Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♣ quattuor

Ja tak bardzo pardoł, enszuldigung, sory i jeszcze wszystkie przeprosiny, ale po dwóch dniach szkoły patrzyłam tępo w komputer i nie wiedziałam, co napisać. Serio. Wysadźcie mi szkołę, proszę. Dziękuję za każdy głos i komentarz :) No i cieszę się z reakcji na imię Marsali, wiem, że piękne i oryginalne XD chociaż nie musiałyście się jej przedstawiać XDDD 


Cały tydzień poświęcony pracy nad telekinezą z Eve później ponownie spotkałam dwóch kuzynów, Zayna i Azama. Byłam wtedy w ogrodzie z Hallamem. Znudzona plewiłam na klęczkach grządki z różami, kiedy zobaczyłam przed sobą nogi ubrane w zwykłe, czarne buty. Totalnie się tego nie spodziewałam, dlatego podskoczyłam gwałtownie, przerywając wywód Eve dotyczący naszych nowych towarzyszy. Kolce kwiatów podrapały moje ręce do krwi.

- Kurw... - wyrwało mi się, a zakonnica pracująca niedaleko obrzuciła mnie spojrzeniem pełnym dezaprobaty. Ale i strachu. Jak zwykle. Przewróciłam oczami i warknęłam cicho.

- Sorki - usłyszałam. Ktoś przykucnął obok mnie.

Spojrzałam ze złością na... Zayna? Chyba tak. Eve, znudzona wszystkim, potwierdziła jego imię. Zayn pomógł mi ostrożnie wyciągnąć ręce z kwiatów. Miał ciepłe, duże ręce. Eve zakpiła z moich myśli, dorzucając jakiś komentarz o dłoniach na piersiach. Prychnęłam cicho. Skrzywiłam się, widząc drobne przecięcia. Z niektórych leciały krople krwi. Nie takie małe. Szczypało.

- Kijowo to wygląda - dobiegł mnie jeszcze jeden głos. Azam. - Coś ty narobiła?

- To nie ja, tylko on. - Pokazałam palcem na Zayna i zaczęłam lizać ranki.

Hallam stanął nad nami, klęczącymi przy różach. Spojrzałam gniewnie najpierw na czerwone kwiaty, potem na prowokatora wypadku, czyli Zayna, a następnie wstałam. Ranki już się goiły. Zayn parsknął drwiąco, a Azam zaśmiał się, rozbawiony tą sytuacją.

- Pokaż. - Hallam złapał za moje ręce i obejrzał je. - Już się goją.

- No co ty - powiedziałam z sarkazmem. - W życiu bym się nie domyśliła.

Azam zachichotał.

- Polizałbym, ale moja ślina ma dużo siarki i raczej nie pomoże.

A w moim ciele aż wezbrała złość. Połączenie wściekłej mnie i rozwścieczonej Eve nie daje nic dobrego.

- Co jest z tobą nie tak? - zapytałam go ostro. - Masz kretyńskie odzywki, śmiejesz się z byle gówna... masz jakiegoś pierdolniętego demona?

- Nie - pokręcił głową Azam. - Mam kilka.

- O szlag! - zawołała Eve.

- Ile? - skierowałam do niego pytanie. Podeszłam bliżej, patrząc w ciemne oczy. Zayn podszedł krok do przodu, jakby chciał bronić kuzyna. - Kim są twoje demony?

Azam nachylił się. Jego usta były bardzo blisko moich ust. Patrzył swoimi oczami w moje. Widziałam przewijające się wszystkie kolory oczu. I naturalne, i wręcz karykaturalne. Po moich plecach przeszedł mi dreszcz.

- Imię me... legion - wyszeptał niskim, obcym głosem. Odsunął się ode mnie i odszedł, ignorując podążającego za nim strażnika, a ja stałam tam jak głupia, patrząc na jego plecy. Moje ciało było napięte.

- Nie wkurzaj go - doradził mi Zayn. - Ciężko mu idzie kontrolowanie się.

- A tobie? - uśmiechnęłam się do niego uroczo. Tak sądzę, zazwyczaj ludzie się boją, kiedy jestem miła. - Jak twój demon... lub demony?

- Współpraca przede wszystkim - odparł obojętnie.

- Duża potęga? - dopytywałam się.

- Chyba wie, co kombinujesz - odezwała się Eve.

Wzruszył ramionami i wykrzywił usta.

- Nie narzekam. A twoja?

- Co moja? - udawałam niedomyślną. Nie ma tak, Zayn, ja tu jestem od wypytywania.

- Demony wstępują w ciało osoby tej samej płci, inaczej człowiek wariuje. Dlatego Azam jest taki... dziwny.

- Sprytny jesteś. - Zauważyłam. - Ale nic ci nie powiem, chłopcze.

- W takim razie niczego nie dowiesz się ode mnie, dziewczynko.

Chyba zapomniał, jak ostatnio zareagowałam na takie urocze słówka. Wyprostowałam się i zacisnęłam pięści, żeby mu przyłożyć, ale poczułam, jak ktoś ściska mój nadgarstek. Hallam pociągnął mnie za sobą. Z niechęcią poszłam. Wolałam się na razie nie pakować w kłopoty, skoro tyle czasu byłam grzeczna. Nie zamierzałam przeginać przez irytujących nowych.

- Już na nas pora - powiedział. Skinął głową strażnikowi Zayna i odszedł, prawie wlokąc mnie za sobą.

- Ale kutas - stwierdziła Eve.

- Hallam czy Zayn? - zapytałam, a strażnik spojrzał na mnie dziwnie i prychnął.

- Nasz nowy kolega - parsknęła demonica.

- Zgadzam się.

- Ja czy on? - odezwał się Hallam.

Zaśmiałam się blado.

- Jakżebym śmiała cię obrazić. Pewnie, że ty.

***

- Zróbmy to - szeptałam. - Powiedział, że będziemy lepsi. Potężniejsi. Powiedział, że Bóg nas oszukał...

- Nie wiem - pokręcił głową. Bał się. Bał się Jego.

- Proszę cię - powiedziałam. - Zjemy oboje i będziemy potężni. Będziemy jak Bóg. Wyobrażasz to sobie?

Adam miał przestraszony wyraz twarzy. Ale w jego oczach, poza wahaniem, było także coś, czego nie umiałam sprecyzować. Wiedziałam, że w głębi czystej, nieskalanej duszy już dokonał wyboru. Zerwałam owoc z drzewa i bez wahania zatopiłam w nim zęby. Odgryzłam jeden soczysty kawałek, po czym podałam resztę jemu. Zabrał to trzęsącą się dłonią i...

- Cholera. - Gwałtownie usiadłam na łóżku. Odetchnęłam głęboko, kładąc dłoń na szybko walącym sercu. - Eve...

Nie czułam nic. Nie czułam zawsze przytłaczającej obecności Eve. Moje ciało już nie mieściło więcej niż jednej duszy. I esencji demona. Tylko ja. Ja sama. Zamknęłam oczy, wołając ją w myślach. Odpowiedziała mi cisza. Nie było jej. 

Eve... odeszła.

Zerwałam sie z łóżka i podbiegłam do drzwi. Zaczęłam w nie walić pięścią.

- Hallam! - wołałam. - Hallam, otwórz!

Okienko w drzwiach szybko się otworzyło i pojawiła się w nim twarz Hallama, ledwo widoczna przez słabiutkie światło w korytarzu.

- Co się stało? - zapytał zdenerwowany. - Marsali!

- Nie ma jej - wybełkotałam. - Jestem czysta, nie jestem nosicielką.

- Żartujesz. - Hallam sięgnął do dużej kieszeni i wyciągnął coś przypominającego lupę. Tylko mniejszego.

Nie wiedziałam, jak to się nazywa, ale Hallam wytłumaczył mi kiedyś, że służy to do odnajdywania śladów demona w oczach. Działało zawsze. Popatrz przez to w oczy czystego człowieka - nic nie znajdziesz. Popatrz w oczy nosiciela - proszę bardzo, już wiesz. Hallam sprawdził moje oczy.

- Nic - wyszeptał, blady na twarzy. - Nie... pożegnała się z tobą? - zapytał z głupią miną.

- Spałam, a jej nie było, kiedy się obudziłam - wytłumaczyłam szybko. - Czy to znaczy, że... - wezbrała we mnie nadzieja.

- Chyba tak - uśmiechnął się, a ja to odwzajemniłam. - Chodź szybko do przełożonych.

Otworzył drzwi. Ubrałam szybko buty i sweter, po czym poszłam za Hallamem w stronę gabinetów. W połowie drogi moja euforia osłabła. Dokąd pójdę? Nie mam domu.

Przed drzwiami do gabinetu przełożonego całej rady egzorcystów zatrzymaliśmy się. Po zapukaniu i otrzymaniu pozwolenia weszliśmy do środka. Przełożony, wysoki człowiek o białych jak mleko włosach mimo wieku... czterdziestu lat, siedział przy wielkim biurku.

- Coś się stało? - zapytał uprzejmie. Był zmęczony. W końcu była trzecia w nocy, jak zauważyłam na dużym zegarze za nim.

- Marsali została opuszczona przez swojego demona - poinformował go Hallam.

- Naprawdę? - Przełożony wyciągnął większą wersję "wyszukiwacza demonów".

- Tak - odpowiedzieliśmy równocześnie. Nie. O nie...

- Zaraz... - wyszeptałam.

W moje ciało uderzyło coś niewidocznego, niematerialnego i wchłonęło się we mnie. Zatoczyłam się do tyłu i upadłabym na podłogę, gdyby Hallam mnie nie złapał. Wciągnęłam powietrze, czując duszności. A wewnątrz siebie miałam tłok.

- Naprawdę myślałaś, że odeszłam, idiotko?

Eve. Wróciła.

- Miałam nadzieję - wyszeptałam słabo. - Ale była za...

- Odsuń się.

Wbrew mojej woli Eve przejęła kontrolę nad ciałem i zaatakowała przełożonego. Starałam się ją odepchnąć, ale nie dałam rady. Eve była cholernie silna. Pierwszy raz od tak dawna. Złapała przełożonego za krzyż wiszący na piersi i zerwała go. Odepchnęła Hallama, który próbował ją powstrzymać. Dopiero duża igła ze środkiem usypiającym wbita w ramię zmusiła ją do wypuszczenia ze zgiętych jak szpony palców szyi białowłosego.

- Cholera - wyjęczałam otępiała. Eve nagle się wycofała.

- Zabierz ją na dolne piętro i skuj - usłyszałam jak przez mgłę.

Nie byłam w stanie nic zrobić. Obecność Eve blokowała i spowalniała działanie różnych środków, ale wstrzyknięto mi tyle, że dosyć szybko traciłam przytomność.

- Jesteś kretynką! - krzyczała Eve. - Nie możesz po prostu siedzieć normalnie w celi? Byłam porozmawiać z moim Panem, miałam dobre wieści. A teraz chuja z tego! Wiesz, po co on tu jest?!

Nie?, pomyślałam słabo. Nie wiem. Poczułam, że ktoś mnie niesie w swoich ramionach. Chyba Hallam. Mój bohater.

- Przybył tu dla nas. Wiedział od dawna o tym ośrodku, ale nie mógł wydostać się z Piekła. Chce nas wszystkich uwolnić i zniszczyć to miejsce. Kierujący Centro habebant nie wiedzieli, że my, silniejsi, możemy tutaj wychodzić z ciał nosicieli. Tak chcieliśmy pomóc mu w pokonywaniu wroga. A teraz, przez twoją głupotę, będą wszystkiego bardziej pilnować. I może nam się nie udać. Przez ciebie. Dwa lata myślałam, że umiesz używać mózgu. A tu co?

A nie użyłam. I przeze mnie tylu ludzi może tu zostać przez długi czas, bo demony ich nie opuszczą. Przez moją głupotę.

- Naprawię to - wychrypiałam, po czym straciłam przytomność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro