Rozdział 14 - Donovan
Lucy spojrzała z przerażeniem na moją matkę. Cofnęła się o krok. Nie rozumiałem, o co mogło chodzić. Wydawała się, jakby zobaczyła ducha. Praktycznie nie mrugała, a przez to dało się doskonale zauważyć, jak jej tęczówki zaczynały przybierać czerwoną, niemal rubinową, barwę.
Zamrugałem, nie wiedząc, co w ogóle o tym myśleć.
— Przynieście środek usypiający. Oboje do laboratorium.
Wzdrygnąłem się, kiedy usłyszałem rozkaz mojej matki. Czemu nagle zmieniła zdanie? Musiałem coś zrobić, ale kompletnie nic nie wpadało mi do głowy. Nie było opcji, żeby się stąd zwinąć. Stali zbyt blisko siebie. Nie widziałem żadnej luki. Zostaliśmy zapędzeni w kozi róg.
No to chyba tyle z próby wyciągnięcia mnie stąd żywego...
Spojrzałem przelotnie na Lucy. Pobladła. Jej dolna warga drżała, ręce również. Do tego cały czas słyszałem jedno zdanie wypowiadane szeptem:
— Nie chcę, nie chcę, nie chcę...
Schatten podszedł bliżej niej. Odskoczyła gwałtownie.
— Może być agresywna... — dorzuciła moja matka. — Streszczaj się.
Miałem o tyle szczęścia, że na razie nikt nie zajmował się mną. Najwyraźniej Lucy była tu większym zagrożeniem.
Schatten złapał ją za nadgarstek. Wyrwała go panicznie, przez przypadek rozrywając ubiór mężczyzny pazurami.
— Zostawcie mnie!
Skuliła się. Złapała za głowę. Schatteni zabrali swojego, by nie oberwał bardziej. Zauważyłem, że moja matka zaczęła się niepostrzeżenie cofać. To zły znak... Spojrzałem na swoją towarzyszkę. Uspokoiła się. To było dziwne. Przed chwilą się bała.
Głęboko oddychała. Doszło do hiperwentylacji. Zacisnęła dłonie w pięści. Cicho warczała.
Przełknąłem ślinę przerażony, gdy uniosła wzrok. Wyglądała jak dzikie zwierzę. Czerwone oczy wbijała w każdą żywą osobę. Na jej dłoniach pojawił się obrys naciągniętych ścięgien.
Schatteni zrobili krok w tył, kiedy się pochyliła, by na nich ruszyć. Rzuciła się. Pierwszemu nieszczęśnikowi rozerwała gardło. Nie zdążył krzyknąć. Krew nasiąknęła w materiał. Zgniła zieleń w moment się przebarwiła. Lucy stanęła na szyi ofiary. Przez nacisk wysunęło się trochę wnętrzności. Przypominało to tchawicę.
Schatten zaszedł ją od tyłu. Chciałem pomóc. Akurat nie zdążyłem. Lucy syknęła. Obróciła się gwałtownie. Chwyciła za broń, nim rozległ się strzał. Kopnęła oprawcę w brzuch. Jęknął. Z ust wyciekła strużka krwi. Kolejny cios. W to samo miejsce. Schatten upadł. Spojrzał błagalnie, ze łzami w oczach. Błagał. Na marne. Lucy rozerwała klatkę piersiową. Wyrwała serce. Chłopak widział przed śmiercią, jak biło przez chwilę poza ciałem.
Przyjrzałem się reszcie. Zapanował impas. Schatteni spoglądali na zdziczałą Lucy. Nie mogli się ruszyć. Nigdy nie widzieli czegoś podobnego.
Z odchyłami rangi szóstej... – powtórzyłem w myślach. Sam bałem się podejść. Nie miałem pewności, czy się na mnie nie rzuci.
Zaatakowała kolejnego. Tym samym przerwała bierność. Schatteni próbowali ją podejść. Przypomnieli sobie także o moim istnieniu. Oblał mnie zimny pot. Nie wiedziałem nic o walce. Musiałem improwizować. Przynajmniej tak myślałem. Gdy tylko Schatten zbliżył się do mnie, Lucy prędko zmieniła jego plany. Naskoczyła na plecy. Wgryzła się w szyję. Krew prysnęła w każdym kierunku. W tym także na mnie. Rozległ się przeraźliwy krzyk. Schatten chciał zrzucić intruza. Pogłębiał ranę. Padł bez sił.
Lucy się podciągnęła. Uniosła głowę wyżej. Po jej wargach ściekała ciemnoczerwona krew. Uśmiechała się psychicznie. Miałem chwilę, by się przyjrzeć z bliska. Rozszerzone źrenice. Rubinowe tęczówki. Zarysowane kości policzkowe. Poplamione włosy. I szał w oczach.
Stanęła przede mną. Najwyraźniej jakaś jej część została i chciała mnie chronić. Pamiętała, że byłem w tym kiepski. Widocznie w tym stanie nie traciła stuprocentowo kontroli, ale nadal jedyne co chciała, to zabijać. Usłyszałem cichą dyskusję między Schattenami.
— Zabijmy to kurwa... To dzikus...
— Mamy rozkazy. Jej nie możemy zabić.
— Jebać wasze rozkazy...
Uniósł broń. Pobratymcy próbowali go powstrzymać, ale się odsunął. Wtedy przybyła odsiecz. Alex odepchnął Schattena. Stracił swój oręż. Lucy wyręczyła Alexa w kwestii zabijania. Rzuciła się. Zerwała mu skórę. Z twarzy. Darł się wniebogłosy. Przestał. Lucy ścisnęła gardło stopą. Nijak mógł ją zabrać. Od uduszenia uratował go towarzysz. Lucy upadła. Spojrzała z mordem. Nie minęła chwila. Wykonała szybki ruch. Schatten stęknął. Runął na kolana. Trzymał się za brzuch. Sączyła się z niego krew. Jasnoczerwona. Zostało przerwane ważne naczynie. Mało tego część wnętrzności wysunęła się na zewnątrz.
Pomyśleć, że był świadom, zanim umarł.
Zdecydowałem się odciągnąć Lucy, żeby nie narobiła więcej szkód. W końcu ktoś wezwałby wsparcie i złapaliby nas wszystkich. Gestem zwołałem resztę.
Niestety, Lucy nie współpracowała. Zdążyła jeszcze zmiażdżyć kolejnemu okolice piszczela. Następnemu wyrwała śledzionę. Doszło do momentu, gdy Schatteni uciekli. Lucy omal nie pobiegła za nimi. Złapałem ją. Przerzuciłem przez ramię. Warczała i tłukła pięściami. Nieraz chciała się zamachnąć pazurami. Przypadkiem zerwała materiał z wystarczająco zniszczonego ubrania.
Kevin poprowadził wszystkich do jednego miejsca. Puściłem Lucy. Dalej się wierciła. Chwyciłem ją za ramiona i przycisnąłem do najbliższej ściany.
— Lucy, opanuj się!
Ugryzła mnie w rękę. Syknąłem cicho, ale nadal trzymałem ją ściśle.
— Lucy, jesteśmy bezpieczni. Spokojnie.
Użyła więcej siły, chcąc się wyrwać, co poskutkowało, że w przytrzymaniu jej musieli pomóc Alex i Gilbert. Warczała cicho, próbowała zaatakować nas, ale jej nie daliśmy. Chłopacy przycisnęli ją ściślej do ściany, by jak najbardziej zmniejszyć jej miejsce do jakiegokolwiek manewru. Złapałem jej twarz, zmuszając do spojrzenia mi w oczy.
— Już nic się nie dzieje, uspokój się — powiedziałem mniej nacechowanym tonem.
Kevin stanął obok mnie.
— Źrenice się zwężają. Chyba jej przechodzi.
Też to zauważyłem. W końcu Lucy przestała z nami wojować. Osunęła się po ścianie i usiadła na moment skulona. Złapała się za brzuch. Jęknęła.
Dokładnie tak samo jak wtedy po tej adrenalinie...
Odetchnąłem z ulgą. Dotarło coś do mnie.
Żyłem.
Jeszcze z dobre półtorej godziny wcześniej wątpiłem, że ktokolwiek przyjdzie mi na ratunek. Z jednej strony dobrze. Nigdy wcześniej nie pozwoliłem sobie na tak dokładny rachunek sumienia. Nie lubiłem przeszłości.
Spojrzałem na wszystkich, żeby podziękować. Akurat Gilbert pobladł. Wyglądał jak trup. Podtrzymywał się ściany, jakby miał za moment upaść.
— Gilbert... Wszystko w porządku? — spytałem zaniepokojony.
— Momencik... — stęknął. Oparł się o rynnę. Nastąpił gwałtowny odruch wymiotny. Potrzebował chwili. Dało się zobaczyć fragmenty jedzenia.
Ohyda.
Wytarł usta rękawem. Odwrócił się w naszą stronę. Już chciał mówić, gdy znów coś podeszło mu do gardła. Odetchnął głęboko.
— Zaraz wyrzygam wnętrzności...
— Żyjesz? — Uniosłem brew.
— Powiedzmy...
— Co ci się stało? — zainteresował się Kevin.
— Nie lubię widoku ludzkich flaków, krwi, zgniatanych szyj... — Nabrał dużo powietrza. — Czy wy widzieliście, jak Lucy zerwała tamtemu skórę z twarzy? Myślałem, że nie wytrzymam i się zrzygam komuś na łeb...
Alex poklepał go po ramieniu.
— Już nie będzie rzygu?
— Nie obiecuję...
Oparłem ręce na biodrach. Przydałoby się w końcu zebrać na odwagę.
— Nie wiem, jak wam dziękować... Naprawdę, ja... — Przetarłem twarz. — Naprawdę myślałem, że tam umrę...
Kevin objął mnie po przyjacielsku.
— Uważasz, że zostawiłbym cię na pożarcie tym idiotom? — Pokręcił głową. — Gdybym nie spotkał tej trójki, to sam bym ci pomógł. Najwyżej powiesiliby dwa wampiry. Zawsze to lepiej umierać w towarzystwie.
— Złapali cię z naszej winy — wtrącił Gilbert. — Zresztą, Lucy za bardzo się natrudziła, żebyś z nami był, więc nie pozwoliła nam siedzieć w spokoju.
Niewiele brakowało, żebym się rozkleił.
— Dziękuję...
Alex podbiegł i się do mnie przytulił. Gilbert uśmiechnął się, gdy to zobaczył. Najwyraźniej Alex zmienił zdanie na mój temat.
Odsunął się. Obróciłem się i podałem Lucy rękę, żeby pomóc jej wstać. Spojrzała kątem oka. Nie przyjęła pomocy, tylko sama podciągnęła się wyżej. Unikała patrzenia na mnie. Musiała czuć się nieswojo. Znałem sekret, który umiejętnie ukrywała przed wszystkimi. Reszta przyglądała się zaniepokojona. Koniec końców tylko ja słyszałem słowa mojej matki.
"Lucy White. Ranga pierwsza z odchyłami rangi szóstej". Nie mogłem się tego pozbyć z głowy. To zapewne stąd wziął się ten nieopisany szał. Moja matka wiedziała o nim doskonale, dlatego uciekła, dopóki miała okazję. Jednakże słyszałem wcześniej, że chcieli ją z powrotem. Teraz dowiedzieli się, że była w mieście. Zaczną jej szukać. Potrzebowali Lucy. Jak myślałem wcześniej. Na materiale biologicznym pracowało się najlepiej. Na dodatek wyglądało na to, że Lucy stanowiła wyjątkowy okaz wampira.
— Lucy... — Złapałem ją za rękę.
Odsunęła się gwałtownie i mnie odepchnęła. Bez słowa ruszyła w stronę ulicy, zarzuciwszy porwany kaptur.
— To nie jest zbyt bezpieczne, żebyś się teraz wychylała...
Stanęła na chwilę.
— Poradzę sobie. Wracajcie, zanim Schatteni zaczną tu węszyć. Powinnam być przed północą.
Narzuciła kamuflaż. Zniknęła tuż za rogiem. Chciałem pobiec za nią, ale zatrzymał mnie Gilbert.
— Nie ryzykuj. Jest bardziej doświadczona. Ty musisz odpocząć.
Kiwnąłem głową. Odpuściłem.
Kevin odparł:
— Musisz na siebie uważać, Miller. Teraz Schatteni będą cię szukać przez jakiś czas.
Raczej Lucy...
Przytaknąłem.
— Wiem. — Uśmiechnąłem się smętnie. — Mam prośbę. Mógłbyś zostawić mój gabinet i nie przydzielać go nikomu? Źle mi z myślą, że posadzi ktoś tyłek na moim ulubionym krześle.
— Jasne. — Westchnął. — Wpadaj czasem. Jak poprawisz kamuflaż. Będzie tam pusto bez ciebie.
— Aż wyszedłbym znów się z tobą napić.
Zaśmiał się.
— Może kiedyś. — Założył ręce. — Wracajcie cali. W razie potrzeby Miller wie, gdzie można mnie znaleźć.
Poklepał mnie jeszcze po ramieniu.
— Trzymaj się.
Nie sądziłem, że pożegnania były tak ciężkie. Nie wytrzymałem. Łzy pociekły mi po policzkach. Bez zastanowienia zwyczajnie się przytuliłem. Westchnął cicho.
— Brakowało mi tego "wrażliwego, młodego lekarza". — Prychnął pod nosem. — Nawet nie wiesz, jak bardzo...
***
Powrót był trudny. Musieliśmy unikać licznych patroli, a samo dojście do kryjówki okazywało się niemożliwe. Jakoś dotarliśmy. Nie zastaliśmy Camerona w środku, ale to najmniejsze zmartwienie. Usiadłem na prowizorycznym łóżku. Ręce dalej mnie piekły. Rany pozostawały równie szerokie. Gilbert uspokoił mnie, że to powinno się samo zagoić, więc nie powinienem się martwić. Jedynie je zabandażowałem, żeby nie brudzić wszystkiego krwią.
— Mogę o coś spytać?
Gilbert spojrzał kątem oka.
— Hm?
— Czy Lucy zdarzały się już takie odchyły?
Pokręcił głową.
— Nie aż takie. Owszem, była znacznie żywsza, niż my wszyscy razem wzięci, ale nigdy nie widziałem jej w takim stanie. — Wzruszył ramionami. — Kompletnie łamie zasadę, że wampiry się nie denerwują.
— Denerwują. Tylko w mniejszym stopniu. Najwyraźniej organizm nie wydziela adrenaliny, ale emocje osłabły. Nie zniknęły.
— Niemniej. U Lucy to dalej bardzo nienaturalne. Jeszcze Alexa rozumiem. — Usiadł obok. — To czwórka. Ale Lucy to jedynka. Taki urodzony wampir.
— Może wróci, to z nią porozmawiam...
— Jeśli zechce. Nie wyglądała na chętną.
Wypuściłem powietrze.
— Bo poznałem jej sekret przypadkiem. Dużo do opowiadania.
Spojrzałem w stronę wyjścia.
— Tylko oby wróciła cała...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro