Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16 - Donovan

Zrozumiałem aż zbyt szybko, co Lucy miała na myśli. Przez to zaniemówiłem. Puściłem jej ręce. Alex wtulił się mocniej, a Gilbert usiadł obok i zaczął ją głaskać po plecach. Nie wiedzieli o niczym. Na pewno znali się długo. Aż dziwne, że Lucy nie odważyła się nigdy przed nimi otworzyć. Co musiała przeżyć? Na dodatek wychodziło na to, że moja matka była w to zamieszana. Zacisnąłem dłonie w piąstki.

Co ona jej zrobiła...?

Niewiele trzeba, żeby kogokolwiek doprowadzić do skraju wytrzymałości. Że jej nie gryzło sumienie... Rozumiałem, religia nie akceptowała innych ras, ale bez przesady. Wampiry wcale nie atakowały aż tak często. Już przeżyłbym, gdyby zabrali tamte „dzikusy", czy jak je nazywano. (Wedle tego, co się dowiedziałem, to były mniej inteligentne). Jednak znęcanie się nad kimś, kto zdecydowanie bardziej przypominał człowieka... Zwyczajnie nie mogłem tego pojąć.

— Czemu nie chciałaś nam o tym mówić? — spytał Gilbert.

Lucy pociągnęła nosem.

— Nie chciałam was martwić. Bałam się, co sobie pomyślicie. Stamtąd naprawdę nie da się wyjść takim samym...

Alex położył się na jej udach, po czym ponownie się wtulił.

— I tak cię kochamy... — powiedział niewyraźnie.

Lucy zaśmiała się pod nosem i potarmosiła włosy chłopaka. Sam nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Pozwolił jej po chwili wstać, żeby w końcu zmieniła ubranie. Czasem spoglądała na mnie przelotnie. Ciężko mi stwierdzić, czy była wtedy zła, czy bardziej wdzięczna. Na razie nie chciałem zaczynać rozmowy. To słaba okazja, żeby wnikać w szczegóły. Dopiero co wydusiła z siebie cokolwiek.

— Lucy — zagaiłem. — Jeśli zechcesz, możemy potem pogadać. Będzie ci lżej.

Odetchnęła.

— Zobaczę.

Wtedy do środka wparował Cameron. Zdążyłem o nim zapomnieć... Wszyscy spojrzeli w jego kierunku.

— Nie chcę wiedzieć, jaką szopkę odwaliliście, ale wasze listy gończe powoli wiszą wszędzie. Głównie Dona i Lucy.

Podejrzanie sprawdził szybko jedną z kieszeni.

— Nie możemy tu zostać. Lada chwila dowiedzą się, z którego byliśmy dystryktu, przeszukają domy i będziemy udupieni — warknął, krzywo patrząc na mnie. — A wszystko to dla waszego cholernego doktorka!

Moment później Lucy stanęła przede mną z założonymi rękoma.

— Mało ci jeszcze? Chcesz sprawdzić drugą ścianę?

Rzuciłem Gilbertowi szybkie spojrzenie, nie rozumiejąc, co tu zaszło. Pokręcił głową na znak, żebym lepiej nie pytał.

— Cam zrobił fru, fru! — krzyknął Alex.

Lucy uczyła kogoś latać. Cudownie się bawili.

— Mogłabyś oduczyć ten wybryk natury, żeby się nie wpieprzał nieproszony.

Alex się skulił. Gilbert stanął wściekły krok od Camerona. Zatrzymał Lucy ręką. Najwyraźniej po to, żeby nie powtórzyła lekcji latania.

— Cam, lubię cię, ale opanuj czasem język. Nie chcę, żeby druga ściana ucierpiała.

Pokręcił głową z wrednym uśmiechem.

— Mamy większe zmartwienia, a siedzicie tu, jakbyście oczekiwali na cud. Powieszą was wszystkich. Nie dociera to do was?!

— Gdybyś się tak o nas martwił, przynajmniej byś poszedł ze względu na nas — wyskoczył Gilbert. — Miałeś tu siedzieć i czekać. Znów ciebie nie było. Nikomu nic nie mówisz. Powiedziałeś mi, że będziesz się nas trzymał, bo chciałeś pomóc. Jak do tej pory gówno robisz.

— Ach tak? Gilbert, pozwalasz sobie wjeżdżać laluni na głowę, jakbyś nie miał własnego rozumu. Gdybyś umiał ją zignorować, nikt nie musiałby się zaraz stąd wynosić.

— Sam kazałeś nam wtedy iść. Twierdziłeś, że Donovan ci powiedział, że sobie poradzi. — Wyszczerzył kły. — To przez ciebie trafił na egzekucję.

— Oj, nie. Nie przeze mnie. Zadbałem o was. Gdybyście tam zostali i próbowalibyście mu pomóc, to Schatteni mieliby trzy wampiry w łapach. Chcecie bronić doktorka, bo przecież Lucy się natrudziła, żeby tu trafił i pomógł. Wielkie mi natrudzenie.

— Cameron, przestań.

— Nie, Gilbert. Przestań mnie w końcu uciszać. Zapomniałeś już? Do kogo przylatywałeś za dzieciaka z płaczem? Byłem jedyną osobą, która utrzymywała cię w tamtej grupce znajomych. Dla reszty byłeś tylko wrzodem na dupie. Odkąd jesteś wampirem, próbujesz za wszelką cenę udawać lepszego.

Gilbert odepchnął go na drabinę.

— Wyjdź stąd.

— Uraziłem uczucia?

— Powiedziałem: "Wyjdź stąd"! Nie ręczę za siebie!

Parsknął śmiechem.

— Jak sobie życzysz. Tylko nie przylatuj do mnie z płaczem.

Wyszedł w końcu. Gilbert warknął głośno i kopnął w biedne, poturbowane przez życie krzesło. Lucy podeszła do skulonego Alexa. Pogłaskała go po głowie.

— Już ta menda poszła. — Ucałowała go w czółko. — Nikt nie ma prawa nazywać cię wybrykiem natury. Poza mną.

Troszczy się o niego jak o młodszego brata.

— Don. — Gilbert stanął przy mnie. — Przepraszam za Camerona.

— Nie szkodzi. — Wzruszyłem ramionami. — Żyję. Resztę mam obecnie gdzieś.

— Ale z jednym miał rację. Musimy się stąd zwijać. Nie możemy zostać w mieście.

— To dokąd pójdziemy? Macie cokolwiek za miastem?

Lucy obróciła głowę.

— Mogę... Poprosić przyjaciółkę, czy nie pozwoli nam zostać. Tam nie powinni szukać.

— Masz na myśli?

— U centaurów. Klara raczej pozwoli, ale nie dam sobie głowy uciąć.

— Lepsze to, niż... — zaciąłem się. — Nic... O cholera...

Przypomniałem sobie o swoim króliku, a także paru innych, dość cennych dla mnie, rzeczach. Nie chciałbym, żeby ktoś je zabrał. O ile już nikt tam nie wparował, szukając, czy nie schowałem się pod dywan.

— Mógłbym jeszcze odbić do mojego domu? Muszę zabrać królika. Przy okazji coś jeszcze.

— W okolicy może być bardzo dużo Schattenów — zauważyła Lucy. — Raczej wiedzą, gdzie mieszkałeś. To może być bardzo niebezpieczne. Dopiero co uratowaliśmy ci życie. Za drugim razem może nie być tak pięknie.

— Proszę.

— Don, lepiej nie.

— Pójdę z tobą — odparł Gilbert. — Ty Lucy spróbuj znaleźć jakiś sposób na ominięcie Schattenów w bramie. Ja i Donovan jakoś sobie poradzimy. Widzimy się przy wejściu do lasu.

Popatrzyła niepewnie. Nie podobał jej się ten pomysł. Ani trochę. Aż się zdziwiłem, że Gilbert tolerował mnie na tyle, żeby ryzykować ze mną życiem dla królika. Po chwili Lucy westchnęła. Przytaknęła.

— Uważajcie na siebie.

— Nie martw się — rzucił Gilbert, za którym ruszyłem.

Pamiętał w miarę, w której dzielnicy mieszkałem, więc nie musiałem przez ten czas go nawigować. Nie sądziłem, że unikanie Schattenów to tak upierdliwe zajęcie. Jak na złość wszyscy nosili gogle i nie dało się ułatwić życia kamuflażem. Niekiedy dochodziło do sytuacji, gdy rezygnowaliśmy z krótszej trasy, bo drogi były zastawione. Przebicie się przez nie to samobójstwo. Najtrudniej było przejść przy bramie wydzielającej dystrykty. Na szczęście taktyka patroli Schattenów miała ubytki. Szukanie ich zajęło nam wiele czasu, ale w końcu zaszliśmy bez problemu. Co prawda w pobliżu mojego domu kręciło się tych mend znacznie więcej.

Cudem wdrapaliśmy się do środka balkonem. Zapewne zostawiłem go, żeby w mieszkaniu się przewietrzyło. Gilbert został bliżej drzwi, żeby pilnować, czy nikt podejrzany się nie zbliżał.

Yappee od razu na mnie naskoczył wściekły. Musiał zgłodnieć. Porządnie. Kazałem mu się zamknąć, bo ktoś mógłby go usłyszeć, ale był nieugięty.

— Yappee, zamknij się, bo przerobię cię na potrawkę.

Zastrzygł uszami.

— Nakarmię cię potem.

Nie ucieszyło go to, ale przestał protestować. Zebrałem najpotrzebniejsze rzeczy do torby. Spojrzałem przelotnie na zdjęcie z Jenną. Westchnąłem. Nie chciałem go brać, bo wywoływałoby przykre wspomnienia. Yappe wskoczył do środka bagażu. Zostawiłem mu specjalnie małą dziurkę, żeby mógł oddychać.

Wróciłem do Gilberta.

— Masz wszystko?

— Chyba tak.

Wyjrzał ostrożnie przez balkon.

— Wrócimy inną trasą. Tak będzie bezpieczniej.

Kiwnąłem głową. Tym razem mieliśmy znacznie więcej szczęścia. Gilbert pamiętał, że przy jednej z głównych bram znajdował się bar, a okoliczny patrol często łamał wszelkie zasady gwardii. Wyjście z miasta było dziecinnie proste. Jedynie Yappemu się nie podobało. Okropnie nim trzęsło w torbie.

Obróciłem się jeszcze raz, żeby spojrzeć na mury. Dawniej zbudowane w celu ochrony przed wszelkimi stworzeniami. Teraz mówiło się, że powstały po to, żeby wampiry się nie wspięły. Nie wyobrażałem sobie życia poza. Całe życie spędziłem w Diliq.

Gdybym wiedział, że spotkanie grupki wampirów tak mi namąci w życiu...

Powiedziałbym, że wydałbym ich od razu Schattenom, ale po dłuższym zastanowieniu... Nie. Było w nich coś wyjątkowego. Do tej pory nigdy nie wyrwałem się z rutyny. Szedłem tymi samymi drogami, spędzałem większość chwil w szpitalu, potem w domu kłóciłem się z królikiem. W ciągu tych paru dni przeżyłem zachwianie. Robiłem znacznie więcej. Może to znak, że potrzebowałem zmiany? Jednak przez dwanaście lat tkwiłem w błędnym kole. Wpadłem w taką żałobę po Jennie, że nawet nie widziałem, jak nie umiałem z niej wyjść. Nie mogłem cofnąć czasu, ale mogłem wyrwać się z nudnego życia.

Może ferajna Lucy mnie zaakceptuje...

Czekali tam, gdzie zapowiedzieli. Alex radośnie sprawdził, gdzie krył się Yappee, po czym wziął go na ręce i przytulił. Zwierzak nie był zbyt zadowolony, ale spojrzałem na niego z mordem i nie ważył się pogryźć chłopaka.

— Przynajmniej Alex będzie miał się czym zająć — stwierdziła Lucy z uśmiechem.

Lucy poprowadziła nas lasem. Szła bez zawahania. Najwyraźniej dobrze znała owe tereny. Przy okazji pozbyłem się w końcu brudnego bandaża. Rany faktycznie zagoiły się w mgnieniu oka. Organizm wampira jednak wyglądał ciekawiej, niż w pierwszej chwili.

Jednakże dalej nie mogłem pogodzić się z faktem, że matka pozwoliła na eksperymenty na żywym, myślącym i rozumnym stworzeniu.

Trafiliśmy w końcu na duży dom. Lucy zapukała mocno w drewniane drzwi. Nam kazała stanąć bardziej z tyłu.

Minęło trochę czasu, zanim ktokolwiek nam otworzył, bo, jakby nie patrzeć, był środek nocy. Cud, że ktoś się podniósł. W progu stanęła centaurka.

Wyższa niż się spodziewałem.

— Klara — zaczęła od razu Lucy. — Przepraszam, że cię budzę, ale ścigają nas Schatteni. Długo by opowiadać. Możemy się u ciebie zamieszkać na jakiś czas?

Widocznie zaskoczyła ją prośba Lucy. Wątpiłem, że spodziewała się czegoś takiego. Jakby nie patrzeć, przyjaźniła się z Lucy, więc ją mogła przenocować bez problemu, jednak teraz wampirzyca przyprowadziła ze sobą trójkę swoich towarzyszy i królika. Byłem ciekaw, co odpowie.

Uniosła na nas wzrok, przyjrzała się dokładnie.

Oparła ręce na talii...

Tej... ludzkiej talii... tak...

— Mówiłam, że możesz wpadać, kiedy chcesz, ale nie spodziewałam się dodatkowych gości. Wchodźcie. Jakoś was rozlokuje.

Klara nie miała domu przystosowanego do zbyt dużej liczby gości. Były tu zaledwie dwa pokoje. Z czego każdy jednoosobowy. Musieliśmy ustalić, jak się podzielić sprawiedliwie.

Gilbert postanowił pilnować Alexa, żeby nie rozniósł nic dookoła. Tym samym drugi pokój przypadł na mnie i Lucy. Wyjątkowo ciasny. Moja przestrzeń osobista już krzyczała zdesperowana.

Zostawiłem torbę na stoliku. Akurat przyszła Lucy. Musiała pokrótce powiedzieć, co się wydarzyło i przepraszała, że zerwała ją o tak później porze.

Lub wcześniej. Zależy od punktu widzenia.

— Mam nadzieję, że nie chrapiesz — rzuciłem żartobliwe.

— A ja, że rączki trzymasz przy sobie. — Uśmiechnęła się zadziornie.

Zachłysnąłem się powietrzem.

— Spokojnie. Umiem nad sobą panować.

— Zobaczymy.

Usiadła na łóżku. Widziałem, że humor jej zleciał.

— Słuchaj... — zacząłem, czym ponownie zwróciłem jej uwagę. — Wiem, że raczej nie chcesz o tym rozmawiać, ale...

— Chcesz się dowiedzieć czegoś więcej, odnośnie la... — zacięła się, odchrząknęła. — Tamtych dwóch lat...

— Nie zrozum mnie źle. Nie narzucam się ani nic z tych rzeczy. Po prostu widzę, że nieco opadł ci humor. Pomyślałem, że jak się wygadasz, to zrobi ci się lżej czy coś...

Przysunęła nogę bliżej. Oparła łokieć o kolano.

— Wiesz, jak wyglądało moje pierwsze spotkanie z Klarą?

Uniosłem brwi zaskoczony. Nie spodziewałem się, że zacznie mówić bez żadnych próśb. Wcześniej musiałem ją niemal zmuszać, a teraz? Mówiła sama z siebie.

— Natrafiła na mnie przypadkiem, gdy chciałam się powiesić.

Zacisnąłem wargi na to wyznanie.

— Uratowała ci życie.

Usiadłem obok niej. Przytaknęła głową.

— Niby tak, ale początkowo okropnie się rzucałam — głos zaczynał jej drżeć. — Kazałam, żeby się ode mnie odwalili. Chciałam, żeby dali mi po prostu umrzeć. Klara opowiadała, jak kładłam się skulona na podłodze i bałam się każdego, kto się zbliżył. Do tego, gdy tylko usłyszę stukanie w coś metalowego, natychmiast staję w pozycji obronnej...

Łza pociekła jej po policzku.

— A wszystko to przez zachowanie w młodości. Gdybym nie wyskoczyła przed rodziców... możliwe, że nigdy nikt nie zacząłby eksperymentów na wampirach.

Poczułem się okropnie. Czułem wyrzuty sumienia, które się we mnie kumulowały. Do tych osób należała moja matka, a biorąc pod uwagę fakt, jak zareagowała, widząc Lucy, była ona jedną z osób wykonujących wszelakie badania.

— Przez to wszystko nawet widzę trochę gorzej na prawe oko. — Podciągnęła nogi do klatki piersiowej.

Oplotła je ramionami.

— Jak uciekłaś? — zainteresowałem się.

Wzdrygnęła się nagle.

— Miałam farta — powiedziała szybko. — Trafiłam na jakąś mniej ogarniętą wartę i byłam na tyle zdesperowana, że uciekłam.

— Faktycznie fart.

— Na tamtym etapie raczej myślałam o tym, jak ze sobą skończyć, niż cieszyłam się, że się wydostałam.

Starała się złapać głębszy wdech, jednak nie udało jej się. Urywany oddech nie pozwolił na poprawne pobranie powietrza. Sięgnąłem do niej, jednak momentalnie się zawahałem. Wcześniej popłakała się przy chłopakach, jednak teraz znajdowałem się tu tylko ja i ona. Odsłoniła przede mną swoją słabszą stronę, o której myślałem, że nie istniała, dopóki nie wyznała, co ją spotkało w życiu.

— Na dodatek byłam przekonana, że gdzieś tam jest moja rodzina. — Zasłoniła twarz. — Nawet sądziłam, że nic jej nie zrobili. Pobiegłam do domu z nadzieją, że w końcu mnie zobaczą.

Przerwała na moment, a ja zupełnie zaniemówiłem.

— Znalazłam tylko martwego brata... Trzymałam go w rękach...

Dalszy płacz nie pozwolił jej mówić. Nie mogłem tak po prostu siedzieć obok. Przysunąłem się, przyciągnąłem ją do siebie i zamknąłem w szczelnym uścisku. Złapała kilka głębszych wdechów.

— Miałeś trzymać ręce przy sobie... — upomniała z lekkim problemem.

— Ale ty potrzebujesz poczuć, że teraz nie jesteś sama — wytłumaczyłem spokojnie.

Złapała za moje ramiona, ścisnęła je i sama także się we mnie wtuliła.

— Przepraszam... — wymamrotała po chwili.

— Za?

— Zrujnowałam ci życie...

— Co najwyżej je dobiłaś. — Zaśmiałem się krótko. — A tak to... Popierdoliło się w międzyczasie.

— To dobrze czy źle?

— Co? Że ty tylko dobiłaś? Prędzej czy później ktoś by to zrobił i... — Odetchnąłem. — Chyba nie mogłem trafić na lepszą osobę.

— Mówisz tak, żeby nie było mi przykro.

— Wcale nie.

— Jasne — przeciągnęła ze śmiechem.

— Mówię serio, a jak nie wierzysz, to już twoja sprawa.

— Co się stało z tym „a idź pan w chuj" doktorkiem?

— A co się niby miało stać?

— No tak jakby zachowujesz się w taki sposób, jakbyś mnie polubił.

— Chciałabyś — zaintonowałem grubo.

Zaśmiała się. Aż miło popatrzeć, jak wrócił jej nastrój. Uśmiechnąłem się na ten widok.

Siedzieliśmy tak jeszcze dłuższą chwilę, dopóki Lucy nie zaczęła usypiać. Pomogłem jej się ułożyć wygodniej. Gdy zasnęła, poprawiłem jeszcze jej włosy i nakryłem kocem. Zwinęła się w kulkę. Dla mnie zostało niewiele miejsca. Podszedłem jeszcze do torby i wyjąłem poturbowaną paczkę papierosów. Chciałem wyjść na moment na podwórko, ale przy drzwiach od pokoju usłyszałem, jak ktoś wychodził pospiesznie.

Okej, to raczej nie jest normalne...

Odczekałem. Wyjrzałem szybko przez okno. Zdębiałem, gdy zobaczyłem Camerona i Gilberta. Szli w głąb, rozmawiając przy tym – sądząc po gestykulacji – całkiem nieprzyjemnie.

Coś tu nie pasowało.

Postanowiłem pójść za nimi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro