Or maybe die...
[Ponad 5k słów]
Miłego halloween kochani <3
~~*~~
- Wyjdziesz za mnie?
Patrzyłem na Jungkooka, który teraz klęcząc przede mną z pierścionkiem w dłoni, wpatrywał się we mnie z nadzieją w oczach. Od razu poczułem, jak po moich policzkach zaczęły płynąć łzy niewyobrażalnego szczęścia.
Nie potrafiłem wykrztusić z siebie żadnego słowa, więc jedynie energicznie przytaknąłem głową na znak zgody, wycierając twarz, choć zaraz na nowo zły zalały moje oczy.
Wtedy byłem najszczęśliwszy na świecie. Nie wiedziałem jednak, że ta zgoda odmieni moje życie w niewyobrażający sposób.
~~*~~
- Ogłaszam was małżeństwem - powiedział ksiądz, po tym mogliśmy złożyć na swoich ustach wzajemnie przypieczętowanie naszej przysięgi.
Całe wesele odbywało się na posesji rodziny Jungkooka, bo jak się okazało, jego rodzice byli obrzydliwie bogaci, czego dowiedziałem się dosłownie tydzień przed ślubem. Całego majątku dorobili się na grach i to nie tylko komputerowych. Gdyż całe ich imperium przekazywane na dziada z pradziada, zostało zbudowane na grach planszowych. Lecz nie kręciło mnie to, gdyż miałem u boku najwspanialszego, teraz już, męża na świecie.
Jedynie czego mogłem mu zazdrościć to właśnie liczna rodzina. Ja sam nie miałem tyle szczęścia, wychowując się w sierocińcu od niepamiętnych lat, a mój ukochany posiadał naprawdę wielu członków, który przyjęli mnie pod swoje skrzydła bardzo przyjaźnie. Nie mogłem wyobrazić sobie lepszego scenariusza.
Może i nasze wesele nie było huczne, a wręcz odrobinę sztywne, jednakże taka była mentalność rodziny Jungkooka, co postanowiłem uszanować. Jedynym alkoholem, który można było znaleźć to szampan nalany w wysokich kieliszkach, który rozdawali kelnerzy. Szwecki stół wyłożony przeróżnymi przekąskami, kusił wszystkich, nawet tych dbających o linie.
Jednak dla mnie to nie miało znaczenia, gdyż siedziałem obok ukochanego, który uśmiechnięty od ucha do ucha, rozmawiał z braćmi. Widok jego szczęścia był moim szczęściem, bo w końcu byliśmy jak jedność. On był mną, a ja nim.
Zanim się obejrzałem, wszyscy goście zostali odwiezieni przez osobistego szofera rodziny Jeon. Służba zaczęła porządki, a my mogliśmy udać się na spoczynek. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo jednak rodzice mojego ukochanego mieli dla nas jeszcze jedną niespodziankę na resztę wieczoru, a bardziej nocy.
- Mamy zagrać w grę? - zapytałem zdziwiony, zwłaszcza, że na zegarkach niedługo miała wybić północ. Dlatego też dziwiło mnie to, że wybrali sobie akurat taką porę na jakieś zabawy.
Jednakże głowa tego domu wytłumaczyła mi wszystko dokładnie. Dlatego rozumiałem, że to jakaś ich tradycja od zarania dziejów, więc tylko i z tego powodu postanowiłem bardziej tego nie komentować.
- A jaka ma to być gra? - po chwili zapytałem z zaciekawieniem, by nie urazić członków rodziny Jungkooka, bo naprawdę jeszcze by tego brakowało, aby ledwo po naszym ślubie zrazić do siebie tych ludzi.
- To zależy co wylosujesz - odezwał się mężczyzna, a ja popatrzyłem więc na ojca mojego ukochanego, który zaraz zaczął mi tłumaczyć zasady całej zabawy - Możesz wylosować dowolną grę. Od skrabli po warcaby, a nawet mini golfa. Oczywiście w repertuarze są nie tylko gry planszowe.
- Brzmi zachęcająco - uśmiechnąłem się, poprawiając się na jednym z krzeseł, na których siedzieliśmy wygodnie.
Przy ogromnym stole zasiadała cała najbliższa rodzina mojego ukochanego, oczywiście nie licząc jego szanownych rodziców, to w pomieszczeniu znajdowali się także dwaj bracia oraz siostra Jungkooka, gdzie każdy z nich miał swoją drugą połówkę.
- W takim razie nie ma co przedłużać, bo o północy trzeba zaczynać.
Gdy wypowiedział te słowa, podszedł do jednych z ogromnych szaf znajdujących się niedaleko stołu. Z niej wyciągnął niewielkie czarne pudełeczko i skierował się wolnym krokiem w moją stronę. Czułem się, jakby chciał zbudować odpowiednie napięcie, co chyba mu się udawało, bo patrząc kątem oka na zgromadzonych, to wydawali się dziwnie spięci.
- Proszę - nachylił się lekko, by podać mi pudełko, które od razu wziąłem do rąk.
Oglądałem je z każdej strony i nie mogłem wyjść z podziwu, że niby taka nieważna rzecz może być tak pięknie wykonana. Gdyż obracając ją, mogłem zauważyć delikatne zdobienia, nad którymi autor musiał nieźle się natrudzić.
- Potrząśnij, a potem naciśnij guzik z boku - poinstruowali mnie i tak też zrobiłem, przez co z pudełka wyskoczyła mała karteczka z ozdobnym złotym napisem.
Na początku wzdrygnąłem się, przez nagły dźwięk towarzyszący wychodzeniu karty, lecz potem z ekscytacją wyjąłem kartonik, by przeczytać zapisaną na niej grę.
- I co wylosowałeś? - mruknął do mnie mój mąż, wydając się nieco zdenerwowany.
- Zabawa w chowanego - uśmiechnąłem się radośnie, zwracając swój wzrok na zebranej rodzinie.
Wydawało mi się, jakby nagle każdy z nich spiął wszystkie mięśnie, choć może tylko mi się faktycznie wydawało? Może po prostu nie przepadają za tą grą?
- Oh - mruknął najstarszy - Nie spodziewałem się tego, przyznam szczerze - posłał mi uroczy uśmiech - W takim razie nie ma co czekać! Zacznijmy dobrą zabawę!
Pan domu spojrzał w stronę ogromnego zegara, który wisiał tuż nad wejściem do sali. Cały dom utrzymany był w dość staroświeckim stylu, jednakże biło od niego bogactwo na kilometr. Nie było tu miejsca na tandetne czy kiczowate bzdety, które mogłyby zaburzyć harmonie w tym budynku.
Co prawda czułem się tam obco i wiedziałem, że nie należę do takich sfer. W końcu moim jedynym luksusem mogły być ciastka za dobre sprawowanie w domu dziecka. Lecz naprawdę kochałem Jungkooka całym sercem, a on zaakceptował mnie takiego jakim byłem i to było dla mnie najważniejsze.
- Idealnie - westchnął ojciec mojego ukochanego - Za 5 minut wybije północ, więc masz chwilę na ukrycie się. A cała zabawa kończy się, gdy tylko wskazówki pokażą 6 rano. Możesz poruszać się po całym domu, bez wychodzenia na zewnątrz.
- W takim razie nie ma chwili do stracenia - wstałem entuzjastycznie - Miłego szukania - zaśmiałem się, kierując swe kroki w stronę ogromnych drzwi.
- Powodzenia Jimin - usłyszałem jeszcze za sobą, po czym zacząłem iść w bliżej nieznanym mi kierunku.
Naprawdę nie miałem ochoty na zabawy, które jeszcze mają trwać 6 godzin. Nieźle sobie to wymyślili. Wszyscy są zmęczeni po całym dniu pełnym wrażeń, a tu jeszcze bawić się im zachciało.
Jakby się dobrze zastanowić, to dziwne były te zasady. Przecież w chowanym zawsze chodziło o to, że to jedna osoba szuka, a teraz nagle 9 osób będzie szukać jednej? To było bez sensu. Wielcy mi znawcy gier się znaleźli.
Westchnąłem jedynie, rozglądając się na boki. Podziwiałem przeróżne obrazy, zawieszone na długich korytarzach. Widać, że mieli dobry gust, gdyż w ich kolekcji można było znaleźć nawet mniej znane obrazy, więc wiadomym było, że znają się na sztuce.
Nagle usłyszałem dźwięk starego zegara, który zaczął informować o wybitej północy. Wiedziałem wtedy, że rodzina mojego męża wyruszyła na łowy. A ja niestety nie znalazłem sobie jeszcze dobrej kryjówki.
Wchodziłem losowo do niektórych pomieszczeń, by wybadać, gdzie mógłbym przeczekać, albo najlepiej przespać te 6 godzin i mieć to już z głowy. Jednak nic sensownego nie udało mi się znaleźć.
Dlatego gdy szedłem korytarzem, znajdującym się na 2 piętrze, byłem już trochę zrezygnowany. Jednak zabawa się dopiero zaczęła, a ja nie zamierzałem przegrać, zwłaszcza, że wiedziałem jaki Jungkook potrafi być zawzięty, by wygrać.
W końcu natknąłem się na jedną z kobiet, która pracowała tutaj jako pomoc domowa. Dziewczyna, gdy tylko mnie zauważyła, zaczęła dawać znaki rodzinie Jeon, że zguba się znalazła.
- Tutaj jest! - krzyknęła służąca, a ja zaśmiałem się lekko pod nosem.
- O nie, bo wyda się, gdzie się chowam.
Kobieta chciała coś dodać, lecz jej słowa zagłuszył wystrzał, przez co zamknąłem szybko oczy pod wpływem głośnego huku. Na swej twarzy poczułem ciepłą ciecz, która w nadmiarze zaczęła spływać swoim spokojnym tempem. Uchyliłem powieki, by zaraz dosłownie zachłysnąć się powietrzem, widząc gosposie, która przed chwilą stała obok mnie, na podłodze w kałuży krwi z ogromną dziurą zamiast oka.
- Kurwa nie trafiłem - jęknął młodszy brat mojego męża, przeładowując broń.
Nie potrafiłem w tamtym momencie nic z siebie wydusić, a w mojej głowie huczało tylko jedno słowo.
Uciekaj!
Dlatego nie zważając na nic, zacząłem biegnąć na oślep, byleby najdalej jak się dało. Najgorsze było to, że nie znałem dokładnego rozstawienia pomieszczeń w tej posiadłości, bo w końcu byłem tu pierwszy raz. Na domiar złego dosłownie potykałem się o własne nogi, będąc na tyle roztrzęsiony, tym co kilka sekund temu miało miejsce przed moimi oczami.
Uderzanie obcasów od moich butów rozchodziło się zapewne po całym domu, ale w tamtym momencie nie myślałem zbyt trzeźwo. Nie dochodził do mnie fakt, tego co się przez chwilą stało, jedynie co chciałem zrobić, to uciec jak najdalej się da.
Wtedy też wbiegłem do pierwszego lepszego pokoju, zamykając szybko za sobą drzwi. Przez prędkość z jaką oddychałem, czułem się, jakbym w ogóle nie łapał powietrza w płuca, które na dodatek paliły żywym ogniem.
Musiałem się gdzieś schować, by na spokojnie obmyślić plan działania. Jednakże jak to zrobić, gdy dosłownie masz nóż na gardle?
Rozejrzałem się po pokoju, by wybrać sobie kryjówkę, a niestety nie miałem na to wiele czasu. Wszystkie miejsca wydawały mi się banalne i wiedziałem, że ktoś mnie w końcu znajdzie. Miałem coraz mniej czasu, a moje kolana były coraz bardziej, jak z waty. Z przerażenia nawet z oczu zaczęły płynąć mi łzy.
- Jimin myśl - powtarzałem sobie cicho, niemalże wyrywając sobie włosy z głowy.
Wtedy przypomniałem sobie jedną scenę z filmu i liczyłem na to, że też mi się to uda. Podszedłem, więc szybko do okna otwierając je na oścież, a sam planowałem się ukryć pod łóżkiem. Leżało na nim długie prześcieradło, co zasłoniłoby mnie całkowicie. I gdy już miałem się kłaść na ziemie, drzwi otworzyły się z impetem.
Od razu zasłoniłem usta dłonią, by nie zdradzić swojej pozycji. Choć musiałem przyznać było to wielce trudne, zwracając uwagę na okoliczności.
- Uciekł oknem?! - usłyszałem kobiecy głos, lecz nie należał on do matki mojego ukochanego, dlatego też podejrzewałem, że to może być jego siostra. Niestety nie miałem okazji długo z nią rozmawiać, dlatego nie pamiętam zbytnio jej barwy głosu.
A sam zacząłem dosłownie centymetr po centymetrze wtaczać się pod łóżko. Lecz gdy usłyszałem kroki, gdzie ktoś kierował się w stronę okna, zacząłem panikować. Zrobiło mi się nagle gorąco, jednak nie mogłem się poddać. I dosłownie w ostatniej chwili znalazłem się pod meblem.
Cały czas przyciskałem dłoń do ust, starając się przy okazji starając się wyrównać oddech.
- Mieliście zabezpieczyć wszystkie okna! Czy naprawdę trudno choć raz mnie posłuchać?
- Na szczęście nie uciekłby daleko.
Na te słowa zamarłem. Miałem wrażenie, że wcale nie dali nabrać się na ten trik z oknem. Nie chciałem jeszcze umierać, miałem tyle planów na przyszłość, tyle marzeń do spełniania wraz z Jungkookiem. Właśnie... Czyli mój ukochany też chwycił za broń i mnie chce zabić?
Analizując teraz krok po kroku wszystko, teraz rozumiałem, czemu wydawali mi się wszyscy tacy spięci. Wpakowałem się w najbardziej popierdoloną rodzinkę, jaką mogłem sobie wyobrazić. A myślałem, że w tym życiu nic gorszego niż sierociniec mnie nie spotka, a tu proszę psychopatyczni mordercy czyhają na mnie w każdym rogu tego domu. Po prostu cudownie.
Uspokojenie oddechu w tamtym momencie naprawdę graniczyło z cudem, lecz zależało od tego moje życie. Wytężyłem słuch, nasłuchując konwersacji oraz kroków i mogłem dziękować Bogu, że dali się nabrać na ten trik.
Gdy wszystko ucichło, wyszedłem spod łóżka, bo wiedziałem, że prędzej czy później zaczną przeszukiwać cały dom i moja kryjówka nie będzie już taka bezpieczna. Wyjrzałem nawet przez okno, by zobaczyć, czy może faktycznie to nie jest moja przepustka do wolności. Niestety jednak strome zadaszenie nie sprzyjałoby mi w poruszaniu się po nim. Musiałem, więc darować sobie ten pomysł.
Labirynt korytarzy nie miał końca, przez co już dostawałem dosłownej kurwicy. Nie odróżniałem powoli parteru od drugiego piętra i nie wiedziałem, w którą stronę się udać, a przede wszystkim czego tak naprawdę szukać.
- Jimin... - usłyszałem swoje imię w tej cudownej tonacji, którą tak kochałem słuchać.
Odwróciłem się w stronę ukochanego, lecz to co zauważyłem, nie było widokiem, który chciałbym widzieć. Dlatego gdy Jungkook zaczął zbliżać się do mnie ze strzelbą w rękach, łzy samoistnie zaczęły spływały po moich zakrwawionych policzkach, straszliwie się bałem, w końcu nie miałem zamiaru umierać.
- Kochanie - zacząłem się cofać, a mój głos tak bardzo się łamał, że ledwo z siebie potrafiłem coś wyrzucić - Proszę nie rób tego... - wyciągnąłem lekko przed siebie dłonie, chcąc jakoś się zasłonić - Myślałem, że mnie kochasz... - gdy moje plecy zetknęły się ze ścianą, byłem jeszcze bardziej przerażony. Nie miałem już drogi ucieczki. Czułem, jak moje ciało dygocze.
Serca waliło mi jak oszalałe, chcąc zaraz wyskoczyć z mojej piersi, a mój oddech stał się na tyle płytki, że zastanawiałem się, czy szybciej się nie uduszę, niżeli Jungkook wymierzy we mnie bronią.
- Ciii - szepnął, dotykając mojego policzka, a ja spojrzałem w jego oczy - Skarbie - przytulił mnie do swojej klatki piersiowej - Nie skrzywdzę Cię - w pierwszej chwili nie wiedziałem, czy mu wierzyć, ale nigdy też mnie nie okłamał - Jesteś przecież całym moim światem - szepnął mi do ucha, zaraz całując w głowę.
Musiał mówić prawdę... Przecież nie raz mi mówił, że mnie kocha, więc nie chce mojej śmierci, prawda? Choć teraz już niczego nie jestem pewny. A jeśli to podstęp i zaraz jak oddam uścisk, skończę z dziurą w brzuchu?
Nie zdążyłem nawet zareagować, gdy złapał mnie za rękę i pociągnął mnie w nieznanym dla mnie kierunku. Przez co trafiliśmy do piwnicy, albo raczej czegoś na wzór katakumb.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie - złapał moją głowę w swoje dłonie, bym nie uciekał wzrokiem od niego i skupił na nim swoją całą uwagę. Było to jednak trudne, moje życie było zagrożone w każdej sekundzie, więc jak miałem się uspokoić?
- Nie dam Ci tu umrzeć, jasne? - skinąłem niepewnie głową.
Tylko ciekawe jak chce to zrobić, skoro jesteśmy we dwóch przeciwko rodzinie Jungkooka, która nie składa się z 2 czy 3 osób, a nawet i to jest za duża liczba. Dodatkowo przecież mój mąż też ma mnie "znaleźć".
- Musisz przeżyć jeszcze 4 i pół godziny, a wtedy zabierzemy rzeczy, wyjedziemy stąd i nawet tu na święta nie zawitamy.
- Łatwo mówić, przeżyj prawie 5 godzin, skoro goni Cię jakieś 9 osób ze strzelbami w dłoniach...
- Przeżyłeś już i tak długo.
- I nie chce umierać - powiedziałem, starając się powstrzymać szloch.
- Kochanie - przytulił mnie do siebie - Jeśli będzie trzeba, to wybije całą swoją rodzinę, bylebyś ty przeżył.
- Więc naprawdę musisz mnie kochać - zaśmiałem się cicho, bo mimo, że jego słowa były okrutne, to podniosły mnie na duchu, dając, mam nadzieję, że niezłudną wiarę, że wyjdę z tego cało.
- Inaczej nie oświadczyłbym się - odsunął mnie od siebie, całując od razu - Musisz się dostać do pomieszczenia, w którym wybierałeś grę. Tam są różne bronie, którymi się ochronisz.
- Jungkook... Przecież nie będę strzelał do twojej rodziny...
- A oni do Ciebie mogą?
- Nie jestem jak twoja rodzina...
- Masz racje, ale... To nie oznacza, że nie możesz się bronić.
Jak miałbym wymierzyć do jakiegokolwiek człowieka bronią? Nie potrafiłbym nikogo skrzywdzić, nawet inny by chcieli zrobić mi krzywdę. Jednak stawałem przed wyborem: Obrona własna bądź śmierć.
- J-Jak mam się tam dostać... - powiedziałem w końcu, choć może w międzyczasie znajdę lepszą alternatywę do obrony siłowej?
- Musisz iść tym korytarzem do samego końca, ale uważaj, bo drzwi jakimi wyjdziesz prowadzą na korytarz tuż przy schodach. Pamiętasz? To te schody, którymi prowadziłem Cię do mojego dawnego pokoju - kiwnąłem tylko lekką głową, przypominając sobie to rozmieszczenie - Stamtąd musisz się dostać do drugich drzwi na lewo. Będzie ciężko, bo moje rodzeństwo często tam przechodzi, ale spokojnie odwrócę ich uwagę. Wtedy ty biegnij tam, jak najszybciej i błagam... Uważaj na siebie kochanie.
- Nie narażasz tym siebie? Nie chce, by Ci się coś stało...
- O mnie się nie martw - kolejny raz mnie pocałował, jednak ten pocałunek smakował inaczej niż wszystkie. Gdyż czułem, że to będzie mój ostatni, jaki otrzymam w tym życiu.
- Dziękuję...
- Nie ma za co - uśmiechnął się, pokazując swoje królicze ząbki, do których miałem słabość - Idź już.
- Kocham Cię - powiedziałem, zanim się odwrócił.
- Ja Ciebie też - usłyszałem szept w odpowiedzi i nie przeciągając dłużej tej chwili, skierowałem się drogą, o której mówił mi Jungkook.
Będąc już niedaleko wyjścia, usłyszałem przytłumiony strzał. Miałem wtedy chwycić za klamkę, ale podskoczyłem w miejscu przerażony. Jedynie co się cieszę to to, że udało mi się nie krzyknąć. Jednak moje serce znowu przyśpieszyło rytmu, nie żeby przez cały czas nie zachowywało się, jakby uciekało przed wygłodniałymi psami.
Przyłożyłem ucho do drzwi, mając nadzieję, że choć trochę usłyszę, co się mogło stać. W pierwszej chwili pomyślałem o Jungkooku, by nie daj Boże to jemu coś się stało.
- Widziałem go! Tam pobiegł - usłyszałem przytłumiony krzyk mojego ukochanego, a zaraz po tym odgłosy uderzających butów o drewnianą podłogę.
Gdy kroki zdawały się oddalać, postanowiłem w końcu wyjść z ukrycia. Najciszej, jak tylko potrafiłem nacisnąłem klamkę, by następnie wręcz ślimaczym tempie otworzyć drzwi. Rozglądałem się co chwilę z duszą na ramieniu, jednak szczęście mnie nie opuszczało i korytarz był całkowicie pusty. Aczkolwiek nie zmniejszało to mojej ostrożności, gdy kierowałem się do odpowiedniego pomieszczenia.
Wchodząc już do środka, szczęka mi opadła. Nigdy nie spodziewałem się, że zobaczę w swoim życiu dosłownie ścianę, jak z jakiejś sali tortur. Wszędzie na ścianach, które wcześniej pokryte obrazami, wisiały różnorakie arsenały broni. Można, by wymieniać po kolei od noży po konkretne rodzaje broni palnej.
Na sam widok tego wszystkiego zrobiło mi się niedobrze, a myśl, że zaraz miałem sam wziąć jedną z tych rzeczy, przyprawiała mnie o zawał serca. Jednak co miałem zrobić? Niestety to wszystko rodziło kolejny problem. Gdyż najlepszą bronią będzie jakiś pistolet, lecz nie miałem wielkiego pojęcia, jak mam się takim czymś posługiwać.
Podszedłem do jednej z wystawek i zaczęłam przyglądać się temu wszystkiemu. Nadal do mnie to wszystko nie docierało, bo wydawało mi się to zbyt abstrakcyjne.
Spojrzałem jeszcze na zegarek, który zdawał się ledwo co ruszać wskazówkami. Minęło może niecałe 10 minut, odkąd Jungkook kazał mi tu przyjść, a ja czułem się jakby minęła spokojnie godzina, jak nie więcej. Jednak nie miałem co przeciągać tego wszystkiego i chwyciłem za pierwszą lepszą broń.
Starałem się ją przeładować, przypominając sobie jakiekolwiek filmy akcji, które oglądałem z ukochanym na sofie w naszym małym mieszkaniu. Teraz najchętniej przeniósłbym się do tych spokojnych czasów, gdy zjadałem niemalże sam całą czekoladę bez żadnych trosk.
Z moich rozmyślań wytrącił mnie dźwięk otwieranych drzwi, spojrzałem w ich kierunku z pewnością, że zobaczę w nich ukochanego. Jednakże nie miałem przez te kilka chwil pojęcia, jak bardzo się myliłem. Dosłownie każdy mój mięsień spiął się w sekundę, a momentalnie zaschło mi w gardle.
W drzwiach stanął jeden z braci Jungkooka, Junghyun. Nawet nie miałem okazji się schować, więc stanąłem twarzą w twarz ze swoim domniemam mordercą.
- Jimin - uśmiechnął się, zbliżając się w moją stronę. Zaś moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa i stałem, jak ten kołek nie mogąc się ruszyć - Zrobimy to szybko i bezboleśnie, co?
- Cz-czemu to robicie? Co ja wam zrobiłem?
- Wylosowałeś złą grę to wszystko.
Mówił, wyciągając zza paska nóż i rzucił się w moją stronę. Wtedy właśnie coś zaskoczyło w mym umyśle, by pozwolić nogom działać i uciekać, gdzie się dało. Jednak nie byłem na tyle szybki co starszy mężczyzna i po chwili leżałem na ziemi.
Zaczęliśmy się szarpać, bo z każdym ruchem byłem w coraz gorszej sytuacji. W końcu wymierzył nożem prosto w moją twarz. Nie miałem, jak odchylić głowy, więc jedynie co mogłem zrobić to zasłonięcie się przedramieniem.
Ostrze przebiło na wylot moją rękę, a na usta cisnęły mi się same przekleństwa. Krew kapała na moje i tak już zakrwawione policzki, a ból, który temu towarzyszył był na tyle silny, że doprowadzał mnie do zawrotów głowy.
I naprawdę nie wiem jakim cudem, ale zdołałem odepchnąć od siebie Junghyuna, niestety nóż dalej pozostawał w moim przedramieniu. Musiała tu zadziałać adrenalina, bo nigdy bym się nie spodziewał, że wyrwę sobie od tak nóż ze swojego ciała. Odrzuciłem ostrze na bok, gdy zaraz usłyszałem.
- No no proszę. Nie jesteś taki słaby, jak myślałem.
Tymi słowami dolał oliwy do ognia, bo nigdy bym się nie spodziewał od niego takiej wypowiedzi. Chcą wojny? Proszę bardzo zafunduje im ją, bo w końcu show must go on panie i panowie.
Rzuciliśmy się na siebie, dalej się szamocąc. Mogłem się też spodziewać, że brat mojego męża nie będzie byle jakim słabeuszem, dlatego raczej nie zdziwił mnie fakt, gdy uderzył mną o ścianę i zaczął przyduszać.
Łapałem tchu, ile tylko mogłem, szukając po omacku czegokolwiek, by móc się obronić. Wyciągałem rękę najdalej, jak się dało. Wtedy też uderzyłem w głowę przeciwnika prawdopodobnie wazonem, który roztrzaskał się w drobny mak. A ja w końcu mogłem zaczerpnąć głębszy oddech. Zataczając się wręcz, chwyciłem za kij bejsbolowy i gdy Junghyun się do mnie zbliżył, uderzyłem do z całej siły, jaka mi pozostała.
Wtedy już wpadłem w amok, bo gdy szwagier leżał na podłodze, zacząłem bez opamiętania uderzać tym kijem dalej. Na pewno łamałem mu kości czaszki, raz za razem zadając mu cios. Nawet nie zauważyłem, kiedy po moich policzkach zaczęły spływać łzy.
Przez całe swoje życie byłem dobrym człowiekiem. Sam nie przeszedłem zbyt wielu dobrych rzeczy, dlatego chciałem, by innym żyło się lepiej, przez co pomagałem, ile tylko mogłem. A teraz? Stoję nad zmasakrowanymi zwłokami człowieka, który parę godzin temu witał mnie serdecznie w rodzinie. Mogłem się usprawiedliwiać, że to nie moja wina? Że ja się tylko broniłem?
Moje mięśnie na całym ciele drżały, nie z przerażenia, a z wysiłku, w który włożyłem wiele energii. Przez co nawet kij, który do tej pory trzymałem zbyt mocno, upadł na podłogę, wydając przy tym charakterystyczny odgłos uderzenia drewna.
- Przepraszam... - szepnąłem cicho, czując z jednej strony ulgę, że chociaż jeden problem zniknął. I mimo że było to okropne, jednak wola przetrwania była większa.
Odwróciłem się, zabierając ze ściany pierwszą lepszą broń, bo jednak nie miałem zamiaru kolejny raz oberwać w tak bolesny sposób. Biorąc jeszcze nóż, rozerwałem koszulkę mojego szwagra, by móc obwiązać sobie nią rękę. Nie potrzebowałem jeszcze wykrwawienia się w środku śmiercionośnego cyrku.
Nie wiedziałem już, czy myślę trzeźwo czy nie, ale musiałem wydostać się z tego domu. W teorii było to przejście przez bardzo długi korytarz, lecz w praktyce było to pole minowe. Poza tym spodziewałem się, że drzwi będą zamknięte, gdyż to byłoby zbyt łatwe. A klucze zapewne ojciec Jungkooka miał przy sobie, dlatego niestety ta opcja trochę odpadała.
Zanim wyszedłem, spojrzałem jeszcze na zegarek, który pokazywał, że moje męki skończą się za 4 godziny. To zbyt długi czas, by usiąść i przeczekać. Poza tym co potem? Wszyscy rzucimy broń i usiądziemy do śniadania, jak każda normalna rodzina? Obiecuje, że nigdy więcej moja noga nie powstanie w tym domu... O ile przeżyje.
- Telefon - szepnąłem do siebie, gdy mnie olśniło w momencie.
Swoją komórkę zostawiłem w dawnym pokoju Jungkooka, więc tam postanowiłem się udać. Zadzwonię wtedy po policję i będę uratowany, przynajmniej taką miałem nadzieję.
Biorąc głęboki wdech, wyszedłem na korytarz, dalej rozglądając się na wszystkie strony. To, że jakimś cudem udało mi się zabić Junghyuna, nie oznacza, iż z resztą będzie tak łatwo. Instynkt podpowiadał mi, by trzymać się blisko ścian, by mieć zabezpieczone plecy w razie jakiegoś ataku.
O dziwo było spokojnie, przez co bałem się jeszcze bardziej, bo wiedziałem, że to tylko cisza przed burzą. Jednak nie miałem zamiaru dać za wygraną i teraz byłem gotowy niemalże na wszystko.
Wchodziłem po schodach, starając się, by nic nie zaskrzypiało. Nie chciałem w końcu zwracać na siebie czyjejś uwagi. Chwilę mi zajęło, przypominanie sobie, który pokój należał do mojego ukochanego, bo mózg postanowił zaprotestować akurat w tak ważnej chwili. Pamiętałem tylko tyle, że były to drzwi znajdujące się na prawo. Dlatego też podchodziłem do każdego z nich nasłuchując, czy ktoś nie jest środku.
Jednak pierwsze drzwi okazały się fiaskiem i musiałem iść dalej. Gdy miałem zamiar otworzyć następne drzwi, usłyszałem rozmowę, dochodzącą z głębi korytarza. Dosłownie doznałem kolejnego zawału tej nocy.
Przełknąłem głośno ślinę, po czym ześlizgnąłem się po ścianie, by kucnąć, chowając się przy okazji za niewielkim stoliczkiem. Nawet dla bezpieczeństwa przygotowałem broń, by od razu się obronić. Jednak to nie było potrzebne.
Widziałem, jak młodszy brat Jungkooka całował się z żoną Junghyuna. Bez żadnej krępacji, czy jakiegokolwiek wstydu, obściskiwali się na korytarzu. Coraz lepiej się zapowiada. Najgorsze jednak było to, że musiałem siedzieć na tym korytarzu, słuchając podnieconych westchnień, jakby mi mało wrażeń dostarczano dzisiejszej nocy.
W końcu jednak weszli do jednego z pokoi, by tam dokończyć, to co zaczęli. A ja postanowiłem wyeliminować kolejne zagrożenie za jednym razem. Para kochanków była tak sobą zajęta, że nawet nie zauważyli, kiedy po cichu zabrałem im klucze do pomieszczenia i zamknąłem ich razem. Oczywiście klucze zabrałem ze sobą, by tak szybko ich nie wypuścili.
Z lekką ulgą szukałem dalej, aż wreszcie Bóg postanowił się nade mną zlitować i pozwolił mi odnaleźć odpowiednie miejsce. Wpadłem tam niemalże z impetem, szukając swojego telefonu. Przeszukałem całą torbę, by pochwycić go w ręce.
Wykręciłem numer na policję i duchu cieszyłem się, jak małe dziecko. Wiedziałem, że moje męki powoli się kończą.
- Komenda społeczna policji, w czym mogę pomóc?
- Dzień dobry, moje nazwisko Park Jimin - powiedziałem na jednym wdechy, chcąc przekazać, jak najwięcej informacji. Podałem im dokładny adres oraz to, że napastnicy są uzbrojeni - Proszę się pośpieszyć...
Wtedy odwróciłem się w stronę drzwi, przez co telefon upadł na podłogę. Czy ja naprawdę miałem takiego pecha, by co chwilę wpadać na kogoś z tej pojebanej rodziny? W progu stał ojciec Jungkooka, który przyglądał mi się z uśmiechem.
- Oj Jimin Jimin - cmoknął, dalej się nie ruszając z miejsca - To tylko zabawa, czemu od razu dzwonisz na policje?
- Zabawa? Chcąc mnie zabić, to jest zabawa?
- A nie czujesz tej adrenaliny?
- Szczerze? Mam to w dupie! Chce stąd wyjść!
- Jeszcze masz Trzy i pół godziny - przeładował broń, celując nią we mnie - A liczyłem na to, że przeżyjesz, byłbyś naprawdę wspaniałym zięciem i Jungkook widać, że Cię kocha.
- Gdzie on jest? Gdzie jest Jungkook?
- Baliśmy się, że może Ci pomagać, więc teraz siedzi zamknięty.
- Nie zrobiliście mu krzywdy, prawda? - zadając to pytanie, bałem się okropnie.
- Krzywdę? Nie zrobiłbym tego własnemu synowi...
- Ale za to możesz zabić jego męża, tak?
- To co innego. Po prostu miałeś pecha i źle wylosowałeś - wymierzył we mnie bronią.
- Skoro Jungkook jest bezpieczny, to nic innego mi nie potrzeba - przełknąłem ślinę, wiedząc, że to koniec.
Stanąłem prosto, czekając na śmierć. Przymknąłem oczy, by przywołać sobie uśmiechniętą twarz ukochanego. To było zdecydowanie ta rzecz, którą chciałem zobaczyć przed śmiercią. Wtedy poczułem wrący ból w moim lewym boku, za który od razu się złapałem.
Zdziwił mnie fakt, że oberwałem w tak mało znaczące miejsce, zamiast w głowę czy serce, gdzie ojciec Jungkooka od razu, by mnie zabił. Chyba, że chciał się nade mną poznęcać. Jednak gdy podniosłem spojrzenie, widziałem, jak mój mąż szarpie się z rodzicem.
Teraz zrozumiałem, czemu nadal żyje, jednak ból, który mi towarzyszył, sprawiał, iż miałem ochotę umrzeć w tej chwili. Choć chyba myśl, że Jungkook może być zagrożony, dawała mi siły, by mu pomóc.
Podszedłem szybszym krokiem do obu Jeonów i wskoczyłem na plecy głowie rodziny, by jakoś go obezwładnić. Próbował mnie zrzucić, lecz z marnym skutkiem, bo przez to nabrałem jeszcze więcej siły, aby walczyć. Ponownie adrenalina uderzyła mi do głowy i bez żadnych skrupułów robiłem wszystko, co mogłem.
Jednak nie spodziewałem się, że starszy z Jeonów podejdzie do szafki z szybką i z impetem uderzy w nią plecami. Syknąłem z bólu, czując miliony małych odłamków szkła, które bardzo chętnie przebijały moją skórę. Wtedy też puściłem się szyi ojca Jungkooka, przez co było jeszcze gorzej.
Mój mąż widząc to, uderzył rodzica z całej siły w twarz, a mężczyzna zatoczył się, tracąc równowagę. Co prawda od czasu do czasu Jungkook trenował boks, ale miał bardzo silne uderzenie, dlatego wcale nie dziwił mnie stan starszego.
- Znasz zasady Jungkook! - wydarł się mężczyzna, próbując zebrać siły.
- Znam, ale nie pozwolę wam zabić mojego męża!
- Tak? To po co nam go przedstawiałeś?! Wiedziałeś do czego to doprowadzi - słuchałem i w sumie przyznałem starszemu racje. Skoro Jungkook wiedział, że mogę zginąć, to czemu mnie tu zabrał?
- Miałem nadzieję, że nie wylosuje tej gry, jak reszta rodziny... Jest dla mnie najważniejszy, więc nic dziwnego, że chciałem byście go poznali!
W sumie też racja, że akurat ja byłem największym pechowcem świata i bardzo możliwe, że rozczuliłyby mnie słowa męża, gdyby nie okoliczności oraz ból teraz już całego ciała. Niemniej jednak Jungkook wiele razy opowiadał mi o swojej rodzinie, a raczej o ich stosunkach co do siebie i było widać, że dla niego rodzina stanowi ważny element w życiu.
- Dlatego proszę... Odpuśćmy...
- Nie ma mowy! Tradycja to tradycja! Trzeba go zabić!
Widziałem ten ból w oczach mojego męża, musiał stanąć teraz przed najważniejszym wyborem. Musiał poświęcić albo mnie albo swoją rodzinę.
- Wybieraj! - krzyknął ponownie starszy.
A Jungkook? Patrzył to na mnie, to na ojca, zastanawiając się, jak postąpić. Po chwili chwycił za broń i zaczął kierować się w moją stronę.
- J-Jungkook proszę... - wyszeptałem ledwo, czując, jak moje gardło zaciska się z każdą sekundą.
Naprawdę chciał mnie zabić?! Ja nie chciałem umierać i na pewno każdy w mojej sytuacji też, by nie chciał. To po co były te całe cyrki z próbą uratowania mnie? Po co się pytam?! Skoro i tak, by mnie zabił...
Próbowałem wstać, jednakże było to trudne, gdyż odłamki szła wbite w skórę, przesuwały się z każdym ruchem, co dodatkowo podrażniało rany. Wiedziałem, że jestem bez jakichkolwiek szans przeciwko dwóm facetom z bronią, oczywiście pomijając, że nie mogę nawet stanąć na nogach.
Jungkook kucnął przede mną i patrzył, jak po moich policzkach kolejny raz płyną łzy, które wyrażały ogromne cierpienie oraz strach, którego nie dało opisać się słowami.
- Musiałem wybrać... - powiedział, a ja na te słowa nie potrafiłem złapać oddechu, czując, że właśnie tak spędzam ostatnie sekundy swojego marnego życia.
Mogłem się pogodzić ze śmiercią, lecz nie umiałem. To było okrutne, że osoba, którą kochasz, chce zabić Cię bez zająknięcia.
Opuściłem głowę, nie mogąc patrzeć mu w oczy. Jednak walczyłem do samego końca, niestety z marnym skutkiem. Jedynie co poczułem to ramie mojego męża, które mnie otula. I oprócz bólu ramion, nie wiedziałem co czuć.
- Kocham Cię słonko - wyszeptał, a ja chciałem parsknąć śmiechem, lecz nie miałem na to siły.
Chwilę potem poczułem szarpnięcie, gdzie Jungkook przycisnął moją głowę do piersi, a dłonią zasłonił drugie ucho. Zacisnąłem mocno powieki, słysząc huk. Jednak wcale nie czułem się, jakbym odchodził z tego świata.
Otworzyłem oczy, mrugając kilkakrotnie, by upewnić się, że to co się dzieje to prawda. Wtedy zauważyłem starszego Jeona, który upadał na ziemię. A ze mnie wszystkie emocje uciekły jednym świstem.
- Przepraszam - usłyszałem po chwili - Jedynie tak mogłem się go pozbyć, bo stracił czujność.
- Nienawidzę Cię - wyszlochałem, wtulając się w jego klatkę piersiową.
- Wiem skarbie, wiem - pogłaskał mnie po głowie, by potem ją ucałować - Mówiłem, że wybiję całą rodzinę, jeśli będzie trzeba.
- Myślałem, że to tylko słowa... Zawsze mówiłeś, że rodzina najważniejsza.
- Jednak to ty jesteś moim całym światem.
- Tylko proszę... Nie doprowadzaj mnie do kolejnego zawału, bo tego nie przeżyje... - wycierałem łzy z policzków, lecz było to trudne - N-Niedługo będzie tu policja...
- Zadzwoniłeś na policję?
- Udało mi się, zanim twój ojciec mnie dorwał...
- Czyli musimy poczekać jeszcze z 30 minut.
- Tak długo?
- Zauważyłeś chyba, że mieszkamy na uboczu...
- Lepsze 30 minut niż 3 godziny...
- Musimy Cię opatrzyć...
- Przydałoby się...
Przebita ręka, postrzelony bok i całe plecy pocięte, niezły wynik jak na 3 godziny zabawy w chowanego. Jednak mogłem się cieszyć, że tylko tyle mogłem zaliczyć do swojej listy.
Jungkook kazał mi się stąd nie ruszać, gdy sam pójdzie po apteczkę. I tak też zrobiłem, siedziałem grzecznie schowany w kącie, czekając, aż mój ukochany wróci. Myślałem wtedy o tym wszystkim co się tu wydarzyło. Na pewno to mnie odmieni. Nie będę już tym samym człowiekiem, jakim byłem parę godzin temu.
Mogłem też nazwać się szczęściarzem i pechowcem w jednym. Mimo wszystko wiem, że przeorganizuje całe swoje dotychczasowe życie. Zacznę robić to, na co nigdy nie miałem czasu, bo wymyślałem nieistniejące wymówki. Byt ludzki jest zbyt kruchy, by marnować go na siedzenie i patrzenie się w ścianę, bo to jest bezpieczniejsze. Raczej nic gorszego w życiu mnie nie spotka, niż horror w realu.
Gdy drzwi się otworzyły, skuliłem się jeszcze bardziej, lecz jak tylko ujrzałem ukochanego, który zamknął wejście na klucz, odetchnąłem z ulgą. Opatrzył on moje rany, cały czas przepraszając za wszystko.
W końcu słyszeliśmy policyjne syreny i czułem się, jakbym właśnie dotknął nieba. Stałem się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, bo mój koszmar w końcu się skończył. Mężczyźni w mundurach wyprowadzili nas z domu i po wstępnych oględzinach, usiadłem na schodach przed drzwiami wejściowymi.
Jeden z ratowników okrył mnie kocem, próbując zadawać jakieś pytania. Ja jednak słyszałem wszystko, jak przez wodę i nic do mnie nie docierało, aż w końcu ktoś koło mnie usiadł. Spojrzałem w kierunku towarzysza i uśmiechnąłem się słodko, widząc swojego męża. Otulił mnie ramieniem i przyciągnął bliżej siebie.
- To już koniec... - szepnął, a ja w jego głosie wyczułem niepewność i strach.
- Kupimy mieszkanie w mieście? - powiedziałem, jak gdyby nigdy nic, jakbyśmy wcale przed chwilą nie wybili jego całej rodziny. Gdyż wiedziałem, że jego uczucia związane są z możliwością mojego odejścia od niego. Jednak mimo psychopatycznej rodzinki, Jungkook stanął po mojej stronie. Poza tym nie umiałbym odebrać mu mojego serca, które ofiarowałem mu już jakiś czas temu.
- Oczywiście, tylko ty i ja.
Po tych słowach pocałował mnie czule, a ja oddałem pocałunek. Oboje byliśmy brudni, niezbyt świeżsi, a na dodatek umazani krwią. Jednak ten czuły gest smakował o wiele lepiej, bo wiedziałem, że jednak nie jest on ostatni.
/////
Witajcie moje słodkie herbatniczki!
Mam nadzieję, że dobrze bawicie się w tej upiorny dzień <3 Pamiętajcie tylko, by na siebie uważać~
Kocham Was i zapraszam już (prawdopodobnie) za tydzień do nowego ff "Red Line" z Jikook soulmate au <3
Do następnego słodziaki~!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro