♣ quindecim
Hej haj heloł, udał mi się dzisiejszy dzień. Mam nadzieję, że Wam też. I jutro też będzie cacy, mamy pogadankę z sędzią, więc przepada część lekcji :D
Plz, jeśli Wam się podoba lub nie podoba rozdział, skomentujcie. Proszę. Bardzo bardzo ♥ I zapraszam na Partnership xx
Tremaine Ruthven. Ruthven. Tremaine.
Każdy człon tego imienia powtarzałam w myślach, rozmyślając o człowieku, który je nosił. Inkwizytor Tremaine Ruthven. Eve podpowiedziała mi, że zarówno imię, jak i nazwisko, są szkockie. Było to trochę dziwne. Zawsze wyobrażałam sobie Szkotów jako wielkich, rudych mięśniaków w spódnicach. Kiltach. Nieważne. Tremaine Ruthven był smukły i wysportowany. Wyrafinowany. Nie odpowiadał moim wyobrażeniom. Ani trochę. Dopasował się do nich tylko zimnem w oczach, którego oczekiwałam od dawna.
Znienawidziłam go od pierwszego dnia. Po "prezentacji" wparadował jak na swoje śmieci do jadalni i zmierzył nas zimnym spojrzeniem. Siedziałam obok Zayna, który częściowo mnie zasłaniał, więc nie zwrócił na mnie uwagi. Ale opętani, którzy siedzieli na miejscach blisko niego, narazili się na jego nienawistny wzrok. Gardził nami. Nienawidził nas. Brzydził się. I to utwierdzało mnie oraz innych w przekonaniu, że mamy totalnie przejebane. Teoretycznie.
Azam natrafił na ślad sacrum. Powiedział nam o tym w trakcie kolacji. Wyczuł coś w lochach. I... postanowił to sprawdzić. Wspólnie uzgodniliśmy, że pomożemy mu tam trafić. Dlatego chłopak schował ukradkiem nóż w rękawie.
- Chcesz mi dać buzi na pożegnanie? - zapytał mnie kpiąco.
- Możesz mnie w dupę pocałować - odparłam spokojnie i ugryzłam moją kanapkę. Zobaczyłam kątem oka, jak Zayn niemal niezauważalnie marszczy brew. Nie wiedziałam, czemu. I nie wnikałam w to.
- Teraz. Powodzenia - powiedział cicho. Azam kiwnął głową i wstał. Stanął na krześle.
Uśmiechnęłam się złośliwie. Schowałam twarz w dłoniach, żeby nie było widoczne to, jak bardzo mnie bawi Azam stający na stoliku i zaczynający wyzywać wszystkich. Kiedy strażnicy ruszyli do przodu, by go stamtąd ściągnąć, chłopak urwał. Podniosłam na niego wzrok i dreszcz przeszedł mi po plecach. Jego oczy były czerwone. Wyglądały, jakby ktoś zalał jego gałki oczne krwią. Uśmiechał się zimno. Eve zaklęła cicho. Azam zaczął śpiewać, a wszyscy zadygotali. Mroczne słowa w języku demonów sprawiły, że w sali zrobiło się zimno i ciemno. Śpiewał, patrząc dookoła siebie zimnym wzrokiem.
Poczułam przerażające przyciąganie. Wiedziałam, że były demony potężniejsze od Eve, które miały moc prawie taką jak Lucyfer, ale to tu mnie przerażało. Azam miał legion. Legion arcydemonów? Bo taka moc nie mogła się wziąć ze zwykłych demonów.
Nagle śpiew, przez który prawie wstałam z krzesła, urwał się. Azam upadł z hukiem na ziemię. Strażnicy, wyrwani spod jego mocy, błyskawicznie złapali jego bezwładne ciało. Jeden z nich wyrwał z jego piersi małą strzałkę.
UŚPILI GO.
Odwróciłam się do tyłu. Inkwizytor Ruthven oddawał akurat mały pistolecik jednemu ze swojej "gwardii". Co za gnojek.
- Zabierzcie go do lochów - polecił.
Odwróciłam się z powrotem do Azama, którego nieśli między sobą. Na jego ustach pojawił się niemal niezauważalny uśmieszek, który szybko zniknął. Wymieniliśmy się triumfalnymi spojrzeniami z Zaynem. Poczułam, jak lekko ściska moje udo. Poczułam dziwne ciepło.
Ciężka ręka spadła na moje ramię.
- Jeśli skończyłaś, chodź - powiedział cicho Hallam.
- Do nocy - wymamrotałam do Zayna, po czym wstałam.
Odłożyłam tackę z boku i poszłam ze strażnikiem do swojej celi.
- Dlaczego tak go unikasz? - zapytałam Hallama, wkładając ręce do kieszeni dresów.
- Nie unikam - odparł obojętnie.
- Widać. Trzymasz się z dala od niego, a przy okazji trzymasz tak również mnie. Cykasz się go? Zrobił ci coś?
Hallam zmarszczył brwi i obrzucił mnie grobowym spojrzeniem.
- Nie wiesz, co kiedyś się stało. I nie dowiesz, dziecino.
- Ale coś się stało między wami. - Uśmiechnęłam się zadowolona.
- Marsali. Chodźmy szybciej, idź już spać. I tak wasze spotkanie nie dojdzie do skutku.
- Dojdzie, dojdzie, inkwizytor krąży tu jak mucha wokół gówna. - Wyszczerzyłam zęby.
- Nie o niego mi chodziło - burknął.
Mój uśmiech zniknął. Zayn. Chodziło mu o Zayna. Wiedziałam, że Hallam wie o naszych schadzkach. Ale normalnie ich NIE KOMENTOWAŁ. Dlatego to, że teraz to zrobił, nawet tak niewinnie, trochę mnie wkurwiło.
- Niby dlaczego nie? - warknęłam.
W tym momencie minął nas strażnik Ruthvena. Nie wyglądał, jakby się gdzieś śpieszył. On po prostu chodził po korytarzu, jakby... pilnował. Ja pierdolę. Ustawili tu nowych strażników? Nie dowierzają kamerom? Wzniosłam oczy do góry, kiedy Hallam posłał mi znaczące spojrzenie.
- Trochę się go przytłumi i będzie cacy, Hallam, nie spinaj dupy.
- Są odporni na większość klątw. Nie uda wam się.
- Chętnie to sprawdzę - zachichotała Eve.
- Mam arcydemona, Zayn prawdopodobnie też.
Zatrzymaliśmy się przed celą. Hallam nachylił się do mnie.
- Nie martwisz się, że twój Zayn ma kogoś gorszego? Bo na to wskazuje. On jest szalony, dziewczyno - ostrzegł mnie. - Nie widzisz tego przez pryzmat waszego pokopanego uczucia, ale w jego oczach widać szaleństwo. To miejsce źle na niego wpływa. A takie sanktuaria źle wpływają na bardzo, ale to bardzo złe osoby. Przesiąknięte złem do szpiku kości. Uważaj na siebie. Możesz zostać skrzywdzona.
Nie przerwałam mu jego przemowy nawet wtedy, gdy zaczął go... znieważać? Czy mogę powiedzieć tak wtedy, kiedy Hallam powiedział mi szczerą prawdę? Wiedziałam, że Zayn nie jest normalny. Nikt z nas tu nie był normalny. Obecność demonów - silnych i słabych - na nas wpływała. Nasze dobre cechy były ukrywane, a wady wysuwały się naprzód.
Nie wspomniałam Hallamowi o tym, że już widziałam objaw szaleństwa Zayna, które przejęło nad nim kontrolę. Ciekawe, jak mógłby zareagować. Zgłosiłby to? A może załatwiłby sprawę po swojemu? Raczej nie chce mojej krzywdy, więc tego nie zignoruje. Mruknęłam coś na pożegnanie i weszłam do swojej celi. Zrzuciłam buty i ułożyłam się na łóżku. Nie chciało mi się myć. Zresztą robiłam to rano. Więc jutro rano umyję się ponownie. Zamknęłam oczy.
- Zaczęłam szukać czegoś odnośnie inkwizytora - odezwała się Eve.
- Mhm... - wymamrotałam. - I co masz?
- Wiadomo, jest Szkotem. I czuję w nim jakąś tragedię, pozostali też. Kogoś stracił, dawno temu. Ta strata była impulsem do tego, żeby zacząć ścigać nosicieli. Chyba jakiś mu się naraził. A płacą teraz wszyscy. Stosunkowo szybko piął się po szczebelkach. Od urzędnika do takiej pozycji w ciągu dwudziestu lat, no no - cmoknęła. - Normalnie ludzie na to pracują od młodego wieku. On ma dopiero sześćdziesiąt lat, a w tej branży jest, jak ci mówiłam, dopiero dwadzieścia. Czyli to coś się wydarzyło, kiedy miał czterdziestkę. Niedługo uda mi się to wygrzebać.
- Ok - rzuciłam. - Zerknęłabyś, jak idzie Azamowi?
- Nie mogę - odparła smętnie Eve. - Coś poustawiali w korytarzach, mam utrudnione poruszanie się. A przez strażników oraz ich broń ty i Zayn macie skomplikowaną sytuację, jeśli chodzi o spotkania. Więc jesteśmy w dupie.
- Coś wymyślimy. - Wstałam i podeszłam do okna. Spojrzałam na księżyc. Lśnił zwykłym światłem. Dla zwykłych osób. Ja widziałam słabe, czerwone plamki na obrzeżach. Dualna Pełnia będzie za trzy miesiące. A to miejsce zostanie odmienione. - Coś wymyślimy - szepnęłam, zaciskając dłonie na kratach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro