Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23 - Donovan

Przyglądaliśmy się Gilbertowi, nie dowierzając. Cameron umierał, a my potrzebowaliśmy informacji, które zapewne posiadał. Na pewno wiedział, gdzie Samuel się ukrywał.

Lucy wyszła bardziej na przód.

— Ja miałam go zabić, no! — naburmuszyła się.

— Nic mu nie zrobiliśmy — starał się wybronić Gil. — Nagle mu się pogorszyło. Widzisz, że Alex już na nim nie siedzi, bo ten ledwo oddycha. — Wskazał na Camerona. Faktycznie pobladł.

Lucy pośpiesznie podeszła do wilkołaka. Złapała za kołnierz jego płaszcza. Zaczęła nim potrząsać.

— Nie umieraj mi tu, do kurwy nędzy! Jeszcze się nad tobą nie poznęcałam! Masz zakaz! Nie pozwalam ci umierać! Jeszcze nie!

Powinienem coś zrobić. Lucy nie może się denerwować. A już zdecydowanie nie aż tak.

Podszedłem bliżej.

— Lucy, może nieco się uspokój?

— NIE!

Puściła go. Wilkołak upadł z hukiem. Warknęła pod nosem, minęła mnie. Zaczęła chodzić po pomieszczeniu, prawdopodobnie, próbując się jakoś pozbyć nadmiaru energii. Złapała się za włosy, pociągnęła za nie.

Spojrzałem na Gilberta. Pokręcił głową, że teraz nie warto próbować do niej przemówić.

— Dlaczego wszystko, dosłownie wszystko, musi się pierdolić, kiedy akurat było dobrze?! Co mu, kurwa, jest?! — Spojrzała na nas, jednak wszyscy wzruszyli ramionami.

— Nie mamy teraz czasu, żeby rozmyślać, co mu dolega, Lucy — zauważyłem.

Lucy westchnęła zdenerwowana, podeszła ponownie do Camerona. Założyła ręce na biodra.

— Gdzie tamta gnida?!

Cameron się zaśmiał.

— Nawet jeśli bym wiedział, to myślisz, że ci powiem? — powiedział słabo.

Zauważyłem, jak oczy Lucy zmieniły kolor na czerwony. Denerwowała się, a to nie znaczyło nic dobrego.

Już chciała podejść jeszcze bliżej, kopnąć Camerona, ale w porę ją odsunąłem.

— A podobno wampiry się nie denerwują... — zakpił wilkołak.

Lucy próbowała się wyrwać, jednak uniosłem ją ponad ziemię. Machała nogami. Dosłownie ledwo utrzymywałem równowagę.

— Dajcie mi go zabić, no!

Spojrzałem na Gilberta. Widział mój trud z Lucy, dlatego sam postanowił coś zrobić. Stanął przed Cameronem. Podniósł na niego wzrok, uśmiechnął się perfidnie. Nagle Gilbert się zamachnął. Przywalił mu w szczękę.

Na podłodze wylądowało nieco krwi.

— Gdzie Samuel? — spytał spokojnie, pocierając swoją dłoń.

— To ci muszę przyznać. Przywalić umiesz...

— Gdzie Samuel? — zapytał ponownie.

— Pamiętasz, jak byłeś młodszy? Kto cię uczył, żebyś umiał się obronić? Nie przypuszczałem, że wykorzystasz to na mnie...

— Nie zmieniaj tematu — warknął. — Gadaj. Gdzie Samuel?

— A co ci tak zależy? Zakochałeś się czy co? — Spojrzał na niego.

Gilbert stanął jak wryty. Zaniepokoiłem się.

— Wszystko w porządku?

— Wiem, dlaczego umiera. — Obrócił się w moją stronę. — Ma blade oczy, czyli jego wilk nie żyje.

Zamarłem. Czyżby Samuel...

Odwróciłem wzrok. Chyba Samuel surowo go ukarał za brak posłuszeństwa. Nie rozumiałem tylko, po co miałby zabijać Lucy. Przecież Samuel jej potrzebował...

Chyba chciał mu dopiec.

Cameron parsknął śmiechem.

— Pytałeś mnie kiedyś, Gil, jak by to bolało, gdyby ktoś mi zabił wilka, pamiętasz? — Wziął głębszy wdech. — Kurewsko boli.

Gilbert się wyraźnie wściekł. Chwycił za pierwsze lepsze ostrze i przyłożył je Cameronowi do szyi. Ten tylko uśmiechnął się ironicznie.

— Śmiało. I tak umrę.

— Tak, pamiętam wszystko z młodości. Tak samo jak twojego kochanego kolegę, który przy okazji opowiedział mi, jak utrzymać takiego wilkołaka jak ty przy życiu. I to chyba boli bardziej. Bo ciało będzie umierać, gnić, ale ty będziesz świadomy. Nie wiem, co gorsze.

Cameron spojrzał zaniepokojony.

— Wybieraj. Gadaj teraz i dam ci w spokoju umrzeć albo z pomocą Donovana przedłużę ci agonię. — Zabrał nóż. — Gdzie Samuel?

Cameron westchnął.

— Nie wiem — wydusił w końcu. — Naprawdę nie wiem. Wkurzył się na mnie.

— Też bym był zły, gdyby ktoś puścił parę z ust. — Założył ręce. — Próbujesz nas tylko odciągnąć, prawda? W końcu tu przylezie i zrobi nam z dup jesień średniowiecza.

— Nie przyjdzie tu — warknął.

Gilbert otworzył szerzej oczy. Cameron kontynuował:

— Tak długo jak Lucy jest razem z tobą, to nigdy nie powiedziałem Samuelowi, gdzie jesteście. Tak samo teraz. Myślisz, że dlaczego się na mnie wściekł? Myślisz, że dlaczego zabił mi wilka?

— To dlaczego chciałeś zabić Lucy? — wtrąciłem, bo ciekawość nie dawała mi spokoju.

— Dla świętego spokoju. Uganiają się za nią i mogliby piekło zamrozić, byleby ją dopaść. Im dłużej ona żyje, tym gorzej dla was, zrozumcie to w końcu.

Gilbert się lekko uspokoił. Spojrzał w naszą stronę.

— Nie kłamie...

— Po co miałbym teraz kłamać? I tak z życia zostało mi nie więcej niż pół dnia. — Uśmiechnął się wrednie. — Ale skoro zostało tylko tyle, to nikt mi nie zakazuje się nieco pobawić...

— Pobawić? — odezwałem się jednocześnie z Gilem.

W tej chwili usłyszeliśmy ciche uderzenie czegoś metalowego. Lucy zamarła w moich rękach. Ponownie dźwięk nadszedł. Cameron się uśmiechnął wrednie. Znowu.

Lucy warknęła pod nosem, przy tym pokręciła głową. Kolejny raz. Chciała się wydostać z mojego uścisku. Podrapała moje ręce, co oczywiście nieco bolało – tym bardziej, biorąc pod uwagę, że kilka szram rozdrapała do krwi. Wydawała się przerażonym zwierzęciem. Próbowała uciec.

— Lucy? — zwrócił uwagę Gilbert.

Przypomniałem sobie, co mi mówiła.

„...gdy tylko usłyszę stukanie w coś metalowego, natychmiast staję w pozycji obronnej..."

Szerzej uchyliłem oczy. Spojrzałem na dziewczynę, której mało brakowało, a wpadłaby w prawdziwą panikę.

— Gilbert, przeszukaj go! — powiedziałem szybko.

— Co się dzieje? — dopytał.

— Czyli ona naprawdę boi się dźwięku obijanego o siebie metalu... — Zaśmiał się Cameron.

Gilbert czym prędzej do niego podszedł. Kopnął w brzuch, żeby się zamknął, po czym przeszukał. Dostrzegł coś na jego palcach, które niemal musiał wykręcić, żeby zabrać mu zabawki. Zobaczyłem dwa metalowe pierścienie.

Lucy nadal się kręciła. Chciała się wydostać, jednak teraz groźnie warczała. Gilbert na nią spojrzał i momentalnie zamarł. Cameron też się wyraźnie przeraził.

Nie znowu...

Gil oprzytomniał. Spoglądał to na Lucy i mnie, to na Camerona. Wydawał się, jakby wpadł na jakiś pomysł. Podszedł do kundla, którego kolejno rozwiązał, czym zaskoczył wszystkich w pomieszczeniu. Zerknął na niego, nie rozumiejąc.

— Dlaczego ty...

Przerwał mu.

— Jesteś wolny. Możesz iść w cholerę.

Lucy ponownie użyła więcej siły, przez co niemal nie wylądowałem na podłodze. Stanąłem nieco bardziej stabilnie.

Cameron na nią spojrzał. Przełknął ślinę przerażony.

— Na twoim miejscu bym spierdalał jak najszybciej — odezwał się nagle Alex.

Wszyscy spojrzeliśmy na niego zaskoczeni. Poza Lucy. Ona się ciągle wyrywała.

— Do tego znalazłbym kryjówkę i się modlił, że ona jej nie zajdzie — dokończył.

Cameron ruszył biegiem do drzwi. Lucy próbowała rzucić się za nim. Prawie mnie ponownie przewróciła.

— Puść ją, Don — powiedział Gilbert. — Zajmie się nim.

Puściłem dziewczynę, która zniknęła z pola mojego widzenia szybciej, niż jedzenie Yappyego.

— Przypilnuj jej. Nie wiadomo, gdzie może poleźć. Pamiętasz raczej ostatni raz, kiedy wpadła w szał...

— Trudno to zapomnieć.

Wyszedłem na zewnątrz. Zimne powietrze musnęło moje ręce. Zaszczypało. Spojrzałem na swoje przedramiona. Widniało na nich wiele ran. Co prawda, zaczynały się już leczyć, jednak chwilę to zajmie, aż znikną całkowicie.

Podniosłem wzrok. Rozejrzałem się. Nie wiedziałem, gdzie mogła pobiec ta dwójka.

Moje przemyślenia przerwał wrzask. Męski.

Odwróciłem się w tamtą stronę.

— Dobra, czyli w tamtym kierunku...

Ruszyłem tam biegiem. Po drodze minąłem kilka martwych zwierząt. Podejrzewałem, że Lucy nie zwracała jakiejkolwiek uwagi, że coś jej wpadało pod nogi.

Zatrzymałem się gwałtownie, kiedy pod moimi stopami wylądowała czyjaś głowa. Odwróciła się, dzięki czemu zobaczyłem martwy wzrok Camerona, którego połowa twarzy została dodatkowo rozorana.

Przełknąłem ślinę, podniosłem wzrok na Lucy, która zatopiła kły w szyi pozostałej części ciała wilkołaka.

Niemal natychmiast przed oczami przewinęły się obrazy z poprzedniego szału.

Zostawiła truchło. Podniosła się całkowicie ubrudzona od krwi. Przełknąłem ślinę, kiedy to na mnie spojrzała z chęcią mordu. Warknęła groźnie, następując przy tym na ciało Camerona. Usłyszałem pęknięcie, czyli pewnie trzasnęły mu kości.

— O kurwa...

Nagle ruszyła w moją stronę. Zasłoniłem się rękoma, jednak powaliła mnie na ziemię. Odsunąłem ją od siebie. Zamachnęła się, jakby próbowała mi podciąć gardło. Na szczęście udało mi się ją utrzymać w odpowiedniej odległości.

Świetne wyznanie miłości... Usiłowanie zabójstwa...

— Lucy! To ja, Donovan! — odezwałem się, próbując jakoś jej przemówić do rozsądku.

Warknęła na mnie.

— Lucy, popatrz na mnie. Spójrz mi w oczy!

Ponownie się zamachnęła.

To nic nie dawało. Musiałem coś wymyślić, żeby ją wyciągnąć z tego stanu. Potrzebowałem choćby chwili, żeby zebrać myśli. Przynajmniej spróbować.

Ciężko było to zrobić, gdy wisiała tuż nade mną.

Odkopałem ją, gdy nadarzyła się okazja. Zerwałem się na równe nogi i odbiegłem na bok. Pokazałem dłonie, by uświadomić, że nie miałem żadnej broni.

— Lucy, nie jesteś sobą... — Zrobiłem w jej stronę mały krok. — Musisz się uspokoić. Już po wszystkim. Jesteśmy tu sami.

Ponownie chciała mnie zaatakować, przez co zrobiłem bardzo nie zwinny unik. Na moim przedramieniu powstała sporych rozmiarów rana.

Musiałem to zignorować. A przynajmniej chwilowo. Ponownie pokazałem dłonie.

— Lucy, spokojnie. Nic się nie dzieje. Już nam nic nie grozi. Jesteśmy bezpieczni... Możesz odetchnąć.

Rzuciła się w moją stronę. Znowu zaatakowała mnie pazurami, przez co tym razem rozdarła moją koszulę na wysokości brzucha. Cudem udało mi się tego uniknąć. Inaczej przewietrzyłbym jelita.

Podniosłem wzrok. Lucy wpadła na drzewo. Zobaczyłem szansę. Doskoczyłem do niej. Akurat się odwróciła. Ja jednak jedynie docisnąłem ramię do jej krtani. Przez to się także nieco uniosła ponad ziemię.

— Lucy, nie jestem twoim wrogiem, ale nie dajesz mi wyboru... — Bardziej przycisnąłem rękę, przez co na moment odciąłem jej dopływ powietrza.

Próbowała się szarpać, jednak tym razem traciła na sile. Dosłownie kilka sekund później straciła przytomność, dlatego zabrałem rękę. Padła prosto w moje ramiona. Klęknąłem razem z nią, by nieco ją poprawić. Podniosłem ją na ręce, a przy tym szturchnąłem lekko nosem.

— Przepraszam... — wyszeptałem, po czym zwróciłem się w stronę domu Klary.

Szedłem spokojnym krokiem, po drodze uważając, żeby nie zahaczyć o żadne gałęzie.

W domu spotkałem się z widokiem chłopaków, którzy czekali na nasz powrót. Spojrzeli na mnie, a potem na Lucy. Zobaczyli krew.

— Przynieś jakąś mokrą szmatkę — poprosiłem Gila, na co od razu przytaknął.

Ja w tym czasie przeszedłem z Lucy do naszego pokoju. Alex nam uchylił drzwi. Położyłem dziewczynę na posłaniu. Wziąłem mokry materiał od Gilberta, po czym wytarłem twarz dziewczynie. Potem dłonie. Następnie przykryłem ją pościelą.

Przyjrzałem się jej. Pogłaskałem po policzku, po czym pochyliłem, żeby dać całusa w czoło. Kątem oka zauważyłem, jak Alex i Gilbert szerzej uchylili powieki, jednak nie zrobiłem sobie z tego nic. Poprawiłem Lucy włosy, a następnie spojrzałem na drugi koniec łóżka. Wspinał się na nie Yappee. Zbliżył się do dziewczyny, wtulił w zgięcie jej szyi.

— Niech odpocznie. — Podniosłem się, po czym ruszyłem do salonu.

Tam niemal od razu podszedłem do zlewu, żeby wypłukać zakrwawiony materiał. Odwróciłem się do chłopaków.

— Następnym razem któryś z was ją uspokaja, jak wpadnie w szał. — Założyłem ręce na piersi.

— Ale miałeś ją tylko pilnować... Co się tam stało? — dopytał Gilbert, który stanął w podobnej pozycji co ja.

— Em, tak jakby oderwała Cameronowi łeb, wypiła jego krew, chciała mnie zabić i to tak z pięć razy, musiałem ją poddusić, żeby straciła przytomność... Dzień jak codzień.

Zauważyłem, jak Alex go szturchnął.

— Buzi — powiedział i wskazał na mój i Lucy pokój.

— Racja. Co nas ominęło?

Parsknąłem cicho.

— Kilka rzeczy.

— Czy ty i Lucy...? — Uśmiechnął się podejrzanie.

— Czytasz emocje, więc nie zamierzam tego mówić.

Zaśmiał się, pokręcił głową.

— Chcę to usłyszeć od ciebie.

— Wypchaj się.

— Gadaj, bo cię poszczuję Alexem.

— Ja pier... Dobra. Tak, ja i Lucy jesteśmy razem. Zadowolony?

— Jeszcze jak!

W tym momencie usłyszałem jęknięcie z bólu. Spojrzałem na drzwi od pokoju, po czym na chłopaków. Gilbert kiwnął głową w ich stronę, dlatego od razu tam ruszyłem.

— Zajmij się nią, Don — powiedział jeszcze, zanim wszedłem do pomieszczenia. — Naprawdę ci ufa.

— Zadbam o nią.

Wszedłem do środka. Lucy siedziała zamulona. Trzymała się za brzuch. Podszedłem do niej.

— Jak się czujesz? — spytałem, siadając obok niej.

— Jestem głodna — powiedziała natychmiast. — Pić mi się chce... I boli mnie brzuch...

To ostatnie może być chyba z mojej winy...

Spojrzała na mnie, jednak szybko opuściła wzrok. Wyglądała tak, jakby się wstydziła. Sięgnąłem do jej ręki, za którą złapałem. Jeszcze bardziej spuściła głowę, jednak dałem radę zauważyć jej drgającą wargę.

Przysunąłem się do niej, objąłem, a ona wtuliła się w moją szyję z całej siły. Miała problem ze złapaniem oddechu, dlatego starałem się ją jakoś uspokoić głaskaniem po głowie.

— Już wszystko dobrze. Nic się nie stało.

— Próbowałam cię zabić... To nie jest nic...

— Żyję, i nigdzie się nie wybieram.

— A-ale... — wydusiła z trudem.

— Jestem przy tobie, Lucy, i nie ważne co się stanie. — Odsunąłem ją od siebie.

Spojrzała mi w oczy.

— Nie pozbędziesz się mnie.

Jeszcze bardziej się rozpłakała, po czym ponownie przytuliła. Pociągnęła mnie za sobą na łóżko.

— Dasz mi się chociaż przebrać? — spytałem.

— Nie...

— Lucy...

— Nie...

Westchnąłem.

— Daj mi się chociaż normalnie położyć, bo w taki sposób, to mi pęknie kręgosłup.

Jęknęła niezadowolona. Puściła mnie, dlatego mogłem się szybko przebrać, po czym położyłem się obok niej. Od razu się we mnie wtuliła.

Zasnęła po chwili. Zaciskała palce przez sen i zaczynała coś mamrotać. Westchnąłem. Nie docierało do mnie, że w trakcie szału była świadoma. Nie mogłem sobie wyobrazić, jak wtedy postrzegała świat. Przecież nie panowała nad własnymi ruchami.

Musiał istnieć sposób, żeby uspokoić ją bez siły. Sprawić, żeby zapanowała nad własnymi emocjami. Szał najwyraźniej to skutek przeżyć. Panika przedzierała się do tego stopnia, że zaczynała się bronić i nie patrzyła, kogo atakowała. Prawdopodobnie gdyby pozostała w tym stanie dłużej...

Zacisnąłem powieki.

Nie podaruję tego Samuelowi...

Zabijał niewinnych ludzi, wykorzystał wampiry. Doprowadził stan Lucy do tragedii. Na dodatek przez niego stałem się jednym z nich i zabiłem Jennę.

Niech tylko się znajdzie. Przysięgam, że się zemszczę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro