♣ quattuor
Ja tak bardzo pardoł, enszuldigung, sory i jeszcze wszystkie przeprosiny, ale po dwóch dniach szkoły patrzyłam tępo w komputer i nie wiedziałam, co napisać. Serio. Wysadźcie mi szkołę, proszę. Dziękuję za każdy głos i komentarz :) No i cieszę się z reakcji na imię Marsali, wiem, że piękne i oryginalne XD chociaż nie musiałyście się jej przedstawiać XDDD
Cały tydzień poświęcony pracy nad telekinezą z Eve później ponownie spotkałam dwóch kuzynów, Zayna i Azama. Byłam wtedy w ogrodzie z Hallamem. Znudzona plewiłam na klęczkach grządki z różami, kiedy zobaczyłam przed sobą nogi ubrane w zwykłe, czarne buty. Totalnie się tego nie spodziewałam, dlatego podskoczyłam gwałtownie, przerywając wywód Eve dotyczący naszych nowych towarzyszy. Kolce kwiatów podrapały moje ręce do krwi.
- Kurw... - wyrwało mi się, a zakonnica pracująca niedaleko obrzuciła mnie spojrzeniem pełnym dezaprobaty. Ale i strachu. Jak zwykle. Przewróciłam oczami i warknęłam cicho.
- Sorki - usłyszałam. Ktoś przykucnął obok mnie.
Spojrzałam ze złością na... Zayna? Chyba tak. Eve, znudzona wszystkim, potwierdziła jego imię. Zayn pomógł mi ostrożnie wyciągnąć ręce z kwiatów. Miał ciepłe, duże ręce. Eve zakpiła z moich myśli, dorzucając jakiś komentarz o dłoniach na piersiach. Prychnęłam cicho. Skrzywiłam się, widząc drobne przecięcia. Z niektórych leciały krople krwi. Nie takie małe. Szczypało.
- Kijowo to wygląda - dobiegł mnie jeszcze jeden głos. Azam. - Coś ty narobiła?
- To nie ja, tylko on. - Pokazałam palcem na Zayna i zaczęłam lizać ranki.
Hallam stanął nad nami, klęczącymi przy różach. Spojrzałam gniewnie najpierw na czerwone kwiaty, potem na prowokatora wypadku, czyli Zayna, a następnie wstałam. Ranki już się goiły. Zayn parsknął drwiąco, a Azam zaśmiał się, rozbawiony tą sytuacją.
- Pokaż. - Hallam złapał za moje ręce i obejrzał je. - Już się goją.
- No co ty - powiedziałam z sarkazmem. - W życiu bym się nie domyśliła.
Azam zachichotał.
- Polizałbym, ale moja ślina ma dużo siarki i raczej nie pomoże.
A w moim ciele aż wezbrała złość. Połączenie wściekłej mnie i rozwścieczonej Eve nie daje nic dobrego.
- Co jest z tobą nie tak? - zapytałam go ostro. - Masz kretyńskie odzywki, śmiejesz się z byle gówna... masz jakiegoś pierdolniętego demona?
- Nie - pokręcił głową Azam. - Mam kilka.
- O szlag! - zawołała Eve.
- Ile? - skierowałam do niego pytanie. Podeszłam bliżej, patrząc w ciemne oczy. Zayn podszedł krok do przodu, jakby chciał bronić kuzyna. - Kim są twoje demony?
Azam nachylił się. Jego usta były bardzo blisko moich ust. Patrzył swoimi oczami w moje. Widziałam przewijające się wszystkie kolory oczu. I naturalne, i wręcz karykaturalne. Po moich plecach przeszedł mi dreszcz.
- Imię me... legion - wyszeptał niskim, obcym głosem. Odsunął się ode mnie i odszedł, ignorując podążającego za nim strażnika, a ja stałam tam jak głupia, patrząc na jego plecy. Moje ciało było napięte.
- Nie wkurzaj go - doradził mi Zayn. - Ciężko mu idzie kontrolowanie się.
- A tobie? - uśmiechnęłam się do niego uroczo. Tak sądzę, zazwyczaj ludzie się boją, kiedy jestem miła. - Jak twój demon... lub demony?
- Współpraca przede wszystkim - odparł obojętnie.
- Duża potęga? - dopytywałam się.
- Chyba wie, co kombinujesz - odezwała się Eve.
Wzruszył ramionami i wykrzywił usta.
- Nie narzekam. A twoja?
- Co moja? - udawałam niedomyślną. Nie ma tak, Zayn, ja tu jestem od wypytywania.
- Demony wstępują w ciało osoby tej samej płci, inaczej człowiek wariuje. Dlatego Azam jest taki... dziwny.
- Sprytny jesteś. - Zauważyłam. - Ale nic ci nie powiem, chłopcze.
- W takim razie niczego nie dowiesz się ode mnie, dziewczynko.
Chyba zapomniał, jak ostatnio zareagowałam na takie urocze słówka. Wyprostowałam się i zacisnęłam pięści, żeby mu przyłożyć, ale poczułam, jak ktoś ściska mój nadgarstek. Hallam pociągnął mnie za sobą. Z niechęcią poszłam. Wolałam się na razie nie pakować w kłopoty, skoro tyle czasu byłam grzeczna. Nie zamierzałam przeginać przez irytujących nowych.
- Już na nas pora - powiedział. Skinął głową strażnikowi Zayna i odszedł, prawie wlokąc mnie za sobą.
- Ale kutas - stwierdziła Eve.
- Hallam czy Zayn? - zapytałam, a strażnik spojrzał na mnie dziwnie i prychnął.
- Nasz nowy kolega - parsknęła demonica.
- Zgadzam się.
- Ja czy on? - odezwał się Hallam.
Zaśmiałam się blado.
- Jakżebym śmiała cię obrazić. Pewnie, że ty.
***
- Zróbmy to - szeptałam. - Powiedział, że będziemy lepsi. Potężniejsi. Powiedział, że Bóg nas oszukał...
- Nie wiem - pokręcił głową. Bał się. Bał się Jego.
- Proszę cię - powiedziałam. - Zjemy oboje i będziemy potężni. Będziemy jak Bóg. Wyobrażasz to sobie?
Adam miał przestraszony wyraz twarzy. Ale w jego oczach, poza wahaniem, było także coś, czego nie umiałam sprecyzować. Wiedziałam, że w głębi czystej, nieskalanej duszy już dokonał wyboru. Zerwałam owoc z drzewa i bez wahania zatopiłam w nim zęby. Odgryzłam jeden soczysty kawałek, po czym podałam resztę jemu. Zabrał to trzęsącą się dłonią i...
- Cholera. - Gwałtownie usiadłam na łóżku. Odetchnęłam głęboko, kładąc dłoń na szybko walącym sercu. - Eve...
Nie czułam nic. Nie czułam zawsze przytłaczającej obecności Eve. Moje ciało już nie mieściło więcej niż jednej duszy. I esencji demona. Tylko ja. Ja sama. Zamknęłam oczy, wołając ją w myślach. Odpowiedziała mi cisza. Nie było jej.
Eve... odeszła.
Zerwałam sie z łóżka i podbiegłam do drzwi. Zaczęłam w nie walić pięścią.
- Hallam! - wołałam. - Hallam, otwórz!
Okienko w drzwiach szybko się otworzyło i pojawiła się w nim twarz Hallama, ledwo widoczna przez słabiutkie światło w korytarzu.
- Co się stało? - zapytał zdenerwowany. - Marsali!
- Nie ma jej - wybełkotałam. - Jestem czysta, nie jestem nosicielką.
- Żartujesz. - Hallam sięgnął do dużej kieszeni i wyciągnął coś przypominającego lupę. Tylko mniejszego.
Nie wiedziałam, jak to się nazywa, ale Hallam wytłumaczył mi kiedyś, że służy to do odnajdywania śladów demona w oczach. Działało zawsze. Popatrz przez to w oczy czystego człowieka - nic nie znajdziesz. Popatrz w oczy nosiciela - proszę bardzo, już wiesz. Hallam sprawdził moje oczy.
- Nic - wyszeptał, blady na twarzy. - Nie... pożegnała się z tobą? - zapytał z głupią miną.
- Spałam, a jej nie było, kiedy się obudziłam - wytłumaczyłam szybko. - Czy to znaczy, że... - wezbrała we mnie nadzieja.
- Chyba tak - uśmiechnął się, a ja to odwzajemniłam. - Chodź szybko do przełożonych.
Otworzył drzwi. Ubrałam szybko buty i sweter, po czym poszłam za Hallamem w stronę gabinetów. W połowie drogi moja euforia osłabła. Dokąd pójdę? Nie mam domu.
Przed drzwiami do gabinetu przełożonego całej rady egzorcystów zatrzymaliśmy się. Po zapukaniu i otrzymaniu pozwolenia weszliśmy do środka. Przełożony, wysoki człowiek o białych jak mleko włosach mimo wieku... czterdziestu lat, siedział przy wielkim biurku.
- Coś się stało? - zapytał uprzejmie. Był zmęczony. W końcu była trzecia w nocy, jak zauważyłam na dużym zegarze za nim.
- Marsali została opuszczona przez swojego demona - poinformował go Hallam.
- Naprawdę? - Przełożony wyciągnął większą wersję "wyszukiwacza demonów".
- Tak - odpowiedzieliśmy równocześnie. Nie. O nie...
- Zaraz... - wyszeptałam.
W moje ciało uderzyło coś niewidocznego, niematerialnego i wchłonęło się we mnie. Zatoczyłam się do tyłu i upadłabym na podłogę, gdyby Hallam mnie nie złapał. Wciągnęłam powietrze, czując duszności. A wewnątrz siebie miałam tłok.
- Naprawdę myślałaś, że odeszłam, idiotko?
Eve. Wróciła.
- Miałam nadzieję - wyszeptałam słabo. - Ale była za...
- Odsuń się.
Wbrew mojej woli Eve przejęła kontrolę nad ciałem i zaatakowała przełożonego. Starałam się ją odepchnąć, ale nie dałam rady. Eve była cholernie silna. Pierwszy raz od tak dawna. Złapała przełożonego za krzyż wiszący na piersi i zerwała go. Odepchnęła Hallama, który próbował ją powstrzymać. Dopiero duża igła ze środkiem usypiającym wbita w ramię zmusiła ją do wypuszczenia ze zgiętych jak szpony palców szyi białowłosego.
- Cholera - wyjęczałam otępiała. Eve nagle się wycofała.
- Zabierz ją na dolne piętro i skuj - usłyszałam jak przez mgłę.
Nie byłam w stanie nic zrobić. Obecność Eve blokowała i spowalniała działanie różnych środków, ale wstrzyknięto mi tyle, że dosyć szybko traciłam przytomność.
- Jesteś kretynką! - krzyczała Eve. - Nie możesz po prostu siedzieć normalnie w celi? Byłam porozmawiać z moim Panem, miałam dobre wieści. A teraz chuja z tego! Wiesz, po co on tu jest?!
Nie?, pomyślałam słabo. Nie wiem. Poczułam, że ktoś mnie niesie w swoich ramionach. Chyba Hallam. Mój bohater.
- Przybył tu dla nas. Wiedział od dawna o tym ośrodku, ale nie mógł wydostać się z Piekła. Chce nas wszystkich uwolnić i zniszczyć to miejsce. Kierujący Centro habebant nie wiedzieli, że my, silniejsi, możemy tutaj wychodzić z ciał nosicieli. Tak chcieliśmy pomóc mu w pokonywaniu wroga. A teraz, przez twoją głupotę, będą wszystkiego bardziej pilnować. I może nam się nie udać. Przez ciebie. Dwa lata myślałam, że umiesz używać mózgu. A tu co?
A nie użyłam. I przeze mnie tylu ludzi może tu zostać przez długi czas, bo demony ich nie opuszczą. Przez moją głupotę.
- Naprawię to - wychrypiałam, po czym straciłam przytomność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro