Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15. Short friendship with a priest

- Co myślisz? - Chloe zapytała Lucyfera, kiedy kierowali się w stronę wyjścia z posterunku, po przesłuchaniu jednego z podejrzanych.

- Niewinny - przyznał bez chwili zwątpienia. - Bez dwóch zdań.

- Ciągle czegoś nie rozumiem - przyznała, widocznie czymś zaniepokojona, po czym zatrzymała się, a Lucyfer zrobił to samo i spojrzał na nią pytającym wzrokiem. - Doszliśmy już, że kontener, który zaginął był twój, ale nie chcesz mi powiedzieć co tam było. Dlaczego?

Diabeł spojrzał na nią z politowaniem.

- Parę rzeczy, których ludzi nie powinni zobaczyć...

- Na przykład?

Westchnął, po czym niepewnie wyrecytował:

- Moje anielskie skrzydła i Ostrze Azraela.

- Co?! - zapytała Chloe z niedowierzaniem.

- Nie patrz się takim... miłosiernym wzrokiem, detektywie... musiałem zrobić ostatnią głupią rzecz, nim wyleciałem z Nieba. No wiesz... żeby wkurzyć Tatę.

Pokręciła głową w geście niedowierzania i otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale nie bardzo wiedziała co. Nie wiedziała też czy powinna się teraz śmiać, czy też Lucyfer mówi poważnie. A przynajmniej uważa, ze mówi poważnie.

- I oczywiście mi nie wierzysz - skwitował.

- Wcale ci nie nie wierzę.

- Czyżby? - zapytał przekręcając lekko głową i patrząc pani detektyw prosto w oczy. - To dlaczego nie chcesz uwierzyć, że jestem Diabłem?

- Ponieważ... - urwała, aby na chwilę zastanowić się, jak uargumentować swoją odpowiedź, po czym, ze starannie udawaną, ale jednocześnie słyszalni udawaną, pewnością dodała - anioły, demony, Bóg, Diabeł... to wszystko metafory.

- A więc jestem chodzącą metaforą? - zapytał z uśmiechem na ustach.

- Lucyferze, mówię poważnie - stwierdziła. - Cała ta chrześcijańska gadka...

- Ooo... - powiedział niepewnie, wydając się powoli rozumieć tok rozumowania Chloe. - Jesteś ateistką - po wyrazie jej twarzy widział, że trafił, przez co na jego twarzy pojawił się uśmiech pełen zadowolenia z siebie. - Nie sądzisz, że to ironia?

- Dobrze, że jesteście - usłyszeli głos Elli, na którą Chloe spojrzała z wyraźną wdzięcznością, bo naprawdę nie miała ochoty dłużej rozmawiać z Lucyferem o jego kwestiach religijnych.

- Coś nowego? - zapytała Chloe.

- W tej sprawie nie - stwierdziła i zrobiła krótką pauzę. - Ale potwierdziły się wasze zeznania ze stalowni. Malcom Graham mógł być strzelcem.

Chloe spojrzała na nią widocznie zainteresowana tą informacją. Lucyfer już nieco mniej. Wiedział, że Malcolm jest na Ziemi przez Amenadiela, który na dodatek nie mógł tego naprawić, bo nie miał już swoich mocy. Wiedział też, że to Malcolm strzelał i wiedział też, że w jakiś sposób sprawił, że krwawił. Zaczął podejrzewać, że to sprawka tego, że Amenadiel przywrócił go do życia, ale nagle przypomniał sobie, że jego brat dowiedział się o śmiertelności trzy dni wcześniej. Musiał więc być inny punkt wspólny. Ale jaki?

Nagle Chloe ponownie ruszyła w stronę drzwi z komisariatu, a Lucyfer spojrzał na nią zdezorientowany, nie wiedząc co się dzieje. Zagubionym wzrokiem spojrzał na Ellę, które też ruszyła w swoją stronę. Postanowi porzucić tymczasowe rozmyślania i ruszył w ślad za panią detektyw.

- Dokąd jedziemy? - spytał Lucyfer.

- Do Lux - odpowiedziała.

- Dlaczego?

- Bo wydaje mi się, że parę razy widziałam tam kogoś, kto wyprowadził Malcolma ze szpitala.

Lucyfer wyprzedził ją i zatorował dalszą drogę.

- Nie będzie go teraz w Lux.

- Skąd ta pewność?

- Bo... wiem, kto to zrobił.

- Znasz imię i nazwisko? - spytała zaintrygowana i zdenerwowana zarazem. - I nic nie mówiłeś?

- Cóż... - zaczął spokojnie, obronnym tonem. - Po pierwsze, nikt nie pytał. Po drugie znam imię, tak, ale z nazwiskiem może być ciężej.

- Bo go nie znasz?

- Bo go nie posiada.

Chloe pokręciło lekko głową.

- Co?

- To mój brat - wyznał. - Amenadiel.

- Amenadiel Morningstar?

- Prawdopodobnie zabiłby cię za to połączenie, uwierz mi - powiedział śmiertelnie poważnym tonem. - Mnie próbował.

- Słucham?! - zapytała. - Twój brat próbował cię zabić? Dlaczego nic nie mówiłeś?

- Cóż... nie miałem okazji, prawda? 

- Lucyferze...

- Spokojnie. Dobrze - powiedział. - Nasze relacje ostatnio nieco się polepszyły, więc mogę go poprosić, aby przyszedł do Lux, jeśli chcesz go przesłuchać... ale szczerze wątpię, aby powiedział ci zbyt wiele...

- W porządku - stwierdziła. - Zaaranżuj to.

- Cudownie - powiedział z udawanym entuzjazmem.


Kiedy weszli do praktycznie pustego o tej porze Lux, Lucyfer zatrzymał się nie bardzo wierząc w to, co widzi. Zatrzymał więc Chloe i, szepcząc jej do ucha, zapytał:

- Czy widzisz to, co ja?

- Księdza popijającego szkocką przy barze w środku dnia? - odpowiedziała pytaniem.

Lucyfer odetchnął lekko z ulgą na wiadomość o tym, że jeszcze nie oszalał. Niepokoiło go jednak, co ksiądz mógłby robić w Lux. Szczególnie o tej porze.

- Przepraszam - powiedział donośnym głosem, ostrożnie zbliżając się w stronę mężczyzny w koloratce. - Mogę w czymś pomóc?

- Właściwie to tak - stwierdził czarnoskóry, szczupły mężczyzna, zwracając swój wzrok  w stronę właściciela klubu. - Ojciec Frank Lawrence.

Diabeł spojrzał niepewnie na wyciągniętą w jego kierunku rękę księdza.

- Lucyfer Morningstar - przedstawił się niepewnie, ściskając dłoń duchownego.  - Nie pomylił ksiądz lokali?

- Obawiam się, że nie - zapewnił go. - Ludzie mówią, że pomagasz ludziom, kiedy...

- Ale nie tym w koloratkach - powiedział ostry tonem, po czym wskazując w górę powiedział. - Jego poproś.

- A jeśli ci powiem, że przysłał mnie do ciebie?

- Zapewne stwierdzę, że jest ksiądz obłąkany.

- Do tego mi daleko - przyznał. - Natomiast ty wydajesz się być nieco zagubiony.

- Czyżby?! - zapytał nieco poddenerwowany. - Która część mnie to księdzu sugeruje?

- Twoje wnętrze.

- Oh - powiedział udając zaskoczonego. - Zapewniam, że z moim wnętrzem wszystko jest w porządku...

- Dlatego nazywasz się Lucyfer Morningstar, świadczysz podejrzane usługi i jednocześnie współpracujesz z policją?

- Jaki podejrzane usługi? - wtrąciła Chloe.

- Diabelskie przysługi, Detektywie - odpowiedział jej, po czym ponownie skierował całą swoją uwagę na ojcu Franku. - Jeśli nie chcesz zaraz uciec stąd z płaczem, to radzę ci odejść.

- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo - stwierdził.

- W porządku - stwierdził Lucyfer. - Zanim jednak zaczniemy zabawę...

- Lucyferze, grozisz księdzu? - ponownie wtrąciła Chloe, ale tym razem Diabeł ją zignorował.

- ... jedno, małe pytanko... Po co przyszedłeś?

- Prosić o pomoc.

- W sprawie?

- Syna przyjaciela. Wdał się w niewłaściwe znajomości...

- Nie - powiedział krótko Lucyfer. - Oto moja odpowiedź, a teraz jazda z mojego baru.

Frank Lawrence spojrzał na Diabła nieco zdezorientowany. Jednak nie wynikało to z odmowy, a ze sposobu w jakim Lucyfer mu odmówił. Coś sprawiało, że ksiądz nie chciał odpuścić. Wpatrywali się jeden w drugiego, nic nie mówiąc, aż w końcu przenikającą ciszę przerwał dzwonek telefonu Chloe. Ta dwójka postanowiła sobie jednak nie przeszkadzać i nie przerywali walki na wzrok.

- Lucyferze, ojciec Frank może być świadkiem w sprawie kradzieży kontenera - rzuciła Chloe. - Muszę jechać coś sprawdzić, więc zajmij się nim na jakiś czas.

- Jadę z tobą - zaproponował, niemal zrywając się z miejsca i koncentrując swoją uwagę na niej.

- Co? - spytała. - Nie, nie ma nawet takiej opcji...

- Jesteśmy partnerami, powinniśmy trzymać razem.

- Partnerzy czasem się rozdzielają.

- W takim razie muszę złożyć deklarację do stanowiska - stwierdził. - Nikt mnie o tym nie uprzedził.

- Mógłbyś być poważny?

- I niańczyć księdza do twojego powrotu?! - Chloe nie odpowiedziała. Ruszyła w stronę wyjścia nie dając nikomu szans na jakikolwiek protest. - Detektywie! - zawołała Lucyfer, ale było już za późno.

W międzyczasie ksiądz spojrzał na niego wyzywającym wzrokiem.

- Obstawiam, że nie umiesz grać na pianinie? - zapytał, a Lucyfer od razu podchwycił wyzwanie.


Chloe wróciła niecałe dwie godziny później, przerywając im świetną zabawę w postaci duetu na pianinie.

- Widzę, że świetnie się bawicie - stwierdziła, nieco zaskoczona tym, co zastała. W rzeczywistości podziewała się zastać ich w środku bójki, ewentualnie przynajmniej jednego dość solidnie poturbowanego. Tymczasem chyba się rozumieli.

- Taa... - przyznał Lucyfer, nieco zażenowany. - Co w pracy, detektywie?

- Cóż, wciąż ani śladu Malcolma...

I wtedy, jak na zawołanie, otworzyły się drzwi windy i wszedł przez nie detektyw Graham. Lucyfer poderwał się od stołka przy pianinie, widocznie przestraszony tym, że Malcolm ma czystą pozycję do strzału.

Chloe zareagowała błyskawicznie - wyjęła broń i wycelowała nią w napastnika.

- Malcolm, nie ruszaj się - poleciła mu.

- Spokojnie, Decker - odpowiedział z nutką szaleństwa w głosie, po czym zwrócił się w stronę Lucyfera. - Ostatnie życzenie, Diabełku?

- Czekaj... - Książę Ciemności chciał mu powiedzieć, że jego umowa z Amenadielem już nie obowiązuje, ale nie zdążył, bo w tym momencie wszystko potoczyło się błyskawicznie.

Padł pierwszy strzał, sekundę później drugi. Ten drugi ranił Malcolma, ale pierwszy nie postrzelił Lucyfera. Kulę wziął na siebie Frank Lawrence. Diabeł rzucił się mężczyźnie na ratunek. Chwycił go w ramiona, zdjął marynarkę, ignorując fakt, ile była warta, i zaczął uciskać ranę. Chloe już dzwoniła po wsparcie.

- Coś ty sobie myślał?! - zapytał wściekle.

- Lucyferze... - powiedział stanowczo ksiądz, wiedząc, iż kończy mu się czas. - Twój Ojciec... Jego plan nie dobiegł jeszcze końca...

- Co masz przez to na myśli? - spytał, ale nie otrzymał już odpowiedzi.

Było za późno.

------------

I wyszedł mi jeszcze dłuższy rozdział niż wczoraj - wolicie te dłuższe czy krótsze rozdziały?

Do części z Was pewnie dotarła już ta informacja, ale na wypadek, gdyby jednak nie... od 1 stycznia ruszam z fanfiction o Constantine, a właściwie to ruszamy, bo nie będę pisać tego sama :D Szczegóły znajdziecie w pierwszej części opowiadania Darkness is coming dostępnego u mnie na profilu. Jest to swego rodzaju zapowiedź, albo raczej taka krótka notka, o tym, co już niedługo przed Wami.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro