Rozdział 19 - Donovan
Miałem nadzieję, że porządnie się wyśpię po wszystkich szalonych wydarzeniach. Potrzebowałem wypoczynku bardziej, niż sądziłem, jednakże Lucy uświadomiła mi, że marzenia spełniają się tylko, gdy się o nich zapomni.
— Podnoś się, bo zaraz ci wyrwę coś ze środka — warknęła Lucy, agresywnie ciągnąc mnie razem z pościelą.
Mruknąłem pod nosem.
— Nawet Yappee mnie tak agresywnie nie budził... — Usiadłem powoli. — Czego chcesz?
— Cameron uciekł.
Zamarłem w bezruchu. Nie zdążyłem przeczesać włosów. Moja ręka zatrzymała się samoistnie w połowie drogi. Podniosłem się znacznie szybciej. Wyszedłem z pomieszczenia, gdzie spotkał mnie widok pozostałości z nocnych zabaw Lucy i puste krzesło.
— Jak to uciekł? — spytałem w durny sposób.
Przy tym spojrzałem na Lucy, która akurat wyszła z pokoju.
— Nie wiem. Słabo go związaliście najwyraźniej.
Sprawdziłem szybko inne pomieszczenia. Miałem nadzieję, że się gdzieś zaczaił, ale nie. Nigdzie go nie było. W międzyczasie Lucy obudziła Gilberta. Alexa nie mogła znaleźć.
Powróciwszy do salonu, dostrzegłem przy sznurze coś obrzydliwego. Tłumaczyło to, jakim sposobem Cameron zwiał.
— Kawałek skóry. — Wziąłem mały płat do ręki.
— Nawet mi nie pokazuj... — Gilbert dla bezpieczeństwa zasłonił oczy i odwrócił plecami.
— Musiał wysunąć ręce — wywnioskowałem szybko. — Najwyraźniej był na tyle zdesperowany, że uznał, że poważne otarcia na rękach nie zrobią mu wielkiej różnicy.
Odrzuciłem fragment ciała, żeby Gilbert mógł odsłonić oczy.
— Nie znajdziemy go teraz — zauważył Gilbert.
— Świetnie. — Lucy oparła ręce na biodrach. — Cameron teraz powie tamtemu gnojowi, gdzie jesteśmy. Przylezie tu i wszystkim nam skopie dupę. A już szczególnie mi. Po mnie przyjdzie z wielką chęcią.
Pogładziłem się po brodzie. Miałem dziwne przeczucie, że brakowało pewnego elementu składanki.
— Zastanawia mnie jedno — zacząłem, stając z pozycji kucznej. — Jeśli Samuel naprawdę się kiedyś tobą zajmował i powiedział o tym Cameronowi... To dlaczego nie wydał cię od razu?
Gilbert i Lucy spojrzeli na siebie wzajemnie, a następnie na mnie.
— Dobre pytanie.
— Możliwe, że przez wzgląd na mnie — odparł Gilbert.
Spojrzeliśmy na niego, nie rozumiejąc lekko jego odpowiedzi.
— Cameron nie jest głupi. Gdyby powiedział Samuelowi, gdzie szukać Lucy, to bardzo możliwe, że też i ja bym miał przerąbane. — Założył ręce. — To by tłumaczyło, dlaczego tak bardzo chciał nas skłócić.
Lucy potrzebowała chwili, żeby odetchnąć. Przy okazji znalazła Alexa. Spał tuż obok Klary, której najwidoczniej nie przeszkadzał. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym widniał autentyczny bajzel. Zwróciłem wzrok na Gilberta. Akurat patrzył na mnie. Razem postanowiliśmy powoli posprzątać cały bałagan pozostawiony po nocy. Podzieliliśmy się obowiązkami. Oczywiście jemu przypadła "przyjemność" pozbycia się swoich wymiocin. Przy tym miał wyraźnie wrażenie, jakby ich przybyło. Smród odepchnął go na tyle, że omal znów nie dołożył tam kolejnej porcji.
Pomogłem mu trochę.
Ponieważ zatrzymaliśmy się w domu centaura, to wszystko było przystosowane do określonych rozmiarów. Przez to pojawił się problem z wylewaniem wszelkich nieczystości do kanalizacji. Kilkukrotnie zdarzyło się, że brakowało małego ataku pecha, a wszystko rozlałoby się na podłogę i dołożyło sprzątania.
Usiedliśmy chwilkę odpocząć. Wtedy Lucy wyszła z Klarą oraz Alexem z innego pokoju. Alex siedział na grzbiecie Klary i bawił się znakomicie. Machał nogami, zaplatał centaurzycy włosy w dwa warkocze. Krótko rzecz ujmując, nie przejmował się niczym innym. Tym bardziej naszymi zmaganiami.
Lucy jedynie zerknęła.
— Dobrze wam idzie — stwierdziła po chwili.
— To ty tu zrobiłaś największy syf, ty to powinnaś sprzątać — burknął na wpół żartem Gilbert. — Omal znów się nie porzygałem, jak znalazłem tego zęba z dziąsłem.
— Nie moja wina, że Cameron nie chciał gadać. — Wzruszyła ramionami.
Przy tym uśmiechnęła się głupio.
— Te zatyczki to był jednak dobry pomysł — skwitowała Klara ze śmiechem.
Przy tym założyła ręce na piersi.
— Przepraszamy za smród i bałagan — odparłem, gdyż tak nakazywała mi kultura.
Klara machnęła ręką.
— Aj tam. Przywykłam, że Lucy uwielbia wszystko demolować. — Uśmiechnęła się. — Mówiła też, że obiekt jej zabaw uciekł. Proponuję wam odpocząć. Co za dużo to niezdrowo.
— Tylko trzeba pilnować, czy Samuel tu nie przyjdzie — upomniał Gilbert.
— Wiecie, ile tu jest centaurów? Ta wioska nie uświadczyła żadnego Shattena. Nawet gdy Lucy pojawiła się tu nagle, to nikt nie ważył się tu przyjść. Centaury mają spokój, bo jeden porządny kopniak i człowieka można posłać na tamten świat. Nie musicie się bać.
Nie byłem tak pewny słów Klary. Słyszałem po rozmowie matki, że potrzebowali Lucy. Mogliby zaryzykować, jeśli tylko dowiedzieliby się, gdzie się ukryła. Teraz jeszcze ta sprawa z Cameronem. Wątpiłem, żeby nas nie wydał. Nie powinniśmy zostawać tutaj zbyt długo. Im więcej czasu tu spędzimy, tym zwiększy się szansa, że ktoś nas tu znajdzie. W szczególności mnie i Lucy, bo jednak naszą dwójkę chcieli złapać najbardziej.
— Dla pewności ustalmy jakieś warty — dodał Gilbert. — Dla własnego spokoju.
— Wasza bajka. — Poprawiła włosy, zakładając je za uszy. Pogłaskała po głowie Alexa w podziękowaniu za uczesanie, po czym dodała: — Zostawiam was samych. Idę powiedzieć innym, że Lucy wróciła. Ucieszą się.
Spojrzała wymownie na Lucy, wyraźnie nadając głosowi ton sarkazmu.
— Szczególnie po koncercie wrzasków... — podrzuciłem pod nosem.
— Przywykli — stwierdziła. — Kiedyś Lucy zrobiła sekcję na żywym jeleniu. To dopiero był hałas.
— Byłam dziwnym wampirem — przyznała, drapiąc się po swojej czuprynie.
Takim z bardzo wielkimi problemami psychicznymi – pomyślałem, spoglądając na Lucy smutnym wzrokiem.
Już wczoraj wiele z jej zachowań wywołało u mnie niesmak. Nie wykluczałem, że miała sadystyczne popędy od dziecka, ale tu też musiały wpłynąć dwa lata w laboratorium. Jednak po przeżyciu tak wielu tortur zapewne i fizycznych, i psychicznych, to komuś może być lżej, gdy wyżyje się na kimś. Na kimś równie bezbronnym.
Bardzo zły znak. Pewnie dałoby się to wyleczyć albo nad tym zapanować, gdyby Lucy popracowała chwilę nad sobą.
Przesadziłem...
Chwila to zdecydowanie za mało. Tu potrzeba wielu lat, żeby doprowadzić ją do normalności. I to bez gwarancji, że się uda. Nie każdy potrafi wyjść z tak zakorzenionej traumy. Mogła towarzyszyć nam nawet przez całe życie i nic nie można by było na to poradzić.
Aż byłem pod wrażeniem, że nauczyła się to ukrywać. To niezbyt dobre zachowanie, ale jakoś doszła do wprawy. Przynajmniej do momentu, gdy ktoś nie wspomniał rzeczy, które przypominały jej o ciężkich latach.
Lucy pomachała mi ręką przed twarzą.
— Gdzie odpłynąłeś?
Westchnąłem cicho, rozglądając się dookoła.
— Tak jakoś się zamyśliłem.
Usiadłem na najbliższym krześle. Na szczęście nie na tym, na którym przebywał wcześniej Cameron. Lucy stanęła przede mną.
— Smutny jesteś — stwierdziła, podchodząc bliżej.
— Zazwyczaj o tej porze byłem w pracy, więc mój organizm obecnie nie rozumie, dlaczego nie biegam po szpitalu.
— Może chcesz wyjść? Świeże powietrze dobrze ci zrobi.
— Może lepiej nie — wtrącił Gilbert. — Alex właśnie poleciał polować na jelenie. Nie odpoczniesz.
Uśmiechnąłem się lekko.
— Po prostu usiądę w pokoju — odparłem, po czym skierowałem się w stronę sypialni.
Lucy została, żeby pomóc Gilbertowi w sprzątaniu bałaganu. Czułem na swoich plecach jej wzrok, jednak nic nie powiedziała.
W pokoju czekał na mnie Yappee. Nie wrzeszczał z głodu – chociaż raz. Najwyraźniej ktoś mu coś dał. Leżał grzecznie na mojej torbie. Prawdopodobnie uciął sobie drzemkę, więc nie musiałem się nim zajmować jakoś specjalnie.
Spojrzałem na siebie w pobliskim lustrze. Przygryzłem dolną wargę. Starając się nie zruszyć zbytnio królika, wyjąłem z torby nożyczki i brzytwę. Obie te rzeczy sprawdziłem na powierzchni palca. Nie stępiały na szczęście. Podszedłem do tafli, złapałem wszystkie włosy z mojej brody.
Minęło sporo czasu, od kiedy ostatnio widziałem swoją twarz bez jakiegokolwiek zarostu. Ogólnie siebie. Nie pamiętałem za bardzo, jak dokładnie szły rysy mojego lica.
Odciąłem nadmiar szorstkich włosów. Opadły na podłogę. Skróciłem boki, po czym złapałem za brzytwę. Przyszykowałem resztę rzeczy, których potrzebowałem do pozbycia się twardego owłosienia. Oczyściłem skórę na szyi, dopiero potem policzki. Pod nosem. Nieco wymodelowałem ją przy brodzie, pozostawiając pasemka.
Spojrzałem na siebie, gdy skończyłem. Nie poznałem siebie.
Nic w moim wyglądzie, jeśli chodziło o proces starzenia się, nie uległo zmianie. Wyglądałem na maksymalnie dwadzieścia trzy lata.
Teraz zdałem sobie sprawę, że swoim zaniedbaniem stworzyłem kamuflaż, którym ukrywałem wiek.
Jedyne, co nadal nie pasowało, to włosy. Rozpuściłem je z rozczochranego kucyka. Wyjąłem z torby grzebień. Przy tym wystraszyłem Yappeego nowym wyglądem. Zeskoczył z posłania i schował się pod łóżko.
Uśmiechnąłem się lekko, przeszedłem z powrotem do lustra, po drodze szarpiąc się z gniazdem na głowie. Po chwili ponownie chwyciłem za nożyczki, którymi skróciłem je dość mocno. Zajęło mi jakiś czas, zanim ogarnąłem każdy kosmyk.
Podrapałem się po krótkiej czuprynie, której kilka pasm opadło na moje czoło po lewej. Przez mocne zaniedbanie falowały, prawie się skręcały.
Odetchnąłem, przeczesując je palcami. Dziwnie się czułem. Nie robiłem nic z włosami i zarostem od dwunastu lat. Nie zdziwiłby mnie fakt, gdyby nie raz ktoś sobie pomyślał, że żyłem na ulicy.
Przykucnąłem, by sprzątnąć powstały bajzel po zabawie we fryzjera.
Mogłem to w sumie zwalić na styl życia, pracę. Na całkowity brak czasu, żeby zająć się samym sobą. Gdy Jenna jeszcze żyła, miałem motywację, aby nie musiała się wstydzić mojego wyglądu, gdy gdzieś wychodziliśmy.
Usłyszałem otwieranie się drzwi. Podniosłem wzrok na wejście, gdy akurat wrzucałem pozostałości mojej starej fryzury do kosza pod biurkiem. Przez nie przeszła Lucy, która coś marudziła pod nosem.
Czyli Gilbert lub Alex musieli coś zrobić bądź powiedzieć...
— Idę, idę. Martwisz się o niego, jakbyś był jego... — zacięła się, kiedy przerzuciła swój wzrok na mnie.
Drzwi się zatrzasnęły. Przez moment stała z szeroko otwartymi oczami. Mrugnęła kilka razy, a przy tym na jej twarzy powstał delikatny rumieniec.
— Ktoś ty? — rzuciła.
— Mało zabawne... — skomentowałem.
— Osz kurwa, to ty... — Zaśmiała się głupio. — Czekaj, wyglądałeś inaczej... Coś ty zrobił?
— Ogoliłem się? Skróciłem włosy? — odezwałem się ironicznie.
— No dobrze. Ale dlaczego? — Podeszła bliżej.
— Potrzebowałem chyba zmiany.
Odwróciłem wzrok ponownie na lustro. Przy tym trzymałem ręce w kieszeniach. Wyglądałem jak kiedyś...
W tym momencie Lucy szturchnęła mój policzek swoim paznokciem. Spojrzałem na nią. Uśmiechała się szeroko, a przy tym uważnie przyglądała. Nagle sięgnęła do moich włosów, których prawą stronę założyła za ucho.
— Pasuje ci nowy wygląd — powiedziała spokojnie, a przy tym na jej twarzy nadal występował rumieniec.
— Dzięki... — Uniosłem lekko kącik ust. — Coś się stało tak w ogóle?
Szybko się ogarnęła. Zabrała rękę, poprawiła swoje jasne włosy.
— Sprawdzam, jak się czujesz. Wcześniej wydałeś się jakiś przygnębiony, więc pomyślałam, a raczej, Gilbert pomyślał, że potrzebujesz rozmowy.
— Nic się nie dzieje. Nie martw się. To tylko ból egzystencjalny. Świadomość tego, że dzień wcześniej prawie zginąłem, całe życie przeleciało mi przed oczami, straciłem pracę, moje życie w Diliq... Nic wielkiego. — Wzruszyłem ramionami.
Spojrzałem jej w oczy. Nie wiedzieć czemu, dostrzegłem w nich ból, współczucie, może nawet poczucie winy. Opuściła wzrok.
— Przepraszam... — wyszeptała.
— Nie masz za co.
— A właśnie, że mam. To z mojej winy stało się to wszystko. Straciłeś całe swoje dotychczasowe życie, którym...
— Stop — zatrzymałem jej monolog. — Nie zwalaj wszystkiego na siebie. To nie twoja wina. Nie życzyłaś sobie, żeby jakiś szaleniec odwalał różnorakie eksperymenty i tak dalej. Nie prosiłaś o to, żeby mieć cel w zatrzymaniu go. Nic tutaj nie jest twoją winą.
Nagle się we mnie wtuliła. Zamrugałem kilkukrotnie, nie wiedząc w sumie, co się wydarzyło. Zaśmiała się lekko, dlatego spuściłem na nią wzrok.
— Wiesz, że jesteś kochany, kiedy mówisz takie rzeczy? Od dłuższego czasu nikt nie próbował mnie tak pocieszyć...
Uniosłem powoli ręce, by kolejno ją objąć.
— Od dłuższego czasu? — dopytałem niepewnie.
— Wiesz, Gilbert i Alex jakoś starali się, żebym była w miarę szczęśliwa, ale to nie to samo. Nie wiedzą o mojej rodzinie. Wiedzą teraz zaledwie trochę. Tak to zawsze miałam młodszego brata... Zbieżność imion, bo... Też nazywał się Alex. Był cholernie kochany. Gdy tylko miałam zły humor, zaczynał się wydurniać, bawić się ze mną, byleby mi było lepiej. Rodzice wspierali nas wszystkich. Byłam w naprawdę dobrej rodzinie.
— Dużo miałaś rodzeństwa? — zagaiłem temat.
Trochę ryzykowny.
— Dwóch braci i dwie siostry. — Westchnęła. — Moja matka była nazywana szczęściarą. U wampirów często dochodzi do poronień. Tymczasem ona urodziła piątkę dzieci, wszystkie zdrowe.
Uniosła wzrok.
— Miałeś rodzeństwo?
— Nie i nawet bym nie chciał.
— Czemu? — Zmarszczyła brwi. — Wiesz, ile to radości? To śmieszna granica między nienawiścią a miłością.
— Mam pierdolniętą matkę — wyznałem bez skruchy. — Nikt nie chciałby się z nią użerać. Na dobrą sprawę przez nią straciłem dzieciństwo i młodość. Niby potem zostałem „kimś", ale... jakoś nie miałem z tego satysfakcji.
— Robiłeś to dla matki?
— Można tak powiedzieć. Robiłem wszystko, żeby była ze mnie dumna, ale jej ciągle było mało. — Odwróciłem wzrok. — Teraz pewnie zupełnie nic dla niej nie znaczę.
Lucy wtuliła się mocniej.
— A ojciec?
— Ojca mam najlepszego na świecie. Próbował mnie uratować od pierdolniętej matki.
— Przynajmniej tyle dobrego.
— Niby tak. Tylko nie wiem, co o mnie sądzi teraz. Gdy siedziałem tam w piwnicy, nie zszedł, nie pożegnał się nawet. W trakcie egzekucji widziałem, jak wychodził. Wyglądał trochę, jakby się zawiódł.
Zacisnąłem powieki. Przestałem mówić, bo miałem wrażenie, że zaraz się popłaczę. Opuściłem głowę, oparłem się o ramię Lucy. Poczułem, jak gładziła mnie lekko po plecach.
— Najwyraźniej oboje mieliśmy spierdolone życie — stwierdziła po chwili.
— Gilbert miał rację, że jesteśmy siebie warci.
— Swój swego pozna — zażartowała.
Parsknąłem cicho. Usłyszałem, jak Lucy przełknęła ślinę. Nagle zrobiła się bardziej spięta, niż wcześniej. Ponownie się wyprostowałem.
— Don... mam do ciebie prośbę...
— Coś się nagle zrobiła taka poważna?
Odsunęła się, dlatego ją puściłem. Jej twarz była cała czerwona.
— W nocy mnie przytuliłeś, bo stwierdziłeś, że potrzebowałam poczuć, że mam kogoś przy sobie. Trochę o tym myślałam i doszłam do wniosku, że chyba masz rację. — Pogładziła się po ramionach.
— Poproszę puentę.
— Mogę... — zacięła się.
— Co takiego?
— Mogę... się do ciebie czasami przytulić w nocy? — ściszyła głos.
Zamrugałem kilkukrotnie. Musiałem przyznać, że to całkiem nietypowa prośba. Lucy była wyraźną przylepą, choć początkowo nie dawała tego po sobie poznać. Lata spędzone w samotności dla takich osób to katorga. Zaufała mi na tyle, że powiedziała dość dużo, więc wyglądało na to, że miała nadzieję, że jakoś jej pomogę.
Jeśli mogłem w ten sposób powoli wyprowadzać ją z traumy, to grzech nie skorzystać.
— To żaden problem. Jeśli będziesz tego potrzebować, to śmiało. — Uśmiechnąłem się szeroko.
Łzy napłynęły jej do oczu. Znów się we mnie wtuliła, tym razem mocniej.
— Dziękuję...
Pogładziłem ją po włosach.
Znów pomyślałem o matce w laboratorium. Gdy mówiła o Lucy, traktowała ją bardziej jako perfekcyjny obiekt badań. Tymczasem bardziej przypominała człowieka. Straciła wszystko, bo była "wyjątkowa". Pytanie tylko: dlaczego? Co ją wyróżniało?
Pytanie bezpośrednio to średni pomysł. Nie chciałem się narzucać. Jeśli kiedykolwiek zechce coś powiedzieć, to sama zacznie temat. Teraz za bardzo widziała we mnie ostoję.
Zresztą nie chciałem być jak matka.
Przygryzłem dolną wargę.
Miałem krew wampira.
Zabrałem trochę rzeczy z domu.
Mógłbym sam posiedzieć, pomyśleć. Przy okazji dowiedziałbym się więcej o swojej rasie. W razie czego wiedziałbym, jak pomóc. Może być trochę ciężko i w większości pewnie polecę na domysłach, ale myślałem, że warto.
Szczególnie że jako jedyny w tej grupie miałem doświadczenie. Wampiry to tylko zmodyfikowani ludzie. Skoro organizm działał, to musiała panować harmonia między układami. Pomimo zmian.
Powstrzymałem się od śmiechu.
Ja naprawdę nie umiem wytrzymać bez pracy...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro