Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10 - Lucy

Biegłam przed siebie, praktycznie nie patrzyłam, czy ktoś się przede mną nie znajdował. Dosłownie brnęłam na oślep. Zatrzymałam się dopiero przy rzece, nad którą uwielbiałam przesiadywać, gdy byłam młodsza. Nad tę samą zabrał mnie wcześniej Donovan, jednak w nieco inne położenie. Nie tak głęboko w lesie, jak się teraz zapuściłam.

Nie przy moim kamieniu...

Usiadłam przy kamieniu, oparłam się o niego plecami. Podsunęłam nogi. Obwiązałam je ramionami. Wpatrywałam się w płynącą wodę. Jak każdym swoim ruchem wygładzała kamienie na dnie. Spokój. Bez zgiełku. Mogłam chwilę odpocząć od wszystkich. Nie chciałam, żeby inni cokolwiek o mnie wiedzieli, ale udawanie, że wszystko było w porządku, męczyło na dłuższą metę.

Starałam się, by za każdym razem zachowywać się przy chłopakach jak wcześniej. Zawsze z zadziornym uśmiechem, z wysoko uniesioną głową i dość luźną postawą. Z moimi częstymi odzywkami do Camerona czy klnącą co drugie słowo. Próbowałam schować wszystko, co najgorsze, jak najgłębiej mnie, byleby nikt tego nie odkrył.

Jednak miałam swoje limity.

Granicę, którą udało się pokonać Donovanowi, gdy wypowiedział tamto jedno słowo: „Laboratorium".

Pozwoliłam sobie w końcu płakać swobodnie. Tutaj nikt mnie nie zaczepi.

Nikt mnie nie zrozumie. Nikt. Każdy po części miał spieprzone życie, ale jakoś się odnajdywali. Ja tkwiłam w miejscu. Wszystko straciło sens. Ostatnimi osobami w życiu, które mi pozostały, byli Gilbert i Alex. Niedawno dołączył do tego grona Donovan, jednak wątpiłam, że w ogóle mnie polubił. Na każdym kroku w czymś zawadzałam. To przeze mnie musiał wybiegać z pracy, bo wpadłam na idiotyczny pomysł. Wyraźnie dawał znać, że nie miał ochoty pracować z wampirami, a i tak go do tego zmusiłam...

On intuicyjnie nie chciał z nami być...

Na co mógł narzekać? Może i kogoś stracił, ale za to wiódł godne życie. Tylko pozazdrościć. Ja cały czas się kryłam w nadziei, że coś się polepszy. Że w pewnym momencie w końcu wszystko się uspokoi. Moja psychika się odbuduje, życie się naprawi i zaznam spokojnej oraz długiej egzystencji bez strachu, który by mi towarzyszył na każdym kroku. Bez ciągłego złego przeczucia, jakie doczepiło się do mojego cienia i nie chciało dać spokoju.

Westchnęłam. Czasami mnie zastanawiało: co gdyby tamtego dnia Schatteni nie wparowali mi do domu? Jakie inne życie bym wtedy wiodła? Spokojne. Bez zmartwień. Może pełne miłości. Ale niestety. Taka egzystencja to jedynie marzenie, którym żyłam w swojej głowie. Gdyby mogło się spełnić, cała moja rodzina dostałaby szansę, by spokojnie żyć.

Moje rodzeństwo mogłoby normalnie dorosnąć...

— Lucy, chodź! — zawołała Tessa, która kolejno pociągnęła mnie za rękę.

Wraz z nią zrobił to młodszy ode mnie Alex. Cedric już koczował pod drzwiami do pokoju mamy. Powoli uchylił powłokę, zza której dało się usłyszeć płacz małego dziecka. Zajrzeliśmy do środka. Tata poprawiał mamie jej jasne włosy. Zerknęła na nas. Uśmiechnęła się, po czym pomachała jedną dłonią, żebyśmy podeszli. Szybko wbiegliśmy do pomieszczenia. Wspięliśmy się na posłanie, żeby zobaczyć kolejnego członka naszej rodziny.

— Mamo... — zaczął Cedric.

— To wasza młodsza siostra, Elorie. — Kąciki jej ust drgnęły ponownie, gdy zauważyła, jak uważnie przyglądałam się niemowlakowi. — Chcesz ją potrzymać, Lucy?

Pamiętałam, jak nosiłam Elorie niemal codzienne. Jak rodzice się śmiali, gdy widzieli, jak z trudem przenosiłam ją z miejsca na miejsce. Czekałam, aż w końcu stanie na nogi, podrośnie. Pozna jakiegoś chłopaka, z którym może później założyłaby rodzinę. Rozmarzyłam się do tego stopnia, że oczami wyobraźni widziałam, jak świętowała osiemnaste urodziny. Że tak samo jak ja odziedziczyła po mamie długie blond włosy. Jej uśmiech...

Nie doczekałam się. Wszystko się skończyło tamtego jednego dnia. Straciłam możliwość, by kiedykolwiek ujrzeć siostrzyczkę dorosłą. Miała zaledwie trzy latka, gdy zabili ją Schatteni...

Uśmiechałam się podejrzanie, kiedy skradałam się do Alexa. W pewnym momencie go uniosłam, na co krzyknął zaskoczony. Okręciłam się z nim kilka razy. Wylądowaliśmy na stercie liści. Tessa i Cedric się zaśmiali. Alex w pewnym momencie się podniósł, ruszył biegiem w stronę Cedrica, którego klepnął w ramię.

— Gonisz!

— Osz ty mały! — Ruszył za nim, ale szybciej miał do Tessy, którą klepnął w czoło. — Tessa goni!

— O nie, nie ma tak! — Zaczęła go gonić.

W pewnej chwili Tessa zauważyła, że byłam znacznie bliżej i to mnie obrała za cel. Skierowałam się w stronę najbliższego drzewa. Wspięłam się na nie, obcierając sobie niemiłosiernie dłonie. Tessa nie zdążyła mnie złapać. Założyła ręce, a ja śmiałam się, siedząc na jednej z gałęzi.

— To nie fair! — krzyknęła obrażona.

— Ależ tak! — Pokazałam jej język.

— Złaź stamtąd, Lucy! — odpalił się Cedric. — To niebezpieczne!

— Tak, tak, a potem ja będę musiała gonić! Nie ma! To jest baza!

— Mamo! Lucy oszukuje! — wyjęczał Alex.

Rodzice wyjrzeli z domu. Wtedy usłyszałam trzask. Gałąź nie wytrzymywała mojego ciężaru i zaczęła się łamać. Zamarłam. Zaczęłam machać rękami jak poparzona, gdy spadałam. Chyba miałam nadzieję, że umiałam latać. Na szczęście tata zdążył mnie złapać. Musiał wybiec czym prędzej.

— Mam cię, niezdaro.

— Tata jest bazą! — Przytuliłam go.

— Lucy! — odezwali się wszyscy, jednocześnie się śmiejąc.

Nie raz ktoś mnie łapał, bo miałam manię wspinania się na wszystko. A to na schody, tylko że z drugiej, mniej bezpiecznej, strony; na trejaże mamy, na półki z książkami taty, na meble, dach, drzewa – gdzie tylko dawałam radę. Wiecznie rozpierała mnie energia.

Zostało mi chyba do dziś...

— Nie wierć się! — burknęła Tessa.

— Długo jeszcze, no? — przeciągnęłam znudzona.

— Ciężko pleść włosy, gdy się kręcisz, jakbyś miała robaki w tyłku. Siedź spokojnie, Lucy.

Zachciało jej się. Warkoczyki.

Tylko na mnie mogła tworzyć fryzury. Uwielbiała to. Miała manię zabawiania się czyimiś włosami. Jak nie moimi, to Cedrica. Jak nie jego, to Alexa. Mamy czy nawet taty. Widoku tego, jak kiedyś mu pozaplatała włosy, gdy spał nie dało się tak po prostu zapomnieć. To było zbyt piękne.

Gdy ona wyczyniała nie wiadomo co z moimi włosami, przypatrywałam się rodzicom uczącym Elorie chodzić. Strasznie chciałam być przy nich, ale Tessa strasznie długo przeplatała włosy.

— Skończyłaś?

— Jeszcze nie...

— A teraz?

— Nie...

— A może teraz?

— Jak skończę, to ci powiem...

— Pospiesz się!

— Powoli mam was dość... — odezwał się Cedric, który został zmuszony przez Alexa, do udawania rumaka. Skrzywił się nagle, kiedy to Alex go przypadkiem kopnął. — Alex, przypominam ci, że nie jestem prawdziwym koniem...

— Wio, koniku, wio!

Cedric westchnął załamany.

— Za jakie grzechy...

Zaśmiałam się, a wraz ze mną wszyscy w pomieszczeniu.

Jak ja ich wszystkich kochałam...

Mieliśmy dziecinne plany...

Uwielbialiśmy dokuczać sąsiadom...

Przyprawiać rodziców o zawał...

Straszyć się nawzajem. Czasami musieliśmy uważać, żeby przypadkiem nie doprowadzić nikogo do płaczu – najczęściej Alexa.

Zawsze trzymaliśmy się razem. Nocami, gdy nie mogliśmy spać, opowiadaliśmy sobie historie, składaliśmy przysięgi, że nic nas nigdy nie rozdzieli i będziemy się bronić nawzajem. Wtedy przed snem powtarzałam, że zrobiłabym wszystko, byleby nic im się nie stało.

Niestety, nie umiałam dotrzymać tych słów...

— Dzieci, cofnijcie się!

Mama zasłoniła nas czym prędzej, gdy do domu wparowało kilku przerażająco ubranych mężczyzn. Przed nią stanął tata, sycząc, by nikt nie śmiał się do nas zbliżyć. Patrzyłam z boku. Chcieli nas zaatakować. Celowali w nas z broni. Całe moje rodzeństwo złapało się sukni mamy, kiedy nagle w ścianę za mamą uderzyła pojedyncza strzała.

Wtedy coś się we mnie się zagotowało.

Powoli rozchodziło się po moim ciele, gdy widziałam, jak po policzku mamy spływa kropla jej krwi. Skaleczyli ją. Zapiszczało mi w uszach. Słyszałam jedynie swoje coraz szybciej bijące serce. Czułam, jak moje pazury bardziej narosły. Kły wyszły. Brałam coraz głębsze oddechy. Nijak mi to nie pomagało.

Nie znałam tego uczucia wcześniej. Pojawiło się nagle i nie chciało ustąpić. Rozlewała się we mnie chęć pozbycia się tych ludzi, którzy przerwali nam nasz spokojny rodzinny wieczór.

Wybiegłam nagle przed rodziców. Oboje, widząc mój ruch, próbowali mnie złapać. Nie zdążyli. Zamachnęłam się pazurami. Warknęłam. Bardziej krzyknęłam. Z ogromną wściekłością. Rozszarpałam materiał ubrania najbliższego mężczyzny. Chciałam to powtórzyć. Niestety. Coś uderzyło w moją głowę.

W ciągu kilku sekund urwał mi się film.

Wtedy nie wiedziałam, że wszyscy nie żyli przez blisko dwa lata. Trwałam w przekonaniu, że stało się z nimi to samo, co ze mną. Załamałam się. Gdy wróciłam do starego domu, napotkałam ruinę. Niemal pustą. Tylko w jednym, małym pokoiku napotkałam porzucone, rozkładające się ciało Alexa. Pamiętam, jak przytuliłam się do niego martwego, wyjąc przeraźliwie. Nie obchodziło mnie, że ktoś mógł mnie usłyszeć. Byłam w zbyt wielkiej rozpaczy.

Dlatego teraz inny Alex jest dla mnie ważny...

Rzuciłam przypadkowym kamieniem w wodę. Złapałam się za włosy. Pociągnęłam za nie z całej siły, omal ich nie wyrywając. Coraz więcej łez ciekło mi po policzkach.

— Czemu... Czemu, kurwa, ja?!

Spędziłam tak paręnaście minut... może z godzinę. Wtedy nieco się uspokoiłam. Nie chciałam wracać do chłopaków. Zaczęliby wypytywać, dociekać i to wcale nie polepszyłoby sytuacji. Nie wiedziałam, co miałabym im powiedzieć. Jak wytłumaczyć wcześniejsze zachowanie. W jaki sposób w ogóle zacząć, gdyby postanowili o to zapytać. Prawdopodobnie znowu bym gdzieś uciekła. Nie potrafiłam mówić o tej części mojego życia. Za bardzo się jej... Wstydziłam? Bałam się? Sama nie wiedziałam, co począć, by choć na moment o tym wszystkim zapomnieć...

Choć w sumie... Nie, wiedziałam. Miałam jeszcze jedną osobę, do której zawsze się mogłam zwrócić, gdy sytuacja przybierała taki, a nie inny obrót.

Podniosłam się. Zdawałam sobie sprawę, gdzie mogłam pójść, dlatego od razu ruszyłam w tamtą stronę.

Gdy straciłam wszystko, potrzebowałam domu. Centaury przyjęły mnie ciepło, choć nie przepadały za towarzystwem innych ras. Szczególną troską otoczyła mnie Klara. Moja jedyna najlepsza przyjaciółka. Zawsze znalazło się dla mnie miejsce, nie ważne, o której bym do niej nie przyszła. Zawsze potrafiła poprawić mi humor, czy to swoimi żartami, czy po prostu wysłuchując żali. Nie ważne, jak bardzo miałam spieprzony dzień, nigdy mnie nie odtrąciła.

Uniosłam wzrok, dzięki czemu dostrzegłam kilka chatek ukrytych w lesie. Przyspieszyłam kroku. Gdzieniegdzie widziałam paru centaurów.

Może nie będzie mieć za złe, że wpadnę tak bez zapowiedzi. To Klara, jej praktycznie nigdy nie przeszkadzało moje wpadanie znienacka.

Domy centaurów były dość wysokie i obszerne. Niektóre też posiadały strome dachy. Zabezpieczenie na zimę. Część mieszkańców poznała mnie z widzenia. Przypatrywali się zaciekawieni, a niektórzy machali na powitanie. Nie przychodziłam tu zbyt często, ale musiałam się jakoś wpisać w ich społeczeństwo.

Mały wampir bez rodziny wychowany przez centaury.

Przez większość czasu dzieci uważały mnie za potwora, bo miałam tylko dwie nogi. Potem przywykli. Klara do dziś uwielbiała żartować, że "nie może się doczekać, aż wyrośnie mi druga para". Przez to czasami naprawdę miałam ochotę jej przywalić, ale, niestety, była ode mnie dużo większa.

Stanęłam przed ogromnymi drzwiami. Zapukałam nieśmiało. Po chwili w drzwiach stanęła Klara. Miała długie włosy w odcieniu ciemnego blondu, związane w dwa luźne warkocze. Jej czoło okrywała prosta grzywka. Miała chudy tułów, a przy tym nosiła luźną koszulkę, która była wiązana na dekolcie.

Cofnęła się o krok, żeby mnie lepiej widzieć.

— Lucy? — Uśmiechnęła się. Podeszła, podniosła mnie i uściskała. — Co za niespodzianka!

Odstawiła mnie grzecznie.

— Wybacz, że bez zapowiedzi, ale mogę posiedzieć u ciebie jedną noc? Proszę?

— Jeszcze się pytasz? — Przyjrzała mi się. — Jeny, wszystko w porządku? Jesteś cała zapłakana. Gadaj mi, ale już, komu mam zasadzić kopniaka. Skończy od razu na tamtym świecie.

Machnęłam ręką, jakby to było nic takiego.

— Nikogo nie musisz wysyłać do grobu. Boli to samo, co zawsze. Wspomnienia mnie przytłaczają.

— Mam na to sposób! — Uśmiechnęła się szeroko. — Wchodź! Zrobię ci herbatkę ze wstawką.

Moja ulubiona... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro