Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♣ viginti trium

Zasadniczym elementem mojego życia, który będzie tam chyba na zawsze, są wredne pobudki. Rzadko budziłam się sama o dowolnej porze. W domu dziecka zawsze budziła nas głośna kołatka siostry przełożonej. Jako że byłam już wtedy małym diabłem i łaziłam w nocy po lesie, nie byłam wyspana. Trzy lata z Eve sprawiły, że leniwe leżenie w łóżku nie było możliwe, bo demonica, kiedy chciała mojej porządnej pobudki, z lubością dopuszczała do mnie wrzaski potępionych ludzi przebywających w piekle. Dwa lata w ośrodku opętanych nauczyły mnie, że w dowolny dzień do pokoju może wejść Hallam i obudzić mnie dość ostro, by zaprowadzić na egzorcyzmy, które i tak nie działały.

I przysięgam na własną potępioną duszę, że inkwizytor zostanie przeze mnie rozerwany na strzępy za to, że przerwał mi sen, budząc bardzo, bardzo nieprzyjemnie. Zerwanie ze mnie kołdry i oblanie wodą - na szczęście zwykłą - nie jest przyjemne, wiedziałam z doświadczenia, które przyszło tego ranka.

- Co tu się dzieje, do kurwy? - wrzasnęłam, łapiąc powietrze. Zaraz umrę na hipotermię. Odgarnęłam mokre włosy z twarzy, patrząc na inkwizytora morderczym spojrzeniem. Eve była tak wściekła jak ja, bo moje oczy zdążyła zalać czerń.

- Co ty tu robisz? - zapytał mnie Ruthven.

- No nie wiem, pewnie śpię!

- Powinnaś być teraz w celi w lochach - odparł. Kiwnął na swojego strażnika, który odsunął się. Trzymał w rękach puste wiadro. Wbiłam wzrok w jego twarz, zapamiętując go na przyszłość. Ten miał cały czas obojętny wyraz twarzy, ale w jego oczach mignęła niepewność.

- Ale jestem tutaj. - Wycisnęłam wodę z włosów i koszulki na podłogę. - I zostanę. Cela mnie nie złamie.

- Może nie cela. Ale coś innego... - powiedział powoli inkwizytor, sięgając spokojnie do kieszeni. Mimowolnie się spięłam, co zauważył od razu. Na jego twarzy pojawił się zwycięski uśmiech.

- Od czego tu jesteś? - spytałam go zimno. - Od pomocy nam? Ludziom? Bo nic nie robisz w tym kierunku. Rozmawiasz ze mną, nie moją lokatorką. I to ja czuję ból. Ja czuję wszystko. Ona może z łatwością się od tego odgrodzić.

W trakcie moich słów szyderstwo z twarzy Ruthvena zniknęło. Pojawił się smutek.

- I co? - zaśmiałam się drwiąco. Wstałam z łóżka i podeszłam do niego. Musiałam podnieść głowę, by spojrzeć mu w oczy. - Widzisz to? Nie jesteś...

Uderzył mnie. I to nie był Ruthven, ale ktoś inny.

To był jego strażnik. Rzucił wiadrem w bok i uderzył mnie pięścią w twarz. Zatoczyłam się do tyłu i prawie upadłam. A złapał mnie sam inkwizytor. Objął ramieniem i posadził na łóżku. Oszołomiona uderzeniem nawet nie zaprotestowałam. Mogłam jedynie patrzeć, co się dzieje.

- Czy wydałem ci takie polecenie? - Inkwizytor był wyższy od strażnika, który był wyraźnie zdenerwowany reakcją swojego pana.

- Ja... - wybełkotał.

- Czy pozwoliłem ci dotknąć jej chociaż palcem? - warknął inkwizytor. - Dostałeś jedno polecenie, wykonałeś je. Nie zagrażała ani mi, ani nikomu!

Eve w mojej głowie prychnęła. Miałam ochotę zrobić to samo. Dotknęłam oka, gdzie opuchlizna szybko się pojawiła, ale równie szybko znikała. Wczorajsze spotkanie z Zaynem dało dobre efekty.

- Musisz oszczędzać energię - pouczyła mnie Eve. - Nie wiadomo, jak często będzie okazja do spotkania z Zaynem.

- Wiem - mruknęłam.

- Odejdź - usłyszałam gniewny głos inkwizytora. - Zamień się miejscem z Robertem.

Kim był Robert?

- To jeden z robotników, którzy przekopują cały teren ośrodka w poszukiwaniu sacrum - mruknęła Eve. Uśmiechnęłam się złośliwie i dopilnowałam, by strażnik to zobaczył. Upadek z pozycji ochroniarza na pracownika fizycznego. Naprawdę smutne, chyba powinnam uronić łezkę. Jego oczy błysnęły gniewnie, ale nie protestował przeciwko poleceniu wydanemu przez swojego pana. Posłusznie wyszedł z mojej celi. Jak piesek. Pomachałam mu na pożegnanie.

Nie no, Eve, koniec złośliwości.

- Zachowujesz się jak dziecko - zauważył inkwizytor.

- Wiem. - Uśmiechnęłam się wesoło. - A jeśli cię to drażni, to mogę być jeszcze gorsza.

- Och, w to nie wątpię - odparł. - Znam to.

Uniosłam brew. Nie miałam bladego pojęcia, o co mu chodziło. A może miałam.

- Czyżbyś straciła język w ustach? - Inkwizytor był rozbawiony moim milczeniem. - Wysusz się i przebierz, potem coś zjedz. Za dwie godziny mój strażnik przyprowadzi cię do mnie.

- Po co? Czyżbyś coś odkrył?

- Owszem. Dwie godziny. Wtedy sobie wszystko wyjaśnimy, między innymi to, dlaczego przeprowadzono cię z lochów tu.

Po tych słowach inkwizytor wyszedł, a drugi strażnik poszedł zaraz za nim. Skrzywiłam się. Drażniło mnie to, że był w klasztorze i wypytywał tam. A teraz pewnie wie o mnie znacznie więcej.

- I to jest wystarczającym powodem, żebyśmy przegrzebali jego pokój - powiedziała ostro Eve. - Twoja Geillis go zlokalizuje, a my się tam włamiemy. Azam albo Zayn ci pomogą. Mają największą moc.

- Dobra. - Wstałam. - Ogarnę się szybko. Geillis raczej będzie na stołówce. Lecimy.

Zabrałam ubrania, które jak zawsze leżały na krześle i wyszłam z celi. Ku mojemu zdziwieniu nie było tam Hallama. Stał tam drugi strażnik, który zawsze zastępował mojego właściwego, kiedy nie mógł tu być.

- Gdzie Hallam? - spytałam gniewnie.

- Nie ma go dziś - burknął strażnik. Nie lubił mnie. I czuł strach. Wciąż, po dwóch latach.

Wzruszyłam ramionami, co spotkało się z jego zaskoczeniem. Nie lubiłam być pilnowana przez kogoś innego od Hallama. I zawsze się awanturowałam. Ale dziś nie miałam ani czasu, ani ochoty. Dlatego bez protestu, choć zirytowana, poszłam do łazienki. Szybko się ubrałam i ogarnęłam. Potem skierowaliśmy się na stołówkę. Zabrałam pierwszą rzecz, jaka wpadła mi w oko - zwykłe płatki - i poszłam do stolika, gdzie siedziała Geillis. Z Zaynem. Czyli Azam nadal był w lochach.

- No proszę, żyjesz - powiedziała trzynastolatka. Rude włosy miała związane z tyłu. Patrzyła na mnie z ciekawością. Nie skomentowała stanu moich ramion.

- Kto by się spodziewał? - Wzruszyłam ramionami. - Musisz coś robić.

- A dokładniej? - Nachyliła się do mnie.

- Muszę wiedzieć, gdzie inkwizytor ma wszystkie swoje rzeczy. Potrzebuję w nich pogrzebać.

- Kogo? - zakpiła dziewczynka.

- Jego samego.

- Do kolacji powinnam to mieć. Powodzenia we włamywaniu się tam.

- Jakoś sobie poradzę. Z tobą - zwróciłam się do Zayna, który wzruszył ramionami.

- Jasne, wykorzystuj mnie cały czas.

- Odezwał się - odparłam sarkastycznie.

Geillis zakaszlała teatralnie. Chyba nie podobał się jej temat, jaki został poruszony przy jedzeniu. 

- Ja tu jem. - Pokazała na swoje kanapki.

- Ok, ok. - Uniosłam dłonie do góry i zajęłam się swoim jedzeniem.

Zayn przysunął się do mnie.

- Jak niby ja mam ci pomóc? - syknął.

- Nie dam rady wejść tam niezauważona - wytłumaczyłam mu szybko. - Wiem, że znasz jakieś sztuczki.

W odpowiedzi Zayn uśmiechnął się tajemniczo. Czyli znał. Wspaniale. 

- Nawet nie wiesz, jakie.

To zabrzmiało tak dwuznacznie.

Geillis westchnęła, słysząc naszą rozmowę. Skończyła swoje jedzenie i wstała.

- Do wieczora - szepnęła. Spojrzała na mnie porozumiewawczo, a ja skinęłam głową, uśmiechając się leniwie. Do wieczora będę mogła planować, jak skopać inkwizytorowi tyłek. Razem z Zaynem.

Do wieczora. Miałam nadzieję, że go dożyję. Bo za godzinę czekała mnie niezła rozmowa z moim możliwym tatusiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro