Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♣ unus

Wow, jestem w szoku, widząc takie zainteresowanie! Pierwszy raz mi się takie coś zdarzyło :D Bardzo dziękuję za każdą gwiazdkę i komentarz :) 


- Wstawaj.

- Mhm... - wybełkotałam

- Wstań, ślinisz się.

- Chwila... - Objęłam cienką poduszkę ręką, próbując spać dalej.

- Jak chciałaś, głupia. - Głos, który mnie obudził, wręcz ociekał jadem.

W mojej głowie, gdzie dotąd toczył się sen o przysłowiowych seksownych mięśniakach na plaży, rozległy się wycia, szlochy i jęki ludzi zamkniętych na wieczne męczarnie w piekle. Przez nagły hałas, który słyszałam tylko ja, spadłam z łóżka. Złapałam się za uszy. Jasna cholera! Kolejna taka pobudka!

- Sama tego chciałaś. - Eve była usatysfakcjonowana moją reakcją.

- Oj, jak diabli. Tfu tfu.

Nie ma to jak używać słowa na "d" właśnie tutaj. W tym miejscu. Wstałam z podłogi i potarłam łokieć. Rozwaliłam skórę na zimnej, twardej posadzce. Polizałam zdartą skórę, która zaczęła się goić. Eve, ty suko.

- Słyszałam - syknęła.

- I dobrze - mruknęłam.

Usłyszałam za drzwiami hałasy. Zajebiście. Dzięki, znowu modlitwy. Dobiegło mnie jej prychnięcie. Ciężki drzwi się otworzyły, a przede mną stanął młody strażnik z... krzyżem w ręce. Takim, który się wiesza na szyi. Rany, człowieku, nie czytałeś moich dokumentów? Obstawiam, że nie.

Podeszłam do niego powoli. Chłopak był wystraszony. Ojej. Widziałam, że napiął całe ciało i wyciągnął przed siebie krzyż. Przekrzywiłam głowę, wpatrując się w niego intensywnie. Wiedziałam, że Eve w tym momencie ukazuje się w moich oczach. Strażnik zrobił się blady jak ściana. Moje oczy, zalane czernią i z płomykami w środku, musiały być przerażające. Ja sama, kiedy pierwszy raz je zobaczyłam, prawie zemdlałam.

Zbliżałam się do niego coraz bardziej.

- Idź precz, szatanie! - ryknął, machając krzyżykiem.

- Awansowałam? Kiedy? - zainteresowała się Eve.

Parsknęłam niekontrolowanym śmiechem. Aż odechciało mi się bawić. Bez ceregieli podeszłam do strażnika i wyciągnęłam rzecz z jego ręki, następnie rzuciłam ją na ziemię. Chciałam go złapać za szyję, ale powstrzymało mnie ramię owijające się wokół moich ramion. Potem iskry przeskoczyły przez moje ciało. Zajęczałam cicho. Znowu paralizator o słabszej mocy.

- Pamiętaj - usłyszałam. - Dopóki jej nie grozisz, nic ci nie zrobi. Chodź, Marsjanko.

Podniósł mnie i skuł mi ręce, a ja z westchnieniem przytuliłam twarz do starszego strażnika, Hallama, który potraktował mnie swoją ulubioną zabaweczką. Oparłam się o jego umięśnione ramię.

- Upokarzasz mnie - poskarżyłam się. - Przekręcasz moje imię i zaniżasz moje umiejętności. Nic nie zrobię? Chcemy coś zjeść! Możemy jego? - Pokazałam głową w kierunku młodzika.

- Nie. Modlitwy cię zaspokoją.

Zachichotałam.

- Zaspokoją.

Pokręcił ciemną głową, nieco przyprószoną siwizną.

- Jesteś pierdolnięta.

- A ty grzeszysz. Przeklinasz. Halo! Klasztor! - Pokręciłam głową, cmokając z dezaprobatą.

Hallam, który pilnował mnie od czasu, kiedy tu trafiłam, czyli od dwóch lat, wydawał się nigdy nie mieć dość mojego zachowania. Inni, tymczasowi, nie wytrzymywali. Ciężko wytrzymać ze mną i Eve. Cóż, ja za normalnego życia grzeczna nie byłam. A Eve? Pierwsza kobieta na Ziemi. Pierwsza grzesznica.

Zgrany duet. Nie narzekam za dużo. Ona też nie. Jedyne, co nam się w sobie nie podoba, to jej zamiłowanie do słuchania wrzasków męczenników w piekle i moje spanie do późna. Trzy lata razem. Uroczo. Iście uroczo.

Strażnik pociągnął za moje kajdanki i wyprowadził z celi. Dosłownej celi. Budynek, w którym się znajdowaliśmy, był kiedyś klasztorem. A w celi, gdzie mieszkam, było kiedyś lokum jakiejś świątobliwej zakonnicy. Założyciel tego miejsca sądził, że święta atmosfera pomoże w oczyszczeniu. Pomogło w czyszczeniu żołądka. Opary modlitw unoszące się w powietrzu mimo tego, że od wielu lat nikt się tu szczerze nie zwrócił do Boga, sprawiły, że pierwszy tydzień po przybyciu tu rzygałam jak kot. Byłam niemalże wleczona przez wąski, szary korytarz. Podniosłam wzrok i zobaczyłam wypisaną nad łukiem tą samą, łacińską sentencję. Dzięki Eve mogłam z łatwością ją przetłumaczyć.

Ardua prima via est.

Pierwsza droga trudną jest.

I to jak jasny szlag. Wspomnienia wracają.

- Panie! - rozległ się krzyk jednego opętanego. Codziennie wrzeszczał swoje modlitwy i błagania do diabła, a reszta dołączała do niego z prośbami, żeby się zamknął. - Panie, wiem, że do nas zmierzasz! Ufam, że nas wyswobodzisz z tego plugawego, boskiego przybytku! Lordzie ciemności, władco naszych mrocznych serc, zniszcz te mury i wyzwól swoje sługi! Czekamy na ciebie!

Codziennie to samo. Mógłby zmienić płytę.

Przywleczono mnie do małej kaplicy na dole. Kamienne ściany miały na sobie ozdoby w postaci resztek kafelek i starych świeczników, z których nie wszystkie były zapalone. Pod jedną ścianą stał ołtarz. Na środku kaplicy był namalowany okrąg. Dookoła niego było kilku kapłanów i zakonnic. Wiedziałam, co mam robić. Z niechęcią zajęłam miejsce na ziemi w kręgu i ziewnęłam. Wiedziałam, że Eve robi to samo. Kapłan zaczął mnie okrążać, mamrocząc modlitwy po łacinie. Otoczył mnie dym kadzidła. Kichnęłam.

Ale swędzi w nosie!

Nie miałam ochoty mówić przełożonym, że egzorcyzmy na mnie nie działają. Udawałam, że się rzucam, albo jęczałam, żeby tak myśleli. Ale ludzkie egzorcyzmy nie były w stanie wypędzić Eve. Była zbyt potężnym demonem. Albo prawdziwy wysłannik Boga, albo sam Szatan musiałby ją wyciągnąć. Chyba że chciałaby sama wyjść, na co się nie zanosi.

W każdym razie siedziałam na ziemi, kiedy się nade mną modlono. Nudzi mi się. A nie chce mi się robić tej samej szopki, co zwykle.

- Odwalamy coś nowego? - mruknęłam cicho.

- Nie ma sprawy. Połóż się na ziemi i zwiń w kłębek.

Zrobiłam to, co powiedziała Eve. Według jej poleceń najpierw zwijałam się jak wąż, bełkocząc. Kapłan z innymi prędzej odmawiali modlitwę, kropiąc na moje ciało wodą święconą. Podobno ma mnie to boleć, dlatego piszczałam cicho.

- Stop - poleciła Eve. - Chcę kontrolę. Chwileczkę. Błagam.

Nie chciałam tego robić, ale... musiałam.  Za każdy moment, kiedy mi pomagała. Z niechęcią się zgodziłam. Odstąpiłam i oddałam kontrolę nad moim ludzkim ciałem złej demonicy. Mogłam z zaciekawieniem obserwować, co się dzieje. Wszystko czułam tak, jak Eve, z tą różnicą, że nie mogłam nic zrobić. Moje ciało, ubrane jedynie w bluzkę i spodnie, oba zrobione z tego materiału, z którego robiło się worki pokutne, było przenikane przez chłód posadzki wyłożonej płytami.

Płakało, płakało. I zamarło. Skierowało pusty wzrok na kapłana, który zadygotał.

Potem poczułam, jak coś napływa do gardła. Ciało otworzyło usta, z których wyrwał się płacz. Płacz małej dziewczynki. Z oczu, zalewanych czernią, wypłynęły łzy. No nie, a potem się rozniesie, że płakałam.

Moje ciało szlochało jak małe dziecko. Po chwili powiedziało:

- Tatusiu...

Kapłan zamarł. Na jego twarzy widziałyśmy czyste, najszczersze przerażenie. Ten głos doprowadzał go do tego stanu.

- Tatusiu, dlaczego mi to zrobiłeś? - Szloch. Łzy. Drżący głos. Eve, no wiesz co. - Jak mogłeś? Mówiłeś, że tak nie wolno! Nie wolno krzywdzić niewinnych...

- Ja... - Po jego reakcji było oczywiste, że kapłan znał głos tej dziewczynki. - Emmo, to ty? - On też zaczął płakać. Na pomarszczonych policzkach zaczęły lśnić łzy.

No kuźwa. Telenowele za pośrednictwem mojego ciała.

- Tatusiu... - szlochało moje ciało. Nie przyznaję się teraz do niego. To Eve. - Dlaczego mi to zrobiłeś? Ja byłam dobra... nie miałam lokatora, o którym mówiłeś... a ty mnie udusiłeś!

Eve, o co chodzi? Patrzyłam z zaskoczeniem, jak kapłan zanosi się histerycznym szlochem. Przerwano modlitwy. Wyprowadzono go z sali, a ja leżałam, już w pełni kontrolując swoje ciało. Usiadłam ostrożnie.

- Ten kapłan miał córeczkę, która została opętana - wyjaśniła mi Eve. - Mały, nieszkodliwy demon. Ale taki uparty, że nie chciał wyjść. Uczepił się jak rzep diabelskiego ogona. Kapłan nie mógł go wygonić i sam zaczął wariować. W końcu udusił małą Emmę w nocy. Nie wiedział, jak może uratować czystą duszyczkę swojej malutkiej. Śni mu się to, co zrobił, i to dość często. Smutne, prawda?

- Okropne - powiedziałam. - Jak sądzisz, co będzie na śniadanie?

- Nie wiem - odezwał się Hallam. Ojeju, myślał, że to do niego.

- A czego się spodziewasz, kretynko? - zapytała Eve. - Dziś jest piątek, więc chleb i woda.

- O kurwa - wyrwało mi się. A przez Eve i jej esencję w moim ciele znowu byłam wygłodniała.

Strażnik wyprowadził mnie z kaplicy i pociągnął ciemnym korytarzem po schodach. Tam ściągnął mi kajdany. Rozmasowałam nadgarstki, puszczając mu oczko, a on zmarszczył nos. Jak zawsze.

- Dzięki ci! - usłyszeliśmy. Spojrzałam z zainteresowaniem w głąb korytarza. Nowy repertuar? - Dzięki ci, panie! Jestem gotowy. Otwórz te drzwi, a ja zdobędę dla ciebie każdą duszę. Czuję, że jesteś blisko!

- Eve? - wymamrotałam cicho. Eve nie odezwała się ani słowem. Po chwili usłyszałam coś, co chyba było jękiem.

Ruszyliśmy na stołówkę. Odebrałam chleb i wodę, po czym ruszyłam z powrotem na korytarz. Poszłam w stronę mojego miejsca. Usiadłam na parapecie w wielkim oknie z witrażem. Jadłam w ciszy, zerkając na pusty dziedziniec wyłożony kocimi łbami.

- To ciekawe, że sądzą o nas tak miło. "Mogą być skażeni, ale są ludźmi" - usłyszałam kpiący głos. - "Muszą być traktowani jak ludzie, kiedy ich lokatorzy nie się odzywają".

Geillis, rudowłosa trzynastolatka, usiadła obok mnie. Jedyny "sprzymierzeniec". Trafiłam tu kilka dni po niej i to ona poinformowała mnie o kilku ciekawszych rzeczach.

I miała rację. Wszyscy, którzy tu są, nie są szaleni. Są zwyczajnie opętani. A księża i inni "eksperci" sądzą, że jeśli będą nas traktować jak normalnych ludzi, to wyzdrowiejemy. Oczywiście normalne traktowanie polega na tym, że mamy strażników, mieszkamy w celach, robią nam posty, modlitwy, egzorcyzmy i nosimy ubrania z worków pokutnych. Nie są zbyt twarde, z tego jestem dość zadowolona

- Pozwoliłyśmy wam usiąść tu? - zapytałam.

- Wiesz, że nas jebie wasze zdanie. - Dziewczynka ugryzła kawałek swojego chleba.

Jej strażnik stał w oddali, rozmawiając z moim. Patrzyli na nas uważnie.

- Nie jesteśmy ludźmi - szepnęłam. - Jesteśmy ponad nimi.

- Mają być nowi - poinformowała mnie Geillis. Jej zielone oczy migotały. - Ponoć kilku.

Skąd oni wzięli tyle nowych? Ktoś otworzył bramy Piekła?

- Tak - wyszeptała cichutko Eve. Była zdenerwowana.

- Jesteśmy w tarapatach?

- Może.

Westchnęłam. Wyjrzałam przez okno, kończąc szklankę wody. Na dziedzińcu klasztoru widziałam stojącą opancerzoną furgonetkę w kolorze czarnym. Z boku było logo tego cudownego miejsca. I napis.

Centro habebant. Centrum opętanych.

Z wnętrza wyszło kilka osób, eskortowanych przez strażników. Chuda staruszka. Chudy mężczyzna. Gruby mężczyzna. I dwóch chłopaków. Ich wyprostowane postawy świadczyły o tym, że są młodzi. Mogli być w moim wieku. Odgarnęłam z twarzy popielate włosy i patrzyłam na czarnowłose sylwetki. Nagle obaj jednocześnie spojrzeli w górę. Jakby wiedzieli, że tam jestem. Oczy, których barwy nie znałam, jakby prześwietlały całą mnie. Eve wewnątrz mojej głowy wydała z siebie krzyk. Geillis także zasłoniła uszy, trzęsąc się. Spadła z parapetu i siedziała na ziemi. Wzdrygnęłam się i klepnęłam ją w ramię.

- Co jest? - zapytał Hallam.

- Nic się nie dzieje - powiedziałam szorstko. - Wstawaj, Geillis.

- Co to było? - wybełkotała, stając na drżących nogach.

- Nie wiem.

- Ale ja wiem - odezwała się słabo Eve. - Na dole jest ktoś, kto także skorzystał z wolności. Z otwartych bram. Tam jest mój pan.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro