Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♣ viginti

hahahaha, kto się spodziewał? Ja nie XD

A tak na poważnie - jakby co, mam jeszcze dwa gotowe, chętnie się ich pozbędę. Tylko musicie pokazać, że je chcecie, wtedy viginti unum pojawi się tu ok. 13-14. :D


Siedziałam oparta o ścianę i naburmuszona jak mała dziewczynka. Eve prychała co jakiś czas, ale nie przeszkadzała mi. Kiedy inkwizytor wyszedł, olewając moje krzyki, porządnie skopałam kraty, potem ścianę, ale nic nie wskórałam. Rany wygoiły się prędko. Zostały jedynie oparzenia na ramionach. Pierdolony Ruthven i jego woda święcona. Przyda się ten balsam, który zlikwidował moje rany na twarzy. Nie widziałam, jak wyglądały i cieszyłam się z tego.

Objęłam kolana ramionami i oparłam o nie czoło. Zamknęłam oczy i zaciągałam się zapachem tartanu. Mogłam nienawidzić jego właściciela, ale nie zamierzałam mu oddawać jego własności. Od małego lubiłam zapach fiołków. A ten tartan tak pachniał. Zasuszonymi fiołkami. Przypomniałam sobie strych w klasztorze. Siostra Amalie często mnie tam znajdywała. Jako mała smarkula krążyłam i dokuczałam wszystkim, a potem znikałam gdzieś. Albo w lesie, albo tam.

Siedziałam pod dachem na mocnych krokwiach i bawiłam się sznurkami, na których były zawieszone pęki suszonych ziół i kwiatów. Cały strych - jasny, o drewnianych podłogach i pochyłych ścianach, z malutkimi oknami, przez które wpadało słońce, kolorując przestrzeń na żółto - był wypełniony zapachami lawendy, róż. Widziałam dyndające zwitki pokrzywy, melisy w przewiewnych woreczkach. Miałam ochotę spalić wszystkie zioła, które siostra Amalie suszyła z takim uczuciem. Jej ręce były tak delikatne dla kruchych gałązek, jak harde dla mojego tyłka, kiedy musiała go sprać rózgą.

Och tak, siostra Amalie była jednocześnie aniołem i mścicielem. Ale nie była wszechmogąca.

Wyobraziłam sobie, jak cały strych zaczyna się palić, zioła zmieniają się w drobny popiół, a w dymie unosi się zapach natury. Coś pięknego, ale i strasznego. Patrzyłam na zapałki leżące na małym stole i coraz bardziej mnie kusiło, żeby zeskoczyć spod dachu i odpalić jedną. Bardzo blisko suszonych roślin. Nagle usłyszałam ciche kroki i zwinęłam się w kłębek. W kącie, gdzie siedziałam, było ciemno, a kiedy jeszcze przycisnęłam się do ściany, byłam niewidoczna.

Patrzyłam z góry, jak do jasnego, przestronnego pomieszczenia wchodzi siostra Amalie. Wysoka i smukła zakonnica z pomarszczoną twarzą i dobrotliwą miną. Stanęła przy stole, nucąc jakąś pieśń i schowała zapałki do kieszeni habitu.

- Wiem, że kusi cię, aby ich użyć, Marsali.

Ona wiedziała. Ona zawsze wiedziała. Nie widząc sensu w dalszym ukrywaniu się zeskoczyłam z góry. Siostra Amalie uśmiechnęła się do mnie ciepło. Jej brązowe oczy z krótkimi rzęsami zawsze błyszczały radością. No dobrze, prawie zawsze. Dość często rzucały iskry gniewu, kiedy coś zrobiłam.

- Tam jest wysoko, a gdybyś utknęła? I nikogo nie byłoby na miejscu?

- Zawsze tu siostra krąży, to jakiś instynkt - odparłam, zakładając ramiona na drobnej piersi.

- Tak. - Pogładziła mnie po głowie, a ja fuknęłam. Nie lubiłam takiej bliskości i siostra Amalie dobrze o tym wiedziała. - Wiem, gdzie jesteś. Bóg mi to mówi.

Prychnęłam. Miałam jedenaście lat i już wtedy wiedziałam, że w moim życiu Bóg nie ma żadnego pola manewru. Byłam wredną, małą istotą. Wolałam towarzystwo zwierząt, w moim pokoju mieszkały trzy dachowce - dwa czarne i jeden ze złotymi "skarpetkami" oraz końcem ogona - szop pracz, rodzina jaskółek, duży pająk, nietoperz i wąż. Wszystkie zwierzęta żyły ze sobą w wyjątkowej harmonii. Pozwolono mi je zatrzymać tylko dlatego, że byłam wtedy spokojna. Tylko dzięki nim.

- Lubisz tu przebywać, prawda? - zapytała mnie siostra Amalie. - Jest cisza, spokój... lubisz kontakt z naturą. Nie podoba ci się to, że bywasz otoczona ludźmi. Wywołuje to u ciebie agresję. - Wyglądała, jakby bardziej myślała na głos, a nie mówiła do mnie. - Rośliny i zwierzęta jako coś, co nie jest z tobą spokrewnione tak bardzo, jak drugi człowiek, uspokajają cię.

- Niech siostra nie filozofuje - zakpiłam.

- Wiesz, nikt nie jest idealny. Każdy z nas ma w sobie pokłady gniewu. I tylko od nas zależy, jak się z nimi obchodzimy.

- Lubię podpalać - palnęłam. - Ciekawi mnie, jak wyglądałby ten strych w ogniu.

- Te deski są pomalowane środkiem, który zwalnia jakiekolwiek działanie ognia. Narobiłabyś tylko dymu. Rośliny spaliłyby się od razu... i tyle.

- Spróbuję kiedyś.

- Nie uda ci się.

Wzruszyłam ramionami. Postawiłam sobie wtedy za cel, że kiedyś podpalę to miejsce. Ale siostra Amalie miała rację.

Nie udało mi się.

Ze wspomnień nagle wyrwały mnie hałasy. Podniosłam głowę i zobaczyłam dziwne cienie w korytarzu. Jakby kilka osób kotłowało się tam. Usłyszałam kilka przekleństw, trzask, syk i huk zamykanej kraty. W ciągu kilku sekund. Podniosłam się powoli i podeszłam do krat. Przez kawałek zakratowanej ściany między celami widziałam, że mój sąsiad podnosi się z ziemi. Uśmiechnęłam się mimowolnie. To był Zayn.

Wstał, ocierając krew z ust i rozejrzał się. Odetchnął z ulgą na mój widok i podszedł do mnie.

- Miałem nadzieję, że będziemy obok siebie - powiedział niewyraźnie.

- Warga ci krwawi - odparłam rozbawiona. - Zaraz cała krew poleci ci po brodzie.

- Może zliżesz. - Dotknął ust.

- Przez kraty będzie dziwnie.

Zayn parsknął cichym śmiechem. A potem przyjrzał mi się uważnie.

- Co to jest? - Pokazał głową na tartan.

- Źródło mojego ciepła.

Usiadłam na podłodze obok krat. Zayn po drugiej stronie zrobił to samo.

- Chcesz sprawdzić? Super pachnie. I miękki. Polecam. Wezmę go sobie, nie oddam temu staremu gnojowi.

- Pokaż. Ale czekaj. - Zayn wygiął się lekko i ściągnął z siebie bluzę. Podał mi ją przez kraty, a ja przecisnęłam tartan. - Faktycznie niezły.

- Mhm. - Od razu ubrałam bluzę Zayna i objęłam się ramionami. On przykrył się niedbale tartanem i bawił się materiałem. - Jak kiedyś, nie?

- No. Pachnie tobą - mruknął.

- Nie śmierdzę - burknęłam.

- Gdybyś śmierdziała, użyłbym tego słowa. Kurwa. Miałem powiedzieć, że fiołkami też nie pachniesz, ale... - Zayn zaciągnął się zapachem tartanu.

- Tak. To zapach fiołków. - Zaśmiałam się cicho widząc jego zbolałą minę. - Co ty tu w ogóle robisz?

- Jak już stąd wyjdziemy, wisisz mi dużą przysługę. Dałem się wrobić, żeby się tu dostać.

- Ale po co?

- Jesteś jedną z ważniejszych person i będziesz miała dużo do zrobienia w czasie Dualnej Pełni. Musiałem sprawdzić, jak się tu masz.

- Musiałeś? - zapytałam groźnie.

- Tak. Wolę spać w wygodnym łóżku niż tu. - Ewidentnie ze mnie szydził. W żywe oczy.

- Ty kurwiu - warknęłam. - Jeszcze będziesz czegoś chciał.

- Może będę. Sprawdź kieszenie. - Uśmiechnął się do mnie złośliwie. - Pozdrowienia od Hallama.

Dyskretnie wyciągnęłam z kieszeni kilka małych rzeczy. Składany scyzoryk. Kilka małych batoników, które wywołały uśmiech na mojej twarzy. Małą buteleczkę z alkoholem. I...

- Co to jest? - Pokazałam Zaynowi coś przypominającego nabój. Po chwili błyskawicznie opuściłam rękę, kiedy niedaleko nas rozległy się kroki strażnika.

- Daj. - Wziął ode mnie to coś i uśmiechnął się krzywo. - O ja pierdolę. Ten człowiek jest pojebany.

- Co to jest?? - powtórzyłam pytanie.

- Mały wibrator. Ale fajny.

Parsknęłam śmiechem. Zacisnęłam usta i ukryłam twarz w dłoniach, żeby zdusić wszelkie odgłosy świadczące o stanie, w jakim byłam, ale ciężko szło.

- Przyda ci się? - śmiał się Zayn.

- Prędzej tobie. Możesz zatrzymać. - Podwinęłam rękawy od bluzy, żeby mi nie przeszkadzały. Otworzyłam jednego batonika i wzięłam gryza. Musli z czekoladą. I z kupą protein. Najlepszy strażnik na świecie.

- Co ci zrobił? - zapytał mnie nagle wyraźnie wściekły Zayn. Zobaczył moje rany na rękach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro