11. Still alive
Pięć godzin i dwadzieścia siedem minut - dokładnie tyle czasu Chloe spędziła przy łóżku Lucyfera, zanim odzyskał przytomność.
Kiedy ją zobaczył, od razu się uśmiechnął, a ona odwzajemniła uśmiech.
Dookoła kręciły się pielęgniarki, monitorując i spisując wszystkie parametry pacjenta.
- Prawie jak déjà vu - zażartował.
Uśmiechnęła się, jednak po chwili spoważniała i spojrzała na niego, jakby z lekkim wyrzutem, ale i wdzięcznością.
- Dlaczego? - zapytała.
- Dlaczego co?
- Dlaczego prawie zginąłeś próbując mnie ratować?
Lucyfer na chwilę zamilkł. Nie dlatego, że nie umiał odpowiedzieć na pytanie detektyw Decker, ale dlatego, że nie wiedział, dlaczego krwawił.
W międzyczasie pielęgniarki opuściły sale, pozostawiając ich samych.
- Tak, to nie powinno się stać... - powiedział, a Chloe spojrzała ma niego zdezorientowana.
- Nie powinieneś mnie ratować?
- Nie... Chodziło mi o krwawienie - odpowiedział. - Ja nie krwawię...
- Tylko nie mów, że wciąż wierzysz w to, że jesteś nieśmiertelny, ani w to, że jesteś Diabłem.
- Jestem Diabłem, detektywie - powiedział, akcentując każde słowo.
- W takim razie niedługo wszyscy się o tym dowiemy - stwierdziła.
- Co masz przez to na myśli? - zapytał patrząc jej w oczy i chwytając ją za rękę, co lekko ją przeraziło.
- Wzięli twoją krew do badania.
- Zrobili co?! - niemal krzyknął, co w jego aktualnym stanie nie było najlepszym pomysłem, bo od razu poczuł się nieco gorzej. Mimo to, jego oczy błysnęły na czerwono, co nie umknęło uwadze Chloe. Chciała wierzyć, że to tylko przewidzenie, ale nie była tego taka pewna. Lucyfer wziął głęboki oddech i spojrzał jej głęboko w oczy. - Detektywie, musisz wykraść moją krew.
- Że co?
- Proszę.
Lucyfer mógł mówić wszystkim dookoła "cześć, tu Diabeł", ale doskonale zdawał sobie sprawę z różnicy pomiędzy ewentualną wiarą ludzi w jego słowa czy też nawet pokazaniem komuś swojego prawdziwego oblicza raz na jakiś czas, a między ewidentnym dowodem na boskość, którym w tym momencie byłaby jego krew w jakiejkolwiek bazie danych. Nie mógł przewidzieć, co stałoby się, gdyby dowód ten wpadł w niepowołane ręce. Jedno było natomiast pewne - nie skończyło by się to dobrze.
- Proszę - powtórzył, widząc, że nie przekonał Chloe, aby to zrobiła.
- Boisz się, że wszyscy zobaczą, że jesteś zwykłym człowiekiem?
- Gdyby chodziło o to, nie prosiłbym cie o łamanie prawa. Ale, detektywie, ta krew wywoła chaos...
Nagle do sali weszła pielęgniarka.
- Skradziono próbkę pańskiej krwi.
Lucyfer i Chloe wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Nie miałem z tym nic wspólnego - przyrzekł.
- Będziemy musieli pobrać kolejną próbkę...
- Nie - powiedział zdecydowanie. - I właściwie poproszę o wypis...
- Panie Morningstar - powiedziała, stanowczym tonem, pielęgniarka. - Został pan postrzelony...
- Tak. I już mi lepiej - stwierdził. - Poza tym, stać mnie na ewentualne prywatne leczenie, więc owszem, poproszę wypis.
- Panie Morningstar...
- Słyszała pani - powiedział, ciut przyostrym tonem, wstając z łóżka. Poczuł tylko lekki ból, który był jednak w stanie znieść. - Wychodzę.
- Lucyferze! - usłyszał za sobą kobiecy głos, kiedy wraz z Chloe wychodzili ze szpitala.
Diabeł obejrzał się za siebie i ujrzał średniego wzrostu kobietę, koło czterdziestki o ciemnych blond włosach związanych w koński ogon i ubraną w eleganckie ubrania.
Pomimo, że nigdy nie widział jej w tym ciele, od razu ją rozpoznał. Stanął gotowy do odparcia ataku, jednak ona nic nie zrobiła. Zmarszczył brwi, niczego nie rozumiejąc. Spodziewał się co najmniej walki na śmierć i życie. Tymczasem praktycznie nic się nie stało. A przynajmniej nic, co mogłoby go zranić.
- Detektywie, możesz zostawić nas na chwilę samych? - spytał.
- Poczekam w samochodzie - odpowiedziała, a Lucyfer skinął głową na znak wdzięczności, po czym ponownie zwrócił całą swoją uwagę na kobiecie.
- Co tu robisz, Matko?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro