Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♣ viginti septem

Tylko jedna osoba podejrzewała, że inkwizytor tatulkiem Marsali nie jest XD 

I dzianks za miejsce w pierwszej setce :D

Ha, zgadujcie, z kim się dziś widziałam B)


Usiadłam na wielkim fotelu należącym do inkwizytora, bo nogi się pode mną uginały. Z szokiem dostrzegłam, że moje dłonie drżały. Zacisnęłam je w pięści i oparłam na udach.

To było niemożliwe. Hallam nie mógł być moim ojcem. Przecież... jaka była różnica wieku między nami? Powiedział mi kiedyś, że ma czterdzieści dziewięć lat.

- Hallam ma czterdzieści dziewięć lat - powiedziałam słabo. - Fiona urodziła się w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym. 

- Marsali - odezwała się nerwowo Eve.

- Mogła mieć niecałe osiemnaście lat, gdy mnie urodziła... - mówiłam dalej - a on miał wtedy prawie trzydzieści. Kurwa, co oni kombinowali?

- Zadawałem sobie to samo pytanie - rozległ się głos. Oboje z Zaynem drgnęliśmy, kiedy spojrzeliśmy na drzwi. Nie zauważyliśmy, kiedy inkwizytor pojawił się w gabinecie. Sam.

O kurwa, jak długo tam stał? Jeśli był tam dłużej niż dziesięć minut... co za zboczeniec.

- Nie wolno podsłuchiwać - rzuciłam złośliwie. 

- Próbowałam cię ostrzec - burknęła Eve.

- Grzebać w czyichś rzeczach też nie - odparł Ruthven. Wpatrywałam się uważnie w jego twarz, wszystkie detale. Te włosy... szare, jak moje. Z białymi pasmami. Podobne brwi. Zapadłe policzki.

Wstałam i stanęłam obok Zayna. Inkwizytor był sam, podsunęła mi pewną myśl Eve. Mogliśmy zrobić coś dobrego dla demonów. Ja i Zayn kontra jeden inkwizytor. Nasze moce...

Nie. To będzie potem. Musiałam poznać prawdę. Odsunęłam inne cele na bok, skupiona wyłącznie na swojej przeszłości, która mnie męczyła.

- Nawet o tym nie myśl, Marsali - odezwał się spokojnie Ruthven. - To bezcelowe. Może nie mam tu strażników, ale nie jestem bezbronny. Nie poradzicie sobie.

- O co w tym chodzi? - zapytałam go ostrym tonem. - Kim ty jesteś?

- Chyba się domyśliłaś z tego wszystkiego. - Pokazał ręką na papiery. - Wbrew pozorom, jakie chcesz stworzyć, nie jesteś głupia. Łatwo rozwiązałaś tę zagadkę.

- Nie jesteś moim ojcem - stwierdziłam. Inkwizytor pokręcił głową.

- Miałem tylko jedną córkę. Zmarła ponad dziewiętnaście lat temu. Znajoma liczba, prawda?

- Fiona... - słowa ledwo przechodziły przez moje gardło. - Ona byłą moją matką. - Inkwizytor kiwnął głową. Wyglądał, jakby mu ulżyło. - A mój prawdziwy ojciec?

- Nie jest godny tego miana. - Na twarzy Ruthvena pojawiła się pogarda. - Uwiódł nastolatkę, którą miał się opiekować. Moja Fiona potrzebowała ochrony, a on... zawiódł.

- Przed czym miał ją chronić?

- To nie jest istotne - warknął inkwizytor. - Może Alexander Hallam jest twoim ojcem, ale już nie będzie miał z tobą kontaktu.

Zaraz, co? Hallam ma na imię Alexander? I dlaczego nie będzie miał ze mną więcej kontaktu?

- Niby dlaczego? - spytałam ostro.

- Bo to nie będzie miało sensu. Moja ochrona będzie miała na tobie oko. Na tym chłopaku też. - Pokazał głową na ponurego Zayna. - Ty, dziewczyno, wrócisz do swojego pokoju, a rano trafisz do innego. 

- A Zayn? 

Inkwizytor nie odpowiedział. Usłyszeliśmy kroki na schodach. Kilka - albo kilkanaście - osób kierowało się do gabinetu. Ruthven wyciągnął dziwny pistolet zza pazuchy.

- A teraz...

Zayn rzucił się przede mnie, żebym nie oberwała. Ale ja miałam w głowie jedną myśl - inkwizytor skupiał się na mnie, bo byłam jego wnuczką. W dodatku prawie taką samą, jak jego córka. Nie chciał skrzywdzić mnie, ale kogoś innego. Chciał pozbyć się demona z mojego ciała, żeby... żeby co? Mieć dziecko pod opieką?

Odepchnęłam Zayna i stanęłam przed nim, tyłem do inkwizytora.

- Co ty wyprawiasz, idiotko? - syknął Zayn.

- On mi nic nie zrobi - szepnęłam. - Mi nic nie grozi. A ja nie pozwolę, żeby zrobił coś tobie. - Położyłam dłonie na jego policzkach, a gniew zniknął z jego oczu, wyparty przez dziwne ciepło. Objął mnie w pasie i oparł czoło o moje.

Naszło nas na czułości w tamtym momencie. Też coś.

- Zabierzcie ich do pokoi - powiedział inkwizytor do strażników. Mówił do nich jeszcze coś, ale tak cicho, że musiałam porządnie się skupić, aby coś dosłyszeć. Odizolujcie od siebie. Jutro zabiorę oboje do lochu, widzę duże szanse. Oczyszczę ich.

Chyba zgłupiał. Spojrzałam w oczy Zayna.

- Azam wciąż jest w lochach - mruknął. - Pomoże nam.

- Do zobaczenia na dole - powiedziałam beztrosko i pocałowałam go w brodę, po czym odwróciłam się do strażników. - No dalej, powstrzymajcie mnie, bo jeszcze spalę to miejsce - zadrwiłam. Dwóch złapało mnie za ramiona. Nie stawiłam oporu. Kiedy przechodziliśmy obok inkwizytora, zatrzymałam się. - Nie radzę ci go krzywdzić, bo pożałujesz... dziadku.

W oczach Ruthvena pojawił się dziwny błysk. Uśmiechnął się chłodno.

- Nie musicie jej tak trzymać. Jeden z was wystarczy.

***

Rozejrzałam się po celi. Lochy. Sama przyjemność. 

Żartowałam. To miejsce było beznadziejne. A to, że gdzieś pode mną znajdowało się sacrum, też nie pomagało. Było na tyle potężne, że osłabiało mnie i Eve. Usiadłam na podłodze i oparłam się o ścianę. Nie wiedziałam, czego mam oczekiwać. Tortur? Głodzenia?

Było mi cholernie zimno. Jak co rano dostałam świeże ubranie. Dziś była to bluzka z długim rękawem i, jak prawie codziennie, dresy ze ściągaczami na kostkach. Zwykłe skarpetki i moje codzienne trampki dopełniały całości. Nie miałam bluzy, cholera. 

- Jest pewien sposób - zagaiła Eve. - Robiłaś coś podobnego wczoraj. Wiesz, o co mi chodzi, prawda?

Prawda. Dobrze wiedziałam. Zerknęłam w stronę krat, czy żaden strażnik nie czai się w pobliżu, po czym złączyłam razem dłonie i skupiłam się. Po kilku sekundach poczułam słabe ciepło. Delikatnie odsunęłam od siebie dłonie i uśmiechnęłam lekko, widząc mały płomień. Mały, lecz przez palce posyłał fale ciepła w całe ciało. Kiedy usłyszałam głośne kroki, zacisnęłam dłonie w pięści, pozwalając płomykowi zgasnąć. Ze swojego miejsca obserwowałam, jak dwóch strażników prowadzi jednego z opętanych. 

To był Zayn. Z rozgniewaną miną szedł, niemalże ciągnięty przez obstawę. Nie powiedział ani słowa, jedynie patrzył na nich z nienawiścią. Wepchnęli go do celi naprzeciwko mojej i zatrzasnęli kraty. Kiedy odeszli, Zayn z cichym przekleństwem kopnął w przeszkodę.

- I tak ich nie wykopiesz - odezwałam się. Zayn rozejrzał się zaskoczony. - Naprzeciwko.

W końcu mnie zobaczył.

- Długo tu jesteś? - spytał.

- Niedawno mnie przyprowadzono - odpowiedziałam. Wstałam i podeszłam do krat. Pomachałam beztrosko Zaynowi. Miał ponurą minę. Nie lubił tego miejsca. Nikt z nas nie lubił.

- Widzę, że jesteście w dobrych humorach.

Prychnęłam, kiedy inkwizytor w otoczeniu swojej gwardii przeszedł korytarzem w naszą stronę. Stanął między naszymi celami. Oparłam się leniwie o kraty.

- Kiedy zaczniesz nas oczyszczać? - zapytałam.

- Nie możemy się doczekać - dorzucił obojętnie Zayn.

- Nie musicie się tak niecierpliwić - powiedział spokojnie Ruthven. - Już zacząłem.

- To znaczy? - Uniosłam brew.

- To miejsce ma niezwykłą atmosferę. Czujecie? Sacrum, które znajduje się głęboko pod nami, promieniuje mocą na całe to miejsce. W szczególności lochy. Zastanawiam się, czy gdybym dał tu resztę opętanych, szybko mógłbym ich ocalić.

Zesztywniałam. Ruthven miał rację. Jego plan był dla niego idealny. Poszukiwał sacrum, miał do tego wielu robotników. A kiedy odnajdzie... jakaś wieść głosiła, że wystarczy dotknięcie opętanego przedmiotem, którego formy jeszcze nikt nie poznał, by wygnać demona. Centrum habebant nie zajmowało się całym legionem. Było nas niewielu. Może ponad setkę. A niektórzy mieli w sobie słabe demony. Kilka dni tu i wyparują.

- Jeśli sprowadzisz tu opętanych, razem skumulujemy moc i zniszczymy to miejsce - skłamałam. 

- Och, Marsali - inkwizytor pokręcił głową - nie zamierzam dawać tu wszystkich. Kilku na parę dni wystarczy. Mamy jeszcze czas, choć niezbyt dużo. Do Dualnej Pełni oczyszczę większość. Ten dzień nie będzie święceniem triumfów. Nie dla opętanych. 

Mierzyłam go obojętnym spojrzeniem, choć w środku czułam, jak wściekła demonica wyrywa się, próbując przejąć kontrolę nad ciałem i wyrwać kraty.

Nie, Eve. Musimy wymyślić coś innego.

- I na tym to będzie polegało? - upewniłam się. - Nic nie zrobisz?

- Sacrum jest świetnym rozwiązaniem. - Inkwizytor uśmiechnął się nieszczerze. - Zrobi szybko większość tego, nad czym się męczę czasem kilka tygodni. U was już się zaczyna. Miłego czekania.

Odszedł. A ja wymieniłam z Zaynem spojrzenia. Byliśmy w dupie. I musieliśmy coś wymyślić. Jak najszybciej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro