Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♣ triginta quattuor

anndziaa ma dziś dziesiąte urodziny! Zaśpiewajmy jej sto lat! XDD <3

No i, jak już pośpiewałyśmy, proszę nie psioczyć za nieobecność. W zamian za to powiem, że zaczęłam kolejny rozdział. I zostały może dwa do sceny, jaka jest w prologu. Będzie nieco poszerzona. Jak mi wena nie spitoli, to szybko skończymy Hidden. ;) Miłego czytania. ^^


Jeśli jesteś osobą, której przed ważnym wydarzeniem nie przytrafia się nieszczęście, możesz się nazwać prawdziwym wygrywem. Życie często lubi wyciąć człowiekowi wredny numer. Szykujesz się na randkę? Na pewno pobrudzisz sobie ubranie albo przypalisz włosy prostownicą. Chcesz strzelić spektakularnego gola pod koniec meczu? Piłka poleci tuż nad bramką. Czekasz na kogoś, kto pomoże ci się wydostać z lochu? Inna osoba, do której nie pałasz sympatią, wyciągnie cię stamtąd, aby umieścić w miejscu, gdzie masz małe szanse na ucieczkę.

A tobie pozostaje wymyślić inny plan, który... jest chyba ostatnią szansą na cokolwiek.

— Domyślił się, sukinsyn — warknęłam, kiedy tylko zobaczyłam Zayna w ogrodzie. Przyszedł do mnie. 

— Nie jest przecież idiotą — odparł Malik. Wiedział, o kogo mi chodzi.

Pozornie spokojnie odeszliśmy kawałek wysypaną kamieniami ścieżką, mijając krzewy i małe drzewka. Strażnicy szli za nami, obserwując każdy nasz ruch. Robili tak już od kilku godzin. 

Przez brak sacrum niebezpieczeństwo grożące wszystkim egzorcystom, pracownikom Centro habebant i strażnikom stało się większe. Wprowadzono różne zakazy, nakazy, zasady... My, opętani straciliśmy prawo do spacerów, pracy w ogrodzie, utraciliśmy prawo do wszystkiego. Siedzieliśmy w celach, na stołówce, albo trafialiśmy do gabinetów egzorcystów. Było nas coraz mniej. 

Ja i Zayn cudem dostaliśmy pozwolenie na spacer. Tak, dzięki mnie. Powiedziałam inkwizytorowi, że duszę się w zamknięciu i jest mi słabo, dlatego chciałabym wyjść na zewnątrz. Ruthven niechętnie powiedział, że mam pół godziny. Nie dłużej. Nikt nie był z tego zadowolony. Poza nami. Wkręciłam w to Zayna jako "pomocną dłoń" w razie upadku, co niesamowicie wkurzyło inkwizytora, jednak nie odmówił mi tego. Nie miałam pojęcia, dlaczego. Może sentyment do rodziny? Ha.

I dlatego ja i Zayn, którzy po kilku godzinach siedzenia w celi trafiliśmy z powrotem do naszych pokoi, mogliśmy przejść się po ścieżkach, trzymając się za ręce mimo sprzeciwów strażników. Wiedziałam, że na naszych postaciach jest skupiony wzrok kilku osób więcej.

— Nie z miłości nas stamtąd wyciągnął — ciągnęłam szeptem. — Musiał się domyślić, że czekamy na Azama. Oddzielił nas. 

— Trzeba to będzie zrobić inaczej — mruknął Zayn. — Siedzieliśmy w lochach kilka godzin. W nocy trafiliśmy z powrotem na górę. Minęła noc. Jutrzejszej nocy... wszystko się dokona.

Poczułam silny uścisk na dłoni. Patrzyliśmy na siebie z Zaynem, stojąc w jasnym słońcu, pomiędzy kwiatami. Nie wątpiliśmy w to, że wygrana leży po naszej stronie. Jednak nie wiedzieliśmy, co się stanie. Nie wiedzieliśmy, czy się po tym zobaczymy. Jak skończymy.

W tamtym momencie nie zwracaliśmy uwagi na to, że inkwizytor mógł widzieć nas przez okno. Nie zważaliśmy na strażników obserwujących nas z odległości kilku kroków. Zignorowaliśmy pogodę, która nagle uległa pogorszeniu. Zerwał się ostry wiatr, niebo ściemniało od burzowych chmur. To nas nie dotyczyło.

Moje dłonie powędrowały na policzki Zayna. Jego ramiona oplotły moją talię. Nasze usta spotkały się w najsłodszym pocałunku, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam. Był pozbawiony agresji, za to przepełniony czułością. Szacunkiem.

Miłością.

Odepchnęłam w głowie Eve, która prychnęła pogardliwie i skupiłam się wyłącznie na tym, że Zayn był tuż przy mnie i trzymał mnie mocno przy sobie. Jakby chciał zostać tak ze mną na zawsze. 

Kiedy w końcu przerwaliśmy pocałunek, oparłam czoło na ramieniu. Spojrzałam w bok i zamarłam. Ciemna postać stała między drzewami i obserwowała nas. Azam?

— Co jest? — spytał Zayn. Wyczuł, że zesztywniałam.

— Nic — skłamałam i uśmiechnęłam się blado. — Chodźmy już do środka.

Kiedy wracaliśmy do środka, zerknęłam ponownie na tamto miejsce. Było puste. A chmury nad nami były niemal czarne, co wzbudziło strach w pracownikach. Jednak nie w nas. Coś, co towarzyszyło zwycięstwu, nie mogło sprawić, abyśmy się bali. Prawda?

***

Stałam przy oknie i patrzyłam przez nie na zewnątrz. Czas płynął. Została jedna noc. Jutrzejsza będzie decydująca. Oparłam dłonie o parapet i z niecierpliwieniem oczekiwałam na to, aż stanie się cokolwiek. W moim pokoju, zamknięta na cztery spusty, byłam bezradna. Miałam nadzieję, że Azam jakoś przybędzie, wywali te kraty i wyciągnie stąd nas wszystkich.

Ale po co nadzieja, skoro istnieje inkwizytor? Kiedy usłyszałam za sobą szczęk zamka, wiedziałam już, kto jest za drzwiami. Obojętnie odwróciłam się twarzą do wyjścia. Tak jak myślałam. Ruthven wszedł do środka z dwójką strażników. 

— Jakie wsparcie — skomentowałam.

— Owszem, dla ciebie.

Prychnęłam rozbawiona, słysząc słabą ripostę inkwizytora. Ten człowiek starał się być tak sarkastyczny. Jednak słabo mu szło.

— Co, oni będą mnie trzymać, a ty bić?

Inkwizytor pokręcił głową. 

— Mam łańcuchy i kajdany w razie potrzeby. Mam propozycję. Nie do odrzucenia.

— Odrzucam. — Położyłam się wygodnie na łóżku.

— Nie chcesz jej wysłuchać?

Przewróciłam oczami i podłożyłam sobie ramię pod głowę.

— Chcesz tu zostać? — spytał inkwizytor. — A może...

— Wolę łóżko od podłogi. To miejsce jest dla mnie idealne.

—  Nie chcesz wysłuchać drugiego wariantu?

— Nie.

Powinnaś — rzuciła Eve. — Mam złe przeczucia co do tego człowieka. 

Na usta inkwizytora wpełzł dziwny uśmiech. Wyglądał, jakby się tego spodziewał, co mnie zaniepokoiło. Usiadłam na łóżku.

— Mów — burknęłam.

— Nie będę cię kłopotać — odparł pogodnie. — Leż sobie. Miłego wieczoru. Jutro wszystko się zmieni.

Był tak serdeczny, że poczułam irracjonalne zdenerwowanie. Nie furię. Nie wściekłość. Denerwowałam się tak, że aż czułam ścisk w żołądku. Patrzyłam podejrzliwie na to, jak wychodził z mojego pokoju. Otworzył szeroko drzwi i wyszedł pierwszy, a za nim wyszli jego strażnicy. Widziałam kilka cieni na ścianie. Ktoś jeszcze z nimi był.

— Zabierzcie go na dół — usłyszałam głos Ruthvena. — Wodę już wam przygotowano.

W odpowiedzi ktoś wymamrotał odpowiedź. Zobaczyłam, jak dwóch strażników... prowadz skutego Zayna. Brali go na dół. A ja powiedziałam przed chwilą, że chcę zostać tu. Niech jasny szlag trafi inkwizytora.Podniosłam się z łóżka i podeszłam szybko do drzwi, ale wtedy obca ręka sięgnęła z korytarza i zwyczajnie je zatrzasnęła. Złapałam za klamkę, jednak zamek już został zamknięty. Kurwa mać. Uderzyłam w powłokę pięścią. Z całej siły, jaką miałam.

  — Zmieniłam zdanie! — krzyknęłam, waląc pięścią jeszcze raz. — Chcę usłyszeć drugi wariant! Chcę iść na dół!

— Dobranoc, Marsali — dobiegł mnie głos inkwizytora. — Połóż się i odpocznij, bo jutro tam trafisz.

Po tych słowach stuknął lekko z drugiej strony w drzwi i chyba odszedł. Krzyknęłam dziko z frustracji i kopnęłam silnie w przeszkodę. Zostawiłam małe wgłębienie. Na więcej nie miałam energii. 

— Tak się dzieje, kiedy olewasz moje rady — powiedziała sucho Eve. Gdybym mogła zobaczyć jej twarz, z pewnością zobaczyłabym na niej dezaprobatę i pogardę. Nie dziwiłam jej się. Miałam żal do samej siebie za to, że zignorowałam inkwizytora. Ten człowiek wiele wiedział, a ja powinnam była go wysłuchać. Zawsze mogło mu się coś wyrwać.

— Sorki — burknęłam.

— Połóż się — doradziła mi demonica. — W tym miał rację. Powinnaś odpocząć przed jutrem.

Posłusznie położyłam się na łóżku.

— Co teraz? — spytałam słabo. — Zabiorą go na dół na noc i nie wiadomo, co mu zrobią. Nie chcę jego krzywdy. Gdybym tam była, może przekonałabym Ruthvena do tego, aby nic mu nie robił.

— Wątpię, żeby było to konieczne. Nie przejmuj się tym tak. O to chodziło inkwizytorowi. Chciał cię złamać. Celowo pokazał ci Zayna w korytarzu. Ty się będziesz martwić, a on z tego skorzysta. Będziesz tak otwarta, że może uda mu się mnie wygnać. Jutro zacznie. Dualna Pełnia nie tylko otwiera portale, ale i wzmacnia rytuały.

— Czyli mam spać, tak? Bo jutro może się zabrać za oczyszczanie mnie.

— Śpij już.

Od trzech lat, czyli od dnia opętania, Eve wpajała mi jedno —  jeśli coś mi zleca, mam to robić. "Wyjdzie ci to jedynie na dobre". A jeśli miałam jakieś opory, zmuszała mnie albo przejmowała nade mną kontrolę. Ewentualnie wykorzystywała swoją moc, by to coś się po prostu stało. Nie miałam zielonego pojęcia, co ona zrobiła tym razem. Nie wiedziałam też, jak. Jednak w jednym momencie poczułam, jak cała energia znika z mojego ciała. Przed oczami zrobiło mi się ciemno. I straciłam przytomność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro