41. And then everything went to hell
Czy ktoś naprawdę uważał, że takie zmiany na Ziemi zostaną niezauważone? Że nikt nie zauważy, że przez kilka dni nie zachodziło słońce, że przez te kilka dni umieralność na Ziemi spadła do zera? Cóż, ta osoba albo była naiwna, ale jest zupełnym idiotą. I tak właśnie określił siebie Lucyfer, kiedy wszystko zaczęło się sypać.
Do tej pory, zawsze uparcie bronił swojego honoru, praktycznie zawsze mówił o sobie same pozytywne rzeczy, zawsze się wywyższał... teraz jednak nie umiał określić tego inaczej.
Ile minęło od jego powrotu? Tydzień? Tak bardzo chciał wierzyć, że w końcu wszystko się ułożyło, że teraz wszystko będzie dobrze, że razem z Chloe będą szczęśliwi. Cóż, nie można być szczęśliwym, gdy nagle do twojego apartamentu wpada grupa uzbrojonych policjantów. Przez chwilę miała ochotę się śmiać, czując się, jak w jakimś filmie akcji. Zdał sobie jednak sprawę, że sytuacja jest poważna. Uśmiechnął się więc tylko ironicznie, nie wierząc w to, co się dzieje. Nie rozumiejąc, o co chodzi. Hałas, który spowodowali policjanci, obudził śpiącą na nim Chloe, która leniwie podniosła głowę, aby zobaczyć, co się dzieje.
- Odejdź od Chloe i poddaj się dobrowolnie - usłyszał znajomy głos.
No oczywiście - pomyślał.
- Detektyw Dupek - rozpoznał go Lucyfer i wyraźnie zaakcentował to drugie słowo. - Dlaczego twoje wtargnięcie do mojego domu, ani trochę mnie nie dziwi?
- Odsuń się od niej!
Parsknął, nie wiedząc, o co w tym wszystkim chodzi. Co się, u licha, dzieje?
- To jakaś chora próba odbicia byłej żony? - spytał, nieco żartobliwie, nieco poważnie.
Prawda jest jednak taka, że nic innego nie przychodziło mu wówczas do głowy. Nie miał najmniejszego pojęcia, dlaczego policja mogłaby wpaść do niego do domu i chcieć go aresztować.
- Lucyferze Morningstar - powiedział oficjalnym tonem Dan. - Jesteś aresztowany pod zarzutem możliwego morderstwa Elli Lopez.
- Co?! - spytał, widocznie zbity z rytmu. Faktycznie przez moment zapomniał, że Lilith była na Ziemi pod tym awatarem, ale to nic nie zmieniało. Morderstwo? Poważnie? Nie mógł uwierzyć, że mógł być oskarżony o coś takiego.
- Ella Lopez zaginęła prawie dwa tygodnie temu - poinformował go. - Ostatnie miejsce, w którym widzieli ją świadkowie, to Lux.
- Wielu ludzi było widzianych w Lux, po czym znikali bez śladu na parę dni. To nie czyni ze mnie podejrzanego.
- Zniknąłeś na kilka dni, następnego dnia. Wróciłeś cały poszarpany. Walczyłeś z kimś. Co jej zrobiłeś?
- Nic - powiedział protestująco, a w międzyczasie Chloe podniosła się i, wciąż ledwo kontaktując, zaczęła analizować całą sytuację.
- Wyjaśnisz to na komisariacie - powiedział Dan. - Pójdziesz z nami dobrowolnie, czy mamy zmusić cię siłą?
- Dan, to szaleństwo - stwierdziła Chloe.
- Posłuchaj jej - doradził mu Lucyfer. - Nie masz pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi...
- Oj, wiem doskonale - powiedział, głosem nieco przypominającym szaleńca, podchodząc do Lucyfera i skuwając go w kajdanki. Ten nie próbował nawet protestować. Wiedział, że w każdym momencie może je po prostu zdjąć. - Nie wywiniesz się z tego - szepnął mu do ucha. - Nie ważne czy jesteś winny, odpowiesz za to. Znikniesz raz na zawsze z życia mojej rodziny i wrócisz skąd przybyłeś.
- O, czyli miałem rację - powiedział radośnie. - To pokręcona próba odzyskania rodziny.
Dan rzucił mu tylko wściekłe spojrzenie i pociągnął za kajdanki, zmuszając go do wstania.
- Idziemy - powiedział ostro.
- Tak właściwie - zaczął Lucyfer, dość łagodnym tonem, w międzyczasie luzując kajdanki. - To ja się nigdzie nie wybieram - powiedział, wręczając mu kajdanki z powrotem do rąk.
Wtedy Dan nie wytrzymał i wyciągnął broń. Przystawił ja do głowy Lucyfera, który uśmiechnął się szeroko.
- Chcesz marnować pociski? - spytał. - Śmiało.
- Wszyscy zobaczą kim jesteś - powiedział przez zaciśnięte zęby.
- Proszę bardzo.
I wtedy Dan strzelił, a dosłownie ułamek sekundy później pokój zalała fala oślepiającego światła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro