Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♣ viginti novem

Przepraszam. Kijowe. Jak cała ja. I lecę strasznie z akcją, przepraszam jeszcze raz.


Oczyścił innych. Co? Jak?

Inkwizytor spojrzał na nas obojętnie i obrócił się na pięcie, po czym skierował do schodów. Jak zawsze. Po rzuceniu bombą opuszczał nas z naszym gniewem i wątpliwościami.

Cholera jasna. Walnęłam dłonią o kraty i patrzyłam na oddalającego się inkwizytora. Krzyżował nam plany i wiedział o tym. No i miał z tego niemałą satysfakcję — wiedział o Dualnej Pełni, plus sukces zawodowy. Oczyścił kilka osób? Udało mu się wygnać demony z kilku ludzi? Nigdy nie widziałam, żeby byli stąd wyprowadzani. I nie słyszałam o tym.

Eve? Czy ty mi o czymś nie powiedziałaś?

— Mam złe przeczucia —  odezwała się ponuro demonica. — Nie bez powodu nie mogłam tego zobaczyć. Coś nas blokuje. Inna moc. Nie tylko sacrum. Boję się, że jakiś archanioł nie tylko pobłogosławił im broń, ale wciąż tu jest. 

Archanioł? Cały czas tu? Niemożliwe, wyczułybyśmy go. Ktokolwiek musiał to wiedzieć. Owszem, taki archanioł mógł błogosławić takie rzeczy jak woda, ostrza i inną broń, ale żeby zostawać na brudnym padole łez jako pomocnik inkwizytora? 

— Zayn? — zawołałam. — Wiedziałeś o tym? 

— A skąd mogłem wiedzieć? — odpowiedział pytaniem na pytanie. Widziałam, jak wzruszył ramionami. — Też się o tym teraz dowiedziałem.

— Cicho tam — warknął strażnik. 

Cholera. On nic nie wiedział, ja nic nie wiedziałam... nie miałam zamiaru wydzierać się na pół korytarza, żeby usłyszeć odpowiedź Azama, prawdopodobnie taką samą, jak ta Zayna. Westchnęłam i usiadłam na ziemi. Owinęłam nogi ramionami, zwijając się w kulkę przy ścianie. Zaczęłam żałować, że oddałam tartan. Było tu cholernie zimno. Ale trudno, co uczyniłam, nie może być cofnięte. Nie chciałam zniszczyć tartanu. Zamknęłam oczy. I wtedy usłyszałam kroki. Ktoś otwierał drzwi do mojej celi. Podniosłam jedną powiekę. Zobaczyłam wchodzącego strażnika, ale olałam go. 

— Idziemy — odezwał się, stając nade mną.

— Poproś — odparłam. Nie cierpiałam, kiedy ktoś wydawał mi polecenia. Jak psu. Spojrzałam na niego ze złością. Moje oczy w sekundę stały się czarne. Strażnik jednak nie czuł przede mną strachu.

— Wstawaj. Albo użyję wody święconej, podobno źle na ciebie działa. — Uśmiechnął się zwycięsko. Prychnęłam pogardliwie. Myślał, że będzie miał nade mną przewagę, bo... miał wodę święconą? Może i czułam ból związany z jej działaniem, ale nie zamierzałam się jej bać. 

— Gdzie zamierzasz mnie zaprowadzić? — spytałam.

— Do twojego pokoju. Do celi wrócicie za parę dni. Rozkaz inkwizytora.

— Ach, cóż za rozkosz i ulga — skomentowałam zjadliwie, podnosząc się z ziemi. Wzdrygnęłam się, czując krew nareszcie płynącą swobodnie w moich nogach. Owszem, posłuchałam strażnika i poszłam za nim. W końcu wolałam swój pokój od tego miejsca. Wyszłam na słabych nogach z celi i przeciągnęłam się, czując, jak coś lekko strzela w moich plecach. Ta cela naprzeciwko, gdzie dotychczas był Zayn, świeciła pustkami. Nie dosłownie, ciemno tam było.

Skierowałam się na górę ze strażnikiem. Grzecznie szłam do swojego pokoju. Chciałam skorzystać z tymczasowej wolności, jaką nam dawano. W ciągu pobytu w swoim dawnym lokum, a nie zimnych, cuchnących lochach musiałam nabrać energii. I przygotować się do ostatecznego starcia.

***

*Trzy tygodnie później*

Zostały dwa tygodnie do Dualnej Pełni. Przez cały okres trzech tygodni przebywałam w swoim pokoju, żyjąc tak, jak kiedyś, czyli spacerując, chodząc na sesje i siedząc na stołówce albo w korytarzu na parapecie z Geillis. Potajemnie ćwiczyłam kontrolowanie ognia, jaki miałam w sobie. Inni także trenowali, jak mogli. A jednak z nami wszystkimi było coraz gorzej. 

Niech szlag trafi inkwizytora. Chuj z tym, że był moim dziadkiem. Udało mu się już wygnać kilkanaście pomniejszych demonów. Z takimi osobami jak między innymi ja, Zayn i Azam szło mu słabiej. Przeszukiwanie lochów i grzebanie w ziemi, żeby odnaleźć sacrum, szło im powoli. Ich liczniki i czujki cały czas nawalały. Bardzo dziwne i z pewnością przypadkowe. Za każdym razem, kiedy się o tym dowiadywałam, uśmiechałam się złośliwie. Potem na stołówce widziałam wyraźnie zadowolonego z siebie Azama. Zayn mógł zrobić to samo— porozwalać jakieś urządzenia — jednak powiedział, że będzie się oszczędzał, by w tym wybranym dniu móc rozwalić jakąś część Centro habebant.

Cały plan był dopracowywany. Nie wiedzieliśmy, na co jeszcze stać inkwizytora i jego ludzi, dlatego ostrożnie i dyskretnie przeprowadzaliśmy rekonesanse. Na razie fundamentem naszego zwycięstwa było zdobycie sacrum. Tym miał się zająć Azam, który wykorzystywał całą swoją siłę, by przebywać duchem w lochach. Kiedy je zdobędzie, ma uciec. Powiedział nam, żebyśmy się tym nie martwili, bo wie, co robić. Nie negowaliśmy tego. Nikt.

Geillis inteligentnie używała swojego sprytu i nierzadko dostarczała nam ciekawych informacji. Wiedzieliśmy, że inkwizytor, poza nadzorowaniem poszukiwań sacrum często kontaktuje się z kimś spoza ośrodka. I... zwoził tu dziwne przedmioty. Sama widziałam, jak wielka ciężarówka przyjeżdża do ośrodka, a pracownicy wynoszą różnej wielkości pudła. Ciekawiło mnie, co w nich jest. Raz nawet udało mi się wymknąć. Z pomocą Zayna, ale to nieważne. Pognaliśmy do magazynu niedaleko głównego budynku i sprawdziliśmy kilka pudeł. Były tam małe wiaderka i... balony. Puste, gumowe flaczki, które trzeba było nadmuchać. Cieniutkie. Przedziurawiliśmy tyle, ile się dało — bo szczerze wątpiliśmy, że inkwizytor chce nam zorganizować bal — a potem udaliśmy się do jakiegoś ciemniejszego miejsca. Nie trzeba wspominać, w jakim celu.

Inni obdarzeni także pomagali. Szaleniec, który codziennie wrzeszczał w swojej celi, wzywając Lucyfera, robił zadymy za każdym razem, kiedy było to potrzebne. Nie był normalny. Do jego ciała wiele lat temu trafiła agresywna demonica, całkiem potężna. Człowiek i demon o przeciwnych płciach nie są dobrym połączeniem i na tym mężczyźnie było to widoczne. Był szalony. Jego oczy, kiedy nie były jak bezdenna, czarna studnia, patrzyły nerwowo po wszystkich. Rozbiegane, szalone.

Zostały nam dwa tygodnie. W ciągu tych dni musieliśmy jakoś osłabić straże, załatwić sobie otwartą drogę, żeby stąd wyjść, a w dniu Dualnej Pełni... mieliśmy być gotowi. Na nadejście Lucyfera. Kiedy on nadejdzie, Centro habebant zostanie zniszczone. Ostatni ośrodek, gdzie można było oczyścić ludzi z demonów przestanie istnieć. A potem, kiedy bramy do Piekła będą otwarte, sprowadzi całą armię. I ruszy do miejsc, gdzie Bóg okazał swoją łaskę. Sanktuaria, kościoły, relikwie, symbole... wszystko odejdzie w niepamięć. Zostaną tylko ruiny. A po odwróceniu ludzi od Boga Lucyfer będzie w stanie rzucić Mu wyzwanie. Będzie miał wystarczająco dużo siły płynącej z "wyznawców".

Nie podobał mi się ten pomysł i Eve o tym wiedziała. Nie uśmiechała mi się perspektywa bycia wiecznym nosicielem. Obserwatorką dzieła zniszczenia. Jednak co ja mogłam zrobić? Trzy lata spędzone z Eve sprawiły, że wolałam być na to obojętna. Dla spokoju. Co jakiś czas mówiła mi, że kiedy wszystko się skończy, odejdzie. Inne demony także wyjdą z ludzi. Będziemy znowu czyści. 

Jednak kto będzie w stanie żyć, kiedy będzie pamiętał o wszystkim, co zrobił? Opętani zrobili wiele złych rzeczy pod wpływem demonów. Bez złego głosu, który usprawiedliwiał to wszystko, popatrzą na swoje życie zupełnie inaczej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro