Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

24. Loss

Po tym jak definitywnie nie przypadli sobie do gustu, obaj postanowili być cicho. Lucyfer jednak wciąż patrzył się wściekłym wzrokiem na Jacoba Carlisle'a, który to, że jest w jednym kawałku, zawdzięczał tylko i wyłącznie temu, że jechali z Chloe do szpitala. W każdym innym wypadku Lucyfer już by go zaatakował,  pokazał swoje prawdziwe oblicze, zniszczył go.

- Jedź ostrożniej, kretynie! - krzyknął Lucyfer, kiedy lekarz nieco zbyt ostro wszedł w zakręt, tylko dlatego, aby uniknąć wypadku z innym kierowcą, który nagle zmienił tor jazdy.

- Może się zamienisz?! - odkrzyknął, mając już widocznie dość uporczywego pasażera.

Lucyfer postanowił ponownie być cicho, jednak nie wytrzymał długo, gdyż pan doktor nagle gwałtownie zahamował. Wtedy Diabeł nie wytrzymał.

- Dla takich jak ty jest specjalne miejsce w Piekle - mruknął pod nosem, raczej sam do siebie, niż do lekarza, który jednak mimo cichego tonu głosu pasażera, bardzo dobrze usłyszał jego słowa. - W takich momentach żałuję, że porzuciłem tę rolę.

- Masz jakieś urojenia? - spytał lekarz. - Nie wziąłeś tabletek?

Lucyfer rzucił mężczyźnie pogardliwe spojrzenie, dość wyraźnie mówiące, że Jacob Carlisle właśnie wszedł na jego ego.

- Twierdzisz, że jestem świrem? - spytał, a w tonie jego głosu było słychać grozę.

Mężczyzna postanowił się nie odzywać. Nie chciał problemów. Poza tym, chciał jak najszybciej załatwić sprawę z irytującym klientem - byleby zapłacił i reszta już go nie interesuje. Współczuł tylko Chloe, choć nie znał jej imienia, że musi znosić Lucyfera. Zaczął nawet myśleć, że może klient ją jakoś odurzył. Dlatego, kiedy dotarli pod szpital, zapytał się go o to.

- Podał jej pan coś? - spytał.

- Oskarża mnie pan o coś? - zapytał tonem pomiędzy zaskoczeniem, a gardzącą nienawiścią.

- Wątpię, aby mądra kobieta, a na taką wygląda, spędzała noc u takiego pustego idioty z urojeniami jak ty - powiedział, nieco sarkastycznie, nieco groźnie, jakby chciał pokazać, że się go nie boi.

- Słucham?! - Lucyfer prawie wpadł w szał, słysząc te oskarżenia. - Zapewniam, że jeśli cokolwiek...

- To może być ważne - powiedział z naciskiem lekarz, wchodząc mu w słowo.

- Nie - odpowiedział zdecydowanym, przekonywującym tonem tonem. - Oczywiście, że nie. Nigdy bym jej nie skrzywdził.

Doktor Carlisle skinął głową, po czym wyszedł z auta i podszedł do tylnych drzwi, aby pomóc Lucyferowi wnieść Chloe. Diabeł jednak zaprotestował. Nie chciał, aby mężczyzna jej dotykał.

- Poradzę sobie - powiedział stanowczo. Lekarz spojrzał na niego nieco zaskoczony, nieco zaniepokojony, ale odpuścił.


Lucyfer siedział pod salą diagnostyczną, mając wrażenie, że zaraz postrada wszystkie zmysły. Jedyne, co zdołał zrobić to zadzwonić do  Dana, który miał powiadomić matkę Chloe. Nieco mu ulżyło, kiedy zobaczył go wchodzącego do szpitala wraz z Trixie. Wiedza, że nie jest z tym wszystkim zupełnie sam, o dziwo podniosła go na duchu.

- Co z nią? - spytał Dan.

- Jeszcze nie wiedzą - odparł.

- Co się tak właściwie stało? - dopytywał.

- Chciałbym wiedzieć...

Dan spojrzał na niego podejrzliwie.

- Czy z mamusią wszystko w porządku? - spytała, zmartwionym tonem Trixie.

Ojciec nachylił się do niej.

- Tak, kochanie - odpowiedział łagodnym, troskliwym głosem. - Muszą ją tylko zbadać. Jutro wróci do domu.

- To pan przywiózł Chloe Decker? - jedna z pielęgniarek zwróciła się do Lucyfera.

Diabeł poderwał się z miejsca i już chciał zapytać, co z Chloe, ale Dan go uprzedził.

- Co z nią?

Kobieta przyjrzała się mężczyźnie podejrzliwie.

- A pan to...?

- Były mąż.

Pielęgniarka skinęła głową, po czym, spoglądając to na Lucyfera, to na Dana, oznajmiła:

- Nie będę panów okłamywać - powiedziała. - Nie wiemy co się dzieje. Ma guza mózgu i pouszkadzane naczynia krwionośne. Nigdy nie widzieliśmy czegoś takiego...

- Ale wyjdzie z tego, prawda? - wtrącił Lucyfer.

- Nie jesteśmy w stanie tego teraz powiedzieć. Potrzebna będzie operacja. Nawet kilka. Problem w tym, że godzinę temu karetki zaczęły przywozić rannych z pożaru jednego z klubów i większość lekarzy jest przez to zajęta. Dostępny jest tylko jeden neurochirurg, może dwóch innych lekarzy...

- Ściągnijcie kogoś - zasugerował Lucyfer, widocznie zdenerwowany tym, że diagnoza nie jest zbyt przychylna. - Ma mieć najlepszą opiekę. Zapłacę...

- Nie mamy czasu na ściągnięcie innych lekarzy - poinformowała go kobieta. - Trzeba działać szybko. Ale może pocieszy pana, że ten dostępny neurochirurg to Jacob Carlisle. Jest jednym z lepszych lekarzy w kraju.

- Ten idiota jej nie dotknie - zaprotestował Lucyfer. - Po moim trupie.

Dan spojrzał na niego, nie mając najmniejszego pojęcia o co chodzi. Nie wiedział o konflikcie jaki zaistniał miedzy Diabłem i neurochirurgiem. Bo skąd niby miał to wiedzieć? Wiedział jednak, że coś jest nie w porządku - trudno było tego nie zauważyć, zważając na tak stanowczą reakcję Lucyfera.

- Jeśli chce pan, żeby miała jakiekolwiek szanse na przeżycie, nie mamy wyboru - stwierdziła kobieta.

Widząc, że to niezbyt pomogło, Dan położył dłoń na ramieniu Lucyfera, próbując złagodzić sytuację.

- Odpuść - poprosił go.

- Zamierzasz dyktować mi warunki? - spytał, widocznie poirytowany.

- Pomyśl o Chloe.

Te słowa zadziałały jak jakieś magiczne zaklęcie. Na twarzy Lucyfera znów pojawił się smutek, troska i przerażenie.

- W porządku - powiedział w końcu, już nieco łagodniejszym tonem głosu. - Ale chcę wszystko widzieć.

- Co proszę?! - spytała pielęgniarka.

- Chcę być na sali operacyjnej - stwierdził.

- Zasady nie pozwalają...

Jakkolwiek mocno Lucyfer nie chciał używać swojego czaru, to teraz został do tego praktycznie zmuszony. Co prawda sam przez siebie, bo mógł odpuścić, ale kto na jego miejscu by odpuścił? Chciał mieć wszystko pod kontrolą.

- O, jestem przekonany, że ten jeden raz możecie zrobić wyjątek - zwrócił się do pielęgniarki czarującym tonem. Dan przewrócił oczami. - Daj spokój. Jestem pewien, że dasz radę to załatwić - kontynuował Lucyfer.

- Zobaczę, co da się zrobić - obiecała pielęgniarka i odeszła, znikając w tłumie.

Dan wciąż patrzył się na Lucyfera, nie wierząc w to, co ten przed chwilą zrobił.

- Co? - spytał Diabeł, nie wytrzymując na sobie jego wzroku.

- Serio? - spytał Dan. - W takim momencie?

- Zaufaj mi - powiedział stanowczo Lucyfer. - Facet jest niebezpieczny.


Jak łatwo było się domyślić, pielęgniarka nie miała wystarczających wpływów, aby uzyskać zgodę na wejście Lucyfera na salę operacyjną. A, ponieważ nie chciał używać swojego czaru na połowie personelu, odpuścił i pozostało mu jedynie czekać na efekt operacji. 

Trixie zasnęła. Dan ledwo kontaktował, co się dzieje.

- Zdrzemnij się - zaproponował mu Lucyfer, który wciąż nerwowo pocierał dłońmi, nie umiejąc opanować zdenerwowania.

- Nie teraz - odpowiedział.

Chwilę później z sali wyszedł lekarz, opuścił maskę chirurgiczną i pokręcił głową. Dan, w przeciwieństwie do Lucyfera, od razu zrozumiał, co to oznacza.

- Jezu... - powiedział łamiącym się tonem.

- Robiliśmy, co w nasze mocy - oświadczył lekarz.

Lucyfer przyjrzał mu się uważnie. Potrzebował chwili, aby zrozumieć, co oznaczają te słowa.

- Jak widać niewystarczająco - powiedział, czując, że traci kontrolę.

Kiedy z sali wyszedł Jacob Carlisle, to było jak dolanie oliwy do ognia - pchnął mężczyznę na ścianę.

- Ty sukinsynu... - powiedział ostro.

- Lucyferze, puść go - powiedział Dan na tyle zdeterminowanym głosem, na jaki mógł się w tym momencie zdobyć, ale Diabeł go zignorował.

- Zgotowałeś innym Piekło, sprawię, że teraz sam go doświadczysz - powiedział ostro i, bez większego zawahania, pokazał mężczyźnie swoje prawdziwe oblicze. 

Lekarz zaczął krzyczeć, jakby obcierali go ze skóry. Próbował się wyrwać Lucyferowi, ale nie miał wystarczającej siły, aby uwolnić się z jego uścisku. Nadprzyrodzona siła Diabła była nie do powstrzymania.

- Puść go! - krzyknął Dan, wyciągając pistolet, ale nawet dźwięk odbezpieczanej broni nie był w stanie powstrzymać Lucyfera.

Po chwili nie wytrzymał i strzelił w Lucyfera. Nic się  jednak nie stało. Nie rozumiał, co się stało. Strzelił drugi raz, trzeci i dalej nic - kule odbijały się od niego, jak jakieś kiepskiej jakości kulki z pistoletu dla dzieci - Lucyfer nie był już śmiertelny. Chloe, jego jedyna słabość, odeszła. Nic z tego nie rozumiał. A właściwie, zaczynał rozumieć.

- Czym jesteś? - zapytał przerażony. 

Nadal zero reakcji, jednak po chwili Lucyfer puścił mężczyznę, który trząsł się cały przerażony i, ignorując wszystko i wszystkich, ruszył w stronę wejścia na dach.

Dopiero tam dotarło do niego, co zrobił. Zrozumiał, że Chloe by tego nie chciała. Uśmiechnął się szyderczo, rozumiejąc, że wciąż jest potworem. Tym samym potworem, który karał dusze w Piekle. Przybył na Ziemię, aby się zmienić, ale zrozumiał, że nikt ani nic go nie zmieni. Skoro Chloe nie dała rady, to kto inny temu podoła?

Spojrzał wymownie w niebo i postanowił dać upust emocjom.

- Ty wyrachowany, samolubny draniu! Jesteś z siebie zadowolony?! Po co to wszystko?! Chciałeś mnie zrujnować?! Taki był twój plan?! Jeśli tak, to możesz być zadowolony, bo ci się udało! Gratuluję!

Wykrzykiwał to i wiedział, że Ojciec go słyszał. Zawsze słuchał.

-----------------

Przepraszam za wszystkie złamane serca.

Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie za ten rozdział...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro