♣ triginta
Chciałam tylko powiedzieć, że to nie jest triumfalny powrót, bo pisałam ten rozdział kilka dni. Mam nadzieję, że po nim pójdzie mi lepiej. Jakieś opinie? Ktoś tęsknił i chce mnie o tym ładnie powiadomić? :)
Na dźwięk ciężkich kroków ocknęłam się z płytkiego snu, w jakim byłam pogrążona. Podniosłam głowę i oblizałam spierzchnięte wargi. Spojrzałam obojętnie w kierunku krat. Zostaliśmy wszyscy przeniesieni do osobnych cel, jednak w innej części lochów. Tam, gdzie przedtem przebywaliśmy, byli obecnie podwładni inkwizytora, którzy szukali sacrum. Walili w podłogi i przeczesywali każdy kawałek gruntu, aby odnaleźć to coś. Obok mojej celi po prawej stronie był ulokowany Azam. Po lewej Zayn. Czasem staliśmy razem przy kratach i próbowaliśmy wszczynać jakieś burdy, ale pilnujący nas strażnicy nie zwracali na to uwagi.
To miejsce nas osłabiało. Eve spała w moim ciele, czasem się budząc i pomagając w czymś. Najczęściej dawała mi trochę energii, jednak większość chomikowała u siebie. Powiedziała, że krytyczny moment może nadejść w każdej chwili. Oszczędzała się i kazała mi robić to samo.
Zayn i Azam robili to, co ja. Poza awanturami spali albo cicho ze mną rozmawiali. Nie mieliśmy tu żadnych rozrywek. W końcu byliśmy w oficjalnym areszcie.
Ciężkie kroki były coraz głośniejsze. Osobiści strażnicy Ruthvena nie szli do mojej celi. Jedynie ją mijali. Inkwizytor idący na ich czele nawet nie zwrócił uwagi na mnie i innych.
— Coś się dzieje — odezwała się cicho Eve. — Nie bez powodu idą w stronę miejsca, gdzie może być ukryte sacrum.
Podeszłam do krat. Widziałam kątem lewego oka, że Zayn także patrzył w kierunku oddalających się ludzi. Podeszłam jak najbliżej jego i ostrożnie wyciągnęłam rękę przez pręty. Malik mocno uścisnął moją rękę i uśmiechnął się uspokajająco. Westchnęłam ciężko. Azam w swojej celi prawie przylegał ciałem do krat.
— Coś jest na rzeczy — mruknął. Widziałam, jak jego ciało się spina. W tamtym momencie wyglądał jak wielki kot szykujący się do skoku.
— Czujecie to? — spytał Zayn. Zmarszczyłam brwi.
— Czujemy co... o matko — wyszeptałam. POCZUŁAM.
Nigdy w życiu nie czułam czegoś takiego. Odetchnęłam drżąco. To było... niesamowite. Ciepłe fale i drgania przechodzące przez całe moje ciało, gładzące czule każdą pojedynczą cząstkę. To było cudowne. Najpiękniejsze uczucie na świecie. Przez chwilę.
Bo kiedy fale się nasiliły, poczułam przeszywający ból, który wyparł przyjemność. Przenikał każdą najmniejszą komórkę mojego ciała. Usłyszałam w głowie przenikliwy wrzask agonii Eve. Był tak dojmujący, że sama zaczęłam krzyczeć. Zayn w swojej celi ściskał pręty w dłoniach, a twarz miał białą jak kreda. Upadłam na kolana, próbując złapać powietrze.
— To sacrum — usłyszałam jęk Zayna. — Mają je. Kurwa...
Zacisnęłam zęby z bólu, starając się nie wrzeszczeć. Zwinęłam się w kłębek na posadzce. Żałowałam, że nie mogłam stworzyć muru, który mógłby odgrodzić mnie od męki.
— Nareszcie — usłyszałam z oddali.
Wiedziałam, jakie będą konsekwencje odnalezienia sacrum. Inkwizytor zyskał najpotężniejszą broń, której bez wahania użyje przeciwko nam. Wygna z nas wszystkich demony i zniszczy je. A nas ocali. Czy powinnam być szczęśliwa z tego powodu? Byłam zaledwie człowiekiem, w którego wstąpił demon. Nosiłam go w sobie i zaakceptowałam. Demony chciałby zniszczyć Centro habebant. A co z nami? To, co zamierzały zrobić z nami, wciąż było niejasne. Bez miejsc, w których mogły czuć się zagrożone, były praktycznie bezkarne. Nie potrzebowały więcej naszych ciał. One były konieczne do "zrobienia gruntu". Ich demoniczna forma mogła zostać uwolniona później. Co miało stać się z nami? Mieliśmy umrzeć czy odejść w spokoju do rodzin?
Ból zniknął jak ucięty nożem. Moje ciało rozluźniło się samo z siebie. Odetchnęłam drżąco i uświadomiłam sobie, że z oczu płyną mi łzy. Otarłam je słabą ręką.
— Marsali? — wyszeptał Zayn. Obróciłam głowę w bok i zobaczyłam, jak Malik siedzi, opierając się o kraty. Otarł twarz z potu.
— Przecież to niemożliwe — powiedziałam z wysiłkiem. — Jaki cudem to cholerstwo ma aż taką moc?
— Sprawdź, co z Azamem — polecił mi. — Jeśli na niego też tak zadziałało, to jest źle, bo jest najsilniejszy. Miał to zdobyć.
Kiwnęłam głową i podczołgałam się pod przeciwległą ścianę. Wytężyłam wzrok, żeby cokolwiek zobaczyć.
— Azam? — zawołałam. — Azam!
Odwróciłam się do tyłu. Zayn miał wypisane na twarzy najróżniejsze emocje. Zaczynając od strachu...
Co się działo z Azamem?
— Azam! — krzyknęłam.
Usłyszałam jakiś szmer w celi obok. Jakby ktoś podnosił się z ziemi. Odetchnęłam z ulgą. Azam żył. Trzymałam kciuki za tym, aby to wszystko naprawił. Był w stanie to zrobić.
Podniosłam się powoli, podciągając się na kratach. Zayn już stał mocno na nogach, patrząc w moim kierunku. Marszczył czarne brwi. Na policzku pokrytym krótką brodą miał nieco brudu. Mimo marnego stanu wciąż był piękny. Zaraz, co. Co.
Potrząsnęłam głową. Nasze losy wiszą na włosku, a ja podziwiam Zayna. Świetnie. Wpadłam. Usłyszałam słaby śmiech Eve.
— Żyjesz? — wyszeptałam cicho. W odpowiedzi demonica mruknęła coś. Była bardzo osłabiona, ale żyła. Całe szczęście.
Usłyszałam cichy huk, a następnie trzask. Światła w korytarzu zaczęły gasnąć. Zobaczyłam przed sobą słaby obłoczek pary. Zrobiło się tak zimno, że po chwili z naszych ust wydobywały się nie obłoczki, a chmury. Zadrżałam.
— Kurwa — wyszeptał Zayn, patrząc szeroko otwartymi oczami na coś za mną. — Zrobił to.
— Co? — Odwróciłam się szybko. O, do diabła.
Pojedyncza pochodnia świeciła niedaleko nas. Dawała mało światła, ale nawet ta namiastka wystarczyła, by pokazać nam cień postaci, która wyszła z celi Azama i skierowała się w stronę miejsca, gdzie prawdopodobnie znaleziono sacrum. Prawie dwumetrowa, smukła i... uskrzydlona. Azam miał skrzydła?
— Dokonał przemiany — szepnęła Eve. To znaczy? — Poświęcił całego siebie demonowi, który odmienił jego ciało i duszę. Ja jestem wewnątrz ciebie i mogę wpływać na twoje zachowanie. Jednak masz możliwość, by ocalić duszę. Dusza Azama została wchłonięta przez demona. Niewiele osób jest w stanie zrobić taki krok. Azam już... nie jest tym, kim był.
Zamknęłam oczy i oparłam czoło o kratę. Wzdrygnęłam się, słysząc krzyki z niedaleka. Wiedziałam, że dziwny, chlupoczący dźwięk wydały podrzynane gardła. Cichy łoskot to sprawka padających na ziemię martwych ciał. Moje wyczulone zmysły czuły ciepłą krew płynącą po zimnej posadzce. Zawiał mocny wiatr... i korytarz pogrążył się w ciemności.
— Do cholery — burknęłam. Przysunęłam się do Zayna i złapałam go za rękę przez kraty.
— Trzeba w niego wierzyć.
Czekaliśmy w ciszy na to, aż stanie się... coś. Cokolwiek. Każdy szmer, oddech wydawał się być naprawdę głośny. Wytężałam wzrok w nienaturalnej ciemności. Zayn puścił moją rękę i złapał za kraty. Pociągnął mocno. Słyszałam dobiegające z jego ust ciche przekleństwa. Podeszłam do maleńkiego okienka i wyjrzałam przez nie. Była późna noc. Po położeniu księżyca mogłam stwierdzić, że była pierwsza, może druga w nocy.
Czułam się taka bezradna. Nie lubiłam tego uczucia. Chciałam działać, wyjść z tej pierdolonej celi i coś zrobić. A nie mogłam. Dlaczego? Bo byłam zamknięta, do kurwy!
Poczułam na ramieniu dłoń i odwróciłam się szybko. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale szybko zostały zasłonięte.
— Chcesz stąd wyjść? — usłyszałam. W głowie. Moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Azam, stojący przede mną i wyglądający całkowicie normalnie, porozumiewał się ze mną za pomocą myśli. Kiwnęłam głową. — Możemy iść w tym momencie.
— Gdzie sacrum? — spytałam.
— Schowane. Szybko sobie z tym poradziłem.
— Możesz zabrać mnie i Zayna?
Oczy Azama pociemniały.
— Chcę zabrać tylko ciebie. On mnie nie obchodzi. Nie nadaje się do tego.
— Nie idę bez niego. — Pokręciłam głową. — Jesteśmy w tym wszyscy razem.
— Nie obchodzi mnie Zayn — warknął Azam. — Idziesz ze mną i pomożesz mi w odmienieniu sacrum albo zostajesz i czekasz na Dualną Pełnię w lochach. Wtedy uda ci się uwolnić. Wszyscy wtedy zostaną uwolnieni, a Centro habebant zniszczone. Ale tu będziesz na razie bezużyteczna.
Uniosłam brodę i spojrzałam na niego z całą złością, jaką w sobie miałam.
— Jesteś idiotą. Nie po to grzebaliśmy w tym gównie razem, by zostawić kogoś samego. Nie idę.
— Jak chcesz.
Dłoń Azama uwolniła moja usta, jednak on sam nie odszedł. Stanął bardzo, bardzo blisko mnie. Znieruchomiałam. Nie drgnęłam ani trochę, kiedy jego ręce dotknęły mojej szyi. Były wręcz gorące.
Zesztywniałam, kiedy Azam nachylił się do mnie z wahaniem. Zaraz, kurwa, co tu jest grane? Czy on chce mnie...
Tak. Chce. Poczułam na swoich ustach dotyk warg Azama. Delikatny, ostrożny. Zupełne przeciwieństwo pocałunków Zayna, które były całą gamą najróżniejszych uczuć. Nie odwzajemniłam pocałunku, ale też nie odepchnęłam chłopaka. Po paru sekundach odsunął się ode mnie i... zniknął. Po prostu jakby wyparował w powietrzu. A kraty, które zatrzymywały mnie w celi, wypadły ze ściany i spadły z hukiem na podłogę. Dopiero teraz poczułam, jak mocno waliło moje serce. Oparłam się o ścianę, dysząc ciężko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro