Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♣ triginta sex

Kolejny rozdział będzie w chu długi. Ponad dwa tysiaki słów na pewno, bo tyle na razie mam i już kończę. Chciałabym poznać Wasze opinie odnośnie tego rozdziału. A nóż widelec w niedzielę pojawi się kolejny. O ile no. (:


Rozejrzałam się wokół. Światło księżyca padało... na mnie. Ołtarz, na którym leżałam, był w samym centrum. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Widziałam jedynie otaczające mnie w oddali dziwne, masywne postacie.

A nie. To były wielkie kamienie. Prostokątne, większe od człowieka.

Błądziłam wzrokiem dalej po tym ciemnym jak niektóre dusze otoczeniu i w końcu zobaczyłam Azama. Stał przy moich stopach, patrząc na mnie z chorą fascynacją. Jego czarne oczy miały w sobie czerwone płomyki. Wszedł nad ołtarz i usiadł okrakiem na moich biodrach, jednak utrzymywał ciężar ciała na swoich nogach tak, żeby mnie nie przygnieść.

Przyłożył mi do szyi czarne ostrze. Zadygotałam. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że skończę jako ofiara.

— Po co to robisz? — spytałam ostrożnie.

— Bo tak chcę. I muszę. — Azam nie mówił jak Azam. W jego głosie pojawiły się mroczne nuty, których nigdy przedtem nie słyszałam. — Zemsta należy do mnie.

 — Zemsta za co? 

Azam odchylił się i odłożył nóż na bok. Chyba byłabym w stanie go dosięgnąć.

  — Nawet nie próbuj — powiedział spokojnie. Spojrzał w niebo. — Ewa mówiła ci o Upadku, prawda?

Kiwnęłam głową. Eve opowiedziała mi kiedyś o tym, co wydarzyło się wiele wieków temu.

Lucyfer, Gwiazda Zaranna, jeden z pierwszych aniołów, sprzeciwił się Bogu i namówił do buntu inne stworzenia boskie. Był zazdrosny o to, jak wielką wiarę wszyscy pokładają w Stworzycielu. Postanowił, że on także będzie z tego czerpał moc. Jednak nie przewidział jednego — tego, że ludzie go nie posłuchają, a Bóg ukarze. 

Został wygnany do Piekła. Razem z nim spadło kilka aniołów o tej randze, co on. Ich moc wytworzyła portale, przez które można było przedostać się z Piekła na Ziemię i do Nieba. Było to w noc pierwszej Dualnej Pełni. Purpura i fiolet oznaczają przelaną krew upadłych, a purpura żałobę Boga po utracie dzieci.

Tamtego dnia Lucyfer, który przemienił się w Szatana, obiecał sobie, że dokona zemsty. Zniszczy świat, nad którym nie mógł panować. Próbował przez tysiąclecia, lecz na próżno. Jednak tym razem ponoć odpowiednio się przygotował.

— Jesteś tu kluczową postacią, Marsali — powiedział Azam. Zszedł z ołtarza i zaczął krążyć naokoło mnie. — Twoja krew wpłynie do misy i pomoże w utrzymaniu portali otwartych. 

— Przepraszam — wyszeptała Eve. — Zmylił nas wszystkich. Okłamał. Mówił, że chciał jedynie zniszczyć ośrodki oczyszczenia opętanych, ale...

— Jednak zmieniłem zdanie. — No tak, Azam, czy raczej Szatan, słyszał każdą naszą myśl. I nie chciał, żebym się o czymś dowiedziała. — Nie chcę niszczyć ośrodków. Po co mi to, skoro mogę zniszczyć Niebiosa? Ze sprofanowanym sacrum zrobię to z łatwością. Upokorzę Boga, tak jak on kiedyś upokorzył mnie. A najpierw go osłabię. Otwarte portale będą wiecznie w ruchu, ponieważ moja armia wstąpi w ludzi. Przestaną wierzyć, co będzie silnym ciosem. A mi wystarczy dokończyć. 

— A na co jestem tu ja? Co takiego ma moja krew? 

— Jesteś jedyną żywą istotą, która ma w sobie dobrą krew przemienioną w złą. Wystarczy, że zanurzę sacrum w tej pięknej cieczy, a wszystko się dokona. Dobra krew zostanie pokonana przez złą.

— Jaka dobra krew?

Azam uśmiechnął się niemal z rozczuleniem i dotknął mojego czoła. Potem pokazał na coś za mną.

— Sacrum to Graal. Krew Syna Bożego. Nie jesteś Mu równa, ale cóż... Zacznijmy, co ty na to?

Sięgnął po nóż, ale prędko go kopnęłam z dala od jego rąk i zeszłam z ołtarza. Zerknęłam w bok i zobaczyłam sacrum. 

Jaśniejący puchar stał na kamieniu, niepilnowany. Piękny, o szarej barwie i dziwnych wzorach na dolnej części. Musiałam go jakoś zniszczyć. Byleby nie został sprofanowany. Nawet z odległości kilku metrów czułam bijącą od niego moc.

Eve wypchnęła się nieco do przodu. Wiedziałam, że moje oczy stały się czarne. Poczułam napływ energii i adrenaliny. Ledwo czułam ból rany na nodze. Azam roześmiał się mrocznie. I przeobraził. Nagle stał się znacznie wyższy. Z jego pleców wystrzeliły czarne skrzydła, skóra pociemniała, a twarz stała się piękna. Była to taka uroda, która jednocześnie fascynuje i przeraża. Czarno-czerwone oczy mierzyły mnie uważnym spojrzeniem.

— Chcesz się przeciwstawić? Chcesz odwrócić się ode mnie? Nie podoba ci się mój plan?

Moja ludzka natura mówiła stanowcze "Nie". Eve stanowczo protestowała. Nie wiedziałam, dlaczego, w końcu była demonicą, jednak nie pytałam. A Szatan był tego wszystkiego świadomy. I uderzył mnie mocą.

Zwinęłam się w kłębek z bólu. Słyszałam jękliwe zawodzenie Eve. Moje wnętrzności i całe ciało, katowane jego gniewem, paliły, błagając o odrobinę ulgi. Jego oczy lśniły w ciemnościach. Upajał się moim cierpieniem. Naszym cierpieniem.

— Dość — wychrypiałam przez ściśnięte gardło. — Błagam...

Szatan zachichotał mrocznie.

— Ta, która pierwsza uległa grzechowi... i która obróciła się przeciwko mnie. Ostatnia. Będziesz nauczką dla pozostałych. 

— Nikt nie chciał... — wykrztusiłam z siebie. — Tylko ja...

— I on — splunął. Na samo jego wspomnienie ogarniało mnie ciepło. A Szatana nienawiść.

On też przejrzał.

— Jest silniejszy... od ciebie. — Pomimo bólu byłam w stanie ułożyć popękane wargi w słaby, lecz przepełniony pogardą, uśmiech. Bo miałam rację.

Wbił we mnie swój wzrok. Ciemny kolor oczu stał się płomiennie czerwony. Kolejne spazmy bólu przemknęły przez moje ciało, a ja zawyłam jak zwierzę. Wygięłam plecy w agonii.

— Dla niego tak wyginałaś te plecy, prawda? — wysyczał Szatan. — Dla potężnego nosiciela legionu. Potęga? Czym jest jego potęga wobec mojej?

Nosiciel legionu. Zayn...

Szatan uniósł ręce, z których uniósł się czarny dym. Zasnuł on nocne niebo i otoczył nas. Otoczył podwyższenie, na którym oboje byliśmy. Zimne płyty z kamienia przynosiły słabą ulgę. Zamknęłam oczy, żeby nie widzieć tego, co Szatan chciał mi pokazać. W dymie pływały twarze każdego człowieka, który był kimś w moim życiu. Wrogowie. Przyjacielem, choć było ich niewielu. Każdy z nich stał się jego ofiarą. Tylko kilku twarzy tam nie było.

— Mamy szansę — wyszeptała Eve. — Przetrwał.

Obie wierzyłyśmy, że Zayn to naprawi.

— Nie macie — zaśmiał się mrocznie Szatan. — Nigdy jej nie mieliście. Żadne z was.

Słyszał Eve. I nic dziwnego. On był jej panem. Panem jej duszy i umysłu. A przez to, kim Eve jest dla mnie, został także moim panem. Nic nie mogłam na to poradzić. Było jedno wyjście.

— Czy potrafiłabyś umrzeć dla niego? — zapytał łagodnie Szatan.

Jego głos był słodki jak miód. Podniosłam powieki, by zobaczyć tę samą osobę, którą był, zanim dokonał rytuału. Ciemne oczy patrzyły na mnie bez nienawiści. Z tą samą łagodnością, co kiedyś. Był starszy niż wtedy, kiedy go pierwszy raz zobaczyłam. I kiedy się w nim zauroczyłam. Włosy miał lekko rozczochrane od wichru, który krążył wokół nas. Podniosłam się powoli. Ból, który do tej pory rozrywał mnie na kawałki, zniknął. Jednak spojrzałam w dół i zobaczyłam, że Szatan mógł z łatwością usunąć z mojego ciała uczucia, lecz nie rany. Nie zamierzał. Przecięcie na moim udzie nadal krwawiło. Widziałam, jak krew wypływa z rany i spływa po nagiej nodze, ale tego nie czułam. Podniosłam na niego wzrok. Mój czas na tej zniszczonej, splugawionej przez jego posłańców ziemi dobiegał już końca. A skoro ja odchodzę... muszę sprawić, że on do mnie dołączy.

— Tak dalej — szepnęła Eve, dumna z mojego postanowienia. Była gotowa odejść. Razem z nami.

— Tak — powiedziałam pewnie. — Mogę dla niego umrzeć.

— A... — Urwał, jakby się nad czymś zastanawiał. — Mogłabyś dla niego przeżyć?

Czy mogłabym dla niego przeżyć? Przez kilka miesięcy z nim byłam pewna jednego — bicie jego serca to bicie mojego serca. Byliśmy połączeni na zawsze. Bez siebie byliśmy... niczym. Kochałam go moim ludzkim, skażonym przez demonicę sercem.

— Tak. — Mówiłam to szczerze. — Byłabym w stanie przetrwać dla niego wszystko.

Szatan z powrotem przybrał swoją prawdziwą postać. Zadygotałam. Uwolnił wszystkie moje odczucia, dotąd kotłujące się w zamkniętej przez niego przestrzeni w moim ciele i upadłam z powrotem na pochlapane krwią płyty. Każda najdrobniejsza cząsteczka mojego ciała krzyczała z bólu.

— Krew z ciebie ucieka. A z nią życie. Jest za daleko. Zmierza tu... i zobaczy, jak umierasz.

— Nigdy — warknęłam, zaciskając z wysiłkiem pokrwawione dłonie w pięści.

— Och tak. A zanim odejdziesz, zobaczysz, że podąży za tobą. Nawet nie będziesz musiała na niego czekać. Pójdziecie tam, gdzie zasłużyliście, rąsia w rąsię. Czyż nie tego chciałaś?

Umrzemy. A więc tak zakończy się to, co chcieliśmy mieć przez całe życie.

— Mogę to zrobić — warknęłam. — Zrobię to. Bo wiem, czym jest miłość. Nawet pomiędzy takimi... jak my. A ty... ty tylko znasz pożądanie. To jedyne uczucie, jakim umiesz darzyć. O ile jest to uczuciem. To... i nienawiść. Pałasz chęcią zemsty. Nie potrafisz spojrzeć na nic z innej perspektywy...

Oczy Szatana zapłonęły czerwienią. Wściekły uniósł rękę, w której trzymał ociekający krwią innych i płonący sztylet z rubinem na końcu rękojeści. Nachylił się nade mną.

A wtedy, przy akompaniamencie przeraźliwego, demonicznego krzyku, ciemność została rozerwana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro