Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

trente


                Siedziałam z boku, nieustannie płacząc, gdy obserwowałam, jak nagrywają „Unsaid Emily". Możecie się zastanawiać, dlaczego do licha oglądam te sceny? Prawda jest taka... Tak po prostu. Tak czy inaczej, siedziałam za kamerą, a po mojej twarzy spływały łzy. No co? To bardzo smutna część.

— Unsaid Emily — zaśpiewał cicho Charlie. Zakrztusiłam się moimi własnymi łzami, przez co wszyscy na mnie popatrzyli.

— Przepraszam — powiedziałam niepewnie. — Pójdę już... Tak.

Szybko wyszłam z planu, by się ogarnąć. Boże, co się ze mną dzieje? W życiu nie spodziewałabym się, że usłyszę piosenkę, która zrobi ze mną coś takiego.

— Twardzielka, co? — Owen zajął miejsce obok mnie.

— Tak. Nie sądziłam, że będę aż taka smutna z powodu piosenki.

— Może nie chodzi o piosenkę. Może chodzi o osobę, która ją śpiewa.

Minęła chwila, zanim zdałam sobie sprawę z tego, co powiedział.

— Słucham?

— Kochasz go, Sky. Wszyscy to widzą. — Podświadomie przygryzłam wargę. — Zrób ruch!

Gdyby tylko wiedział, co tak naprawdę się działo... Uśmiechnęłam się, ocierając łzy.

— Jasne, Owen.

Po tych słowach udałam się do mojej przyczepy, by doprowadzić się do porządku. To dobrze, że skończyłam nagrywanie moich dzisiejszych scen, bo byłam wykończona emocjonalnie. Zmyłam cały mój makijaż i powoli wróciłam na plan, czekając, aż wszyscy dokończą.

— Wiesz, naprawdę jesteś rozpraszająca — odezwał się niski głos za mną. Odwróciłam się, widząc Charliego.

— Wiem — zaświergotałam, przygryzając wargę. — Poza tym przepraszam, zniszczyłam jedno podejście.

Wzruszył ramionami.

— To było trochę zabawne. Ale o co chodziło z tymi łzami?

— Rozkleiłam się, okej? Wolno mi płakać.

— Oczywiście, że tak. — Przyciągnął mnie do uścisku.

— To było niemiłe.

— Nie mogę z tobą wygrać, co?

— Nie. — Szybko podbiegłam do miejsca, w którym siedziała Madi. — Hej, żono.

— Cześć — przywitała się, biorąc łyk wody.

— Chcesz do mnie wpaść po pracy?

Podekscytowana kiwnęła głową.

— To dobrze, że już skończyłam.

Złapała mnie za rękę i pociągnęła na nogi. Przebiegłyśmy obok Charliego, a ja nagle się zatrzymałam.

— Madi przychodzi.

— Okej. Wrócę za pół godziny.

Szybko go przytuliłam, po czym pojechałyśmy do mojego mieszkania samochodem, którym dotarłam na plan razem z Charliem, więc... On będzie musiał znaleźć sobie jakiś inny transport.

— Maseczki? — krzyknęła Madi z łazienki.

— TAK!

Dziewczyna wróciła z dwoma opakowaniami w ręce, więc szybko je otworzyłyśmy i oglądając telewizję, nałożyłyśmy je na twarz.

— Co się dzieje między tobą a Charliem? — spytała, szturchając mnie w bok.

— Nic — odparłam, ale nawet na nią nie patrzyłam.

— Ale widziałam, jak się całujecie?

— Całujemy? Och, nie. Nie całowaliśmy się.

— Ale—

— Mads, przysięgam, że jeśli byśmy się całowali, to dowiedziałabyś się jako pierwsza. — Ułożyłam dłoń na jej nodze. Burknęła pod nosem coś niespójnego, lecz w końcu zamilkła. — Może już je zdejmiemy?

Pobiegłyśmy do łazienki, zrywając maseczki. Nasza skóra była piękna, śliska i czerwona.

— Och, wyglądamy pięknie — zażartowała. Brunetka się zaśmiała, a ja ją przytuliłam. — Co powiesz na maraton „Kochanych kłopotów"?

— WRÓCIŁEM! — krzyknął Charlie z salonu, więc szybko wybiegłyśmy mu na przywitanie.

— Cześć — powiedziałam głośno, gdy obie stanęłyśmy przed nim. Wyglądał na niewzruszonego. — Okej, cokolwiek.

Zaczęłam odchodzić, ale złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie.

— Słuchaj, wiem, że jestem ładna, ale proszę, nie wybijaj mi ramienia z barku.

Wywrócił oczami.

— Dobra, więc Meghan zatrzymała się w tym budynku, więc pójdę się z nią przywitać.

— Och! Pozdrów ją.

— Jasne.





                 Coś pomarańczowego odbiło się w oknie. Interesujący zapach dotarł do moich nozdrzy. Wstałam i przeszłam się po mieszkaniu tylko po to, by zastać pustkę. Dziwne. Już chciałam ponownie usiąść, ale coś przykuło mój wzrok. Podbiegłam do okna, przyglądając się reszcie budynku. Ogień. Usłyszałam syreny i głośne kroki.

— Madi — zaczęłam pospiesznie, łapiąc ją za rękę. — Madi, musimy iść.

Wzięłam jeszcze mój telefon, po czym włączyłyśmy się w tłum ludzi biegnących na dół. Wybrałam numer do Carolynn.

— Caro, hej. Mogłabyś po nas przyjechać...? I może zabrać chłopaków? Wytłumaczę wszystko, kiedy już tu będziesz. Dobra, też cię kocham. — Zakończyłam połączenie, mocno ściskając dłoń Madison. — Wszystko będzie dobrze. Trzymaj się obok mnie.

Wyszłyśmy z budynku w tym samym momencie, w którym dach budynku się zawalił. Wszyscy się odsunęliśmy, a ja objęłam Madi ramieniem.

— SKY!

Odwróciłam się, kierując spojrzenie na Jeremy'ego, Caro i Owena, którzy do nas biegli.

— Hej. — Odetchnęłam i odsunęłam się od budowli, by stanąć obok nich.

— Wszystko dobrze? Nic wam się nie stało? — spytał zmartwiony blondyn.

— Nie, nie, nic nam nie jest.

— Gdzie jest Charlie?

Szeroko otworzyłam oczy. Cholera. Nie, nie, nie. Zaczęłam rozglądać się dookoła, próbując go znaleźć, ale bez skutku. Mój wzrok powędrował na palący się budynek, ale szybko go odwróciłam.

— N-nie wiem — wyjąkałam. — Cholera. Okej, pójdę się rozejrzeć. Wrócę za dwie minuty. Madi, zostań tutaj.

Puściłam jej dłoń i zaczęłam dokładnie przyglądać się ludziom w tłumie. Lecz to nie przyniosło żadnych skutków. Wróciłam do reszty z trzęsącymi się dłońmi.

— Nie mogę go znaleźć.

Mój głos się łamał, a do oczu napływały łzy. Carolynn objęła mnie ramieniem.

— Hej, nic mu nie jest.

Głęboko odetchnęłam.

— Sky! To ty?

Odwróciłam się, a moim oczom ukazała się biegnąca do nas Meghan. Przytuliłam ją.

— Meghan, cześć. Nic ci nie jest? — Kiwnęła głową, na co delikatnie się uśmiechnęłam. — Gdzie jest twój brat?

— N-nie wiem. Szedł na dach, kiedy alarm zadzwonił i nie miałam czasu go znaleźć. Nie widziałaś go, prawda?

Przygryzłam wargę i pokręciłam głową, ponownie odwracając się w stronę płonącego budynku.

— Nie myślisz, że...

— Nic mu nie będzie — obiecała mi.

Podeszłyśmy do grupy, ludzie tłumili się, gdy ogień pożerał kompleks mieszkalny. Przygryzłam wargę, poszukując go wzrokiem, ale nigdzie go nie było.

— Martwię się — wymamrotałam.

— Jest silny. Na pewno gdzieś tu stoi — powiedział Owen.

Nie ruszaliśmy się z miejsca jeszcze przez następne pięć minut, ale na nic. Nigdzie nie było ani śladu Charliego. Nada. Niecierpliwie tupałam nogą o ziemię. Dach już całkowicie zniknął, zapadając się w głąb budynku i zostawiając za sobą dym. Zaczęłam iść do przodu, ale ktoś złapał mnie za rękę, bym została w miejscu.

— No dalej, Charlie.

Z budynku rozległ się głośny trzask, a dookoła poleciał popiół oraz dym. Przygryzłam wargę, przyglądając się zniszczeniom i wtedy mój wzrok skierował się na wejście. Widziałam helikoptery latające nad budynkiem i właśnie wtedy to usłyszałam.

— KTOŚ NADAL TAM JEST! — Zostało ogłoszone przez głośniki.

Mój żołądek się przekręcił, a ja wyrwałam się z ich uścisku, biegnąc do środka. Ignorowałam krzyki pozostałych i ściągnęłam kurtkę, zasłaniając nią moją głowę.

— No dalej, Charlie — mruknęłam. Oczy piekły mnie przez dym i widziałam jedynie kolor pomarańczowy. Jedno piętro się zawaliło, więc odskoczyłam w bok. — No dalej.





CHARLIE

                 Przebiegłem przez ulicę i w końcu dołączyłem do moich przyjaciół.

— Hej, hej. Już jestem. Wybaczcie, poszedłem dookoła. — Żadne z nich się nie odezwało, a ich spojrzenia były skierowane w stronę hotelu, które pochłaniały płomienie. — Um, wszystko dobrze?

— Sky tam jest — wymamrotała Madi, którą Carolynn obejmowała ramieniem. — Poszła cię znaleźć. Powiedzieli, że ktoś tam jest.

— Kurwa — syknąłem. — Pójdę po nią. Wrócę, obiecuję.

Szybko odsunąłem się od grupy i wbiegłem do budynku. Uniosłem rękę.

— Sky!

Żadnej odpowiedzi. Przeszedłem przez miejsce, które kiedyś było recepcją, przechodząc nad spalonym drewnem oraz płomieniami. Gdzie ona może być? Zmrużyłam oczy, próbując coś zauważyć. Coś spadło za moimi plecami, ale ja dalej wchodziłem głębiej. Muszę ją znaleźć. Usłyszałem cichy kaszel, więc natychmiast odwróciłem głowę w tę stronę. Przeskoczyłem przez belki, biegnąc przez budynek.

— SKY!

Zauważyłem niewielką postać skuloną w rogu i miałem ogromną ochotę opaść obok niej. Ale tego nie zrobiłem. W zamian przed nią ukucnąłem.

— Sky?

Ciężko i płytko oddychała. Ująłem ją w ramiona, po czym zacząłem wychodzić z budynku. Jej twarz była pokryta sadzą, a jej ramiona nosiły ślady poparzeń.





MADISON

                 Dwie osoby wybiegły z budynku. To Charlie i Sky! Niósł ją po schodkach, a jej klatka piersiowa powoli się unosiła i opadała. Jej twarz była pokryta sadzą, zaś ramiona były poparzone. Chłopak położył ją na ziemi obok nas.

— Hej, Sky — zaczął cicho, odgarniając jej włosy z twarzy. Wypuściła roztrzęsiony oddech, który po chwili się unormował. Obserwowałam ich przerażona tym, co mogło się wydarzyć. — Sky, laleczko, jak się masz?

— Gorąco mi — odparła cicho. Odetchnęłam z ulgą i upadłam na ziemię obok niej.

— Hej, siostrzyczko. — Złapałam ją za rękę.

— Wszystko... Dobrze? — spytała, przenosząc na mnie wzrok. Kiwnęłam głową z uśmiechem.

— Tak, tak. Wszystko dobrze.

Teraz już zdecydowanie łatwiej było jej oddychać i nawet mogła się ruszać. Usiadła, opierając nogi o Owena.

— Ogień jest gorący — burknęła. Zaśmiałam się, siadając obok niej.

Lekarze podeszli, by sprawdzić, czy nic jej nie jest, a po dość długiej rozmowie stwierdzili, że może wracać do domu... Gdziekolwiek on jest.





SKYLAR

                Po godzinie ponownie stanęłam na nogi. Dookoła nas zebrał się niewielki tłum, a w moim kierunku było posyłane wiele spojrzeń.

— A więc, gdzie dzisiaj idziemy? — zapytałam Charliego, który owinął ramię wokół mojej talii.

— Oweeeeennnn.

— Dobra — burknął chłopak.

Uśmiechnęłam się i oparłam o ramię Gillespiego.

— Jestem zmęczona.

— Dobrze. No cóż, chodźmy.

Razem z Owenem i Charliem ruszyliśmy w stronę jego samochodu. Chyba podczas podróży zasnęłam, bo kiedy ponownie otworzyłam oczy, byłam w wygodnym łóżku. Przykryłam się kołdrą i powoli odpłynęłam.





oni to naprawdę nie mogą odpocząć, najpierw sky potrąca samochód, teraz ten pożar, co jest

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro