♣ triginta sex
Kolejny rozdział będzie w chu długi. Ponad dwa tysiaki słów na pewno, bo tyle na razie mam i już kończę. Chciałabym poznać Wasze opinie odnośnie tego rozdziału. A nóż widelec w niedzielę pojawi się kolejny. O ile no. (:
Rozejrzałam się wokół. Światło księżyca padało... na mnie. Ołtarz, na którym leżałam, był w samym centrum. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Widziałam jedynie otaczające mnie w oddali dziwne, masywne postacie.
A nie. To były wielkie kamienie. Prostokątne, większe od człowieka.
Błądziłam wzrokiem dalej po tym ciemnym jak niektóre dusze otoczeniu i w końcu zobaczyłam Azama. Stał przy moich stopach, patrząc na mnie z chorą fascynacją. Jego czarne oczy miały w sobie czerwone płomyki. Wszedł nad ołtarz i usiadł okrakiem na moich biodrach, jednak utrzymywał ciężar ciała na swoich nogach tak, żeby mnie nie przygnieść.
Przyłożył mi do szyi czarne ostrze. Zadygotałam. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że skończę jako ofiara.
— Po co to robisz? — spytałam ostrożnie.
— Bo tak chcę. I muszę. — Azam nie mówił jak Azam. W jego głosie pojawiły się mroczne nuty, których nigdy przedtem nie słyszałam. — Zemsta należy do mnie.
— Zemsta za co?
Azam odchylił się i odłożył nóż na bok. Chyba byłabym w stanie go dosięgnąć.
— Nawet nie próbuj — powiedział spokojnie. Spojrzał w niebo. — Ewa mówiła ci o Upadku, prawda?
Kiwnęłam głową. Eve opowiedziała mi kiedyś o tym, co wydarzyło się wiele wieków temu.
Lucyfer, Gwiazda Zaranna, jeden z pierwszych aniołów, sprzeciwił się Bogu i namówił do buntu inne stworzenia boskie. Był zazdrosny o to, jak wielką wiarę wszyscy pokładają w Stworzycielu. Postanowił, że on także będzie z tego czerpał moc. Jednak nie przewidział jednego — tego, że ludzie go nie posłuchają, a Bóg ukarze.
Został wygnany do Piekła. Razem z nim spadło kilka aniołów o tej randze, co on. Ich moc wytworzyła portale, przez które można było przedostać się z Piekła na Ziemię i do Nieba. Było to w noc pierwszej Dualnej Pełni. Purpura i fiolet oznaczają przelaną krew upadłych, a purpura żałobę Boga po utracie dzieci.
Tamtego dnia Lucyfer, który przemienił się w Szatana, obiecał sobie, że dokona zemsty. Zniszczy świat, nad którym nie mógł panować. Próbował przez tysiąclecia, lecz na próżno. Jednak tym razem ponoć odpowiednio się przygotował.
— Jesteś tu kluczową postacią, Marsali — powiedział Azam. Zszedł z ołtarza i zaczął krążyć naokoło mnie. — Twoja krew wpłynie do misy i pomoże w utrzymaniu portali otwartych.
— Przepraszam — wyszeptała Eve. — Zmylił nas wszystkich. Okłamał. Mówił, że chciał jedynie zniszczyć ośrodki oczyszczenia opętanych, ale...
— Jednak zmieniłem zdanie. — No tak, Azam, czy raczej Szatan, słyszał każdą naszą myśl. I nie chciał, żebym się o czymś dowiedziała. — Nie chcę niszczyć ośrodków. Po co mi to, skoro mogę zniszczyć Niebiosa? Ze sprofanowanym sacrum zrobię to z łatwością. Upokorzę Boga, tak jak on kiedyś upokorzył mnie. A najpierw go osłabię. Otwarte portale będą wiecznie w ruchu, ponieważ moja armia wstąpi w ludzi. Przestaną wierzyć, co będzie silnym ciosem. A mi wystarczy dokończyć.
— A na co jestem tu ja? Co takiego ma moja krew?
— Jesteś jedyną żywą istotą, która ma w sobie dobrą krew przemienioną w złą. Wystarczy, że zanurzę sacrum w tej pięknej cieczy, a wszystko się dokona. Dobra krew zostanie pokonana przez złą.
— Jaka dobra krew?
Azam uśmiechnął się niemal z rozczuleniem i dotknął mojego czoła. Potem pokazał na coś za mną.
— Sacrum to Graal. Krew Syna Bożego. Nie jesteś Mu równa, ale cóż... Zacznijmy, co ty na to?
Sięgnął po nóż, ale prędko go kopnęłam z dala od jego rąk i zeszłam z ołtarza. Zerknęłam w bok i zobaczyłam sacrum.
Jaśniejący puchar stał na kamieniu, niepilnowany. Piękny, o szarej barwie i dziwnych wzorach na dolnej części. Musiałam go jakoś zniszczyć. Byleby nie został sprofanowany. Nawet z odległości kilku metrów czułam bijącą od niego moc.
Eve wypchnęła się nieco do przodu. Wiedziałam, że moje oczy stały się czarne. Poczułam napływ energii i adrenaliny. Ledwo czułam ból rany na nodze. Azam roześmiał się mrocznie. I przeobraził. Nagle stał się znacznie wyższy. Z jego pleców wystrzeliły czarne skrzydła, skóra pociemniała, a twarz stała się piękna. Była to taka uroda, która jednocześnie fascynuje i przeraża. Czarno-czerwone oczy mierzyły mnie uważnym spojrzeniem.
— Chcesz się przeciwstawić? Chcesz odwrócić się ode mnie? Nie podoba ci się mój plan?
Moja ludzka natura mówiła stanowcze "Nie". Eve stanowczo protestowała. Nie wiedziałam, dlaczego, w końcu była demonicą, jednak nie pytałam. A Szatan był tego wszystkiego świadomy. I uderzył mnie mocą.
Zwinęłam się w kłębek z bólu. Słyszałam jękliwe zawodzenie Eve. Moje wnętrzności i całe ciało, katowane jego gniewem, paliły, błagając o odrobinę ulgi. Jego oczy lśniły w ciemnościach. Upajał się moim cierpieniem. Naszym cierpieniem.
— Dość — wychrypiałam przez ściśnięte gardło. — Błagam...
Szatan zachichotał mrocznie.
— Ta, która pierwsza uległa grzechowi... i która obróciła się przeciwko mnie. Ostatnia. Będziesz nauczką dla pozostałych.
— Nikt nie chciał... — wykrztusiłam z siebie. — Tylko ja...
— I on — splunął. Na samo jego wspomnienie ogarniało mnie ciepło. A Szatana nienawiść.
On też przejrzał.
— Jest silniejszy... od ciebie. — Pomimo bólu byłam w stanie ułożyć popękane wargi w słaby, lecz przepełniony pogardą, uśmiech. Bo miałam rację.
Wbił we mnie swój wzrok. Ciemny kolor oczu stał się płomiennie czerwony. Kolejne spazmy bólu przemknęły przez moje ciało, a ja zawyłam jak zwierzę. Wygięłam plecy w agonii.
— Dla niego tak wyginałaś te plecy, prawda? — wysyczał Szatan. — Dla potężnego nosiciela legionu. Potęga? Czym jest jego potęga wobec mojej?
Nosiciel legionu. Zayn...
Szatan uniósł ręce, z których uniósł się czarny dym. Zasnuł on nocne niebo i otoczył nas. Otoczył podwyższenie, na którym oboje byliśmy. Zimne płyty z kamienia przynosiły słabą ulgę. Zamknęłam oczy, żeby nie widzieć tego, co Szatan chciał mi pokazać. W dymie pływały twarze każdego człowieka, który był kimś w moim życiu. Wrogowie. Przyjacielem, choć było ich niewielu. Każdy z nich stał się jego ofiarą. Tylko kilku twarzy tam nie było.
— Mamy szansę — wyszeptała Eve. — Przetrwał.
Obie wierzyłyśmy, że Zayn to naprawi.
— Nie macie — zaśmiał się mrocznie Szatan. — Nigdy jej nie mieliście. Żadne z was.
Słyszał Eve. I nic dziwnego. On był jej panem. Panem jej duszy i umysłu. A przez to, kim Eve jest dla mnie, został także moim panem. Nic nie mogłam na to poradzić. Było jedno wyjście.
— Czy potrafiłabyś umrzeć dla niego? — zapytał łagodnie Szatan.
Jego głos był słodki jak miód. Podniosłam powieki, by zobaczyć tę samą osobę, którą był, zanim dokonał rytuału. Ciemne oczy patrzyły na mnie bez nienawiści. Z tą samą łagodnością, co kiedyś. Był starszy niż wtedy, kiedy go pierwszy raz zobaczyłam. I kiedy się w nim zauroczyłam. Włosy miał lekko rozczochrane od wichru, który krążył wokół nas. Podniosłam się powoli. Ból, który do tej pory rozrywał mnie na kawałki, zniknął. Jednak spojrzałam w dół i zobaczyłam, że Szatan mógł z łatwością usunąć z mojego ciała uczucia, lecz nie rany. Nie zamierzał. Przecięcie na moim udzie nadal krwawiło. Widziałam, jak krew wypływa z rany i spływa po nagiej nodze, ale tego nie czułam. Podniosłam na niego wzrok. Mój czas na tej zniszczonej, splugawionej przez jego posłańców ziemi dobiegał już końca. A skoro ja odchodzę... muszę sprawić, że on do mnie dołączy.
— Tak dalej — szepnęła Eve, dumna z mojego postanowienia. Była gotowa odejść. Razem z nami.
— Tak — powiedziałam pewnie. — Mogę dla niego umrzeć.
— A... — Urwał, jakby się nad czymś zastanawiał. — Mogłabyś dla niego przeżyć?
Czy mogłabym dla niego przeżyć? Przez kilka miesięcy z nim byłam pewna jednego — bicie jego serca to bicie mojego serca. Byliśmy połączeni na zawsze. Bez siebie byliśmy... niczym. Kochałam go moim ludzkim, skażonym przez demonicę sercem.
— Tak. — Mówiłam to szczerze. — Byłabym w stanie przetrwać dla niego wszystko.
Szatan z powrotem przybrał swoją prawdziwą postać. Zadygotałam. Uwolnił wszystkie moje odczucia, dotąd kotłujące się w zamkniętej przez niego przestrzeni w moim ciele i upadłam z powrotem na pochlapane krwią płyty. Każda najdrobniejsza cząsteczka mojego ciała krzyczała z bólu.
— Krew z ciebie ucieka. A z nią życie. Jest za daleko. Zmierza tu... i zobaczy, jak umierasz.
— Nigdy — warknęłam, zaciskając z wysiłkiem pokrwawione dłonie w pięści.
— Och tak. A zanim odejdziesz, zobaczysz, że podąży za tobą. Nawet nie będziesz musiała na niego czekać. Pójdziecie tam, gdzie zasłużyliście, rąsia w rąsię. Czyż nie tego chciałaś?
Umrzemy. A więc tak zakończy się to, co chcieliśmy mieć przez całe życie.
— Mogę to zrobić — warknęłam. — Zrobię to. Bo wiem, czym jest miłość. Nawet pomiędzy takimi... jak my. A ty... ty tylko znasz pożądanie. To jedyne uczucie, jakim umiesz darzyć. O ile jest to uczuciem. To... i nienawiść. Pałasz chęcią zemsty. Nie potrafisz spojrzeć na nic z innej perspektywy...
Oczy Szatana zapłonęły czerwienią. Wściekły uniósł rękę, w której trzymał ociekający krwią innych i płonący sztylet z rubinem na końcu rękojeści. Nachylił się nade mną.
A wtedy, przy akompaniamencie przeraźliwego, demonicznego krzyku, ciemność została rozerwana.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro