33. It's okay
Dan i Lucyfer wciąż stali naprzeciwko siebie, gdy pielęgniarka wyszła z sali, w której położyli Chloe. W międzyczasie reszta członków rodziny i znajomych dotarła do szpitala i wszyscy wstrzymali oddech, jakby czekając na wyrok.
- Co z nią? - spytał Lucyfer.
Pielęgniarka rozejrzała się po zbiorowisku liczącym niemal trzydzieści osób.
- Wszystko z nią w porządku - powiedziała, a wtedy wszyscy odetchnęli z ulgą.
- To czemu straciła przytomność? - spytał Dan.
- Prawdopodobnie zemdlała ze strachu - przyznała pielęgniarka. - To nic poważnego.
To jednak wciąż go nie uspokoiło - nie miał pojęcia, co musiała przejść Chloe, aby zemdleć ze strachu na chwilę po tym, jak się ocknęła. Co ona tam widziała?
- Czy można...? - spytał Lucyfer, wskazując na drzwi do sali, a pielęgniarka przytaknęła.
- Ale proszę ostrożnie - poprosiła go. - Wciąż jest w szoku.
- Zdziwiłbym się, gdyby nie była - mruknął pod nosem, po czym wszedł do sali, podsunął krzesło i usiadł przy łóżku Chloe.
Wciąż lekko się trzęsła. Zdawał sobie sprawę, że przez jakiś czas tak będzie - nikt, kto kilka dni przebywał w kompletnej nicości, nie wróci od razu do pełni życia.
Delikatni chwycił jej dłoń między swoje i spojrzał jej w oczu. Poczuł, że trzęsie się nieco mniej. Wiedział, że świadomość czyjejkolwiek obecności jej pomaga, że jest jej trochę łatwiej.
- To wszystko moja wina - powiedział, a w jego głosie było słychać, że ma pretensje do siebie o to, co się stało.
Chloe nieznacznie pokręciła głową - tylko na tyle było ją stać. Jej stan wciąż był słaby, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Serce mu się łamało, gdy widział ją w takim stanie. A najgorsza była świadomość, że częściowo był za to odpowiedzialny.
- Teraz już będzie dobrze - powiedział, a jego oczy zaczęły błyszczeć. Nie był to jednak czerwony blask, a zwykły, ludzki... czyżby łzy? Nigdy by się do tego nie przyznał, ale to naprawdę były łzy. Obwiniał się o to wszystko i to go bolało. Chyba nawet bardziej niż sam widok Chloe w tym stanie. - Nie pozwolę, aby ktokolwiek cię skrzywdził...
Po jego policzkach zaczęły spływać łzy, co sprawiło, że lekko się wzdrygnął. Nigdy wcześniej nie płakał. To było dla niego coś nowego, ale jednocześnie poczuł coś, czego też nie zdarzyło mu się jeszcze poczuć - lekkość na sercu po wyrzuceniu tego z siebie. Zupełnie jakby z tymi łzami spływały wszystkie jego wyrzuty sumienia, wszystkie jego winy...
Spojrzał na nią i chciał płakać jeszcze bardziej. Chciałby, aby to wszystko nigdy się nie stało. Żeby nie cierpiała.
Chloe wyczuła, że czuje się winny. Zebrała się w sobie, aby wydobyć z siebie głos.
- To nie twoja wina - powiedziała cicho i mało wyraźne, a Lucyfer wiedział, że to nie są słowa, które powiedziała, aby go pocieszyć, a prawda. Nie obwiniała go o to, ale niewiele mu to pomogło. Nikt i nic nie zmaże poczucia winy po tym, co się stało.
- Przepraszam - powiedział krótko, a w jego głosie wciąż było słychać ból.
Chloe spojrzała na niego, a w jej wzroku było już więcej miłości, niż strachu. Ten strach zaczął powoli odchodzić w zapomnienie, kiedy on był przy niej. Prawda jest taka, że gdy była blisko niego, miała wrażenie, że nikt i nic więcej nie istnieje. Jakby świat kończył się tylko na nich. Przesunęła dłoń tak, że ich palce się splotły, spojrzała mu w oczy i powiedział te dwa, proste, ale jednocześnie tak wiele znaczące słowa:
- Kocham cię.
Lucyfer uśmiechnął się lekko. Cieszył się, że znowu są razem, że po tym wszystkim, przez co musieli przejść, wszystko zaczęło się układać, że wszystko dobrze się skończyło.
- Ja ciebie też - odpowiedział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro