Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♣ duodeviginti

Moment, kiedy szukasz w necie "agony gif", a znajdujesz coś z pornosów. Aha.


Jego dziwne oczy wpatrywały się w moją twarz. Uniosłam pogardliwie brwi, chociaż trochę mną trzepnęło, przyznaję. No a jak, kiedy starszy facet patrzy na ciebie z szokiem, strachem i kij wie, z czym jeszcze, masz złe podejrzenia. Aż taka brzydka nie jestem. Gdybym była, Zayn trzymałby się ode mnie z daleka.

- Ha - parsknęła triumfalnie Eve.

Nie miałam ochoty się z nią kłócić odnośnie mojego rzekomego zakochania w Zaynie.

- Kto to? - zapytał ostro inkwizytor. Pytanie skierował do mojego egzorcysty, a nie do mnie, oczywiście. Bo splugawionych najlepiej pytać tylko o demony, a resztę brać z dokumentów.

- Pyta się "kim jesteś, szanowna panienko" - fuknęłam. Ruthven aż... podskoczył na dźwięk mojego głosu. - Jestem tu, patrzysz na mnie... umiem mówić, wiesz? Jak to człowiek.

Jeden z wielkich strażników inkwizytora, wyraźnie oburzony moją bezczelnością, podszedł do mnie i chciał mnie złapać za ramię, ale jego szef syknął.

- Zostaw ją. 

Tamten posłusznie mnie zostawił. Odsunął się, ale nadal mierzył mnie gniewnym spojrzeniem. I trzymał rękę w pobliżu swojego boku. Ciekawe dlaczego, przecież jestem grzeczna.

- Tak jakoś masz czarne oczy - parsknęła Eve. - Wyglądasz, jakbyś miała go zaraz zaatakować.

Może chcę. Strasznie kusi. Przez to, że Eve uczyła mnie przenoszenia przedmiotów siłą woli, non stop chciałam to robić. Miałam ochotę spojrzeć na ciężki posąg i obserwować, jak leci, miażdżąc kilka osób po drodze.

- Nie jesteś człowiekiem. Jesteś splugawioną osobą - powiedział obojętnie inkwizytor. - Wszyscy wyjść.

- Proszę pana... - zaczął strażnik, wyraźnie zaskoczony poleceniem, ale Ruthven uniósł wąską, bladą dłoń do góry.

- Powiedziałem coś.

A wszyscy... no. Wszyscy spełnili jego wolę. Jak psy. Gabinet szybko opustoszał. Nie patrzyłam na żadną osobę opuszczającą pomieszczenie, bo skórka przy moim paznokciu była naprawdę interesująca. W końcu zostaliśmy sami. Jak się zacznie do mnie dobierać albo coś, zapierdolę. Eve prychnęła cicho.

Inkwizytor usiadł na fotelu zwolnionym przez egzorcystę-terapeutę i złączył palce. Patrzył na mnie spojrzeniem, które na poważnie budziło mój niepokój. Jego siwe włosy były idealnie ułożone. Ubranie doskonałe. Diabeł. Chociaż w porównaniu do tego, kogo mam w sobie...

Oparłam się wygodniej o oparcie krzesła i odwzajemniłam spojrzenie. Nie zamierzałam dać się mu zastraszyć.

- Kim ty jesteś? - spytał mnie spokojnie inkwizytor.

- Czy te informacje będą ci potrzebne?

- Nie zadaję pytań bez powodu.

- A jaki jest twój powód?

Nachylił się nieco i utkwił we mnie spojrzenie. Rany, czy ten facet ma fiołkowe tęczówki? Nigdy takich nie widziałam. Chciałam się im przyjrzeć z bliska, ale Ruthven odsunął się nieco ode mnie.

- Taki, że potrzebuję twojej odpowiedzi.

Prychnęłam gniewnie i założyłam nogę na nogę.

- Nie uważasz, że to trochę niegrzeczne? Masz moją teczkę, którą możesz sobie przejrzeć, a ja nie mam twojej.

- Moja teczka i wszystkie informacje w niej zawarte spoczywają bezpiecznie w czeluściach Watykanu - powiedział spokojnie. A potem podniósł dokumenty, które leżały na biurku. - Mam w rękach całe twoje życie. I to dosłownie. Wystarczy jedno moje słowo, byś została zamknięta, torturowana, albo...

- Spalona na stosie - przerwałam mu. Od razu przypomniałam sobie obrazy, które widziałam dawno temu. Nie, nie prześladowały mnie czy coś. Po prostu je pamiętałam. Pamiętałam też strach, jaki wtedy odczuwałam, ale teraz ma do mnie zablokowany dostęp. - Tak sobie radzisz z upartymi opętanymi, nieprawdaż? - Nie odpowiedział, jedynie uśmiechnął się krzywo. - Wleczesz taką osobę na odludzie, palisz na stosie i skandujesz jakieś idiotyczne modły.

- Modlę się - poprawił mnie. - Nie wiem, czy powinienem być zdziwiony tym, że to wiesz.

Otworzył teczkę i zaczął przeglądać pierwszą kartkę. Jego wzrok wylądował na pierwszych linijkach.

- Twoje imię to Marsali.

W ciągu sekundy ogarnął mnie niezrozumiały gniew. Pochodził od Eve i udzielił się mi.

Zacisnęłam z wściekłości zęby. Nienawidziłam tego człowieka za to, że z taką beztroską czytał papiery, gdzie był zapis wszystkiego, co mnie spotkało w życiu. Były tam rzeczy, których nie chciałam odkrywać przed nikim.

- Nawet przed Zaynem? - zapytała Eve.

Och, zamknij się.

- Nazwisko. Nieznane - szepnął Ruthven. - Ojciec nieznany, dane matki nieujawnione... znałaś ją? - zapytał poważnie, prostując jeden róg kartki.

- Masz papiery i umiesz czytać - warknęłam. - Po to je dostałeś od Bozi.

Inkwizytor westchnął i uśmiechnął się dziwnie. Usłyszałam w głowie sygnał alarmowy.

- Nie chciałem tego robić - mruknął Ruthven.

- Cofnij się - ostrzegła mnie zdenerwowana Eve. Jej uczucia zaczęły udzielać się mi. - Szybko, szybko!

Już miałam łapać za krzesło i cofnąć się z nim, a potem rzucić w Ruthvena. Nie zdążyłam. Inkwizytor machnął w moją stronę małą buteleczką, którą wyciągnął z kieszeni garnituru. Poczułam palenie na ramionach splecionych na piersi. Kilka kropel, które wytrysnęły z buteleczki, dotknęło także mojego policzka i to one przede wszystkim sprawiły, że zaczęłam krzyczeć. Spadłam z krzesła na podłogę i szorowałam jak szalona dłonią po twarzy, próbując pozbyć się wody. Ona szybko zniknęła, ale palenie pozostało. W środku... słyszałam jęk Eve. Ona też czuła ten ból. ONA CZUŁA BÓL. Nie była w stanie go zablokować.

Z mojego oka uciekła jedna łza. Jedna, jedyna. Zwijałam się na podłodze, zmuszona do odczuwania bólu. Eve... Eve, o co tu chodzi?

- Znałaś swoją matkę? - powtórzył pytanie inkwizytor.

- Nie - wyjęczałam. - Umarła wkrótce po moich... narodzinach...

- Wystarczy tyle. - Wstał powoli z krzesła i podszedł do mnie. Mimo bólu udało mi się podnieść na niego wzrok pełen nienawiści. - Współpracuj, a nie będziesz cierpieć.

Małą, białą chusteczką dotknął mojej twarzy i rąk. Palenie ustało w mgnieniu oka. Sapnęłam cicho i powoli się podniosłam. Ruthven zajął miejsce na fotelu i z obojętną miną czytał dalej moje papiery.

- Co to było? - wyszeptałam.

- Woda święcona - odparł inkwizytor.

- Nigdy tak nie działała.

- Jest poświęcona przez archanioła - szepnęła Eve. - Taki typ wody jest śmiertelnie niebezpieczny. Gdybyś wypiła choć łyka, przepaliłaby twoje wnętrzności.

Ale skąd wziął taką wodę? Mocna broń. Mogliby wpuścić parę kropli do naszego jedzenia, trochę do prysznica,by wywołać w nas spazmy cierpienia. Takie jak te, które w tamtym momencie odczuwałam. Silna broń, która powinna zostać zlikwidowana. Siedziałam na krześle, zaciskając palce na jego krawędziach. Moje ciało wciąż dygotało od niedawnej tortury. Ale w mojej głowie Eve już układała plan ewentualnego zniszczenia zapasów wody święconej. I ostrzeżenia innych.

- Mieszkałaś w domu dziecka sióstr Franciszkanek od Pokuty i Miłości Chrześcijańskiej. Klasztor jest umiejscowiony w Harrow w... Szkocji. Hmm.

Nie odezwałam się ani słowem. Ni chuja. Nie dam mu się zastraszyć. Ale jednak nie miałam ochoty się śmiać, kiedy mamrotał coś przy niektórych informacjach. Jak jakiś psychopata. Nie. Dam. Się. Nastraszyć.

- Już to zrobiłaś. - Nie skomentowałam wypowiedzi Eve.

- Żyłaś tam cały czas.

- Tak. Jest. W. Papierach - wycedziłam.

- Jakim byłaś dzieckiem?

- Rany, po co mnie o to pytasz, skoro masz papiery... kurwa!

Nawet nie zauważyłam ruchu jego ręki. A miałam bardzo, bardzo przyzwoity refleks. Złapałam się za przedramiona i zgięłam w pół z bólu. Wiedziałam, że to nie złagodzi palenia, ale i tak tarłam ręce.

- Proszę grzecznie o odpowiedź. I nienawidzę wulgaryzmów. - Jego zimny ton budził we mnie jednocześnie gniew i... uczucie strachu.

Coś, czego nie czułam od dawna w stosunku do innego człowieka.

- Byłam fenomenalnym dzieckiem - warknęłam. - Ideałem.

- Naprawdę? Papiery mówią co innego. - Był sceptycznie nastawiony, co udowodniło, że jednak umie myśleć.

- Więc uwierz im, a nie mnie. Nie wiesz, że my, splugawieni, jesteśmy fantastycznymi kłamcami?

Przegięłam. Niby powinnam była przygryźć język, zanim palnęłam kilka słów za dużo. Ale co się stało, to się nie odstanie.

A potem... poczułam przeraźliwy ból głowy. I zobaczyłam czarne plamy. Moje usta otworzyły się do krzyku, ale wydostał się z nich jedynie jęk. Zjechałam z krzesła na podłogę. Zanim straciłam przytomność, zobaczyłam nachylającą się nade mną wysoką postać. W mojej głowie pojawiła się myśl. Moja, nie Eve.

Nie dam się.


Mogę liczyć na opinie? Biere wszystko, krytykę i pozytywy :P

I co powiecie o okładce? Odrażająca, nie? XD

Miłego czytania <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro