♣ triginta quinque
22:30, 4 czerwca. Tak, dodaję to później niż o tej porze. Od teraz wszystkie seksy, przekleństwa są u mnie legalne, hehe :')
No i ostrzegam, że jeśli ktoś tu jest wrażliwy i nie lubi krwi... ten rozdział trochę tego ma. Marnie napisane, ale jednak. ^^
Ocknęłam się po, jak mi się wydawało, długim czasie. Podniosłam powieki i zmarszczyłam brwi. Było wciąż ciemno. Ociężale wsparłam się na łokciach i rozejrzałam po pokoju. Czyżbym wstała przed świtem? Wstałam powoli i wzdrygnęłam się. Było zimno jak cholera. Chłód posadzki przenikał całe moje ciało. Potarłam ramiona i zaczerpnęłam odrobinę energii, by wysłać ciepło do skóry. Pożyteczna sztuczka od Eve. Potem owinęłam się kocem i podeszłam do okna, ledwo kontaktując. Oparłam czoło o chłodną szybę i wyjrzałam na zewnątrz. Całe niebo było zakryte ciemnymi chmurami. Słońce miało minimalne przebicie. Co tu się działo?
Dualna Pełnia. Dziś.
Lochy. Zayn.
Od razu oprzytomniałam. Podeszłam do drzwi, zrzucając koc z ramion i uderzyłam w nie pięścią. Miałam więcej energii niż wczoraj. Eve zabrała mi wszystko, a teraz oddała. Z nawiązką. Nie wiedziałam, skąd ją wzięła, ale nie było to teraz najważniejsze. Teraz musiałam wyjść z pokoju i odnaleźć Zayna. Musiałam wiedzieć, co z nim.
Uderzyłam w drzwi jeszcze raz.
— Stop — powiedziała Eve. — Spokój. Coś się dzieje.
Zamarłam.
— Co ma się dziać?
I wtedy... usłyszałam.
—This is the end...
Zmarszczyłam brwi. Znałam tę piosenkę.
— Hold your breath and count to ten...
Mimowolnie wstrzymałam oddech przez hipnotyzujący głos.
— Feel the Earth move and then... hear our souls shout again.
Piosenka. Wiedziałam, co to był za utwór. A raczej wydawało mi się, że wiedziałam, bo tekst różnił się od "oryginału".
I byłam prawie pewna, kim był adresat piosenki. Nie był nim nikt stąd.
— For this is the end, I've fallen and dreamt this moment...
— Odsuń się od drzwi — poleciła mi Eve. Prędko to zrobiłam, a wtedy usłyszałam trzask zamka. I zawiasów. Ciężkie drzwi padły na ziemię kilka centymetrów od moich stóp. Miałam wolne wyjście.
Dziwna moc przemknęła przez korytarz, napełniając mnie rześką i tajemniczą siłą. I odwagą.
Pewnie wyszłam na korytarz. Był pusty. Wszystkie cele były otwarte.
Zaczęło się. Przejmowaliśmy ośrodek.
Opętani rozeszli się na wszystkie strony. Mogli być wszędzie. Ruszyłam w stronę schodów i... natknęłam się na pierwszą ofiarę.
Jeden ze strażników leżał na posadzce w kałuży krwi. Widziałam, że miał zamknięte oczy. Podeszłam i pochyliłam się, aby obejrzeć ranę na szyi. Wyglądała jak ślady po wielkich zębach. Pokręciłam głową nad szałem niektórych nosicieli i ruszyłam dalej.
Schody wyglądały jak pobojowisko. Potrzaskane, ochlapane krwią, w obrzydliwie piękny sposób przyozdobione kawałkami ciał strażników. Nosiciele odegrali się za lata cierpień. Za wszelkie skuwania, ciosy, przetrzymywania w lochach. Lochach.
Zbiegłam na dół i skierowałam się w stronę wejścia do lochów. Gdzieś w oddali słyszałam jakieś krzyki, ale nie zważałam na nie. Moim priorytetem było odnalezienie Zayna.
Pierwszy raz szłam tym korytarzem nie jako więzień, ale przyszła triumfatorka. Mijałam opętanych, którzy nie wiedzieć czemu zebrali się w lochach. Niektórzy byli pokryci krwią. Czułam na sobie ich badawczy wzrok. Nie był przyjazny.
Poczułam... strach. Byłam tu sama. A ich było więcej. Niektórzy zostali całkowicie opętani przez swoje demony i utracili resztki człowieczeństwa. Przyspieszyłam kroku i sprawdzałam prędko każdą celę. Wszystkie były puste. Skręciłam w drugi korytarz i odetchnęłam głęboko, widząc znajomy element. Rude włosy.
— Geillis! — zawołałam. — Od kiedy to wszystko trwa?
Dziewczynka odwróciła się do mnie z przerażającym uśmiechem, a ja wzdrygnęłam się na ten widok. Ja pierdolę.
(ociepanie, nie zdajecie sobie sprawy, ile ja czekałam, żeby użyć tego gifa, kurwele, chyba od sierpnia XD ~Z)
— Kurwa! — krzyknęłam, łapiąc się za serce. — Nie strasz mnie tak.
— Wszyscy się boją — powiedziała poważnie dziewczynka. — Wszyscy się mylili.
— Co? — spytałam zaskoczona.
— Wszyscy są ogarnięci furią, żądzami i strachem przed swoim panem. Bo on... Jest tu. On tu jest.
Zmarszczyłam brwi i odwróciłam się. To, co zobaczyłam, na chwilę zmroziło mi krew w żyłach. Opętani stali w korytarzu, obserwując nas uważnie. Nie robili nic. Jedynie patrzyli. Powaga widoczna w ich oczach mnie poważnie zaniepokoiła. Wyglądali pozornie obojętnie, jednak drgania niektórych podpowiadały mi, że mogą szykować się do ataku.
A potem spojrzałam w bok. I zobaczyłam Zayna.
Był w celi tuż obok, przykuty do ścian. Stał z opuszczoną głową. Podbiegłam do niego i złapałam jego twarz w dłonie. Poklepałam go po policzkach, a on zamrugał i spojrzał na mnie słabo. Uśmiechnął się z wysiłkiem, a ja oparłam czoło o jego czoło.
— Nie powinnaś tu być — wyszeptał. — To wszystko idzie w innym kierunku.
Skąd on to wszystko wiedział? Geillis także. Ale dziewczynka wiedziała wiele. Za to Zayn... o nie. Skąd Zayn miałby mieć różne informacje, chyba że...
Eve? Czy Zayn jest Lucyferem?
— Nie wiem, Marsali — powiedziała cicho Eve.— To wszystko zakryte jest mgłą. Nic nie jest dla mnie jasne. A tak być nie powinno.
Czyli co mam teraz zrobić?
— Złapać mnie za rękę.
Tych słów nie wypowiedziała Eve. Ani Zayn. Odwróciłam się powoli i spojrzałam prosto w ciemne oczy Azama. Skąd on się tu wziął tak nagle? I, co najważniejsze, jakim cudem jest sobą po tej przemianie?
— Marsali! — zawołała Geillis z korytarza. — Uciekaj! On...
Z niemym szokiem obserwowałam to, co się przede mną stało. Azam w ułamku sekundy pojawił się przy dziewczynce i... rzucił nią w opętanych, szepcząc coś pod nosem. Zaledwie chwilę zajęło im rozerwanie drobnego ciała na strzępy.
— No. — Azam otrzepał teatralnie ubranie. Czarne spodnie i koszulę w tym samym kolorze. — Skoro kwestię wróżki mamy z głowy...
— Wróżki? — spytałam zaskoczona. — O co ci chodzi? I co ty tu robisz? Gdzie sacrum?
— Wszystko w swoim czasie — powiedział tajemniczo Malik. — Idziemy, Marsali. Ostatni etap nadchodzi. Ośrodek jest przejęty... jednak trzeba się pośpieszyć. Ten sukinsyn, Michał, jest tu.
— Kurwa — szepnęła Eve. — Archanioł. Miałam rację.
Zamarłam. Skoro był tu archanioł... było z nami źle.
— Nie będzie źle, Marsali — rzucił Azam. Machnął ręką, a łańcuchy Zayna pękły. Chłopak upadł na ziemię. Rzuciłam się za nim i pomogłam mu wstać. Kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam dziwną niechęć w oczach Azama.
— Nie idź z nim — wychrypiał Zayn. — On cię zabije.
— Po to została stworzona. Miała mieć mnie, ale przez jej płeć było to niemożliwe. Ale spokojnie, Marsali. Nie umrzesz. Po prostu oddasz całą krew na ołtarzu, a ciało zostanie wchłonięte przez Ewę. Odżyje jako najpotężniejsza demonica u mojego boku. I razem uderzymy na świat. — Azam mówił tak rzeczowym tonem, że poczułam zimne dreszcze idące wzdłuż mojego kręgosłupa. Uświadomiłam sobie całą prawdę. W ułamku sekundy. A Eve uświadomiła sobie coś jeszcze. Coś, co spowodowało u niej nerwowość.
— O nie... ty. To ty jesteś Lucyferem — wyszeptałam.
— Tak. — Azam mrugnął do mnie i wyciągnął rękę. — A teraz chodź.
— Po moim trupie — warknął Zayn. Ruszył do przodu, prosto na Azama, który jedynie uśmiechnął się szyderczo.
To wszystko stało się w ułamku sekundy. Huk, błysk...
Zayn padający na ziemię i ból przeszywający moje udo. Padłam obok Malika, widząc krew wypływającą z mojej nogi. Główna tętnica została uszkodzona.
— Idziemy — powiedział Azam.
A potem wszystko zawirowało. Poczułam dziwne mdłości, jakby coś szarpało moim żołądkiem na prawo i lewo. Zamknęłam oczy.
Kiedy je otworzyłam, leżałam na kamiennym ołtarzu, pod ciemnym sklepieniem, na którym było kilka gwiazd. I dziwny, czerwono-purpurowy księżyc. Dualna Pełnia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro