Epilog
Zanim Alex, Donovan i Lucy na dobre zniknęli z Diliq, uznali, że odprawią Gilbertowi należyty pogrzeb. Poradzili się u Kevina, jak powinien wyglądać, bo sami wiedzieli niewiele. Opowiedział im o swoim rodzinnym mieście, w którym wszyscy cenili sobie tradycje. Postanowił im pomóc.
Kevin zajął się ciałem, a do pomocy wziął Donovana. Spuścił krew do odpowiednio przygotowanych pojemników. Przy tym Donovan często odwracał wzrok. Z jednej strony przez wzgląd na odór cieczy, z drugiej zaś nie potrafił patrzeć na martwego przyjaciela, z którym do niedawna spędzał czas.
Kevin odstawił pojemniki. Wtedy Donovan nieco się zainteresował.
— Do czego ona później będzie? — spytał, zmieniając parę rękawiczek.
— Muszę ją oddać Schattenom — odparł z niezbyt zadowolonym tonem. — Niestety, ale takie prawo.
Pokazał, że zostawił trochę.
— A to będzie na później. Zazwyczaj bywa tak, że potem tę krew wykorzystywało się do czegoś. Trudno powiedzieć. Sytuacje były różne.
Donovan kiwnął w zrozumieniu. Jako następne zajęli się wycinaniem serca. Ponieważ to niezwykle precyzyjny zabieg, zajął się nim Donovan, a Kevin tylko przyglądał się zaciekawiony. Nie pospieszał, wiedząc, że to niezwykle trudne pracować nad ciałem przyjaciela. Podołał, ale zajęło to prawie dwie godziny.
Później Kevin zorganizował transport, żeby wywieźć ciało do krematorium. Umówili się, by całą, małą uroczystość odprawić dwa dni później: dwudziestego pierwszego maja.
Zebrali się nad rzeką, w głębi lasu. Poza Donovanem, Lucy, Alexem oraz Kevinem dołączyły się centaury. Zrobiły to za namową Klary, która zdążyła dobrze zaznajomić się z Gilbertem i która także boleśnie odczuła jego śmierć.
Wpierw Kevin rozlał pozostawioną krew na serce. Silny niegdyś mięsień wypalał się przez mordercze właściwości czarnej cieczy. Następnie szybkim ruchem Kevin wysypał prochy. Głównym celem miała być rzeka, jednak wiatr poniósł część w inną stronę. Przez minutę pozostali w zupełnej ciszy mąconej jedynie przez płynący strumień. Całe zajście nie trwało długo, ale Donovanowi i Lucy wydawało ciągnąć się w nieskończoność.
Wszyscy poza Alexem się rozeszli. Chłopak przykląkł przy brzegu. Włożył rękę do wody, zakłócając na moment uporządkowany ruch. Spojrzał na swoje odbicie, po czym westchnął.
— Żegnaj, przyjacielu... — wyszeptał, wstając z kolan. Poszedł głębiej w las, mając nadzieję, że pamiętał drogę do domu.
Gdy Donovan i Lucy dotarli do domu Klary, spotkała ich mała niespodzianka. W pokoju pary leżała złożona, lekko pogięta, podniszczona kartka. Donovan otworzył ją z ciekawości i otworzył szerzej oczy, widząc, co to takiego.
— Alex to zostawił — powiedział, podając list Lucy.
Usiedli, by wspólnie go przeczytać.
Nigdy nie myślałem, że to się kiedyś stanie. Że postanowię to zrobić, bo to ja, ale tak. Chciałem się z wami pożegnać osobiście, ale raczej nie dałbym rady wam tego wszystkiego powiedzieć w twarz. Dlatego też piszę ten list.
Życie czwórki nie jest proste. Mam różnego rodzaju odchyły, zachowuję się bardziej jak zwierzę, aniżeli człowiek, ale wy to zawsze akceptowaliście. Denerwowałem was, ale jedynie unosiliście głos. Nigdy nie chcieliście się mnie pozbyć ani nic w tym rodzaju. Co prawda, często gdy się złościliście, chowałem się, ale to miało raczej związek z rangą. Nigdy nie podnieśliście na mnie ręki. Ani Lucy, ani Donovan, ani Gilbert...
Właśnie, Gilbert. To głównie z jego powodu odchodzę. Przez niego podjąłem taką decyzję. Był moim najlepszym przyjacielem, znałem go najdłużej, a teraz, gdy jego już nie ma, cała ta wielka podróż nie ma żadnego sensu. Nie jest już taka sama. Brakuje to jego obecności, jego głosu, śmiechu i żartów.
Nie mogę tu dłużej zostać. Wszystko mi o nim przypomina. Mojego najlepszego przyjaciela, który za wszelką cenę, nawet pomimo faktu, że go denerwowałem, ruszył niegdyś za mną, by mnie odnaleźć. Tylko ty, Lucy, znasz ten aspekt naszego życia. Mojego, Gilberta i Camerona...
Z tej trójki pozostałem sam, dlatego będzie lepiej, jeżeli tak już zostanie. Spotykają nas nieszczęścia, temu też lepiej się rozdzielmy. To nie tak, że nie chciałbym z wami zostać, nie bierzcie tego w ten sposób, ale po prostu nie potrafię.
Lucy, nie jesteś winna jego śmierci, nie panowałaś nad sobą, ale to wszystko boli. Potrzebuję czasu, żeby uporządkować sobie wszystko to, co się wtedy stało. Przepraszam, że wtedy cię zaatakowałem, ale straciłem wtedy kogoś ważnego. I nie tylko Gilbert wtedy odszedł. Jakaś część mnie samego także. Mam nadzieję, że będziesz przy Donovanie żyła tak, jak zawsze tego chciałaś. W miłej i pełnej miłości atmosferze.
Donovan, zajmij się proszę Lucy. Wiem, że w większości rzeczy radzi sobie sama i nie potrzebna jej niania, ale jest dla mnie jak rodzina. Zanim się pojawiłeś, miałem ją jako starszą siostrę, Gilberta za miłego starszego brata i Camerona za tę czarną owcę w rodzinie. Teraz została jedynie ona, ale do naszej zwariowanej rodzinki dołączyłeś ty. Może nie znałem cię długo, początkowo uważałeś mnie pewnie za wybryk natury, ale uznałem cię za kogoś naprawdę bliskiego. Stałeś się kolejnym bratem, ale ty byłeś tym opiekuńczym, który zawsze pomagał, gdy coś nie szło lub stawał w obronie, choć nie umiał walczyć. Bądź dobry dla Lucy, nie pozwól jej pakować się w kłopoty i zadbaj, by nigdy z jej twarzy nie zszedł uśmiech.
Kocham was
Alexander Hill
Lucy już w trakcie zalała się łzami, a skończywszy czytać, przytuliła się do Donovana, który pozwolił, żeby zmoczyła jego ubranie. On sam ledwie powstrzymywał się od płaczu. Miał przeczucie, że po śmierci Gilberta Alex postanowi się odciąć, jednakże otrzymanie jasnego dowodu do ręki sprawiło, że dopadł go smutek oraz kolejne poczucie winy związane z przyczyną utraty członka małej rodziny.
Lucy zajęła się pakowaniem najpotrzebniejszych rzeczy, natomiast Donovan zbierał wszystkie swoje dotychczasowe zapiski. Nawet nie sądził, jak wiele się ich nazbierało. Ułożył je mniej więcej w kolejności tworzenia, po czym spiął. Pamiętał, że musiał je oddać, ale bolało go to, przypomniawszy sobie, ile włożył pracy w stworzenie bazy pełnej informacji zarówno nowych, jak i, zapewne, znanych Schattenom.
— Niedługo wrócę — rzucił Donovan, szykując się do wyjścia.
Lucy spoglądała na przygotowaną teczkę.
— Naprawdę im to oddasz? — spytała, patrząc smutnymi oczami.
— Umowa to umowa, Lu...
— Naprawdę długo nad tym pracowałeś, a oni dostaną to od ręki.
— Trudno. — Zawiązał pasek. — Zresztą, chcę zostawić ostatnią rzecz, która łączy mnie z tym cholernym miastem.
— Yappeego? — Zachichotała.
Królik pisnął głośno i z przestrachem.
— Boże, no przecież... — Westchnął. — Musimy wziąć tego darmozjada. Nie zostawię go tutaj, bo zrówna miasto z ziemią.
Donovan przeszedł szybkim tempem w stronę Diliq. Popatrzył na mury i zacisnął wargi. Ostatni raz w tym mieście. Rozdział, który mógł w końcu zamknąć ze spokojem. Nie ufał dostatecznie Schattenom, dlatego wkradł się do środka w kamuflażu. Mijając szpital, zatrzymał się na moment. Spojrzał na uliczkę, w której Lucy użyła na nim manipulacji. Uśmiechnął się.
Pomyśleć, że się tak łatwo dałem...
Donovan spotkał Erica niedaleko katedry. Nadal miał rękę unieruchomioną oraz poruszał się powoli i ociężale, ale wyglądał lepiej niż po starciu z Samuelem i ławkami. Donovan podał teczkę.
— To wszystko, co mam — powiedział, chcąc już odejść, by jak najszybciej opuścić miasto.
— Poczekaj, możemy porozmawiać? — wyskoczył nagle Eric.
Donovan się zatrzymał.
— O co chodzi?
Eric stanął w wygodniejszej pozycji.
— Chciałem podziękować.
Donovan uniósł brew.
— Gdyby nie wasza pomoc, moglibyśmy zdemaskować Samuela znacznie później, a przez ten czas mógłby zrobić... Bóg jeden wie co.
— Cóż, nie ma za co. I tak będę ci dłużny.
— Nie jesteś mi nic winien — zapewnił z lekkim uśmiechem.
— Uratowałeś mi życie, a może nawet i całej reszcie. Może kiedyś ci się za to odpłacę. Może nie. Nie wiem.
— Swoją drogą... Chcesz wiedzieć, co ten psychol robił?
— Boję się pomyśleć.
— Z tego, co widzieliśmy na dole, to wychodzi na to, że albo porywał wampiry i robił z nich dzikusy, albo porywał ludzi, przemieniał ich w wampiry i potem w dzikusy. Albo oba na raz.
Donovan się skrzywił.
— Pojeb...
Eric wziął głęboki wdech, wyraźnie wskazując, że zbierał się na wypowiedzenie kolejnego, miłego zdania.
— Wiesz... Nasza religia nigdy was nie zaakceptuje, ale wzbudziliście zachwyt. U innych Schattenów również. Może na jakiś czas zapanuje spokój w tym mieście.
— W razie czego wiesz, do kogo się zwracać.
Obaj parsknęli śmiechem na myśl o kolejnej współpracy.
— Donovan, jeśli kiedykolwiek poproszę ciebie o pomoc, to znaczy, że byłem naprawdę zdesperowany i nie pozostało mi nic innego.
— Przyjąłem. — Wykonał prześmiewczo wojskowy gest. — Muszę już iść.
— Uważaj na siebie.
— Przeżyłem Samuela, przeżyję wszystko...
Donovan ruszył w drogę powrotną. Został znienacka zaskoczony przez Kevina, który wybuchł śmiechem, widząc wystraszoną twarz Donovana.
— Masz nastrój na żarty? — Donovan zmarszczył brwi. Wskazał palcem na przyjaciela. — Zemszczę się, zobaczysz.
— Jasne, jasne. — Wyprostował się i podał Donovanowi kopertę. — Mały prezent na wyjazd.
Donovan z ciekawości sprawdził zawartość. Otworzył szeroko oczy, widząc dosyć sporą sumę banknotów. Zamrugał zdziwiony i popatrzył na Kevina.
— Ale...
— Żadnych "ale" — przerwał Donovanowi. — To spokojnie wam wystarczy na podróż i jakiś domek, najlepiej jak najdalej stąd. Wyślij tylko pocztówkę.
— Jeśli nie zapomnę, to czemu nie... — Donovan zamknął kopertę i schował. Znów zwrócił wzrok na Kevina. — Tylko naprawdę nie trzeba. Mam swoje.
— Dla mnie to żaden problem. — Położył dłoń na ramieniu Donovana. — Przynajmniej wiem, że wykorzystasz je mądrze. Przykładowo na kaftan bezpieczeństwa dla Lucy.
Donovan przytulił na pożegnanie Kevina.
— Będę tęsknić — wyszeptał Donovan.
— Ja również. Będzie tu nudno bez ciebie. — Poklepał go przyjacielsko, po czym wypuścił. Spoglądał, jak Donovan się oddala, po czym wrócił do szpitala, by kontynuować pracę.
Donovan nie zatrzymywał się już w drodze do wyjścia. Nie korzystał z kamuflażu. Schatteni zwyczajnie, bez słowa pozwalali mu przekraczać bramy. Po przejściu przez główne przejście odwrócił się, by po raz ostatni spojrzeć na Diliq.
Obym znalazł spokojniejsze miejsce...
Ruszył dalej, mając nadzieję, że już nigdy nie będzie musiał wracać do tego przeklętego miasta.
I mały dodatek od autorek ♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro