Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♣ tres

Prawie 300 wyświetleń, wow. Dziękuję za każdy głos i każdy komentarz ♥ 
#skromność - mam tak, że imiona bohaterów są u mnie dość rzadkie i oryginalne - pomińmy Zayna XD - i cieszmy się, bo poznacie niedługo imię głównej bohaterki! :D 

Dużo dialogów, mało opisów, pardon. Chyba. :/


Po wysuszeniu się z deszczu siedziałam grzecznie w celi. Straciłam ochotę na pracę w ogrodzie, co sprawiło Hallamowi radość. Wielką radość. Kilka... dziesiąt razy wpadł mi do głowy pomysł, żeby popracować w ulewie. Albo iść do małej, dostępnej mi biblioteki z religijnymi książkami wtedy, kiedy panowały upały. Czasem wychodziłam w nocy i spacerowałam po dachu udając, że lunatykuję. Jak to kiedyś stwierdził Hallam, nie można się ze mną nudzić. Ale ja się mogę nudzić.

Jednak teraz? Nie, nie nudziłam się. Eve postanowiła, że nauczy mnie kilku pożytecznych sztuczek. Bo wcale nie miała na to dwóch lat.

- Zamiast uczyć mnie poruszania przedmiotami, możesz mi pokazać kontrolę umysłów - burknęłam. - I dlaczego dopiero teraz?

- Bo teraz sobie uświadomiłam, że musisz to umieć - warknęła Eve. - Zamknij się i rób, co mówię.

Prychnęłam. Posłuszna jej poleceniom powoli zamykałam oczy i skupiałam się. Eve kazała mi odnaleźć "żródło energii" w moim ciele. Nie wiedziałam, o co jej chodzi, ale nie pytałam o nic. Po prostu siedziałam z zamkniętymi oczami i próbowałam skupić nieistniejącą moc w rękach.

- Podnieś książkę.

Podniosłam ciążące mi powieki i spojrzałam na książkę leżącą na ziemi. Wyciągnęłam do niej rękę i spróbowałam podnieść ją wyłącznie siłą woli. Całe moje ciało dygotało, zlane zimnym potem. Ale... nie tylko ono. Książka lekko się poruszyła. A potem nieco uniosła. Pisnęłam z podekscytowania.

- Eve, widziałaś?

- Ja pierdolę - mruknęła demonica. Chyba była wkurzona przez to, że za bardzo się nie wysiliłam.

Książka spadłam z powrotem na ziemię i nie mogłam jej już podnieść. Czułam irytację Eve. Ale olewałam to. Kurczę, że też wcześniej mnie nie poinformowała o tym, iż mogę coś takiego robić. Jednak i tak byłam zadowolona z tego, że po pierwszej próbie miałam jakiś sukces. Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i wyprostowałam się. Hallam wszedł do celi i spojrzał podejrzliwie na książkę leżącą cały czas na podłodze.

- Dlaczego moja własność jest tu, a nie na szafce? - zapytał. Był nieco rozzłoszczony. I nie dziwiłam mu się.

- Nie wiem - odpowiedziałam z niewinną miną. Prychnął.

- Chodź, obiad.

Powoli wstałam z łóżka. Obiad. I co? Ja się najem, ale co z Eve? Ona żywi się duszą. W ciągu dwóch lat pochłonęła kilka ofiar, i to cudem. Musiała żywić się mną. I dlatego ja jadłam dużo, choć przez lokatora w moim ciele jedzenie szybko znikało. Byłam kruchą osobą. Między innymi dlatego personel tu chce wyrzucić z nas demony. Bo pochłaniają nas.

Ale, oczywiście, dziś jest piątek, dlatego możemy liczyć na makaron z serem albo ryż z owocami i śmietaną, może być też ryba, zapiekanka warzywna... nie głodzą nas tu. Weszliśmy do stołówki. Odebrałam posiłek - makaron ze szpinakiem, dość dobry, choć mało pożywny dla Eve - i rozejrzałam się. Nie chciało mi się siedzieć na parapecie w korytarzu. Stoliki były zajęte. Skupiłam się na tych z boku. Nagle mignęła mi czarna czupryna. A obok niej brązowa. Proszę proszę, nasi nowi.

Na moje usta wpełznął złośliwy uśmiech. Eve parsknęła. Jednogłośnie zgodziłyśmy się co do jednego - musimy wiedzieć, kim oni są i jakie mają demony. Nie wiem, czy mam ich respektować czy olewać. Wiem, że wśród nowo przybyłych jest Szatan, co napawało mnie niepokojem. I musiałam wiedzieć, w kim się ukrył. Czego chce.

- On chce zniszczyć ten ośrodek - szepnęła Eve. Gdybym widziała jej twarz, zobaczyłabym szeroki uśmiech. To, że Centro habebant mogłoby zostać zniszczone, jednocześnie cieszyło mnie i denerwowało. 

- To dobrze czy źle?

- Dla nas, demonów, to doskonale. Dla ludzi... średnio.

- Nawet dla nas, nosicieli? - zadałam pytanie. 

- Nie wiem - rzuciła wymijająco.

Przez trzy lata z nią zdążyłam ją trochę poznać i wiedziałam, że kłamie, ale nie drążyłam tematu. Chociaż to, że nie chciała mi o tym powiedzieć, nieco mnie zestresowało. Nie chciałam umierać lub być zabawką mimo tego, że przechowywałam Eve we własnym ciele.

- Nie pozwolę im bawić się tobą - powiedziała Eve.

- O, dzięki - parsknęłam. Poparcie Eve odnośnie mojej egzystencji na tym świecie było naprawdę pocieszające.

Skierowałam się do stolika, przy którym siedziały dwie nowe, interesujące osoby i zajęłam miejsce naprzeciwko nich. Zawsze mogłam powiedzieć, że nie było nigdzie miejsca. Bo to byłaby prawda. Opętanych nie ma tu zbyt wielu i stołówka też nie grzeszy wielkością. Popatrzyłam na obu chłopców. Po szybkim ocenieniu ich wyglądu doszłam do wniosku, że mogli być ode mnie starsi maksymalnie pięć lat. Kuzyni, jak już wiedziałam, spojrzeli na mnie zaskoczeni. To znaczy ten milszy spojrzał. Czarnowłosy zmierzył mnie chłodnym, oceniającym spojrzeniem i wrócił do grzebania w talerzu.

- Szczęścia tam nie znajdziesz, nie wysilaj się z grzebaniem - skierowałam do niego te słowa.

- Może będzie - wymamrotał. Niezły głos.

- Olej go, dziewczynko - wtrącił się ten drugi. Pogodny humor wyparował szybciej niż alkohol z barku siostry przełożonej z mojego domu dziecka. Nie miałam z tym nic wspólnego. Skierowałam na niego pogardliwy wzrok.

- Dziewczynko? - syknęłam. Czarnowłosy skupił wzrok na mojej twarzy, zainteresowany moją ostrą reakcją, ale ignorowałam to, patrząc na jego kuzyna. - Jesteś pewny, że chcesz mnie tak nazywać?

- A co? Wolisz koteczka?

- Zaraz wbiję ten widelec - podniosłam wymienioną rzecz na wysokość jego wzroku - prosto w twojego fiuta. O ile go znajdę. Zazwyczaj największe chojraki mają najmniejszego.

Chłopak zasłonił krocze dłońmi. Drugi parsknął.

- Przyznałeś się do rozmiaru penisa, gratulacje - zadrwiłam i nabrałam na widelec trochę makaronu.

- Czegoś chcesz? - spytał obrażony. Chyba już nie miał ochoty mi dogryzać.

- Nie miałam miejsca. - Zatoczyłam ręką krąg. - No i chciałam się zakolegować. - Zakaszlałam teatralnie.

- Mhm - mruknął czarnowłosy.

Czyżbym go onieśmielała? Zapytałam go o to, a on z rozbawieniem - o rany, może mieć inny wyraz twarzy niż wkurw - przewrócił oczami. Dalej się zachwycam jego rzęsami. Okalały miodowe oczy tak wspaniale. Ciekawe, jak wyglądałyby przy moich szarych oczach.

- Nie onieśmielasz, praczko.

Otworzyłam szerzej oczy. Następny do kastracji?

- Słucham? Tobie też trzeba coś odciąć?

- Spokojnie, blondi. - Brunet wyciągnął rękę, próbując mnie uspokoić. - Jemu nie chodziło o to, że możesz tak pracować.

Po mojej reakcji chyba się nie domyślił, że takim gadaniem pogarsza swoją sytuację.

- Tylko? - zawarczałam. Miałam ochotę pozwolić Eve na wyssanie ich życia. Słyszałam, że wrzeszczała podekscytowana moim pomysłem.

- No bo... - zająknął się - jesteś taka jakby... wyprana z koloru. Masz szare oczy, włosy, jesteś blada i drobna...

- Cicho bądź, Azam - prychnął czarny.

Jeden jest.

- Azam - powtórzyłam. - Dziwne imię.

- Oznacza "czarny" - wytłumaczył mi Azam.

- Czarny to masz mózg - wytknęłam mu. - A ty, drugi? Pewnie masz imię, które oznacza "jasny", co? - zaśmiałam się głośno, już w dobrym nastroju.

Azam zawtórował mi.

- Jego imię oznacza "piękny", co jest kłamstwem. 

- Twój rozum jest kłamstwem - syknął piękny.

- To Zain, choć bardziej pasuje brzydal - dogadywał mu Azam.

- Zayn - poprawił go... Zayno-Zain.

Oparłam głowę na ręce i uniosłam brew, mierząc kuzynów rozbawionym spojrzeniem.

- Uzgodnijcie i mi powiedzcie.

- Zayn.

Ok, w porządku. Wzruszyłam ramionami i zajęłam się swoim jedzeniem, które już ostygło. Jasny szlag. Mój makaron. I szpinak. I kawałki sera, które w nim miałam.

 W każdym razie imiona już znam, z demonami pójdzie gorzej.

- Nie wyczułam nic w nich - odezwała się Eve. - Ukrywają się. Powinnaś  wypytać ich wykorzystując swój urok osobisty , o ile go masz.

Goń się, pomyślałam. Złośliwa. Usłyszałam jej śmiech. Przestałam się odzywać i zajęłam się talerzem. Jadłam cicho obiad. Azam nerwowo stukał widelcem. Wiedziałam, że za chwilę się odezwie. To jest typ, który musi gadać. I który chętnie gada. Wystarczy go pociągnąć za jęzor i już się wszystkiego dowiem. Skąd są, kim są, jak długo są nosicielami...

- A ty? - Wiedziałam, że nie wytrzyma. Dość szybko się poddał. - Jakie masz imię?

- Hildegarda Anastazja.

Zacisnęłam zęby, próbując nie wybuchnąć śmiechem, kiedy zobaczyłam na jego twarzy dezorientację. Co za kretyn. Zayn spojrzał na mnie uważnie. Cholera, jego wzrok prawie prześwietlał mnie i moje ubranie.

- Robi cię w chuja - poinformował Azama. Zobaczyłam na twarzy chłopaka zdziwienie.

- No raczej - uśmiechnęłam się szyderczo, co było przykrywką. 

Muszę się pilnować Zayna. On może być nosicielem Szatana. Wolę z nim nie zadzierać. Już pierwsze spotkanie uświadomiło mi, że jest zbyt sprytny. 

Poczułam za sobą czyjąś obecność. Wiedziałam, że stał za mną Hallam, dlatego szybko zjadłam resztkę mojego makaronu i podniosłam się z miejsca, podnosząc pusty talerz. Już miałam ruszyć za Hallamem, ale...

Odwróciłam się i popatrzyłam na Zayna i Azama.

- Marsali - powiedziałam cicho, ale wyraźnie. - Mam na imię Marsali.


Bam bam bam! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro