, ale dziewczynie nawet nie drgnie brew.
To w końcu Stalowa Magnolia z Południa!
Ona tylko wygląda słodko, bezbronnie i delikatnie. To znaczy nie mówię, że taka nie jest, bo jest.
Ale została też nauczona stawiać czoła problemom. Zdaje się, że dużo lepiej niż ja. I nie pozwala się rozpraszać byle drobiazgowi, jak odrobina bólu.
Kiedy wreszcie chcę wypuścić jej rękę, sama mi na to nie pozwala, a jedynie prowadzi mnie znów w stronę mojego łóżka i siada na nim tuż obok mnie, ramię w ramię. W stu procentach skoncentrowana na tej chwili oraz na mnie.
— Jak mogę ci pomóc, Sol? — pyta po kilku minutach milczenia, z wyraźnym zatroskaniem.
— Już mi pomogłaś, kochana — odpowiadam słabym głosem, ale przynajmniej znów mogę mówić. — Jak zawsze.
— A daj spokój, jeszcze nic nie zrobiłam!
— Jesteś tutaj, przy mnie... Jak Asher na tym cholernym balu.
— Czemu cholernym? Przez twoją mamę czy przez jej... narzeczonego?
— Przez nich oboje. Bo wiesz...
— Co, skarbie? Powiedz to wreszcie, będzie ci łatwiej, obiecuję.
Teraz ja spoglądam na nią z powątpiewaniem. Już wspominałam, że nie za bardzo wierzę w rozmawianie jako sposób na rozwiązywanie życiowych problemów, ehh.
Z drugiej jednak strony coraz wyraźniej czuję, że jeśli nie zacznę wreszcie mówić, to chyba stracę zdrowe zmysły.
Ile jeszcze mam się zmagać z tą masakrą w pojedynkę? Nawet jeśli nie mogę powiedzieć przyjaciółce wszystkiego, to mogę przecież spróbować jej naświetlić mój problem z pojawieniem się w moim życiu braci Holdenów.
Z ponownym pojawieniem się Elijaha.
Z romansem z Asherem.
— Chris, obiecaj mi to na wszystkie twoje świętości: że zachowasz dla siebie to, czego się za chwilę dowiesz. Nie powiesz słowa nikomu. Ale to literalnie NIKOMU.
Widzę, że ma ochotę się żachnąć, przecież powinnam już wiedzieć, jak lojalna potrafi być i jak ważni są dla niej rodzina oraz przyjaciele. Czyli, na moje szczęście, także moja skromna osoba.
Jednak w końcu dziewczyna rezygnuje ze zgłaszania pretensji, w zamian obiecuje mi milczenie aż do grób.
— Dobrze — potwierdzam. — Bo widzisz, nikt inny tego nie wie, nikt na całym świecie, będziesz teraz jedyna, oprócz mnie. Bo ja... ja znam tego faceta. Narzeczonego matki.
— Chcesz powiedzieć, że spotkałaś go już wcześniej? — W lot chwyta moje słowa.
— Owszem. Dwa lata temu, na wakacjach. Na... Teneryfie. Poznałam go aż za dobrze!
— Tak? Coś między wami zaszło?
— Coś to mało powiedziane. My... mieliśmy absolutnie szalony i doskonały romans. Zakochałam się w nim na zabój. Jak głupia.
— No to.... — Przyjaciółka mruga szybko powiekami, co u niej jest zawsze przejawem bezradności. — To co potem?
— No cóż, pewnego poranka obudziłam się, a jego już nie było. Zniknął bez słowa. Oraz bez płacenia rachunku, skoro już o tym mowa. A był dość słony, bo wybrał dla nas najdroższy i najbardziej luksusowy hotel na całej wyspie.
— Co za... no, co za... CO! ZA!
— Dokładnie. Matka miała mnie ochotę zamordować, gdy przyleciała. Tak się składa, że tego samego dnia, w którym on zniknął...
— O Jezu!
— Tak, właśnie. Byłam idiotką, że mu w ogóle zaufałam i jeszcze większą, że go uprzedziłam o jej przylocie. Może gdyby go zaskoczyła w akcji, że tak powiem, nie doszłoby do tego wszystkiego... Wtedy ani teraz.
— No to czemu jej nie powiesz, teraz, że to tamten naciągacz?! Na co czekasz?!
Znów popadam z długie zamyślenie, bo co właściwie mogę jeszcze powiedzieć przyjaciółce, czym wolno mi się z nią podzielić. Wreszcie podejmuję opowieść, cedząc słowa powoli i z trudem:
— Po pierwsze, to znam Zeldę na tyle, żeby wiedzieć, że by mi nie uwierzyła. Nie uwierzyłaby mi nawet w normalnych okolicznościach, gdybym powiedziała coś, co by nie było po jej myśli. To co dopiero teraz, kiedy ma na punkcie tego drania totalną obsesję. A ma, nawet jego własny brat to widzi.
— Hmmm.
— W dodatku jestem pewna, że Justin... czy raczej Elijah, bo tak naprawdę ma na imię, oczywiście także by zaprzeczył. To jego specjalność, zapewniam cię. Jest zawodowcem i to naprawdę niezłym.
— Ale...
— Nie ma żadnego ale, kochana. Ujawnienie naszej znajomości nie wchodzi teraz w grę, także ze względu na Ashera.
— Ohhh! — Zaaferowana moimi relacjami Chris najwyraźniej zdołała zapomnieć na chwilę osobę boskiego Adonisa.
I słusznie, są rzeczy ważne i ważniejsze.
— Widzisz? Ten chłopak nie ma bladego pojęcia o tym, kim naprawdę jest jego uwielbiany starszy brat. Zresztą przyznaję, że jego jednego na całym świecie Elijah traktuje w porządku, a może nawet lepiej, niż w porządku. Bardzo się nim opiekuje, utrzymuje, wspiera i w ogóle...
— No to, Sol, on musi mieć jakieś dobre cechy, jakieś ludzkie oblicze! — Przyjaciółka pozwala sobie na ostrożny i niezbyt uzasadniony optymizm.
— Może... — zgadzam się z nią, dla świętego spokoju. — Niestety, objawia je tylko młodszemu braciszkowi. I jest na mnie jeszcze bardziej wściekły, niż by był normalnie, dowiadując się, że to ja jestem córką jego nowej narzeczonej. Właśnie przez Ashera.
— Jak to?
— Ocenia mnie własną, psychopatyczną miarą. Spodziewa się, że zamierzam użyć jego młodszego brata, żeby się na nim zemścić.
— A zamierzasz się mścić na tym typie?
Chris ma tyle oleju w głowie, żeby nie podejrzewać mnie o krzywdzenie niewinnych ludzi i chwała jej za to. Ja z kolei mam go tyle, żeby wiedzieć, że moja odpowiedź jej się niezbyt spodoba:
— Tak, nie mam innego wyjścia.
Po prostu muszę.
To co, powinna się mścić, czy sobie darować?! I jeśli tak, to w jaki sposób? 🤔
*Party pooper (ang.) — osoba psująca innym zabawę
*Daddy issue (ang.) — potoczne określenie tego, w jaki sposób relacja z ojcem w dzieciństwie wpływa na osobę w wieku dorosłym. Termin ten dotyczy szczególnie trudności, z którymi borykają się kobiety i mężczyźni w sytuacji, gdy ich ojciec był nieobecny lub niedostępny emocjonalnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro