Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17. My demons

Lucyfer zdawał sobie sprawę, że popełnił błąd, pokazując pani doktor swoje prawdziwe oblicze. Minęły dwa dni, a od tamtej sytuacji stracił z nią kontakt. Nie odbierała telefonów, odwołała wszystkie wizyty... Szczerze wątpił, aby jeszcze kiedykolwiek chciała z nim porozmawiać. Zdawał sobie sprawę z tego, że może nie być w stanie poradzić sobie z tą wiedzą. Umysły ludzi są dość wrażliwe... Ludzie mogą wierzyć w istnienie Nieba i Piekła, Boga i Szatana, Raju i Wiecznego Potępienia. Ale wiara to jedno, a ujrzenie prawdziwej twarzy Diabła za życia doczesnego, to drugie.

Jednego jednak Lucyfer był pewien - doktor Linda Martin była pierwszą i ostatnią, bliską mu osobą, którą zranił w ten sposób. Nikt więcej nie ujrzy jego prawdziwego oblicza, nawet pani detektyw. W szczególności ona. Wiedział też, że aby jej nie ranić i nie zawieść będzie musiał wyjawić jej prawdę o Fieldsie i o tym, że to nie on jest prawdziwym mordercą jej ojca.

Wiedział również, że im szybciej jej to powie, tym, zarówno dla niej, jak i dla niego, będzie łatwiej przez to przejść. A przecież po aresztowaniu Wardena nie obejdzie się bez wyczerpującego dla wszystkich procesu sądowego.

Lucyfer nie miał pojęcia, dlaczego w ogóle tak bardzo przejmuje się tym wszystkim. Był przecież Diabłem, Władcą Piekieł, powinien o nic nie dbać. Nie powinno mu zależeć na czymkolwiek... a jednak było inaczej.

Stał na podjeździe do domu Chloe Decker. Spojrzał na drogi zegarek na nadgarstku. Wiedział, że było późno, ale widział też, że w środku paliło się jeszcze światło. Podszedł do drzwi i łagodnie zapukał w futrynę. Chwilę później w progu stanęła pani detektyw, nieco zaskoczona jego wizytą. Lucyfer uśmiechnął się lekko.

- Mogę wejść? - spytał łagodnie.

Chloe uśmiechnęła się i wpuściła partnera do środka. 

Kiedy tylko Lucyfer przekroczył próg, uśmiech zniknął z jego twarzy. W tym momencie stał sobie sprawę z powagi sytuacji. Odwrócił się i stanął naprzeciwko pani detektyw. Wziął głęboki oddech, po czym delikatnie wskazał dłonią na stół w jadalni.

- Możemy? - zapytał.

Chloe spojrzała na niego podejrzliwie, ale skinęła głową.

- Stało się coś? - zapytała, kiedy siadali przy stole.

- Właściwie to tak - przyznał Lucyfer. - Nie umiem zbytnio mówić od serca, więc powiem wprost - wyznał. - Joe Fields nie jest mordercą twojego ojca.

Spojrzała na niego, nie bardzo wiedząc, jak na to zareagować. Wyraz niedowierzania na jej twarzy sprawił, że Lucyfer na chwilę miał wrażenie, że pani detektyw zacznie płakać i że jednak zranił ją tą informacją. Nie miał już jednak odwrotu.

- Słucham? - zapytała Chloe, nieco drżącym głosem.

- Prawdziwy morderca nazywa się Warden Perry Smith - wyjaśnił. - Boris Sokolov zapłacił Joemu Fieldsowi, aby wziął winę Smitha na siebie.

Chloe pokręciła głową, nie chcąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała od Lucyfera. Była niemal pewna, że akurat tę sprawę ma za sobą. Najwidoczniej się myliła...

- Jak się o tym dowiedziałeś? - spytała, a Lucyfer pokręcił lekko głową, nie bardzo wiedząc od czego zacząć. Pierwszym odruchem była ucieczka, ale widząc jak bardzo Chloe teraz kogoś potrzebuje... Nie mógł tak po prostu wyjść i zostawić jej w tym stanie. Nie po tym, jak jedna osoba już przez niego cierpiała.

Wziął głęboki oddech i zaczął opowiadać wszystko od początku.

-----------------------------

Dzisiaj jakoś tak... krócej i bardziej opisowo :D jak nie ja normalnie haha

P.S. Dziękuję za 2K wyświetleń - jesteście wielcy! 

Mamy 335 miejsce w rankingu fanfiction - w życiu bym nie pomyślała, że to opowiadanie kiedykolwiek znajdzie się tak wysoko w notowaniach. Jeszcze raz wielkie dzięki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro