Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3 - Eric

14 maja

Westchnąłem zmęczony, gdy po skończonym obchodzie wracałem do swojej kwatery. Ledwie zaczął się maj, a temperatury skakały niemiłosiernie. Na termometrach pokazywało około siedemnastu stopni, a, niestety, Schatteni musieli zawsze się pokazywać w pełnym umundurowaniu. Te stroje nie należały do najcieńszych. W szczególności płaszcz, który też swoje ważył. Na szczęście nie trzeba było mieć wciąż nałożonej maski, bo bym się udusił. Miałem tylko nadzieję, że nikt nie czuł woni potu wydobywającej się spod materiału.

Potrzebuję relaksującego prysznica...

Zaszedłem do kwater i już na wejściu zrzuciłem z siebie płaszcz. Wziąłem go pod pachę, po czym ruszyłem szybkim krokiem w stronę swojego pokoju. Mnie ulokowano na pierwszym piętrze. Przechodząc przez szeroki korytarz pełny bordowego odcienia, nie spotkałem żadnego z braci. Wszedłem po drewnianych, kręconych schodach z lekkim trudem. Definitywnie potrzebowałem odpoczynku. Następny obchód miałem za cztery godziny. To wystarczająco czasu, o ile ktoś nie postanowi przerwać mi drzemki.

Już otwierałem drzwi z myślą, że za moment przebiorę się w coś wygodniejszego, gdy usłyszałem po swojej prawej:

— Eric, jest sprawa.

Wziąłem głęboki wdech. Spojrzałem na nieco niższego chłopaka. Nie pamiętałem imienia. Miałem wyjątkowo słabą pamięć do nich. Z tego też powodu preferowałem zwracanie się do wszystkich per bracie.

— Czy może zaczekać? — spytałem spokojnie. — Naprawdę jestem zmęczony.

— Myślę, że to cię ucieszy. — Uśmiechnął się. — Znaleźliśmy Donovana.

Otworzyłem szerzej oczy. Jeszcze przez chwilę wieść nie docierała do mnie, ale nie zdołałem pohamować radości, gdy w końcu zrozumiałem, że dwa miesiące poszukiwań nie były na marne.

Zakładając, że Donovan zgodzi się przyjechać...

Zaprosiłem chłopaka do pokoju, żeby nie rozmawiać na korytarzu i nie zakłócać spokoju innych. W szczególności Starszyzny.

— Gdzie on jest? — wyskoczyłem, będąc niemal gotowym, żeby szukać sposobu na przekonanie Donovana, żeby wrócił na jakiś czas.

Chłopak podszedł do rozłożonej mapy. Wskazał mi palcem na obszar znajdujący się bardzo blisko granicy kraju. Zaniemówiłem.

— Nie ma tej wioski na mapie ogólnej, ale trafiliśmy na trop. W Quirz, a konkretniej w tamtejszej lecznicy, zrobiło się głośno na temat uzdolnionego wampira-lekarza. Najwyraźniej im to nie przeszkadza.

Miejsce, gdzie jako wampir może żyć w spokoju... Aż chciałoby się wprowadzić tam porządek...

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, ale wyglądało na to, że moja reakcja była wystarczająca.

— Myślisz, że będzie mu się chciało jechać taki kawał drogi? — zapytał nagle chłopak.

— Zaczynam w to wątpić...

— Musisz go dobrze przekonać — zauważył.

— Pomyślę nad tym. Spisaliście się, naprawdę wam dziękuję.

— Myślę, że zasponsorowanie dobrego obiadu to będzie wystarczające podziękowanie.

— Zbankrutuję...

— Żartuję, oczywiście. Powodzenia z przekonywaniem i do zobaczenia na mszy za godzinę — odparł wesoło, po czym opuścił pokój.

Boże, zapomniałem o niej... Przecież jej nie opuszczę... Wezmę tylko prysznic i tam pójdę.

Przez cały czas myślałem, co mógłbym napisać w liście do Donovana. Po umyciu się miałem wystarczająco czasu, żeby usiąść z piórem w ręku i tworzyć pierwsze szkice. Początkowo chciałem wspomnieć o możliwym wspólniku Samuela, ale wciąż mi to nie pasowało. To zbyt poufna informacja, żeby dzielić się z nią w ten sposób. Lepiej, żeby to usłyszał, gdy już zajedzie do Diliq.

Tylko że zupełnie pominięcie tego wątku też nie grało roli. Potrzebowałem go, żeby przekonać Donovana do powrotu.

Stukałem piórem o blat, starając się wymyślić idealną treść. Jednocześnie spoglądałem na czas. Gdybym się pospieszył, zdążyłbym to jeszcze wysłać przed mszą. Chociaż nie. Wolałem zrobić to na spokojnie. Odłożyłem kartkę. Postanowiłem się położyć, gdyż zmęczenie przeszkadzało mi z każdą chwilą coraz bardziej.

Niestety, przysnąłem.

Gdy się obudziłem, natychmiast się zerwałem i spojrzałem na godzinę. Minęło półtorej godziny. To oznaczało jedno. Przegapiłem nabożeństwo. Nie mogłem tam wejść spóźniony. Tak nie wypadało. Złapałem się za głowę. Jak do tego doszło? Tak mi zależało, żeby tam pójść, bo to niezwykle ważna chwila.

Padłem ponownie na plecy. Bóg mi tego nie wybaczy. Na pewno sprowadzi kolejne plagi.

Nie, Eric, uspokój się. Raz opuściłeś kazanie, świat się od tego nie skończy... Chyba...

Skoro i tak prawdopodobnie nie znajdę się na mszy, powinienem się zastanowić ponownie nad tym, co napisać w liście do Donovana. Nie mogłem zdradzić w nim zbyt wielu informacji, ale z drugiej strony musiałem coś napomnieć. najlepiej bym zrobił, gdybym ujął to wszystko jak najbardziej ogólnikowo i dodał, że wyjaśniłbym mu wszystko dokładniej, jeżeli postanowi się zjawić.

Podniosłem się, podszedłem do biurka. Złapałem za papier oraz pióro. W ciągu kilku sekund miałem już pierwsze zdania, gdzie przeprosiłem za przerwanie mu spokoju i pobieżnie ująłem, co działo się w Diliq. Miałem przy tym nadzieję, że jakoś go to poruszy. Jakby na to nie spojrzeć, w tym mieście się urodził, żył, znajdowała się tu jego rodzina. W jakimś stopniu, nawet jeśli byłby znikomy, na pewno zależało mu na tym miejscu.

Skończywszy, przeczytałem pismo dwukrotnie, zastanawiając się, czy na pewno zawarłem wszystko, co mogłem. Ostatecznie dodałem na końcu dopisek, a kolejno zacząłem szukać koperty. Miałem zapisać adres lecznicy, gdy uświadomiłem sobie jedno.

Gdzie ona dokładnie się znajduje?

Potrzebowałem tego chłopaka, który przyniósł mi wcześniej wielkie wieści. Pokazywał na mapie, gdzie mniej więcej znajdowała się wioska, gdzie osiedlił się Donovan, więc musiał znać adres kliniki.

Spojrzałem na godzinę. Zauważyłem, że wkrótce miała się kończyć msza, a to znaczyło, że istniała szansa złapania go zaraz po niej. Z tego powodu też złapałem za płaszcz i list, by kolejno wyjść z kwatery. Potrzebowałem informacji.

Gdy znalazłem się przy katedrze, trafiłem akurat na moment, gdy wychodzili z niej ludzie. Stanąłem bardziej z boku, czekając na młodego Schattena. Nim się obejrzałem, dostrzegłem go. Nie tylko mnie irytowały grube ubrania, czegoś świadczyło odciąganie materiału kołnierza. Zauważył mnie, dlatego przywołałem go gestem ręki.

— Eric.

— Mam do ciebie pytanie — zacząłem bez żadnych formalności.

Zmieszał się lekko.

— Tak?

— Powiedziałeś wcześniej, że znaleziono Donovana w Quirz, ale nie wspomniałeś dokładnego położenia lecznicy. Muszę je znać, żeby wysłać list.

Szerzej uchylił powieki, uświadamiając sobie, że opuścił tę informację. Od razu zaczął mnie przepraszać za utrudnianie pracy, na co starałem się go uspokoić, bo jednak nie chciałem wywoływać scen pod katedrą, skąd właśnie wychodzili bracia i obywatele. Szybko podał mi nazwę kolejnej wioski, dlatego zacząłem grzebać w kieszeni, mając nadzieję, że posiadałem przy sobie coś do pisania. Na moje szczęście chłopak mnie poratował.

Czym prędzej zapisałem ponownie powtórzony adres, po czym mu podziękowałem i oddaliłem się w stronę najbliżej stojącej skrzynki na listy, gdzie wrzuciłem korespondencję. W duchu się modliłem, aby Donovan zgodził się pomóc. Mówił, że udzieli raty, gdyby wymagała tego sytuacja, ale wątpiłem, żeby podjął taką decyzję pochopnie.

Uniosłem wzrok na niebo.

Boże, błagam, spraw, aby się zgodził... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro