Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29 - Donovan

Współpraca z Schattenami była przyjemniejsza niż w moich wcześniejszych przewidywaniach. Przez tydzień przedstawiałem im, do czego doszliśmy jak do tej pory, dowiedziałem się o nieco podejrzanym zachowaniu Samuela wśród Schattenów. Należał do Starszyzny i w teorii nie powinien znikać bez słowa, tymczasem, według Erica, potrafił przez kilka dni nie stawiać się na patrolach i jakimś cudem unikał konsekwencji.

Schatteni dalej nie potrafili pojąć, jak umknął im wampiryzm Samuela. Miałem ochotę skomentować ich kompetencje, chociażby na przykładzie Kevina, który mieszkał o krok od katedry, ale zagryzłem język. Najbardziej przeraziła doskonale opanowana umiejętność trzeciej rangi. Wysunąłem jednocześnie hipotezę. Całkiem niegłupią. Samuel nie czytał myśli ot tak, ale robił to przez emocje. Najwyraźniej nauczył się, jak z łatwością to analizować. W teorii nie trzeba z nim rozmawiać na głos, bo pewnie zdołałby poznać czyjąś odpowiedź, zanim ta zostałaby werbalnie przekazana. To stanowiło niemałe zagrożenie. Okłamanie go w praktyce było niemożliwe. Potrzebowaliśmy logicznego, wykonalnego sposobu działania, żeby skrócić Samuela o głowę.

Dziś poszedłem razem z Lucy, żeby spotkać się z Erickiem. Ostatnio ustaliliśmy, że Schatteni ruszą z poszukiwaniami, a Gilbert i Alex mieli im przy tym pomagać. Eric wziął najprostszą robotę. Informował nas o postępach lub ich braku. Dotychczas tylko o tym drugim. Czekał zawsze przy kwaterach Schattenów, czasem przy samej katedrze. Zastaliśmy go opartego o ścianę, wpatrzonego w poranne niebo. Nie zwrócił uwagi, że podeszliśmy.

— Chmurki liczysz? — zapytałem żartobliwie.

— Myślę nad słowami porannego kazania.

— Żeby cię przypadkiem żywcem do nieba nie wzięli... — burknęła pod nosem Lucy.

— W Urli został jeden taki przypadek przedstawiony.

— Ale ja żartowałam — odezwała się speszona.

— Wybacz, Eric, jej nie uduchowisz.

— Zdążyłem zauważyć, chociaż zawsze jest nadzieja.

— Jeśli zaraz zacytujesz jakiś fragment, to przysięgam, że sprawdzę, jak głęboko mogę wsadzić ci moje buty do tyłka...

— Lucy... Szkoda butów... Plus nosisz buty pod kolana.

Eric widocznie się skrzywił. Postanowił zmienić temat, zanim ktoś naprawdę przeprowadziłby na nim badanie per rectum.

— Wczoraj wieczorem Schatteni nic nie znaleźli — powiedział, odchodząc od ściany. — Ciężko nawet powiedzieć, czego konkretnie mają szukać. Fizycznie Samuela nikt nie spotkał.

Pogładziłem się po bródce.

— Tym sposobem nigdy go nie znajdziemy — stwierdziłem, wzdychając.

— Naprawdę? — Eric uśmiechnął się głupio. — Nie da się nie zauważyć.

— Don, bo coś nie daje mi spokoju... — powiedziała cicho Lucy, zakładając ręce.

— W sensie?

— Jeśli Samuel naprawdę umie czytać myśli, to myśli Camerona też znał. Ten zapchlony pies twierdził, że nigdy nie powiedział, gdzie się ukrywamy, ale Samuel mógł sam to wiedzieć. Nie wiem, dlaczego wtedy po prostu po mnie nie przyszedł, ale...

Nie wpadłem na to. Faktycznie. Skoro Samuel tak bardzo chciał dorwać Lucy, to zwyczajnie by się wprosił. Chyba że Cameron wyjątkowo pilnował własnych myśli. To by też tłumaczyło, czemu Samuel zabił mu wilka. Nie widziałem innej opcji. Pytanie tylko: jak? Nie dowiedziałbym się tego od niego, nawet gdyby żył.

— Mieliście gdzieś w mieście kryjówkę? — zapytał Eric.

— Tak, ale... To dziwne, gdyby tam siedział. To blisko bramy, niedaleko stacjonują Schatteni.

— Przecież jest wampirem.

— A, no tak, zapomniałem na moment. — Podrapałem się z tyłu głowy. — Możemy iść i zobaczyć, ale nie nastawiałbym się, żeby cokolwiek po sobie zostawił, nawet jeśli faktycznie tam przesiaduje.

Eric kiwnął głową. Uznał, że przejdzie się razem z nami. Dzięki temu omijaliśmy bramy między dystryktami bez większych problemów. Eric starał się iść dostojnym krokiem, jak przystało na Schattena, ale starczyło, że raz płaszcz zaplątał mu się między nogami i cudem uniknął bliskiego spotkania z ziemią, żeby stwierdził, że będzie kroczył normalnie.

Polubiłem go. Z początku wyglądał na kolejnego, mendowatego Schattena, ale okazał się dość miły i... wyjątkowo pobożny. Domyślałem się, że w jego boskim mniemaniu właśnie popełniał grzech ciężki, bo współpracował z wampirami. Już widziałem oczami wyobraźni, jak codziennie pędził, by się z tego wyspowiadać. Grunt, że niczego nie narzucał zarówno mi, jak i Lucy. Dzięki temu był znośny.

Biedny dystrykt nie zmienił się w najmniejszym stopniu, podobnie stara chatka, w której przesiadywaliśmy początkowo. Eric przyglądał się w milczeniu. Lucy podeszła do drzwi. Były otwarte. Zajrzała do środka. Nie wchodziłem razem, bo wolałem stać przy drzwiach. Eric podszedł bliżej, żeby rzucić okiem, w jakich warunkach żyliśmy dotychczas.

— Tu się dało żyć? — spytał zniesmaczony.

— Dało. We czwórkę było trochę ciasno, ale lepsze to niż nic. — Wzruszyłem ramionami. — Nie wiem, jak macie urządzone kwatery, ale tutaj nie znajdziesz miliarda ikon, klęcznika, kilograma grochu na podłodze i bóg wie, czego jeszcze.

— Specjalny stolik na świętą księgę...

— Co?

— Zwykła oznaka szacunku.

Zakryłem załamany twarz.

— W jakich ja czasach żyję, że książka dostaje więcej szacunku niż ja?

— Jesteś wampirem, więc...

— Więc mogę cię pozbawić krwi, jeśli wspomnisz o kolejnej rzeczy, której okazujesz szacunek oddzielnym stolikiem.

— To ja się przymknę.

— Dobry wybór.

— Jeśli skończyliście się już ze sobą droczyć — wtrąciła się Lucy — to coś chyba czuję. Minęło trochę czasu, ale wszędzie poznam swąd Samuela.

Zdębiałem.

— A więc tutaj czasem siedzi — myślałem na głos. — Po co? Dobra, Schatteni tu nie zaglądają, ale poza tym... Musi mieć jeszcze jedno miejsce. Gdzieś musiał przyszykować trutkę, robić testy...

— W teorii mógłby to robić w laboratorium — zauważyła Lucy.

— Tylko że on już od dawna tam nie pracuje — dodał Eric, stukając palcami o próg. Spojrzał na mnie. — Myślisz, Donovan, że urządził sobie gdzieś własny składzik chemika?

— Może. Tylko tego już tak łatwo nie znajdziemy, a Lucy nie będzie łazić i obwąchiwać wszystkich możliwych piwnic.

— To masz jakiś pomysł?

Musiałem się zastanowić. Skoro zwykłe poszukiwania niewiele dawały, to nie mogliśmy na tym polegać. Raczej też nie wyskoczy nagle w środku nocy, jak wtedy na mnie i Lucy, i nie pokaże, gdzie przesiadywał, gdy inni byli przekonani, że od dłuższego czasu przebywał za murami. To pewnie dobrze ukryte miejsce. Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby znajdowało się blisko katedry. Przy okazji miałby świetny widok na kwestionowanie kompetencji gwardii idiotów.

Definitywnie sami go nie znajdziemy. Przynajmniej niezbyt szybko.

Tylko Samuel mógł nas tam doprowadzić.

Mentalna lampka zapaliła mi się nad głową.

— Gdybym go tu spotkał i poszedł za nim... — zacząłem, odwracając wzrok od Erica.

— Don, oszalałeś? — Lucy złapała mnie za ramiona. — Myślisz, że ciebie nie zobaczy? Przecież nagle spotkał nas i nie mogłeś go zgubić.

— Ale chyba nie mamy innej opcji — wtrącił Eric. — Nie mam racji, Donovan?

— Nic mi nie przychodzi do głowy.

Zauważyłem, że Lucy się zmartwiła. Nagle przytuliła się do mnie. Pogłaskałem ją po włosach, by po chwili ją odsunąć. Spojrzałem w oczy, uśmiechnąłem się, a ona wydęła dolną wargę.

— Wszystko będzie dobrze, jeśli mnie tylko zauważy, to ucieknę z wampirzą prędkością.

— I tak mi się nie podoba ten plan.

— Ale innego nie mamy.

Lucy stanęła na palcach, chcąc dać mi całusa, jednak przerwał jej uwaga Erica.

— A mogłem zostać na drugim kazaniu... Miałbym mniej grzechów...

— Co masz na myśli? — spytałem skonsternowany.

— Nie wzywałbym Pana na daremno i nie wyzywałbym was w myślach...

— Czy z was aż takie cnotki, że zwykłe całusy traktujecie jako grzech... — skomentowała Lucy, odchodząc naburmuszona o krok.

— Nie, ale w przypadku wampirów...

— Eric, nie kontynuuj — przerwałem mu, widząc, że Lucy powoli traciła cierpliwość.

Eric wywrócił oczami. Oznajmił, że wracał do katedry, bo miał jeszcze kilka spraw do załatwienia. Życzył mi powodzenia. Poprosiłem, żeby przekazał od razu mój plan Gilbertowi, bo na pewno nie spodoba mu się to i będzie potrzebował chwili, żeby to przetrawić. W międzyczasie wróciłem z Lucy do domu. Minęliśmy się z Klarą, która postanowiła wybrać się w odwiedziny do jednego z sąsiadów.

Lucy położyła się na kanapie, a ja przez zupełny brak pomysłu, co ze sobą zrobić do powrotu Gilberta, uznałem, że rozbudzę trochę mózg do myślenia. Wziąłem przypadkową kartkę, pióro i zacząłem zapisywać to, co pamiętałem z biologii, począwszy od zupełnych podstaw, idąc przez coraz bardziej skomplikowane mechanizmy, a kończąc na własnych hipotezach i pomysłach związanych z rozwojem. Przez pierwsze chwile Lucy przyglądała mi się w milczeniu, ale coś nią drgnęło, gdy wstałem po dwudziestą kartkę.

— Czy tobie się już we łbie poprzewracało, Don?! — wykrzyczała, wyrywając mi papier z dłoni. — Przysięgam, jeśli zobaczę jeszcze jedno zaklęcie, to... To... Nie wiem! Wygonię cię za drzwi!

— Musisz zdecydowanie zmienić groźby, bo to na mnie już nie działa. Kto niby będzie robił za twój osobisty termofor?

Lucy zmarszczyła brwi.

— Zrobię z Yappeego potrawkę...

Dało się słyszeć pisk królika z pokoju.

— Śmiało, będzie dobry obiad. I przy okazji święty spokój.

W jednej chwili Yappee wyleciał z pokoju i wyskoczył przez otwarte okno z piskiem.

— Jedzenie nam spierdala... — powiedziała smutnym głosem Lucy.

— Jak zgłodnieje, to wróci.

— Ale taki nieutuczony będzie.

Pokręciłem głową. Zebrałem plik kartek, po czym zaniosłem go do pokoju. Wróciłem, usiadłem obok Lucy, która od razu się przytuliła. Zacząłem bawić się jej włosami, jednocześnie ponownie układając sobie plan. Miałem nadzieję, że już dziś spotkam Samuela, żeby nie musieć kilka razy podchodzić do tej samej, stresującej akcji. Byłem pewny, że to nie pójdzie spokojnie. Samuel zdołał już pokazać, co potrafił, więc choćbym chciał, to nie zostanę niezauważony. Próbowałem wydedukować, co w związku z tym zrobiłby Samuel. Skoro tak bardzo chciał dorwać Lucy, to w teorii mógłby mnie wykorzystać jako małą przynętę, ale... Coś mi podpowiadało, że to raczej nie w jego stylu. Przynajmniej tak wnioskowałem na podstawie dotychczasowych opowieści Lucy. Samuel wiedział, że denerwowanie jej to nie najlepsze rozwiązanie.

Rozmyślania przerwało mi wyjątkowo gwałtowne otwarcie drzwi, aż Lucy się poderwała. To Gilbert. Parę chwil później doszedł za nim zdyszany Alex, który niemal od razu padł na podłogę ze zmęczenia.

— Czy ciebie do reszty pojebało, Don?! — wyskoczył Gilbert, trzaskając drzwiami.

— Czyli Eric ci powiedział... — podsumowałem, zakładając nogę na nogę.

— Tak, i przybiegłem tu tak szybko, że nawet Alex nie mógł za mną nadążyć.

— Ciężko nie zauważyć.

Gilbert oparł ręce o biodra i wziął głęboki wdech.

— Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? Lucy ci przywaliła za mocno? Eric cię oblał wodą święconą? Yappee cię ugryzł w tyłek?

— To jedyne, co mi przyszło do głowy. Samo z siebie. — Wzruszyłem ramionami. — Jeśli masz lepszy pomysł, to słucham.

— Nie, ale to nie znaczy, że od razu musisz uznawać, że łażenie za jakimś pojebem w sukience to jedyne rozwiązanie.

— Mi też się to nie podoba, ale nie mamy za bardzo wyboru. Nikt inny się tego nie podejmie — zauważyłem. — Schatteni nie wyślą nikogo ze swoich, bo Samuel by ich zabił w mgnieniu oka. Lucy tam nie puszczę, wiadomo z jakiego powodu...

— Ty też się narażać nie powinieneś...

— Sam to wymyśliłem. Nie zamierzam narażać nikogo innego.

— Do tego obiecał, że stamtąd spierdoli, jeśli Samuel zacznie coś podejrzewać — wtrąciła Lucy.

— Dokładnie.

— Dobra... — Gilbert uniósł ręce w geście poddania. — Rób, co chcesz, ale ja cię potem składać nie będę, jeśli Samuel cię rozetnie na części.

W tym momencie drzwi do domu ponownie się otworzyły. Do środka weszła Klara, trzymając na rękach roztrzęsionego Yappyego.

— Co on robił na zewnątrz? Znalazłam go pod schodami — powiedziała centaurka.

— O, obiad wrócił — rzuciła Lucy, na co złapałem się za głowę. Yappee wtulił się mocniej do Klary i patrzył na nią błagalnie. Wszyscy zaśmialiśmy się z reakcji królika.

~ ~ ~

Przed wyjściem uciąłem krótką drzemkę. Gdy wychodziłem, Lucy patrzyła zmartwiona, a Gilbert poprosił, żebym uważał. Przez całą drogę dopadł mnie lekki stres. Nie zwróciłem początkowo uwagi, choć była to nietypowa reakcja dla wampira. Zauważyłem to już wcześniej. Pojawiło się to tuż po uratowaniu mi życia przez Lucy. Chcąc nie chcąc, miałem jej niewielką cząstkę w sobie, która najwyraźniej oddziaływała na mój organizm. O tym też pisałem na swoich kartkach. Jeśli plan z pozbyciem się Samuela się powiedzie i wyniesiemy się z Diliq, to miałem ochotę skupić się na badaniach, żeby lepiej poznać i Lucy, i wampiry.

Jednakże teraz musiałem się skupić, żeby niczego nie spieprzyć.

Schowałem się niedaleko naszej starej kryjówki. Pozostało czekać. Jak na majową noc, to było dość chłodno. Wtuliłem się w płaszcz i nie przeszkadzało mi to zbytnio. Gorzej znosiłem nudę. Czas się dłużył. Nie potrafiłem ot tak określić, ile dokładnie czasu minęło, ale miałem wrażenie, jakbym siedział już od trzydziestu minut. Wiedziałem, że to niemożliwe, bo nie wytrzymałbym tyle w kamuflażu, ale nie wyciszę przeczucia.

Doczekałem się w końcu. Samuel wyszedł z domu i zaczął powoli iść. Przez chwilę nie mogłem się poruszyć ze strachu, ale wziąłem głęboki wdech, po czym ruszyłem za nim. Ku mojemu zdziwieniu nie unikał głównych dróg. Szedł pewnie i znikał w uliczkach tylko wtedy, gdy zbliżał się patrol. Jako członek Starszyzny zapewne uczestniczył przy układaniu ścieżek patrolowych, dlatego wiedział, kiedy zachować ostrożność.

Po minięciu połowy średniozamożnego dystryktu zacząłem mieć złe przeczucia. Jak do tej pory Samuel nie sprawiał wrażenia, że odkrył moją obecność. To niemożliwe. Musiał się zorientować, musiał. Coś planował. Na dodatek mógł słyszeć myśli... więc z łatwością dowiadywał się, że przemawiał przeze mnie lęk i niepewność. Wykorzystywał to. To też odczytał... Cholera...

Jeśli to słyszysz, gnojku, to wiedz, że masz wyjątkowo krzywo związaną kitkę.

Wtedy Samuel, jak na zawołanie, przewiązał włosy, żeby układały się lepiej. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Boże, w którego nie wierzyłem, on naprawdę domyślił się, że go śledziłem. Czyżby bez zawahania prowadził mnie w dobre miejsce? A może specjalnie zmienił trasę, żeby mnie zmylić? Zaraz zaprowadzi mnie w jakąś ślepą uliczkę, na pewno. On nie był na tyle głupi, żeby pokazać, gdzie trzymał wszelkie owoce swojej pracy. Chociaż... Może się bawił? Może celowo szedł do siebie, żebyśmy w końcu wszyscy przyszli się z nim skonfrontować. Tylko po co? Jaki cel chciał osiągnąć?

Cokolwiek to nie było, istniała nadzieja, że zaraz dowiem się tego właśnie od Samuela.

Schatten zatrzymał się przy katedrze. Odwrócił się i pokazał wredny uśmiech.

— No, już nie musisz się kryć, Donovan — powiedział spokojnie, wyciągając ręce z kieszeni.

Zdjąłem niepewnie kamuflaż, przypatrując mu się dokładnie. Nawet nie próbowałem ukryć, jak bardzo chciałem uciec. Niby obiecałem Lucy, ale...

— Ale chcesz się dowiedzieć, czyż nie, Donovan? — dokończył moją myśl Samuel. Podszedł bliżej. — Gdybyś teraz wrócił, miałbyś do siebie pretensje, że byłeś tak blisko, a mimo to zrezygnowałeś.

— Daj mi trochę prywatności... — Zmarszczyłem brwi.

— Tylko że to takie zabawne, gdy wiem doskonale, czy mnie okłamujesz. Nigdy nie wiesz, czy przypadkiem cię nie podsłuchuję.

Wziąłem głęboki wdech po raz kolejny.

— Nie musisz się bać, Don — dodał spokojnie. Stał zaledwie metr ode mnie. — Gdybym chciał, to zrobiłbym ci coś wcześniej. Tylko po co?

— Nie wiem, nie siedzę ci w głowie — odparłem nieco zirytowany potokiem rozmowy.

— A szkoda, nie? — Zaśmiał się pod nosem. — Ale cóż, chyba nie ma cię co trzymać w niepewności. Pewnie ci się spieszy. Chciałbyś wrócić do swojej kochanki, żeby się nie martwiła, bo przecież cię to tak boli. Nie sądzisz, że za bardzo jej bronisz?

— Nie. Nie jestem tobą.

— A co złego zrobiłem w twoim mniemaniu? — Nie czekał na odpowiedź. — Powiedz mi, czysto hipotetycznie, gdybyś nagle dostał coś tak wyjątkowego, cokolwiek, nawet zwykłego szczura, to czy nie wykorzystałbyś okazji, żeby poznać, jak może to działać?

— Na pewno przyjąłbym inne metody. Przemoc psychiczna to najgorsze, co mogłeś zrobić.

— Dramatyzujesz. Nie opowiadała ci nic? — Założył ręce. — Albo może, jak ci to opowiedziała? Przedstawiła mnie jako psychopatę, za którego mnie masz, który dzień w dzień ciągnął ją za rękaw, nie pozwalał jej ryczeć po nocach albo w pojedyncze dni odpuszczał? Chyba nie. Traktowała mnie tam jak ojca.

— Niestety... — warknąłem. — Ufała ci, a ty ją tylko wykorzystywałeś.

— Cel uświęca środki, na pewno doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Gdyby nie Lucy, nigdy bym nie przypuszczał, że to w ogóle możliwe, by urodził się ktoś o tak różnych cechach. Wiesz, jak to działa. Czasem mutacja jest dobra, czasami zła. Mogą prowadzić do wad, ale w jej przypadku było ich stosunkowo niewiele, a znacznie więcej było wręcz wspaniale dobranych.

— Już się tak nie zachwycaj... Koniec końców i tak skorzystałeś z okazji, żeby zacząć rzeź.

— Nie nazwałbym tak tego.

— A niby jak? Pomagałeś zredukować liczbę ludności w mieście? — Parsknąłem z sarkastycznym wydźwiękiem. — Czy chciałeś, żeby było więcej wampirów, bo może któryś z nich znów byłby taki cudowny? Lucy ci przecież uciekła.

— Całkiem dobrze kombinujesz, ale nie tym razem. Wiesz, czego chcę? Chcę się pozbyć całej tej cholernej rasy. Tak bardzo nastawić ludzi, żeby zupełnie wygonić wszystkich w las, a potem wyłapać każdego, byleby zostało was jak najmniej.

Samuel przerwał na moment, żeby posłać mi kolejny, wredny uśmiech.

— Ale doskonale wiesz, o czym mówię. Zanim spotkałeś Lucy, sądziłeś dokładnie tak samo. Obaj nienawidziliśmy tych gnid, bo odebrały nam to, co najbardziej kochaliśmy.

Skąd on wiedział... O Jennie? Nawet nie myślałem o niej w tej chwili. Samuel wydawał się zadowolony z mojej reakcji.

— Znam cię od samego początku twojego wampiryzmu. Nie umknęło mi, jak sprytnie uciekłeś i się zwyczajnie zainteresowałem. Przykro się patrzyło na sytuację z Jenną, naprawdę...

— Nie waż się o niej mówić... — wycedziłem, czując, jak byłem na granicy wytrzymałości.

— Czemu? Nie ukryjesz tego. Zrobiłeś to, znienawidziłeś siebie, znienawidziłeś wampiry. Przez dwanaście lat patrzyłem, jak coraz bardziej cię to dręczyło i czekałem tylko na odpowiedni moment, żeby wystąpić z propozycją nie do odrzucenia. Co prawda, Lucy mnie wyprzedziła, ale byłem przekonany, że się nie zgodzisz, a gdy tylko skutki manipulacji miną, to odejdziesz od niej. I się zawiodłem.

— Bo nie miałbyś pomocnika przy twoich chorych planach?

— Bo zadajesz się z kimś, kto należy do rasy, przez którą stałeś się taki i zniszczyłeś pięknie ułożone życie. Nawet ich polubiłeś. Nadstawiałeś dla nich karku, zawisłeś na egzekucji, zapewne też nie raz niewiele brakowało, żebyś został posłany na tamten świat, a mimo to dalej przy nich jesteś. Nie jestem w stanie zrozumieć. Zamiast mścić się na każdym kroku, to układasz z nimi życie.

— Tak? — Uniosłem brew. — Bo tak się składa, że to ty zainicjowałeś rzeź. To przez ciebie zostałem wampirem. Przez ciebie ją zabiłem. Chciałem znaleźć tego, kto to zrobił, trop doprowadził idealnie do ciebie. I mam ci jeszcze za to podziękować? Zmieniłeś moje życie w istne piekło, bo uznałeś, że to świetny pomysł wypuścić w środku miasta dzikusy.

Samuel pokręcił głową.

— Czy powiedziałem, że masz mnie za to pokochać? Don, błagam, nie jestem tępy. Czy musiałbyś mnie lubić, żeby mi pomóc? Nie. Równie dobrze mógłbyś w międzyczasie knuć, jak urwać mi łeb. Jakby nie patrzeć, też jestem wampirem, za którymi niezbyt przepadałeś.

Samuel odetchnął i skierował się w stronę katedry.

— Może pójdziemy po to, po co faktycznie mnie śledziłeś. Miałem delikatną nadzieję, że sam wpadniesz, gdzie pracuję, ale uznałem teraz, że mogę ci trochę pomóc.

Niewiele myśląc, ruszyłem za nim. Instynkt kazał mi w tej konkretnej chwili wracać, ale ciekawość pchnęła mnie prosto w paszczę lwa. Samuel raczej wykorzysta okazję.

— Przestań tyle myśleć, Don — zwrócił uwagę, patrząc na mnie przez ramię. — Wprowadzasz siebie w błąd. Zupełnie niepotrzebnie. Napędzasz tylko strach i potem nic z tego nie masz. I przez to robisz najwięcej błędów, nie zauważyłeś? Wycisz się w końcu, a zobaczysz różnicę.

— Będziesz mi teraz porady od serca dawał?

— Same przydatne rzeczy. Tylko potrzebujesz czasu, żeby zmądrzeć i je zrozumieć.

Dalszą drogę przeszliśmy w ciszy przez wzgląd na echo, które mogło nieść się wewnątrz katedry. To była idealna chwila, bo wkurzałem Samuela nadmiernym myśleniem. Wspaniała rozrywka. Czasem niewiele brakowało, żeby ponownie kazał mi się wyciszyć, ale się powstrzymywał. Niekiedy rozglądał się dookoła, spoglądał na mnie. Ja w tym czasie uświadomiłem sobie, że okazał się znacznie gorszym przeciwnikiem. Z jakimkolwiek planem byśmy nie przyszli, to on zwyczajnie go odczyta i nic go nie zaskoczy.

To będzie ciężkie...

Ukryte miejsce Samuela znajdowało się za jednym, nawet niezbyt schowanym przejściem. Najwyraźniej nikt do tej pory nie zwrócił na nie uwagi. Zeszliśmy po krętych schodach prosto do osobistego laboratorium Samuela. Za kolejnymi drzwiami słyszałem, jak coś drapało. Nie musiałem tam wchodzić, żeby domyślić się, co takiego znajdowało się po drugiej stronie. Wampiry...

— Dokładnie, Don. Wampiry, które Cameron pomagał mi łapać — rzekł z dobrze zaznaczoną dumą. — Był naprawdę dobry. Szkoda tylko, że wybrał chronienie przyjaciela.

— Tak, bo na pewno nie wiesz, gdzie się kryjemy... — rzuciłem pod nosem.

— Tego, mój drogi, nigdy się nie dowiesz. — Stanął do mnie przodem. Rozłożył ręce. — Proszę bardzo. Dokładnie to chcieliście odkryć. Po co? Czy zmieni coś fakt, że wiesz, gdzie pracuję? Tych wampirów za drzwiami i tak już nie ocalisz.

— Owszem, ale przynajmniej zaspokoiłeś moją ciekawość. — Cofnąłem się. — Także teraz pozwolisz, żebym kulturalnie wrócił do siebie.

— Lucy poczeka, nie musisz się spieszyć.

— A co? Jednak przyszykowałeś coś na mnie i czekasz, aż spuszczę gardę?

— Nie. Akurat bardzo mi zależało, żebyś to ty tu się znalazł razem ze mną.

— Czemu?

— Wiesz, Don, tak się składa, że mógłbym ci coś zrobić, zatrzymać tutaj, przywabić Lucy inaczej... ale chciałbym mieć ciebie jako partnera. Pomyśl sobie. Wyplenić cały ten gatunek na dobre. Tak, jak chciałem na początku.

Samuel znów podszedł niebezpiecznie blisko.

— Nie czujesz się w żaden sposób zdradzony, że byłeś przez nią oszukiwany? Niech zgadnę. Wybaczyłeś jej ot tak? Chyba nie.

Zacisnąłem wargi.

— Masz do niej żal i tego nie ukryjesz. Nie sądzisz, że mógłbyś odgryźć się w bardziej bolesny sposób? Żeby zobaczyła, jak wyglądało to z twojej perspektywy?

Odwróciłem wzrok, nic nie odpowiadając. I tak wiedział, co bym odpowiedział, więc nie miało to większego znaczenia.

— Oczywiście, że chciałbyś, tylko twoja durna miłość cię hamuje.

— Przejdź do puenty, bo naprawdę zaczynam mieć dość twojego głosu.

— Pozwól, że ci pomogę. Wróć do swojego pierwotnego myślenia. — Założył ręce za plecami. — Oddaj Lucy mnie, a zobaczysz, jak wiele na tym zyskasz.

Ledwo powstrzymałem się od niepohamowanego śmiechu.

— Naprawdę jesteś jebnięty, jeśli sądziłeś, że twoja długa gadka jakkolwiek przekona mnie, żeby znów pozwolić ci się nad nią znęcać w imię nauki.

Samuel tylko się uśmiechnął.

— Cóż, przemyśl to. Posłuchaj głosu rozsądku choć raz i zdecyduj, na czym ugrasz najwięcej. — Odszedł w stronę drzwi. — Możesz już iść, nie trzymam cię tu.

Wyzwałem go jeszcze w myślach, po czym kulturalnie się ukłoniłem i wyszedłem pospiesznie. Wziąłem nogi za pas. Nie zważając na nic, z wyłączeniem patroli Schattenów, pobiegłem w stronę domu. Odetchnąłem z ulgą. Jak myślałem wcześniej, Samuel nie chciał mi nic zrobić. Zamiast tego wyrzucił długą gadkę. Co dziwne, miałem wrażenie, jakbym rozumiał, czego właśnie oczekiwał. Owszem, dorwanie Lucy to jedno, ale na razie skupił się na...

Na mnie.

Śledził mnie od samego początku. Wiedział... pewnie wszystko. Widział we mnie potencjalnego pomocnika, który zwyczajnie zbłądził. Tak, miałem żal do Lucy, ale kto by nie miał w takiej sytuacji? Minęło zdecydowanie za mało czasu, żebym to w pełni przetrawił. Faktycznie jakaś część mnie myślała, jak się odgryźć, ale... Nie dałbym rady oddać jej Samuelowi. Chyba. Cholera. Musiał mi namieszać? Cholerny manipulator. Nie dziwiło mnie już, że Lucy tak łatwo mu uległa, gdy trafiła do laboratorium. Sam miałem wrażenie, jakby wciąż stał obok i tylko nawijał jeszcze raz całą gadkę.

Don, spokój... To przez niego wszystko się wydarzyło... To przez niego zabiłeś ukochaną osobę... Przez niego zginęły setki, jak nie więcej, niewinnych ludzi...

Czułem się w tym momencie podle, że jakkolwiek rozważałem jego propozycję.

Przed wejściem do domu odetchnąłem kilka razy, żeby nie zaalarmować Gilberta. Zajęło to dłuższą chwilę. Dopiero wtedy wbiegłem do środka. Zobaczyłem, że Lucy i Gilbert czekali na mój powrót. Lucy od razu się we mnie wtuliła, widząc, że byłem cały. Objąłem ją i przycisnąłem do siebie.

— I jak poszło spotkanie ze śmiercią? — zapytał z lekkim zaciekawieniem Gilbert.

Westchnąłem.

— Powiem tak... Ma wyjątkowo irytujący ton głosu, jest pieprzonym manipulatorem, co chwila odchodzi od tematu, jest jebnięty... — Przełknąłem ślinę. Musiałem pilnować słów, żeby nie palnąć niczego durnego. — Dowiedziałem się, że mnie śledził i takie tam...

Lucy aż przytuliła się jeszcze mocniej. Nic nie mówiła.

— Ale nie zrobił ci nic? — Gilbert uniósł brew.

— Stwierdził, że nie ma po co tego robić. Wciąż nadmieniał, że jestem zbyt tępy, żeby to zrozumieć.

— Zabijmy go w końcu... — mruknęła niewyraźnie Lucy z roztrzęsionym głosem.

Zacisnąłem zęby.

— To będzie cholernie trudne... Czyta myśli, żaden plan nie przejdzie, a nie sądzę, żeby któreś z nas dało radę go oszukać. To po prostu niemożliwe. Nie damy rady. On...

Przerwałem, bo nie dałem rady mówić. Musiałem odpocząć, definitywnie. Najwidoczniej Gilbert też to zauważył, bo przyglądał się zmartwiony. Podszedł, poklepał mnie przyjacielsko po ramieniu.

— Odpocznij. Zbyt wiele wrażeń.

Kiwnąłem głową. Razem z Lucy poszedłem do sypialni. Gdy w końcu Gilbert mnie zostawił, znów dopadła mnie ta chora propozycja Samuela. Miałem ochotę porządnie się uderzyć, żeby przestać ją rozważać. Nie mogłem tego zrobić. Lucy może i mnie skrzywdziła, ale... ale... nadal mi na niej zależało. Gdyby nie ona, wciąż trwałbym w żałobie po Jennie, aż w końcu Samuel sam by do mnie przyszedł, żeby mnie wykorzystać. Wtedy pewne zgodziłbym się bez wahania. Na samą myśl, że dawniej dałbym radę zrobić z Lucy dokładnie to samo co Samuel...

Poczułem dłoń na ramieniu.

— Don? Co on ci powiedział? — zapytała zmartwiona.

Spojrzałem na nią i wymusiłem delikatny uśmiech.

— Nic poważnego, nie martw się... Po prostu... — Myśl, Donovan, myśl. — Jakoś tak nie jestem w stanie przetrawić faktu, że mnie śledził i wciąż gdzieś był na boku. Chyba zrozumiesz.

Lucy znów się przytuliła.

— Naprawdę urwę mu łeb, Don. Poczekaj tylko, aż zaplanujemy, jak mu dokopać i będziemy mieć święty spokój. Zobaczysz. Będzie dobrze. Może i jest pojebem, który sobie czyta w myślach, ale znajdziemy jego słaby punkt.

Pogłaskałem ją po głowie.

— Dzięki. — Ziewnąłem na zawołanie. — Chodźmy już spać. Resztą zajmiemy się później. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro